Leiber Fritz 03 - Droga do skarbu.rtf

(605 KB) Pobierz
FRITZ LEIBER

 

 

FRITZ LEIBER

 

 

DROGA DO SKARBU

 

 

Swords Against Wizardry

 

 

Przełożył

Dariusz Kopociński

 

 

Wydanie I

 

 

SOLARIS

 

 

Olsztyn 2004

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książkę dedykuję

Harremu Fischerowi,

Odkrywcy Kuarmalu,

Który napisał dziesięć tysięcy słów,

Przeze mnie nie zmienionych,

O tym podziemnym królestwie.

Opowiadanie Grań Niebios

Chciałbym zadedykować

Dwóm dzielnym wspinaczom,

Paulowi Andersonowi i Paulowi Turnerowi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

U WIEDŹMY W NAMIOCIE

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wiedźma nachyliła się nad piecykiem. Szary dym, szukając drogi do góry, przedzierał się przez długie kosmyki jej czarnych, potarganych włosów. Płomyki ognia oświetlały oblicze posępne, odpychające i brudne niczym wykopany z ziemi korzeń czarnej jabłoni. Przez pół wieku hartowana w dymie i żarze, skóra stała się ciemna, pomarszczona i twarda jak mingolski boczek.

Z charczeniem wdychała dym i z sykiem go wydychała przez rozszerzone nozdrza i rozchylone usta - gdzie czaiły się na kształt starych pniaków trzy brązowe zęby, rosnące w nierównych odstępach przy skraju szarego języka.

Pasma dymu, które zdołały uniknąć jej łakomej paszczy, wzlatywały mozolnie pod zapadły dach namiotu, rozpięty na siedmiu pałąkowatych żerdziach rozbiegających się promieniście od słupka, i składały na sędziwych skórach daninę z żywicy i sadzy. Wieść gminna głosi, że taki właśnie namiot, podgotowywany przez dziesięciolecia, a najlepiej stulecia użytkowania, wydziela wilgoć, która przyprawia o mdłości i wywołuje osobliwe, niebezpieczne wizje.

Za sfalowanymi ścianami namiotu rozciągał się gąszcz ciemnych, krętych uliczek Ilikwingu - zatłoczonego i hałaśliwego miasta, najmniejszego w Państwie Ośmiu Miast. Wiał zimny wiatr. Nad światem Nehwonu, tak podobnym i niepodobnym do naszego świata, migotały przedziwne konstelacje.

W namiocie, po drugiej stronie piecyka, pilnie śledzili poczynania wiedźmy dwaj mężczyźni w barbarzyńskim przyodziewku. Barczysty rudzielec przypatrywał jej się z poważną miną, lecz jego mniejszy kompan w szarym ubraniu przymrużył powieki, stłumił ziewnięcie i zmarszczył nos.

- Sam już nie wiem, co tu bardziej śmierdzi: piecyk czy ta wiedźma - ozwał się półszeptem. - Pewnikiem cały namiot cuchnie, jak wszystko na tej zafajdanej ulicy. A może jej poddaniec jest skunksem? Ech, Fafrydzie, skorośmy już musieli szukać rady u czarowników, trzeba było przed wypłynięciem z Lankmaru odnaleźć Szylbę i Ningobla.

- Akurat by nam pomogli - odparł wielkolud przyciszonym głosem. - Cichaj, Kocurze. Chyba zapada w trans.

- Prędzej w sen - rzekł z pogardą jego towarzysz.

Chrapliwy oddech wiedźmy przypominał teraz rzężenie konającego. Pod drżącymi powiekami widoczne były białe szparki. Wiatr załopotał ścianami namiotu... albo niewidzialne postacie obmacywały je i ściskały.

Niski mężczyzna nie zwracał na to uwagi.

- Zaczynam się zastanawiać, po co kogoś pytać o zdanie. Wszak nie wybieramy się do innego świata, jak ostatnim razem. Mamy dokument na kawałku baraniej skóry i wiemy, dokąd prowadzi droga. Sam tak powiedziałeś.

- Cichaj! - warknął Fafryd i dorzucił oschle: - Przed daleką wyprawą zwyczaj każe zasięgnąć rady czarownicy lub czarnoksiężnika.

Kocur odparował z równą zapalczywością:

- Mogliśmy się zwrócić do fachowca! Chociażby jednego z renomowanych członków lankmarskiej gildii czarowników. Tacy przynajmniej mają pod ręką gołe dziewczynki, na których można zawiesić oko, załzawione od ślęczenia nad hieroglifami i horoskopami.

- Wiedźmy z prowincji twardo stąpają po ziemi i nie oszukują jak miejska hołota, wystrojona w czarne szpiczaste kapelusze i płaszcze z gwiazdkami - dowodził swego Fafryd. - Zresztą, stąd jest bliżej do celu naszej śnieżnej podróży, czuć już tchnienie lodowców. Ech, to twoje zamiłowanie do wielkomiejskich luksusów! Pracownię czarownika zamieniłbyś w burdel!

- A pewnie! Tu czary i tam czary! - Gwałtownym ruchem wskazał wiedźmę. - Ma stąpać po ziemi, powiadasz? Ta częściej stąpa po gównie niż po ziemi!

- Cichaj, bo wyjdzie z transu!

- Z jakiego transu? - Kocur ponownie zlustrował czarownicę.

Mocno zaciskała usta i oddychała ze świstem przez krogulczy nochal, którego okopcony czubek próbował się spotkać ze spiczastym podbródkiem. Dał się słyszeć cichutki skowyt, kojarzący się z odległym wyciem wilków lub bliskim wyciem upiorów. A może była to po prostu nowa nuta w postękiwaniu wiedźmy?

Niski mężczyzna wydął wargi i potrząsnął głową, choć skrzętnie ukrywał nieznaczne drżenie rąk.

- Na moje oko, wylazła z ciała - zawyrokował. - Za dużo makowej słomy jej dałeś.

- Do tego właśnie służy trans. Rzecz w tym, żeby wywarem czy batem wypędzić z ciała duszę, która wspina się na tajemne, niebotyczne szczyty, skąd rozpościera się widok na ziemie przeszłości i przyszłości, a może nawet innych światów.

- Chciałbym, żeby nasze góry były tylko i wyłącznie tajemne - mruknął Kocur. - Słuchaj, mogę tu siedzieć do rana, a przynajmniej wytrzymać jeszcze pięćdziesiąt śmierdzących oddechów lub dwieście uderzeń znudzonego serca, skoro taka jest twoja zachcianka. Wszelako nie przyszło ci do łba, że w tym namiocie nie jest zbyt bezpiecznie? Pomijam już duchy. Niejeden łotr w Ilikwingu z chęcią poderżnie nam gardła, a są tu pewnie i tacy, co jadą tam gdzie my. W tej skórzanej budzie wystawiamy się im jak kaczki na łowisku lub jelenie na łysej polanie.

W tym momencie wiatr dmuchnął z nową siłą. Powtórzyło się ściskanie i obmacywanie namiotu, nadto szuranie, które można by tłumaczyć dotykiem rozkołysanych gałęzi albo długich paznokci nieboszczyka. Do uszu docierały ciche skowyty i powarkiwania oraz odgłos skradających się kroków. Przestrogi Kocura nabrały raptem nowego znaczenia. Przyjaciele zatrzymali spojrzenie na czarnej szczelinie wyjścia i częściowo wysunęli miecze z pochew.

Wtem ustał głośny oddech wiedźmy, a wraz z nim wszelki inny hałas. Otworzyła białe oczy, bez źrenic, nad wyraz zagadkowe w ciemnej gmatwaninie skołtunionych włosów i zmarszczek. Szary koniec języka ślizgał się po wargach niby robak.

Kocur powstrzymał się od komentarza: rozcapierzone stanowczym gestem palce dłoni Fafryda ostrzej nakazywały milczenie niż jakiekolwiek cichaj.

Głosem stłumionym, acz doskonale słyszalnym, niemalże dziewczęcym, wiedźma wyśpiewała:

 

 

Siły magiczne i zagadkowe,

Wiodą was na ustronie lodowe...

 

 

Zagadka: oto kluczowe słowo w tej sprawie, pomyślał Kocur. Typowy bełkot czarownicy. Pewnie wie o nas jeno tyle, że ruszamy na północ. A to mogła usłyszeć od każdego pleciugi.

 

 

Na północ, na północ poniosą was nogi,

Gdzie śnieg bije w oczy i zawiewa drogi...

 

 

Znowu to samo, skomentował w duchu Kocur. Choć mogłaby mówić o czymś przyjemniejszym. Brr... Aż zimno się robi.

 

 

Zazdrośni rywale pójdą waszym śladem,

Może wam się zdarzyć śmiertelny wypadek.

 

 

Oczywiście. Stosowna zapowiedź niebezpieczeństwa, bez której nie obędzie się żadna przepowiednia!

 

 

Po trudach i znojach, po wielu błądzeniach,

Spełnią się wasze gorące pragnienia!

 

Szczęśliwe zakończenie, jakżeby inaczej? Święci bogowie, najgłupsza iltmarska prostytutka wywróżyłaby to z ręki...

 

 

Natenczas znajdziecie...

 

 

Kocur ujrzał przed oczami srebrnoszary przedmiot, który śmignął tak blisko, że wydał mu się rozmyty. Natychmiast odskoczył i wyciągnął Skalpel. Ostry niczym brzytwa grot włóczni (przebił ścianę namiotu, jakby była z papieru) zatrzymał się o cal od głowy Fafryda. Potem włócznię cofnięto. Zaraz po niej wdarł się oszczep, który Kocur trzasnął z boku mieczem.

Na dworze podniosła się wrzawa.

- Śmierć przybłędom! - powtarzało się jak refren.

- Wyłazić, psie juchy!

- Na pohybel im!

Rozbiegany wzrok Kocura spoczął na wejściu do namiotu.

Również Fafryd działał błyskawicznie. Wpadł na dość nietypowe rozwiązanie trudnego pod względem strategicznym problemu ludzi zamkniętych w oblężonej twierdzy, gdzie mury nie dają schronienia i zasłaniają widok na przedpola. W pierwszej kolejności przyskoczył do słupa i wyrwał go potężnym szarpnięciem.

Czarownica wykazała się zdrowym rozsądkiem i też nie marnowała czasu: rzuciła się plackiem na ziemię.

- Zwijamy obóz! - krzyknął Fafryd. - Kocurze, wyjdź na czoło i wskazuj mi drogę!

Co powiedziawszy, dźwignął namiot i ruszył w stronę wyjścia. Nastąpiła seria głośnych trzasków, kiedy pękały jeden po drugim skruszałe ze starości rzemienie, którymi przywiązano do kołków skórzane płachty. Z przewróconego piecyka wysypały się węgle. Żywioł przetoczył się po wiedźmie. Kocur wyskoczył przed Fafryda i rozchylił ściany namiotu. Od razu musiał użyć Skalpela do sparowania miecza, którym dźgano z ciemności, lecz drugą ręką wciąż trzymał skraj płachty. Przeciwnik runął jak długi, przypuszczalnie zaskoczony faktem, że atakuje go namiot. Kocur podeptał go i zaraz potem, gdy to samo uczynił Fafryd, rozległ się odgłos łamanych żeber. Potraktowali wroga w sposób brutalny, aczkolwiek miły uszom.

- Obrót w lewo, Fafryd! - wrzasnął. - Teraz trochę w prawo! Niedługo po lewej ręce będzie uliczka. Skręcimy w nią, kiedy powiem. Już! - Chwycił za brzegi płachty i wsparł przyjaciela w jego wysiłkach.

Goniły ich krzyki wściekłości i zdumienia, a wśród nich chyba jazgot wiedźmy, która pomstowała na złodziei domu.

Uliczka była tak wąska, że ściany namiotu szorowały o płoty i zabudowania. Zaledwie wypatrzyli pod nogami pierwszy kawałek rozmiękłego gruntu, wbili weń słup i po takim zatarasowaniu przejścia pobiegli przed siebie.

Za nimi zgiełk nagle się nasilił, kiedy pogoń znalazła się w uliczce, wszakże Fafryd i Kocur nie przemęczali się w biegu. Podejrzewali, że badanie i szturmowanie pustego namiotu zajmie napastnikom dużo czasu.

Truchtem przemierzali uśpione przedmieścia w stronę swego ustronnego obozowiska. Chwytali w płuca chłodne, orzeźwiające powietrze napływające od najdogodniejszej przełęczy w Górach Trollowych Schodów - skalistego łańcucha, który oddzielał Państwo Ośmiu Miast od sąsiadującego z nim od północy płaskowyżu Lodowych Pustaci.

- Kobiecina miała nam rzec coś ważnego, kiedy nam przerwali - powiedział Fafryd.

- A ja miałem już dość jej rymowanek - burknął Kocur w odpowiedzi. - Wszystko się w nich wyzerowało.

- Ciekawe, kim byli ci hultaje i co nimi kierowało. Chyba słyszałem głos Gnarfiego, tego piwosza, który ma awersję do niedźwiedziego mięsa.

- Hołota! Zresztą, my się czasem też lubimy powygłupiać. A co nimi kierowało? O to samo pytaj kozy i barany. Dziesięciu gamoni posłuchało się jednego głupawego przywódcy.

- Tak czy owak, ktoś nas nie lubi - rzekł Fafryd.

- A było kiedyś inaczej?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

GRAŃ NIEBIOS

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin