Neff Henry H - Gobelin 02 - Drugie oblężenie.pdf

(2458 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Neff Henry H
Drugie oblężenie
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Rostan
Tytuł oryginału BOOK II OF THE TAPESTRY -THE SECOND SIEGE
Pamięci
Davida Petera Gogolaka 1971-2008
Pamięci
Davida Petera Gogolaka 1971-2008
M. -
Spis treści
1.
Wiedźma
9
2.
Przemiły pan Sikes
29
3.
Cioteczka
52
4.
Zagadka i krypta Czerwonego Bractwa 74
5.
Operacja Ciemna Materia
98
6.
„Erasmus"
130
7.
Hiszpański sprzedawca książek 153
8.
Czerwona Przysięga
176
9.
Cuda mechaniki 191
10.
Klucz Brama 221
11.
Człowiek na progu
248
12.
Latająca forteca 276
13.
W godzinę duchów
292
14.
Za welonem nieba
323
15.
W krainie Sidh 338
16.
Ścieżki losu i potęga władzy
361
17.
Historia Deirdre Fallow 376
18.
Łódź, która wypłynęła o brzasku
400
19.
Szturm o północy
422
20.
Haniebny czyn 445
21.
Kora, gałąź i kamień 463
22.
Mgła i dym
480
Podziękowania 491
493
Wiedźma
Głęboko ukryty w dzikim zakątku Sanktuarium Rowan, Max McDaniels przycupnął pod czaszą
opadających ku ziemi sosnowych gałęzi. Jakieś dziesięć minut wcześniej wypatrzył w oddali u stóp
szarych wzgórz ciemną, przemykającą ukradkiem postać. Wiedział, że ten, kto go ściga, musi już być w
pobliżu. Wyjął z pochwy nóż i w świetle fosforyzującego ostrza zerknął na pospiesznie naszkicowaną
mapkę, którą przygotował sobie, zanim wyruszył. Wciąż był daleko od celu. Pomyślał, że w tym tempie
nigdy tam nie dotrze i że jego przeciwnik jest bardzo szybki.
Otrząsnął się z mało przyjemnych myśli i skoncentrował na iluzji, którą właśnie stworzył. Fantom był
doskonałą kopią jego samego - kruczoczarne włosy i śniada twarz o ostrym wyrazie, która wyglądała teraz
ostrożnie z kryjówki wysoko na drzewie. Chłopiec zadbał o to, by dyskretnie oznakować trasę swego
marszu, choć doskonale wiedział, że wprawne oko bez trudu dostrzeże te znaki.
Ciszę, jaka zwykle panuje przed świtem, przeszył nagły, rozdzierający krzyk ptaka.
Coś się zbliżało.
Tętno Maksa przyspieszyło. Chłopiec spojrzał w dół, czy na krętej dróżce nie pojawiło się przypadkiem
coś, co mogłoby wskazy-
9
wać, że prześladowca się zbliża. Nie. Czuło się tylko zapach wilgotnej ziemi i lekki powiew wiatru,
przesuwającego strzępy mgły w dolinie.
Podczas gdy niebo przybierało powoli bladoniebieski odcień, Max rozglądał się i czekał, nieruchomy jak
głaz między korzeniami i bujnymi zaroślami pokrzyw. I właśnie w chwili, gdy zdecydował się opuścić
kryjówkę, kątem oka uchwycił jakiś ruch.
Jedno z drzew posuwało się pod górę.
Przynajmniej tak mu się wydawało. To znaczy wydawało mu się, że ów kształt jest drzewem - jedną z
powyginanych, połamanych młodych siewek, których pełno było w okolicy i które rosły kurczowo
wczepione w suchą glebę wzgórza. Powoli, powoli sylwetka „drzewa" wyprostowała się i zaczęła się
przemieszczać w stronę rzadkiego lasu. Skradała się w kierunku sobowtóra Maksa, ciemna i zamglona
niczym widmo. Kiedy dzieliło ją od niego już tylko parę metrów, chłopiec zdał sobie sprawę, dlaczego nie
może zgubić swego prześladowcy.
Bo był nim Cooper.
Zniszczona, pokryta bliznami twarz agenta przypominała maskę z pogruchotanej, zwietrzałej kości. Jego
bladą skórę powlekały brud i kurz, a charakterystyczne cienkie pasma jasnych włosów wysuwały się spod
czarnej, ściśle przylegającej do głowy czapki. Doszedłszy do pnia drzewa, na którym krył się sobowtór
Maksa, mężczyzna wyciągnął z pochwy na ramieniu wąski nóż. Jego ostrze zalśniło fosforyzującym
blaskiem.
Cooper zaczął się wspinać na drzewo. Robił to płynnie, bez wysiłku, jakby był pająkiem. Kiedy się tak
wspinał coraz wyżej, źrenice Maksa powoli się rozszerzały. Jego silne, gibkie ciało wypełniła straszliwa
moc. Palce chłopca zaczęły drżeć i splatać się niespokojnie.
Raptownie wyskoczył z kryjówki.
Cooper odwrócił się ku niemu, gdy Max rzucił się nań z nożem.
10
Cios chłopca był celny, lecz broń, zamiast zagłębić się w ludzkim ciele, przeszyła sylwetkę agenta jak
powietrze i z hukiem uderzyła w korę drzewa. Utkany z czarów wabik Coopera rozpłynął się w chmurze
czarnego dymu. Max uświadomił sobie, że dał się wystrychnąć na dudka.
Błyskawicznym ruchem odwrócił głowę i zauważył prawdziwego Coopera wyskakującego z zarośli obok.
Agent przemierzył dzielącą ich odległość pięcioma potężnymi susami. Max przerzucił nóż do lewej dłoni,
a prawą uwiesił się na gałęzi. Nóż Coopera świsnął mu koło żeber.
Agent zacisnął żelazny uchwyt na nadgarstku chłopca.
- Mam cię - syknął.
Nagłym, nadludzkim zrywem Max wyszarpnął się z uchwytu i nożem zadał napastnikowi cios w ramię,
pozostawiając na czarnej tkaninie jaskrawą, fosforyzującą linię. Cooper aż stęknął ze zdziwienia. Max
ponownie zamachnął się nożem i zeskoczył z drzewa.
Wylądował miękko i rzucił się do ucieczki. Na rozwidleniu ścieżek skręcił w prawo i pomknął stromym
szlakiem zaznaczonym na mapce. Cooper biegł za nim i najwyraźniej nie przejmował się, że odległość
między nimi wciąż się powiększa, a chłopiec pędzi z niebywałą prędkością. Max jak gdyby zapomniał o
napastniku i skoncentrował się na lśniącym miedzią szczycie. Pędził bez wytchnienia pod górę. Był już
ponad linią lasu.
Po dziesięciu minutach wytężonego biegu zauważył niewielki, biały proporczyk, zatknięty na
postrzępionym skalistym wierzchołku. Zapamiętał jego położenie i uśmiechnął się mimo woli. Jeszcze
dziesięć minut w tym tempie i - zwycięstwo.
Im dłużej jednak biegł, tym bardziej płytki i urywany stawał się jego oddech, aż w końcu przeszedł w
łapczywe, gorączkowe łapanie tchu. Chłopiec nie przewidział, że wraz z wysokością powietrze staje się
coraz rzadsze. Szybkie spojrzenie w tył uświadomiło
11
<
V » **
4
•»■
mu, że tempo biegu Coopera nie zmieniło się. Max splunął na ścieżkę i przyspieszył kroku, mocno
kaszląc.
Proporczyk był już bardzo blisko, ale ból i zawroty głowy stały się nie do zniesienia. Przed oczami
chłopca błyskały maleńkie iskry, w ustach miał pełno gorącego, suchego piachu. Potknął się o wystającą
skałę i przewrócił, raniąc kolano i gubiąc nóż. Kiedy niepewnie stanął na nogach, ujrzał zamazany kształt.
Parę kroków dalej stał Cooper, a jego solidny czarny but przygniatał do ziemi rękojeść noża Maksa.
Agent wpatrywał się w chłopca. Jego pierś wznosiła się i opadała w rytm długich, powolnych oddechów.
Zimne spojrzenie utkwił w czerwonej łacie na ubraniu Maksa. Ta łata to był cel. Naszyta była nad samym
sercem chłopca. Uderzenie nożem w to miejsce oznaczało śmierć i automatycznie kończyło ćwiczenie.
- Poddajesz się? - spytał Cooper z charakterystycznym akcentem cockney.
Max odczekał chwilę. Przyjął obronną, skuloną pozycję i rozważał propozycję Coopera.
Natychmiast, gdy podjął decyzję, agent zareagował. Zrobił to tak prędko, jakby czytał w myślach Maksa.
Zanim chłopiec zdołał choćby się poruszyć, mężczyzna jednym ruchem nadgarstka wysłał w kierunku łaty
na ubraniu Maksa wąski, czarny nóż.
Nóż leciał prosto, szybko i niezawodnie. Max odtrącił go, rejestrując dotkliwy, kłujący ból, gdy stępione
ostrze rozcięło mu dłoń. Rzucając się do przedu, Max zaskoczył Coopera mocnym kopnięciem w kolano i
zmusił agenta do cofnięcia się o krok. Max rozprostował palce i jego nóż posłusznie wrócił mu do ręki.
Szybką serią nagłych, delikatnych uderzeń i pchnięć chłopiec upozorował atak.
Rozsadzała go wściekłość. Jak śmieli wysłać Coopera! Cooper nie był uczniem Rowan - był samotnym
zabójcą, który na rozkaz swych zwierzchników polował na Wroga. A dziś został wysłany, by zasadzić się
na Maksa - zapewne po to, by trochę przytempero-
12
wać chłopca i upokorzyć go po serii łatwych zwycięstw. Max atakował dalej - dziko, brawurowo. Jeszcze
chwila, a uda mu się trafić w łatę agenta i spokojnie, bez pośpiechu zabrać proporczyk.
Coopera jednak, w przeciwieństwie do poprzednich przeciwni-., ków, nie oszołomiła niespotykana
prędkość i agresja chłopca. Agent opanował już chwilowy szok i odzyskał nóż. Walczący tańczyli teraz
wokół siebie - w tył i do przodu. Cooper wkrótce ukrył się pod peleryną cieni i dymu, przybierając postać
bardziej zjawy niż rzeczywistego napastnika. Po chwili Max musiał mrużyć oczy, by w ogóle dojrzeć jego
czarną jak atrament sylwetkę na ciemnoszarym tle. W takich warunkach trudno mu było ustalić, w którym
ręku Cooper trzyma broń, i osądzić, skąd padnie kolejny cios. Ciemność wokół postaci agenta pogłębiała
się i tylko fosforyzujące ostrze jego noża błyskało jak błędny ognik, zdradziecko i nieprzewidywalnie. Co
chwila znikało i pojawiało się znowu, atakując celnie i błyskawicznie. Choć Max próbował przewidzieć te
ataki, nie był w stanie, gdyż nie powtarzały się według żadnego wzoru. Był zmuszony całkowicie zdać się
na intuicję.
Za jego plecami poruszyło się powietrze. Odparował cios, starając się skontrolować uderzenie agenta, lecz
ten cofnął się i pchnięcie chłopca trafiło w próżnię. Max zawrzał ze złości. Znowu błysnął nóż - trzy
dźgnięcia, szybsze niż ciosy pięścią, prosto w klatkę piersiową. Chłopak odepchnął rękę Coopera na bok i
sam zdołał dźgnąć parę razy, zanim agent wycofał się poza jego zasięg.
- Pokaż się! - wrzasnął wściekły Max.
Bez odpowiedzi. Wokół niego zawirowała gęsta i nieprzenikniona ciemność.
Wreszcie Cooper popełnił błąd. Max usłyszał, że coś gwałtownie przesuwa się za jego plecami. Odwrócił
się i dostrzegł błysk ostrza kierowanego prosto w niego szerokim łukiem od dołu. Ruchem zwinnym jak
żmija odparował cios uderzeniem w dół. Cooper stracił równowagę i zamarł na moment w bezruchu, na
tyle blisko,
13
m
że przez chwilę wyraźnie widać było kuszące miejsce na jego stroju - łatę symbolizującą serce. Max
uśmiechnął się i zamachnął.
W trakcie natarcia poczuł jednak, że agent przenosi ciężar ciała i żelaznym uchwytem zaciska dłoń na
jego łokciu. Wykorzystując rozpęd Maksa, Cooper wyrzucił go w powietrze, wyślizgnąwszy się spoza
Zgłoś jeśli naruszono regulamin