50. Copeland Lori - Namiętności 50 - Słodki kłamca.pdf

(510 KB) Pobierz
Sweet Talkin' Stranger
LORI COPELAND
Słodki kłamca
Darling Deceiver
Tłumaczył/a: Dariusz Ćwiklak, Arlena Sokalska
ROZDZIAŁ 1
– Co za szmelc! – Shae z trudem zamknął drzwi i głęboko odetchnął. Jak
mógł się w to wszystko wpakować?
Spojrzał w górę i zmrużył oczy. Słońce, rozpalona czerwona kula, wciąż
wisiało nad linią horyzontu. Ciemne pasmo chmur nadciągających z północy
było jedyną nadzieją na ochłodzenie. Tych kilka upalnych dni dało mu się we
znaki.
Wytarł strużkę potu spływającą po skroni.
– Ależ parno! Taka pogoda powinna być prawnie zakazana!
Opierając się o drabinę, spoglądał z niechęcią na wypaczone drzwi. Ten
stary dom przyprawiał go o ból głowy. A przecież babka, zapisując budynek
ojcu Shae, Jessowi, myślała, że będzie to doskonały prezent. Gdyby tylko Jess
zechciał posłuchać Shae i sprzedał dom, marzenie babki mogłoby się
zrealizować. Ale on rzadko słuchał cudzych rad.
Jess Malone był świetnym agentem literackim, ale w roli mądrego i
troskliwego ojca nie radził sobie najlepiej. Shae przypomniał sobie, jak Jess
namawiał go na przyjazd do Cloverdale. Przesiedzieli pół nocy w małym barze
na Manhattanie, jedząc precle i popijając piwo. Ojciec przekonywał go, że ten
wyjazd to najrozsądniejsza rzecz, jaką można zrobić:
– Synu, musisz ostro wziąć się do pracy. Jedź na lato do Cloverdale. W tej
dziurze zabitej dechami nikt i nic ci nie będzie przeszkadzać. Spakuj się, wyjedź
z Nowego Jorku i skoncentruj się nad książką. Praca na pewno pójdzie ci
szybciej, synu. Ani się obejrzysz, jak skończysz tę powieść.
Szybciej? Chyba umrze z nudów, zanim to lato się skończy. Gdy tylko
naprawi te drzwi, zamknie się w swoim pokoju i nie wyjdzie, dopóki nie
skończy książki. Odda ją wydawcy i wróci do Nowego Jorku, do cywilizacji.
Wtedy dopiero się zabawi!
Znów spojrzał na wypaczone drzwi. Cloverdale. Ba! Dlaczego dał się
namówić na przyjazd? Znał to miejsce jak własną kieszeń, w dzieciństwie
spędzał tu każde wakacje. Jako nastolatek, mieszkał nawet dwa lata u babki.
Kochał Eleonorę Malone, ale zawsze był zadowolony z końca lata. Niewiele
działo się w tym mieście, oprócz tego, że o siódmej zapalały się latarnie uliczne.
Ni z tego, ni z owego przypomniał sobie czasy, kiedy chodził do
miejscowej szkoły. W wyobraźni ujrzał Harriet Whitlock. Zaschło mu w gardle,
a na skroniach pojawiły się kropelki potu.
Dlaczego akurat ona musiała mu się przypomnieć? Harriet. Na dźwięk
tego imienia wciąż przeszywał go dreszcz. To ona zmieniła jego szkolne życie w
piekło. Poniżała go w oczach kolegów, łażąc za nim po korytarzach. Czuł się jak
ścigane zwierzę. Dziewczyna wpatrywała się w niego z uwielbieniem,
156922341.001.png
zadręczała idiotycznymi liścikami i wierszami, w których wyznawała
płomienną, gorącą miłość. Do końca życia będzie pamiętał dzień, kiedy w czasie
posiłku, który jedli w stołówce, podniosła się ze swego miejsca i oświadczyła
wszystkim, że los przeznaczył ich sobie. Shae marzył wtedy, by zapaść się pod
ziemię. Jeszcze dzisiaj oblewał go zimny pot na samą myśl o tamtym
wydarzeniu.
Co gorsza, Harriet mieszkała w sąsiednim domu i nie było sposobu, żeby
się przed nią ukryć. Całymi dniami przesiadywała w oknie swojego pokoju i,
oparta o parapet, wpatrywała się w Shae cielęcym wzrokiem.
Przeklęta Harriet – tak ją nazywał – była najdziwniejszą dziewczyną w
klasie. Że też właśnie jego musiała sobie wybrać! Teraz śmiał się z tego, ale w
okresie dorastania myśl o tej dziewczynie nie była wcale zabawna. Całe
szczęście, że od tamtego czasu jej nie spotkał.
Spojrzał znowu na drzwi. Może powinien po prostu zamknąć ten dom i
wrócić do mieszkania na Manhattanie? Nic nie zdoła napisać, jeżeli cały czas
będzie naprawiał tę ruderę.
Właśnie miał zamiar otrzeć pot z czoła, gdy ujrzał coś przerażającego.
Przez patio pełzł wąż! Nie jakiś zwykły, ale ogromny! Niewiele myśląc, Malone
wskoczył na drabinę. Otworzył szeroko oczy z przerażenia, gdy zobaczył, że
wąż kieruje się w stronę otwartych drzwi. Shae próbował je zamknąć, ale
skrzywione deski nie pasowały do futryny. Przylgnął wzrokiem do wielkiego
gada. Znowu spróbował zamknąć drzwi. Nie pasowały. Wspiął się szybko na
najwyższe szczeble i raz jeszcze szarpnął.
Wąż nie był jednym z tych małych, nieszkodliwych gadów, jakie czasem
można było spotkać w ogrodzie. Był długi i gruby.
„Pyton – uświadomił sobie Shae. – Ten cholerny wąż to pyton!”
Oszołomiony usiadł na najwyższym szczeblu i podciągnął nogi do góry. Czuł,
jak grube ciało węża ociera się o bok drabiny i wślizguje do wnętrza domu.
Minęła długa chwila, nim do mężczyzny dotarło, że wąż jest w środku.
Wreszcie ochłonął, zszedł kilka stopni niżej i próbował dojrzeć gada w
ciemnym wnętrzu. Niestety, nie było po nim śladu.
Oparł się plecami o drabinę i próbował zebrać myśli. Co powinien teraz
zrobić? Spojrzał bezradnie na otwarte drzwi.
„Może zawołać kogoś do pomocy” – pomyślał. Gdzieś w sąsiedztwie
słyszał warkot kosiarki. Woń skoszonej trawy mieszała się z zapachem
smażonych kotletów. Dochodziło ujadanie psa i śmiech dzieci, kąpiących się w
pobliskim basenie.
Shae uświadomił sobie, że minęło już ładnych parę lat od jego wyjazdu z
Cloverdale. Trochę się tu jednak zmieniło. Miał wrażenie, że teraz mieszkają tu
sami młodzi ludzie. Niestety, nie znał nikogo.
Znowu zerknął na drzwi i powoli zaczął schodzić z drabiny. Nie, nie mógł
156922341.002.png
prosić sąsiadów o pomoc. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wszedłby do domu,
w którym buszuje pyton.
Przysunąwszy się bliżej, zajrzał do ciemnego wnętrza salonu. Nic. Mimo
że było jeszcze widno, Shae sięgnął ręką do kontaktu i włączył światło. Uważnie
rozejrzał się po pokoju. Ani śladu gada.
– Gdzie on się schował? – Mężczyzna niepewnym krokiem wszedł dalej.
Nie był tchórzem i na pewno poradziłby sobie ze zwykłym wężem. „Ale ten jest
OGROMNY” – tłumaczył sobie. Rzucił okiem na jadalnię i drugi pokój. Powoli
i ostrożnie wycofał się do kuchni.
Zajrzał do szuflady obok lodówki, zwykle była tam książka telefoniczna.
Znalazł ją i włożył sobie pod pachę, chwycił aparat telefoniczny i cichutko
wyszedł z kuchni. Na szczęście telefon miał długi przewód. Stawiał ostrożnie
kroki i powoli wycofał się na patio, gdzie czuł się bezpieczny.
W pośpiechu odszukał numer posterunku policji.
– Posterunek policji w Cloverdale. Sierżant Coffman.
– Proszę posłuchać... Mam kłopoty.
– Jakie kłopoty?
– Do mojego domu wpełzł wąż.
– Co?
– Duży wąż.
– Jak duży?
– Wielki jak cholera – odparł Shae.
Na chwilę w słuchawce zapanowała cisza.
– Jak wielki?
– Ogromny – powtórzył Malone i spojrzał nerwowo na drzwi. – Proszę
posłuchać. Nazywam się Shae Malone. 6428 Sheridan Drive. Chcę, żeby wóz...
Nie, dwa wozy patrolowe zjawiły się tu w tej chwili!
– Niech się pan uspokoi, panie Malone. Proszę mi jeszcze raz podać swój
adres. – Głos oficera był ciągle spokojny.
Mężczyzna zgrzytnął zębami. „Gdyby temu facetowi wąż szalał po domu,
na pewno tak by się nie grzebał” – pomyślał.
– 6428 Sheridan Drive – powtórzył.
– 6428 Sheridan Drive. A jak duży jest ten wąż?
– Nie wiem... Ma chyba ze trzy metry długości i dwadzieścia
centymetrów grubości.
W słuchawce zapanowała znowu znacząca cisza, po czym policjant
monotonnym głosem powtórzył:
– Około trzech metrów długości i ze dwadzieścia centymetrów grubości.
– Tak.
– Jest pan pewien?
Pot ściekał Shae po skroni.
156922341.003.png
– Nie, po prostu nudziłem się i pomyślałem, że zrobię policji kawał.
Opowiem im o wielkim wężu, który... Do diabła! Oczywiście, że jestem
pewien!!! Wydaje mi się, że to pyton!
– Pyton?
– Dokładnie, p-y-t-o-n. O-g-r-o-m-n-y p-y-t-o-n – przeliterował.
– W takim razie skontaktujemy się z ogrodem zoologicznym.
– Dzwońcie do kogo chcecie, tylko wyrzućcie go z mojego domu – uciął
Malone.
– W tej chwili. Aha, na wszelki wypadek niech pan zamknie drzwi, żeby
nie uciekł.
– Pan chyba żartuje. Jeżeli tylko będzie chciał wyjść, to nie mam zamiaru
mu w tym przeszkadzać.
Oficer parsknął śmiechem.
– Cierpliwości, panie Malone. Za dziesięć minut będzie tam samochód.
Shae odłożył słuchawkę na widełki. Miał wrażenie, że to będzie
najdłuższe dziesięć minut jego życia.
Harri weszła do salonu.
Myron gwizdnął przeciągle i wykrzyknął z entuzjazmem:
– Ale ciało!
– Dzięki, Myron, z całego serca – odparła dziewczyna. Myron nie
przestawał:
– A jakie nogi!
– I charakter, i urok osobisty – dodała Harri. Myron był okropnym
pochlebcą jak na pół ślepego, gadającego szpaka. Harriet naprawdę go lubiła.
Dziewczyna sięgnęła po książkę. Był to najnowszy bestseller:
Morderstwo – numer jeden na liście powieści sensacyjnych New York Timesa.
Książka ukazała się właśnie tego dnia i Harri nie mogła się już doczekać, kiedy
zacznie ją czytać.
Opieka nad zwierzętami dawała dziewczynie pewien komfort.
„Przynajmniej mam trochę wolnego czasu” – myślała, stawiając miseczkę z
prażoną kukurydzą obok obitego perkalem fotela.
W zeszłym tygodniu, w budynku zoologicznego szpitala wybuchł pożar.
Dyrektor zoo, Mike, wpadł w panikę. Tego samego popołudnia zwołał zebranie
całego personelu. Należało uzgodnić, co począć ze zwierzętami, dopóki remont
się nie skończy. Ponieważ zwierzęta wymagały ciągłej opieki, problem był
poważny, tym bardziej, że nikt jakoś nie kwapił się, by wziąć do domu małpę,
lwiątko, mojnę czy jakieś inne zwierzę. Zanim Harriet zorientowała się, o co
chodzi, Mike powierzył jej tymczasową opiekę nad zwierzętami. Nie była
specjalnie zachwycona, ale ponieważ miała miękkie serce, zgodziła się.
Spojrzała na małego lewka rozciągniętego na perskim dywanie jej matki.
156922341.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin