Spektakl- Zdążyć przed Panem Bogiem 2.doc

(33 KB) Pobierz

„Zdążyć przed Panem Bogiem”

 

Poranne godziny nie sprzyjają rozważaniom na poważne tematy. To jednak właśnie rano 4 listopada młodzież z naszej szkoły wybrała się na spektakl „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Tytuł szczególnie znany maturzystom, którzy kojarzą go z lekturą autorstwa Hanny Krall. Właśnie na jej podstawie powstał spektakl. Książka jest oparta na wywiadzie autorki z Markiem Edelmanem, który opowiadał o powstaniu w getcie warszawskim. Jest lekturą, a lektury kojarzą się z czymś nieciekawym i odpychają wielu uczniów.

Co w takim razie sprawiło, że na sali pełnej ludzi panowała zupełna cisza, a wszyscy z przejęciem słuchali aktorów?

Na scenę wychodzi młoda kobieta. Nie mówi za głośno, być może na końcu sali z trudem ją było słychać. Opowiada o wojnie, getcie, Żydach, biedzie, walce o przetrwanie, obozach zagłady. O życiu i śmierci. Wyraża nadzieję, by nigdy nie spotkało nas takie piekło, ale nie ma pewności, że taki dramat nigdy więcej się nie powtórzy. Publiczność słucha skupiona, kobieta mówi dalej. To dziennikarka, która wprowadza nas do rozmowy z Markiem Edelmanem. Aktor wcielający się w jego postać gra tak przekonująco, że wydaje się, jakbyśmy mieli przed sobą prawdziwego Edelmana. A on? Po latach milczenia opowiada. Nie chce, by nazywano go bohaterem, twierdzi, że nie zasługuje na to miano.

Przeżył piekło tego miejsca, gdzie na ponad 2 km kwadratowych mieściło się pół miliona Żydów. Ludzi, którzy cierpieli z głodu, braku miejsca, chorób, straty bliskich. Tęsknili za normalnym życiem. Wielokrotnie czekano na śmierć, jak na wybawienie, które zakończy ich męki. 10 000 ludzi dziennie wywożonych  do obozów zagłady.  Na śmierć. Mówiono im, że jadą w lepsze miejsce. Nikt w to nie wierzył, a jednak jechali, bo co mogli zrobić?

Marek Edelman pracował w szpitalu jako goniec i miał możliwość uratowania trzech osób z transportu. Nie były one jednak przypadkowe, a takie, które mogły okazać się potrzebne: lekarze, profesorowie, wykształceni i silni ludzie. Obok niego przechodzili przyjaciele, małe dzieci; wszyscy błagali o ratunek.

Nie jesteśmy teraz w stanie zrozumieć , jak bardzo ludzie oczekiwali na naturalną śmierć- nie z głodu, czy ręki nieprzyjaciela. Jakie dramaty przechodziły młode matki, które chcąc uchronić nowonarodzone dzieci od ogromu cierpienia, kazały je udusić albo wyrzucić za ogrodzenie getta z nadzieją, że znajdą kochającą rodzinę i lepszy byt. Choćbyśmy bardzo się starali, nawet częściowo nie pojmiemy ludzi, którzy sami zgłaszali się do obozów po to, by przed śmiercią najeść się do syta bochenkami chleba i marmoladą. Rozumieją to tylko Ci, którzy przeszli przez piekło na ziemi.

Czy powstanie było potrzebne? A co jest lepsze- bezczynnie oczekiwać na swój koniec, czy pomimo sytuacji bez wyjścia walczyć ostatkami sił i mieć nadzieję na uratowanie życia?

Marek Edelman przeżył. Przeżył i milczał o tym, co przeszedł. Milczał wiele lat, znalazła się pewna młoda i uparta dziennikarka, której zależało na poznaniu jego historii.

O tym właśnie był ten spektakl. Poznaliśmy historię człowieka, który mieszkał w warszawskim getcie. Słuchając tego wszystkiego, miało się tą opowieść przed oczami. Wychudzonych ludzi, którzy byli tak wycieńczeni, że ledwo się poruszali. Przejmująca sztuka, zmuszała do myślenia o poważnych tematach, pomimo porannych godzin.

Spektakl się skończył, a na sali nadal panowała cisza…

 

 

 

 

Agnieszka Ragus

Zgłoś jeśli naruszono regulamin