Wilson Barbara - Nie do pobicia.pdf

(327 KB) Pobierz
Barbara Wilson
BARBARA WILSON
NIE DO POBICIA
Tytuł oryginału
HEARTSTRINGS
ROZDZIAŁ 1
Pamiętam, jak pomyślałam, że ten dzień zbliża się do ideału. Wszystko układało się
wspaniale. A przynajmniej tak mi się zdawało, dopóki nie okazało się, że rodzice postanowili
zrujnować mi życie.
Już słyszę, co powiedziałaby mama: „Nie przesadzasz przypadkiem, Tess?” I to mówi
autorka romansów, które po prostu nurzają się w melodramacie! Jeśli mam skłonności do
przesady - a pewnie tak jest - to musiałam je po kimś odziedziczyć, prawda?
Ale wróćmy do mojego idealnego dnia. Był środek maja; dzikie jabłonie w całym
mieście stały w obłokach różowych i białych kwiatów. Rok szkolny w liceum Glena Foresta
dobiegał końca i wszędzie panował ten uroczysty nastrój oczekiwania na wakacje. Już teraz
planowaliśmy wraz z przyjaciółmi nasze letnie wyprawy pływanie w jeziorze Michigan,
buszowanie w sklepach, obejrzenie wszystkich dobrych filmów i wysłuchanie koncertów
rockowych. Miało być wspaniale, wspaniale, wspaniale!
W dodatku miałam fantastyczne stopnie. Z historii dostałam szóstkę z plusem, a pani
Potter - nauczycielka angielskiego - powiedziała, że zgłosiła jedno z moich opowiadań na
stanowy konkurs literacki. Naturalnie byłam nieprzytomna z podniecenia.
Ale najwspanialsze wydarzenie tego dnia miało miejsce na próbie chóru. Muzyka
zawsze była najważniejszą rzeczą w moim życiu. Rodzice pochwalali te ambicje. Posyłali
mnie na lekcje śpiewu, fortepianu, a kiedy skończyłam jedenaście lat i postanowiłam zostać
gwiazdą rocka - także gitary.
Oczywiście szkolny chór niewiele miał wspólnego z występami Madonny, ale zawsze
należał do moich ulubionych zajęć. Kiedy tego dnia zjawiłam się na próbie, wokół tablicy
ogłoszeniowej kłębił się tłum uczniów. Moja przyjaciółka Melissa podbiegła do mnie,
strasznie przejęta.
- Tess, dostałaś się do Melo - fanów!
Byłam tak szczęśliwa, że miałam ochotę śpiewać, całkiem jak na tych starych
sentymentalnych filmach. Melo - fani, reprezentacja całego chóru, występowała na
wszystkich uroczystościach. A ponieważ do tego zespołu dostawali się tylko najlepsi, był to
dla mnie ogromny zaszczyt. Ten rok zapowiadał się na najwspanialszy w moim życiu!
A kiedy pomyślałam, że nie może mnie już spotkać nic lepszego, na horyzoncie
pojawił się Michael Wright i powiedział:
- Cześć, Tess. Jesteś wśród nas. Witaj w klubie! Zdołałam wykrztusić tylko „Dzięki,
Michael”. Muszę wyjaśnić, że Michael Wright jest najprzystojniejszym chłopakiem w całej
szkole, a poza tym ma wspaniały głos. Teraz, kiedy znalazłam się wśród Melo - fanów,
Michael będzie musiał mnie poznać. I niewykluczone, że zakocha się we mnie bez pamięci.
Ta cudowna wizja stała mi przed oczami przez cały dzień, a także w drodze do domu.
Siedząc w autobusie szkolnym, sunącym przez znajome podmiejskie ulice, doszłam do
wniosku, że istnieje jednak sprawiedliwość, a świat zmierza we właściwym kierunku. Teraz
do szczęścia brakowało mi tylko własnego samochodu i byłam pewna, że wkrótce uda mi się
przekonać rodziców, żeby mi go kupili. W końcu prawo jazdy dostałam już miesiąc temu!
Zbliżając się do domu, ze zdziwieniem zauważyłam samochód taty. Było to dość
niezwykłe zjawisko, ponieważ do tej pory tato chyba nigdy nie dotarł do domu przed siódmą
wieczorem. Mój ojciec jest prawdziwym, zżeranym przez ambicję yuppie. W wieku zaledwie
trzydziestu siedmiu lat został wicedyrektorem firmy Słodkie Okruszki. Pewnie słyszeliście już
o Słodkich Okruszkach. Choć na rynku są nowi, przez kilka ostatnich lat dali niezły wycisk
konkurencji. Być może nie mam racji, ale wydaje mi się, że tato miał z tym coś wspólnego.
Ruszyłam w stronę domu. Byłam ciekawa, co sprowadziło tatę tak wcześnie do domu.
Nagle pomyślałam z przerażeniem, że tylko jakieś nieszczęście mogło wygonić go z firmy o
tej porze. Zaczęłam wyobrażać sobie różne straszne rzeczy. Wpadłam na ganek; boczne drzwi
był)' zwykle otwarte. Potem zobaczyłam rodziców i stanęłam jak wryta. Uśmiechnięty od
ucha do ucha tato leżał wygodnie w fotelu z kieliszkiem wina w dłoni. Poczułam ogromną
ulgę.
- A oto i nasza Tess! - powiedział, jakby mój widok niezwykle go ucieszył. - Wreszcie
w domu po ciężkim dniu pracy!
Rzuciłam książki na stół, usiadłam i uśmiechnęłam się.
- Owszem, było ciężko. Co ci się stało, tato? Co robisz w domu? Chyba cię nie
wyrzucili, co?
Żartowałam, ale rodzice szybko wymienili między sobą spojrzenia i naglę poczułam
nerwowy dreszcz. Popatrzyłam najpierw na jedno, potem na drugie.
- Dajcie spokój, co jest? Mama uśmiechnęła się do mnie.
- Tato ma dla nas dobrą nowinę, Tess.
- No właśnie - powiedział tato, nieco zbyt serdecznie. - Naprawdę dobrą nowinę. Ale,
widzisz... Jest też druga strona medalu.
Czasami rodzice potrafią doprowadzić człowieka do szaleństwa! Pokręciłam głową.
- Co to za dobra nowina? Tato pociągnął łyk wina.
- Słodkie Okruszki otwierają nową filię na południu i zostałem mianowany jej
dyrektorem.
Mieliście kiedyś wrażenie, że niebo wali się wam na głowę? Ja właśnie tak się
poczułam.
- Wiem, że to dla ciebie wstrząs... - ciągnął tato.
- Wstrząs? - powtórzyłam za nim jak echo. - Będziesz dyrektorem filii na południu?
Na południu czego? Tinley Park?
Tato stłumił chichot.
- Wybacz, kochanie. Nie mówię o południowej stronie miasta. Chodzi mi o południe
kraju. O Kentucky.
- Kentucky? - spytałam z niedowierzaniem. - Czy to znaczy, że mamy się
przeprowadzić?
- Niestety tak. Bardzo mi przykro, że musisz zosta wić przyjaciół i szkołę...
- To czemu mnie do tego zmuszasz? - zawołałam żałośnie.
- Przepraszam, dziecinko, ale nie mamy wyboru. Ta wspaniała okazja po prostu spadła
nam z nieba. W Kentucky wystawiono na sprzedaż nową fabrykę, idealną dla naszego
przedsiębiorstwa. Będziemy mogli rozpocząć produkcję już jesienią.
Jesienią! Wszystko nagle straciło sens. Mój cudowny dzień, pełen tylu obietnic na
przyszłość, uleciał jak złoty sen.
- Kiedy zamierzacie się przeprowadzić? - spytałam ponuro, jak skazaniec dowiadujący
się o datę własnej egzekucji.
- No cóż, wystawiamy dom na sprzedaż od razu - rzekł tato.
Zrobiło mi się słabo. Chciał sprzedać jedyny dom, jaki miałam!
Mama podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu.
- Wiem, że trudno będzie ci stąd wyjechać. Ja też kocham ten dom.
Nie mogłam spojrzeć jej w oczy, bo bałam się, że wybuchnę płaczem.
- Więc gdzie to ma być? - mruknęłam naburmuszona.
- To małe miasteczko. Nazywa się Blossom Creek - wyjaśnił tato.
- Blossom Creek? - powtórzyłam z niedowierzaniem. - Pewnie jakaś zapyziała
prowincja. Mam chodzić do liceum dla wieśniaków?
Tato stracił cierpliwość.
- Przestań tak zadzierać nosa, dziecino. To miłe miasteczko, a ludzie są tam naprawdę
życzliwi. Wiem, że przywykłaś do czego innego, ale to tylko godzina drogi do Louisville.
Nadal będziemy mieszkać w pobliżu miasta.
- Tato chciał, żebyśmy kupili parę akrów ziemi, Tess. - Mama wyraźnie przeszła na
stronę miłośników Blossom Creek.
- Jak mogliście mi to zrobić? - krzyknęłam; moje oszołomienie przerodziło się w
nagły gniew. - Jak mogliście zabrać mi szkołę, przyjaciół... Wszystko!
- Kochanie... Wiem, że się zdenerwowałaś, ale na prawdę nie będzie aż tak źle -
uspokajała mnie mama. Trochę tak, jak pielęgniarka, która obiecuje, że nic nie poczujesz, a
potem dźga cię wielką igłą.
- Nie będzie? - wrzasnęłam. - To miał być mój najlepszy rok, a wy każecie mi się
przenieść do jakiejś ohydnej dziury w Kentucky! Moje życie legło w gruzach!
Wypadłam z ganku jak strzała; jednym skokiem znalazłam się na schodach.
Wiedziałam, że rodzice zostawią mnie na jakiś czas w spokoju. I dobrze, pomyślałam. Mam
nadzieję, że czują się teraz winni jak nie wiem co. Tylko że to nie miało już żadnego
znaczenia. Przeprowadzaliśmy się do Kentucky, i nic nie mogło tego zmienić.
Wpadłam do swojego pokoju, rzuciłam się na łóżko i wybuchnęłam płaczem.
Moje ostatnie dwa tygodnie w liceum Glena Foresta dobiegły końca. Zamiast
wariować ze szczęścia na myśl o oczekującym mnie lecie, pogrążyłam się w głębokiej
depresji. Oczywiście przyjaciele starali się podtrzymać mnie na duchu. Byli zrozpaczeni, że
się przeprowadzam. Obiecali, że będą pisać i dzwonić, i kazali mi odwiedzić ich, jak tylko
zdołam się wyrwać. To poprawiło mi humor na jakieś pięć minut.
W domu także obnosiłam się z ponurą miną. Godzinami przesiadywałam w swoim
pokoju i przeklinałam los zsyłający mnie na bezludzie, a ściśle mówiąc - do Blossom Creek.
Kiedy rodzice pytali mnie o szkołę czy kolegów, odpowiadałam monosylabami. Musiałam za-
chowywać się nieznośnie, ale tylko użalanie się nad sobą dawało mi odrobinę pociechy.
Tato spędzał mnóstwo czasu w Kentucky, zostawiając sprzedaż domu na głowie
mamy. Ona też była mocno podenerwowana: musiała skończyć powieść, sprzedać dom i
znosić moje humory. Nie oszalała chyba tylko dzięki marzeniom o naszym nowym domku na
wsi.
I ona, i tato zapadli na ostry przypadek wiejskiej gorączki. Jeśli chodzi o mnie,
uważałam się za dziewczynę z miasta, a przynajmniej z przedmieścia. Owszem, lubiłam
wyjeżdżać w czasie wakacji na łono natury, ale nie miałam najmniejszej ochoty siedzieć w
tych chaszczach przez okrągły rok! Wolałam mieszkać w pobliżu Chicago. Miałam wrażenie,
że jestem częścią tego ekscytującego i potężnego świata pełnego przygód. Wątpiłam, żeby w
Blossom Creek mogły mnie spotkać jakieś przygody.
Rok szkolny dobiegł końca, a po naszym domu zaczęły buszować hordy ludzi, których
przyprowadzał agent handlu nieruchomościami. W miarę jak płynęły letnie dni, a na
horyzoncie nie pojawiał się żaden nabywca, tato zaczął tracić nadzieję na szybką sprzedaż
Zgłoś jeśli naruszono regulamin