02 Sztuka budowania 00 - od początku.doc

(1407 KB) Pobierz

Wstęp

Czy architektura istniała od sa­mego początku?



Bardzo trudno odpowiedzieć na ta­kie pytanie. Przede wszystkim trze­ba by ustalić, co to jest ten „sam początek". Czy będzie to okres, gdy zaczął się rodzaj ludzki, gdy czło­wiek (mówiąc językiem niefacho­wym) zlazł z drzewa i zaczął stawiać pierwsze niezdarne kroki na matce ziemi, czy może, gdy już zaczął wy­twarzać pierwotne narzędzia i naj­mniej skomplikowane konstrukcje? ... Czy też, kiedy zaczął budować?... Ale jak i kiedy nastąpił ten początek budowania? Czy wtedy, gdy skleco­no pierwszy szałas mieszkalny, czy wówczas, gdy po raz pierwszy po­łożono jeden kamień na drugim, aby uzyskać najpierwszy w ' dziejach świata fotel lub stół, albo schody do położonego wysoko otworu jaski­ni?...

Można by się na to zgodzić... Ale natychmiast zjawią się nowe wątpliwości. Czy każde budownictwo jest archi­tekturą? Podobnie moglibyśmy zapytać: czy każde ubranie jest strojem?... Wie­my przecież, że pierwotny człowiek, chroniąc się przed zimnem i zmien­nością aury, okrył się skórami zdar­tymi z dzikich zwierząt. Czy już w tym czasie zaczęła się moda? Czy między takim oto w futra przywdzianym praojcom i elegantem z epoki króla Stasia jest jakaś różnica inna niż wynikająca tylko z daty powsta­nia kostiumu? Tak samo można by porównać grotę skalną, służącą w tych najodleglej­szych czasach za dom mieszkalny, z ultranowoczesną willą, wyposażo­ną we wszystkie zbytki i udogodnie­nia, jakie daje dwudziestowieczna technika.



Czy i to, i to jest architekturą, róż­niącą się tylko epoką i wymagania­mi użytkownika?

Na to pytanie łatwiej jest znaleźć odpowiedź. „Jaskinię uformowały si­ły natury i jedynym aktem świado­mej woli człowieka było ulokowa­nie się w niej. Nie zmieniał (przy­najmniej w pierwszym okresie) nic w samym kształcie skalnej groty. Wejście mogło być ciasne i niewy­godne, miejsce na legowisko nie­równe. Sposób życia lokatora takie­go domu musiał być przystosowany do kształtów stworzonych przez na­turę. A nowoczesna willa? Nawet nie war­to odpowiadać na takie pytanie. Wszyscy wiedzą, dlaczego i po co robi się tak, a nie inaczej. A najle­piej może wie architekt, gdy klient zamawiający projekt zaczyna gry­masić. Klient mówi na przykład: ta­kie wejście na taras nie odpowiada moim przyzwyczajeniom i upodoba­niom... I architekt musi się dostoso­wać do przyzwyczajeń, upodobań, konieczności życiowych, słowem, do sposobu życia klienta — przyszłe­go mieszkańca willi.

Rzecz nie kończy się na tym szczęś­ciarzu, który może sobie pozwolić na budowę luksusowej willi. Takim samym klientem będzie organiza­cja budująca masowo domy miesz­kalne — jakieś TOR, ZOR, DBOR — występująca w imieniu wielkiej ma­sy bezimiennych mieszkańców In spe, takim samym klientem będzie ministerstwo wznoszące biurowce dla swego użytku, fabryka potrzebu­jąca hali dla pomieszczenia w niej maszyn, zakon budujący klasztor wraz z kościołem, teatr, szkoła i tak dalej, i tak dalej... Każdy z nich ma swoje potrzeby i upodobania. Każ­dy występuje w imieniu jakiejś zbio­rowości, dla której przeznaczony­dzie budynek.

Takim klientem w najszerszym zna­czeniu tego słowa jest całe społe­czeństwo, na użytek którego po­wstaje całość dzieł architektury. Mój Boże, jakże daleko odbiegliśmy od pierwszego człowieka i okupo­wanej przez niego jaskini. A teraz możemy już sobie powie­dzieć, że: nie jest. Dobre i to.

Zaraz się jednak rodzą wątpliwości. Jaskinia i jaskinia. Jedna drugiej nie równa, mimo że pozornie różni­ca między nimi jest bardzo nieznacz­na. są dziełami architektury, a wymyta w skale grota nim



dom mieszkalny               ministerstwo



(W skalnych ścianach gór Antylibanu w Syrii, gdzie woda wydrążyła liczne i głębokie kawerny, przed wieloma, wieloma wiekami mieszka­li pierwotni ludzie;) zajmowali skal­ne groty i żyli w nich z pokolenia na pokolenie.

Groty były liczne, więc i skupisko ludności, jak na owe czasy, okazało się wcale pokaźne. Z czasem, w miarę rosnących możli­wości i wymagań, zaczęli ulepszać swoje groty mieszkalne. Siady tej działalności widoczne są na wielu z nich.

Siady są nikłe, bo i działanie było, w naszym dzisiejszym pojęciu, dość mizerne.



Ot, po prostu poszerzono gdzienie­gdzie otwory wejściowe, obkuwając niezbyt twardą skałę — nadano im bardziej regularną i jakby bardziej przystosowaną, „wejściową" formę.' Tak to mniej więcej wygląda, jak na rysunku obok. A może to już jest architektura? Chyba tak! A już w każdym razie jakaś jej najbardziej skromna zapo­wiedź. Dlaczego tak można twierdzić? Dlatego, że tuż obok można obser­wować następne etapy tego same­go zjawiska, tej mizernej działal­ności.

Następne jaskinie są już znacznie bardziej przekształcone. Świadczą o przystosowywaniu ich do rosną­cych wymagań mieszkańców. Wnę­trza są ,,regulowane" — tworzą jak- gdyby wpuszczone w skałę pokoi­ki o względnie regularnym kształ­cie. )

.Można już wyróżnić ściany, podło­gę i strop. Zjawiają się też wcięte w stromiznę góry stopnie, ułatwia­jące dostęp do mieszkań. A jeszcze później... jeszcze później zaczęto wy­kuwać sztuczne pieczary w sąsiedz­twie naturalnych. '.Co za postęp na owe czasy! A postęp oznacza stały rozwój.

Coś, co się rozwija, musiało już ist­nieć choćby w zalążkowej formie. A więc możemy już mówić o począt­kach architektury.

Początek. Rozwój. Pytanie tylko, czy śledzenie tego rozwoju doprowa­dzi do skonstatowania takich jego form, które każdy, nawet najmniej pewny swego laik, sklasyfikuje od razu i bez wahania jako dzieła ar­chitektury.

Proszę bardzo!

Przenieśmy się o kilkaset kilome­trów na południe do ruin nabateańskiego miasta Petry (na terytorium dzisiejszej Jordanii) i obejrzyjmy

Mało tego? Szukajmy jeszcze. W da­lekich Indiach możemy zwiedzić wnętrze Yihary  - świątyni wykutej w cielsku kamiennej góry.

Nie ma chyba wątpliwości. A prze­cież i jedno, i drugie — to tylko efekt rozwoju tej samej sztuki, któ­rej nikłe i ubożuchne początki wi­dzimy w górach Antylibanu. Kiedy patrzymy na zbocze góry w dalekiej Syrii, mimo woli przy­równujemy je do pszczelego plas­tra, tak gęsto i regularnie grupują się w nim otwory jaskinne. Odnosi­my wrażenie porządku, który nie mógł być

wyłącznie dziełem przy­padku. Kierowała tym układem ja­kaś myśl... Chwileczkę!... Taką myśl, która kieruje układem ludzkich do­mostw, ustawia je według zrozumia­łego dla wszystkich porządku, two­rzy osiedla — nazywamy myślą ur­banistyczną.



Czyżby można było mówić o urbani­styce (sztuce budowania miast) jas­kiniowych ludków? To byłaby chy­ba przesada. Wiele jeszcze wody musiało upłynąć w górskich poto­kach Libanu i Antylibanu, zanim zgrupowania ludzkie zaczęły budo­wać miasta i zanim powstało pod rzędami jaskiń przedhistorycznych uczepione do skały miasteczko Mal-lula, bezpośredni - w nieprzerwa­nej tradycji osiedleńczej tego miejs­ca - spadkobierca prymitywnych, drążonych w skale domostw.

Wszystko to pięknie - mógłby ktoś powiedzieć - cały wywód może być nawet słuszny, ale odnosi się wy­łącznie do określonych terenów i mówi wyłącznie o skałach, grotach wykutych w kamieniu itd. Tak, to prawda. Teren... Kamień... Teren stwarzał dla zamieszkującej go ludności okre­ślone warunki bytowania - okreś­lał jej sposób życia, ofiarowywał niejako taki, a nie inny materiał bu­dowlany. A jak było gdzie indziej? Na wiel­kich przestrzeniach stepowych, w la­sach i puszczach?... Czy i tam wyklu­ły się jakieś najpierwotniejsze for-

my architektoniczne i czy da się po­łączyć je wspólnym rozumowaniem z tymi skalnymi, o których była mo­wa poprzednio.

poprzez beduińskie

namioty



Powiedzieliśmy już sobie, że teren wpływa na sposób życia zamieszku­jących go ludzi. To jasne. Dzieje się tak do dzisiaj. Inny jest tryb życia górnika na Śląsku, inny rybaka hel­skiej mierzei... W pradawnych cza­sach różnice te występowały jesz­cze jaskrawiej.





Na trawiastych przestrzeniach ste­powych hodowla bydła była podsta­wą egzystencji — nie można było osiedlić się na jednym miejscu, gdyż wkrótce zbrakłoby paszy. Przeno­szono się więc z miejsca na miejsce - koczowano. I jak tu mówić o ar­chitekturze. Już samo słowo kojarzy się z czymś trwałym, przywiązanym do jednego miejsca, ciężkim i niepo­ręcznym — w żadnym razie nie przystosowanym do warunków ko­czowniczego życia. A jednak...

kirgiskie jurty

I tych koczowników, tak samo jak mieszkańców antylibańskich pieczar, siekły zimne wiatry, gnębiły deszcze i śniegi. Stepowy pasterz musiał się przeciw nim zabezpieczyć. Jak to robił? Zapewne tak jak i dziś jesz­cze postępują pastuszkowie w cza­sie słoty, przykrywa ją głowę i ramiona płachtą. Płachtę tkaną zastę­powała mu skóra bydlęca. Przykry­cie to nie wystarczało naturalnie ja­ko stała i prawdziwa ochrona. Cały szereg nieznanych i zapomnianych wynalazców (w swej skali godnych może sławy Newtona) ulepszało i przekształcało ten prototyp ,,da­chu nad głową". Zadanie nie było łatwe, Wymagania ,,użytkownika" były ściśle określone i trudne do spełnienia. Wędrowny tryb życia nie pozwalał na stały dom. Dom musiał być przenośny, a więc lekki i roz­bieralny. Budulec, jakim rozporzą­dzano - to skóry i kości zwierząt. .Geniusz pierwotnych wynalazców stworzył po wieki zapewne trwają­cych próbach pierwszy prymityw­ny namiot -- dom wędrownego czło­wieka. Jakże się on wspaniale roz­winął! Od najprostszego schronie­nia do wspaniałych ,,pałaców" z dro­gocennych tkanin, w jakich przeby­wali wodzowie i królowie w obo­zach i jakie zdobywał Sobieski pod Wiedniem.

Poczciwa skóra zarzucona na głowę i barki pierwotnego pasterza

 

indiańskie wigwamy               namioty baszów

   



i wodzów

 

 





przekształciła się w skomplikowane, wielkie konstrukcje, jakie możemy oglądać chodząc na przedstawienia cyrkowe, a także...Zaraz, zaraz... Mógłby ktoś powiedzieć, że namiot to nie architektura, że tkanina rozpięta na patykach nie godzi się z po­jęciem budownictwa, nieodmiennie związanym z wyobrażeniem każde­go architektonicznego towaru. Aha! W takim razie przypatrzmy się temu budynkowi.

To jest pawilon wystawowy z beto­nu, stali i szkła, nie budzący chyba wątpliwości co do swojej ,,architektoniczności". Ten następny to też pawilon. Żeby uprzedzić dalsze wątpliwości, powiem jeszcze, że jest rozbieralny i można go przenieść i ustawić na zu­pełnie innym miejscu. Po prostu na­miot.

gdzie przykryci skórami (ciąg­le te skóry)

ludzie polują na zwie­rza, zbierają grzyby i jagody, i jak wszyscy ich współbracia z innych stron, cierpią od ,,zmienności aury i wzburzonych fluktów". Muszą i oni poszukać sobie schronienia.



Kryją się w głębokich wykrotach pod splątanymi korzeniami drzew. Ale to nie daje im całkowitego za­bezpieczenia. Zaczynają i oni ulep­szać swoje mieszkania. Z czasem za­czynają je budować. Nie mają skał i gotowych grot - ale posiadają in­ny materiał w obfitości. Gałęzie drzew, trzcina, liście... Z tego budul­ca powstają pierwsze szałasy, żeby po długiej, bardzo długiej ewolucji osiągnąć doskonałość w swoim ro­dzaju i stać się chałupą, dworem, a nawet pałacem i katedrą.



Mógłby ktoś w tym miejscu stwier­dzić, że porównanie patyczanego szałasu ze wspaniałą gotycką kate­drą to już zbyt jaskrawa przesada. Ale... Pokrewieństwo nie jest znowu aż tak bardzo dalekie. Prawda, że oba te ,,budynki" różnią się bardzo roz­miarem. Ale od kiedy to rozmiar decyduje o rzetelności dzieła? Oba stworzyła potrzeba. Można by tu jeszcze mimochodem wspomnieć o innych budynkach, które narodziły się w terenie jakże odmiennym od dotychczas omawia­nych. W krajach, gdzie noc trwa po kilka miesięcy, gdzie śnieg pokry­wa grubą warstwą ziemię, a mróz czyha na nie dość zabezpieczone przed jego napastliwością stworze­nia. (Na Dalekiej Północy ciepłe i mocne mieszkanie jest podstawo­wym i nieodzownym warunkiem przetrwania. Materiał znany innym plemionom — skóry i kości zwie­rząt — choć nie stanowi tam rzad­kości, mało jest jednak przydatny. Nie wystarcza jako ochrona przed zimnem i straszliwymi burzami Ark­tyki. Więc (zimowe schronienia lu­dów Północy powstają z budulca w obfitości pokrywającego tamtej­szą ziemię —ze śniegu. Kostki wy­cięte z tego mięciutkiego „kamie­nia" i spojone zamarzającą natych­miast wodą pozwalają na skonstru­owanie eskimoskiego igloo!

rzymskiego Panteonu              lub kopuły Sw. Piotra

                             

Ktoś po raz pierwszy widzący taki domek lodowy powie od razu: prze­cież to kopułka! Tak.

Tylko że ta kopuła to już najwyż­szy i ostatni etap w procesie rozwojowym lodowego budownictwa. Nie ona jest wszakże protoplastą wiel­kich przekryć sferycznych konstan­tynopolitańskiej świątyni Hagia So-fia( Mądrości Bożej) czy też Skończyła już swój bohaterski okres i teraz starzeje się i zanika. Nic dziwnego - śnieg to nie jest mate­riał, z którego można by wznosić wiecznotrwałe gmachy.



Bardzo różne formy i systemy pier­wotnego budowania stosunkowo łatwo połączyć w jedną całość przy­pomniawszy sobie cel i przyczynę ich powstania. Przyczyną są warunki życia.; w ja­kich formowała się przedhistorycz­na społeczność, a celem, mówiąc w sposób najprostszy, uzyskanie da­chu nad głową.„ - (Konieczność realizacji tego cela stworzyła architekturę, a rozwój społeczny i kulturalny zapewnił jej z kolei stopniowe doskonalenie, ja­kie możemy obserwować na licz­nych przykładach.



Co to jest architektura? Ciągle wra­camy do tego pytania, bo mimo te­go, co poprzednio było napisane, i mimo instynktownego wyczucia przez każdego z nas znaczenia tego wyrazu, chcielibyśmy zawsze mieć wytłumaczenie każdego zjawiska, zawarte w kilku możliwie słowach, lapidarne, jasne i ścisłe. Żądamy definicji Pozornie najprostsza sprawa. Ale tylko pozornie. Zagadnienie jest do­statecznie  skomplikowane,  żeby „czuło się" niewygodnie w ramach bardzo krótkiej i ścisłej formuły. Zresztą sama definicja i samo zna­czenie słowa „architektura" nabie­rały w ciągu wieków nowego sensu, puchły niejako wewnętrznie i podej­rzewam, że tak się obecnie różnią od swego pierwowzoru, jak człowiek dzisiejszy od mieszkańca starożytnej Attyki lub Sparty. Trzeba się od razu zastrzec, że wcale nie znaczy to, że słowo jest teraz lepsze i do...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin