Monk Karyn - Więzień miłości 02 - Mój ukochany złodziej.pdf

(1271 KB) Pobierz
11768373 UNPDF
Mój ukochany
złodziej
1
Londyn, Anglia
Lato 1875
Przerzucił nogę przez framugę okna i zeskoczył ciężko na podłogę ciem­
nej komnaty. Z trudem powstrzymał jęk.
Do cholery, robię się na to za stary.
Przeklinając cicho, roztarł bark. Powinien był mieć na tyle rozsądku, by
nie wspinać się na to drzewo. A poza tym, od kiedy to te przeklęte drzewa
zaczęły mieć tak mało gałęzi? Myślał, że wdrapie się na nie zwinnie jak
akrobata, bez trudu przeskakując z konaru na konar. A zawisł na drzewie
rozpaczliwie jak szczeniak, przytrzymując się drżącymi rękami i wyma­
chując nogami. W pewnej chwili rozluźnił chwyt i niemal spadł na zie­
mię. Dostarczyłbym nie lada rozrywki dostojnym damom i dżentelmenom
zaproszonym na przyjęcie przez lorda i lady Chadwick, pomyślał ponu­
ro. Zamaskowany mężczyzna spada z nieba tuż za oknem jadalni, kiedy
służący nakładają na talerz żylastą baraninę i groch - doprawdy, sensacja
wieczoru.
Stał nieruchomo, czekając, aż oczy oswoją się z ciemnością. Szybko zo­
rientował się, że lady Chadwick lubi złoto. Wszystko w jej sypialni lśniło,
począwszy od ciężkiej zdobionej wytłaczanym wzorem narzuty na pozła­
canym łożu, skończywszy na bogato rzeźbionej komodzie, stojącej obok
niczym tron. Bez wątpienia marzyła o tym. że jest żoną wspaniałego księ­
cia lub hrabiego, a nie tego nadętego, żałosnego fircyka, którego zdecydo­
wała się poślubić. W końcu każda kobieta ma prawo do odrobiny fantazji.
Przeniósł wzrok na biurko w drugim rogu pokoju, na którym mieniły się
bogato zdobione butle i słoje. Przedarł się w ciszy przez mrok i sięgnął do
szkatułki z biżuterią, stojącej wśród innych drobiazgów.
7
Zamknięta.
Wysunął otwartą górną szufladę komody i przeszukał warstwy poskła­
danej bielizny. Klucz spoczywał pod stertą olśniewających gorsetów lady
Chadwick. Dlaczego kobietom wydaje się, że żaden złodziej tam nie zaj­
rzy? Może wierzą, że większość mężczyzn jest zbyt skromna lub dobrze
wychowana, by grzebać w damskiej bieliźnie?
Najwyraźniej on nie posiadał tych zalet.
Ostrożnie wsunął klucz do misternego zamka szkatułki z biżuterią, prze­
kręcił go i podniósł wieczko.
W środku, na ciemnym aksamitnym obiciu, połyskiwała lśniąca kolekcja
cennych kamieni. Lady Chadwick kochała złoto, ale najwyraźniej lubiła
także, kiedy jej skórę głaskały olbrzymie diamenty, rubiny i szmaragdy.
Odpowiednia rekompensata za wieloletnią małżeńską monotonię życia
z lordem Chadwickiem. Uniósł piękny szmaragdowy naszyjnik i w nikłym
świetle księżyca, wpadającym przez okno. podziwiał odcień kamieni,
przechodzący od niemal czarnego po jasnozielony. Taki kolor miała rzeka,
w której bawił się jako dziecko.
Nagle drzwi komnaty otworzyły się, zalewając go jasnym światłem.
- Och. proszę mi wybaczyć - przeprosiła pospiesznie stojąca w progu
młoda kobieta. -- Nie wiedziałam, że ktoś tutaj jest...
Harrison z ponurą rezygnacją przyglądał się, jak do dziewczyny dociera
prawda. Nie miał wyboru. Mimo to czuł ogromny ciężar winy w piersiach,
kiedy ją chwycił i przyciągnął do siebie. Wpadła do pokoju. Podtrzymał ją
i kopnięciem zamknął drzwi. Zakrył jej usta dłonią odzianą w rękawiczkę
i odwrócił ją. więżąc jej delikatne ciało w swoich ramionach. Bała się. Jej
serce biło szybko tuż przy jego ramieniu, a oddech był bardzo płytki. Po­
czuł do siebie nienawiść.
Na Boga, skup się.
- Jeśli pani krzyknie, zabiję panią - wyszeptał jej szorstko do ucha. -
Czy to jasne?
Zesztywniała. Trzymał ją tak blisko, że wyczuwał jej zapach. Nie była
to woń róż czy lawendy ani duszących, słodkich perfum, do których przy­
wykł u kobiet. Wtulona w niego dziewczyna pachniała lekko i czysto ni­
czym łąka po letnim deszczu.
- Teraz zdejmę rękę z pani ust. Jeśli przyrzeknie pani, że nie będzie krzyczeć
ani próbować ucieczki, daję słowo, że nic się pani nie stanie. Obiecuje pani?
Skinęła głową.
8
Harrison ostrożnie odsunął dłoń z warg dziewczyny. Nie wiedział, czy
może jej zaufać. Miała na sobie wieczorową suknię, więc z pewnością była
gościem lady Chadwick. Nie miał pojęcia, dlaczego opuściła jadalnię, był
jednak pewien, że zaraz zjawi się służąca, by sprawdzić, co ją zatrzyma­
ło. Delikatna pierś dziewczyny opadała i wznosiła się przy jego ramieniu.
Ucieszyło go, że jej oddech nieco się uspokoił, chociaż wiedział, że byłoby
lepiej dla nich obojga, gdyby zemdlała. Wtedy mógłby po prostu położyć
ją na łóżku i uciec przez okno. A tak będzie musiał ją zakneblować, żeby
nie mogła krzykiem zaalarmować domu.
- Proszę... - Głos miała cichy i niepewny. - Trzyma mnie pan tak moc­
no, że nie mogę oddychać. - Akcent zdradzał, że jest Szkotką.
- Pani wybaczy. - Wyswobodził ją natychmiast.
Zachwiała się lekko, jakby się nie spodziewała, że uwolni ją tak szybko.
Instynktownie wyciągnął ręce, by ją podtrzymać, jednak tym razem zrobił
to delikatnie. Zaskoczona, spojrzała na niego przez ramię.
- Dziękuję.
Światło księżyca spoczęło na twarzy dziewczyny, oświetlając jej rysy.
Nie była tak młoda, jak sądził; cienkie linie w kącikach dużych ciemnych
oczu i wzdłuż czoła wskazywały, że ma co najmniej dwadzieścia pięć lat.
Wysokie, wyraźnie zaznaczone kości policzkowe podkreślały wytworną
kruchość, która od niej emanowała. Przyglądała mu się, a cienkie ściągnię­
te brwi i usta zaciśnięte w prostą linię mówiły, że odczuwa coś pomiędzy
strachem a... współczuciem. To śmieszne!
Żadna dama nie współczułaby zwykłemu złodziejowi, zwłaszcza takie­
mu, który przed chwilą groził jej śmiercią.
- Upuścił pan naszyjnik. - Wskazała na szmaragdy i diamenty połysku­
jące na dywanie.
Harrison przyglądał jej się z niedowierzaniem.
- Może lepiej byłoby zostawić ten, a wziąć w zamian kilka mniejszych
- poradziła. - Lady Chadwick z pewnością zauważy, że zniknął jej cenny
szmaragdowy naszyjnik, jak tylko przyjdzie odłożyć biżuterię dziś wieczo­
rem. A jeśli weźmie pan kilka mniej okazałych, raczej nieprędko zorientuje
się. że ich nie ma. Dzięki temu łatwiej by je pan sprzedał, zanim kradzież
zostanie zgłoszona policji i opisana w gazetach.
Uniósł brew.
- Służy pani pomocą każdemu złodziejowi?
Zaczerwieniła się lekko, zakłopotana.
9
- Pomyślałam tylko, że czasem lepiej wybrać wartościowy, ale skrom­
niejszy klejnot. Większe, bardziej efektowne kamienie nie zawsze są naj­
cenniejsze, mogą mieć w środku skazę.
- Wiem o tym.
- Proszę wybaczyć, oczywiście, że pan wie. - W jej spojrzeniu pojawiło
się zainteresowanie. - Pan jest Czarnym Cieniem, prawda?
Harrison podszedł do komody i zaczął przeglądać bieliznę lady Chad-
wick, szukając czegoś, czym mógłby zakneblować usta młodego ciekaw­
skiego intruza.
- Kiedy przywłaszczy pan sobie wystarczająco dużo rzeczy, aby prze­
stać kraść?
Przerwał i spojrzał na nią.
- Słucham?
- Gazety od miesięcy opisują pana wyczyny - wyjaśniła. - Zastanawiam
się, kiedy dojdzie pan do wniosku, że ukradł pan już wystarczająco dużo
klejnotów, aby zrezygnować z przestępczego życia i wykorzystać swoje
talenty. Jestem pewna, że przekona się pan, iż uczciwe życie daje o wiele
większą satysfakcję.
Ogarnęła go złość. Z doświadczenia wiedział, że kobiety prawiące
wzniosłe kazania w iodą nieodmiennie spokojne życie. Jedyne co znały to
ich beztroska egzystencja.
- Powinien pan to rozważyć - ciągnęła poważnie. - Jeśli pana złapią,
pójdzie pan do więzienia. Zapewniam pana, że to nie najprzyjemniejsze
miejsce.
-Zapamiętam to. -- Wyciągnął pończochę z szuflady. - Przykro mi, ale
muszę przywiązać panią do krzesła. Postaram się nie ścisnąć za mocno...
- Panno Kent? - Usłyszeli pukanie, a po chwili drzwi się otworzyły.
- Ratunku! - Przerażona pokojówka pobladła na widok Harrisona w ciem­
nym stroju i masce, zmierzającego w kierunku dziewczyny z poskręcaną
pończochą w ręce. - Morderca! - Puściła się biegiem przez korytarz, krzy­
cząc tak głośno, że zbudziłaby zmarłego.
- Szybko, niech pan skacze przez okno! - krzyknęła dziewczyna. - Prę­
dzej!
Przeklinając z wściekłości, Harrison rzucił pończochę i podbiegł do
okna. Wrzaski i krzyki rozdarły nocne powietrze, wabiąc dorożkarzy
i przechodniów. Zaciekawieni ludzie schodzili się na opustoszałą wcześ­
niej ulicę. Był pewien, że uda mu się zejść po drzewie w niecałą minutę,
nie narażając się na poważniejsze obrażenia.
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin