41.Szoa-Sprawiedliwi z Dębicy.pdf

(107 KB) Pobierz
Sprawiedliwi z Dębicy
Sprawiedliwi z Dębicy
3 czerwca 2006, podczas Dni Dębicy, skwer w tym mieście przy ulicy Rzeszowskiej
został nazwany imieniem rodziny Mikołajkowów.
ZAPOMNIANI BOHATERZY
Małżeństwo Aleksander i Leokadia Mikołajków zamieszkali w Dębicy w 1930 roku.
Posiedli na własność dom pod numerem 248 przy ulicy Kościuszki. Tutaj też przyszli na
świat ich synowie: Leszek i Andrzej. Obydwoje związani byli z służbą zdrowia. On jako
lekarz Ubezpieczalni Społecznej, ona jako higienistka pracująca z dziećmi i młodzieżą.
Oprócz pracy zawodowej aktywnie działali w Polskim Czerwonym Krzyżu. Tak było do
wybuchu wojny. Właśnie ten okrutny wojenny czas przyniesie im wiekopomną sławę.
Leokadia i Aleksander Mikołajkowowie z synami Leszkiem i Andrzejem.
Po wkroczeniu niemieckich okupantów do Dębicy zaczęli oni prześladować zarówno
Żydów, jak i polską inteligencję. Po utworzeniu getta w 1941 roku doktor Aleksander
Mikołajków zatrudnił w charakterze gońca-pomocnika młodego chłopaka Efraima Reicha.
W ten sposób mógł on, przynajmniej na pewien czas uniknąć przymusowego pobytu w
dębickim getcie.
Kiedy w lipcu 1942 roku Niemcy rozpoczęli pierwszą likwidację getta, na prośbę młodego
Efraima doktor wraz z żoną przyjęli całą jego rodzinę pod swój dach. Było to niezgodne z
ówczesnym okupacyjnym prawem. Za ukrywanie Żydów na terenach Generalnego
Gubernatorstwa groziła kara śmierci - zarówno dla ukrywanych, jak i ukrywających - oraz
członków ich rodzin. Jeżeli dzisiaj zdarzają się za granicami naszego kraju osoby, które
kontestują fakt, że 1/3 z wszystkich osób nagrodzonych medalem "Sprawiedliwy śród
Narodów Świata" to Polacy i mówią, że powinno ich być dużo więcej, to za całą
odpowiedź niech będzie przepis niemiecki, który w Polsce za ukrywanie Żydów groził
śmiercią, zaś np. w okupowanej Francji grzywną pieniężną w wysokości jednodniowych
1
10894172.001.png
poborów. Naprawdę trudno normalnemu człowiekowi jest przeliczyć ludzkie życie na
stosunkowo niewielką sumę pieniędzy. Pamiętać też należy, że niemiecki okupant
zachęcał Polaków do donoszenia na bliźnich oferując w zamian wysokie nagrody w
postaci jednokilogramowego woreczka cukru czy butelki wódki za ludzkie życie. Niemniej
jednak znajdowali się podli ludzie, którzy z chciwości, zazdrości, zawiści czy zwykłej
podłości donosili na Żydów i Polaków do gestapo. Takich ludzi, zwanych
"szmalcownikami" rozpracowywały później właściwe komórki Armii Krajowej, zaś sąd
Polskiego Państwa Podziemnego wydawał na nich surowe wyroki, z karą śmierci
włącznie.
Po pierwszej likwidacji Niemcy rozlepili na mieście plakaty z napisem "Każdy, kto nie
wskaże ukrywającego się Żyda będzie rozstrzelany". Mimo chęci natychmiastowego
powrotu do getta przez rodzinę Reichów, by nie narażać rodziny Mikołajkowów, doktor
zatrzymał ich jeszcze na kilka dni mówiąc "zawsze będę narażać życie, by ratować
porządnych niewinnych ludzi". Po kilku dniach, kiedy w getcie się uspokoiło, Reichowie
wrócili na jego teren. W międzyczasie pani Leokadia pomagała żywnościowo
mieszkańcom getta, chociaż chrześcijaninowi przyłapanemu w pobliżu ogrodzenia także
groziła kara śmierci przez rozstrzelanie.
Sytuacja z ewakuacją żydowskiej rodziny powtórzyła się w listopadzie 1942 roku, kiedy
Niemcy zaczęli przygotowywać się do drugiej likwidacji getta. Znowu Reichowie znaleźli
się na kilka dni w bezpiecznym azylu w domu doktorostwa. Po kilku jednak dniach
ponownie powrócili do getta. Ten stan trwał jednak bardzo krótko.
Doktor Aleksander z racji swego zawodu i kontaktów międzyludzkich dowiedział się, że
pod koniec roku znowu ma być przeprowadzona kolejna likwidacja. Tym razem
dokonano definitywnej ewakuacji. W ciągu kilku dni przemycono na teren domu państwa
Mikołajkowów 13 członków rodziny Reichów. Od tej pory, czyli od grudnia 1942 roku do
końca sierpnia 1944 roku kolejno: strych, garaż, piwnica i ponownie strych będą ich
mieszkaniem. Bez dostępu do światła, bieżącej wody, świeżego powietrza, siedząc w
ciemnościach i czasami w podmokłym gruncie piwnicy, pod nieustanną groźbą
zdemaskowania będą ukrywani aż do wyzwolenia Dębicy przez wojska radzieckie. Grozy
dodaje fakt, że w sąsiednim budynku znajdowała się przez cały ten czas siedziba
dębickiego gestapo. Na dodatek po dziewięciu miesiącach gestapo zarekwirowało
doktorowi garaż na swoje własne potrzeby i w ten sposób ograniczyło mu pole manewru
w przemieszczaniu zbiegów. Oczywistym jest, że doktorostwo sami nie byli z stanie
udźwignąć kosztów utrzymania tak licznej grupy. Niemniej jednak nigdy nie wzięli ani nie
zarządali od uciekinierów pieniędzy. Wszystko co dla nich robili czynili z potrzeby serca.
2
Po lewej dom, który zajmowało gestapo, po prawej za dom, w którym mieszkała rodzina Mikołajkowów
Na szczęście cichcem wspomagali ich działacze powiatowej Rady Głównej Opiekuńczej
z księżną Heleną Jabłonowską i dyrektorem Franciszkiem Sadowskim na czele. Przez
cały czas Aleksander i Leokadia Mikołajkowowie pomagali również ocalałym żydowskim
dzieciom umieszczając je w polskich sierocińcach. Byli też zaangażowani w działalność
konspiracyjną. Kiedy wojska radzieckie wyzwalały Dębicę spod okupacji hitlerowskiej
trwała akcja "Burza". Jej apogeum na naszym terenie stanowiła bitwa żołnierzy Armii
Krajowej z Niemcami na polanie Kałużówka. Podczas tych walk małżonkowie udali się z
pomocą medyczną w ten rejon.
Paradoksem historii niech będzie fakt, że dzień ocalenia dla 13-osobowej rodziny
Reichów, był dniem śmierci ich dobroczyńcy. Ciało doktora Aleksandra Mikołajkowa
znalazł podobno jego syn Leszek, a następnie żona Leokadia. Do dzisiaj nie można
faktycznie ustalić od czyjego pocisku zginął : radzieckiego czy niemieckiego. Pamiętać
należy, że wówczas wszyscy strzelali do wszystkiego co się ruszało. Doktor został
pochowany na Starym Cmentarzu w Dębicy. Na grobowcu umieszczono napis: "Żył i
zginął służąc bliźnim".
Najpiękniejsze epitafium zamieścił uratowany przez niego młody Efraim Reich na łamach
"New York Post" w 1960 roku: "Każdego roku w dniu jego śmierci myślę o nim. Wierzę w
życie pozagrobowe. Myślę, że jest tam jednym z wielkich. Świat musi w końcu stać się
dobry, jeżeli są na nim tacy ludzie jak on".
Wdowa po wojnie musiała sobie radzić sama, a życie nie szczędziło jej upokorzeń.
Największe musiała znieść od władz amerykańskich, które mimo zaproszenia
wystosowanego przez nowojorskich Żydów odrzuciły jej wniosek wizowy. Te same
władze międzyczasie chętnie przyjmowały u siebie ex-nazistowskich specjalistów. Kiedy
w końcu dotarła - po licznych interwencjach - do Ameryki, tam spotkała się z najwyższym
hołdem, jaki można było złożyć tej wspaniałej kobiecie. Witający ją Żydzi wstrzymali ruch
uliczny, wsadzili do kabrioletu i ręcznie, za pomocą pasów przeciągnęli wzdłuż głównej
3
10894172.002.png
ulicy wśród wiwatujących ludzi. W Izraelu również nie zapomniano o tym bohaterskim
małżeństwie. Parlament tamtejszy uhonorował ją oraz pośmiertnie jej małżonka
najwyższym odznaczeniem dla cudzoziemców "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata".
Ich drzewka posadzono w parku przy instytucie Jad Waszem.
Młody Efraim Reich podczas piekła okupacji przeszedł duchową metamorfozę. Z
młodego, niefrasobliwego chłopca stał się głęboko wierzącym człowiekiem. W Nowym
Jorku został rabinem, ale później wyjechał do Izraela, gdzie mieszka i naucza do dzisiaj.
Dnia 31 stycznia 2006 roku podczas XXXV sesji Rada Miasta Dębicy przychyliła się do
wniosku Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Dębickiej i nadała dla skweru między: Placem
Kazimierza Wielkiego, ul. Rzeszowską, Potokiem Gawrzyłowskim (dawnym Dębickim) i
Placem Solidarności imię małżeństwa Aleksandra i Leokadii Mikołajkowów. To wspaniała
wiadomość, która uchroni tych znakomitych ludzi od zapomnienia wśród Dębiczan. Tym
bardziej, że ten historyczny budynek w którym opisana powyżej historia miała miejsce
został ostatnio przeznaczony do rozbiórki, a znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie
wspomnianego skweru. Oczywiście należy rozumieć potrzeby komunikacyjne
mieszkańców naszego miasta, ale należy pamiętać, że ongiś dla celów komunikacyjnych
zburzono mury Krakowa i do dzisiaj potomkowie tamtejszych rajców plują sobie w brody,
kiedy zagraniczni turyści (Polacy nie są tacy naiwni) pytają, jaki najeźdźca spowodował
takie spustoszenie w krakowskim dziedzictwie kulturalnym. Może tańszym kosztem
[trzeba pamiętać o mieszkaniach dla wszystkich zameldowanych tam osób] byłoby
przesunięcie na nowe fundamenty o około pięć-sześć metrów? Uratowano by w ten
sposób budynek, który z pewnością nie jest wielkim zabytkiem architektury, chociaż
zbliża się do setki lat istnienia, lecz ciągle istniejącym pomnikiem tragicznej historii XX
wieku. Przy odpowiedniej promocji może się on stać ogólnoświatowym symbolem
naszego miasta i ofiarności jego mieszkańców. Już w tej chwili dla obcokrajowców z
USA i Izraela jest najlepiej rozpoznawalną budowlą Dębicy.
Jeśliby jednak wolą mieszkańców, bo przecież radni ich reprezentują, należałoby go
zlikwidować, to powinno się w tym miejscu umieścić pamiątkową tablicę z stosownym
opisem tych dramatycznych zdarzeń.
Pamięć o takich ludziach jak Aleksander i Leokadia Mikołajkowowie powinna być
zachowana na wieki. To dzięki takim ludziom jak oni możemy z godnością mówić o
dobroci i człowieczeństwie kolejnym pokoleniom. I za to jesteśmy im wdzięczni.
Jacek Dymitrowski
(TPZD)
tekst ukazał się w "Obserwatorze Lokalnym" 11 lutego 2006 r.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin