Rozdział drugi
Długi dzień
Punkt widzenia Jacoba
Jechałem najszybciej, jak się dało przez miasto. Ten pęd! Kocham motocykle... no i Bellę oczywiście. Wjechałem do warsztatu. Emmett już tam był.
– Siema, stary! – krzyknął. Następny. Czy oni sądzą, że jestem głuchy?
– Cześć, Em. Co tam?
– Raczej wszystko dobrze, choć nie do końca. Tommy nie chce oddać utargu za dragi. Poczekałem na ciebie, żeby do niego pojechać. Powiedziałeś Belli... – specjalnie nie dokończył pytania.
– No co ty. Chcesz, żeby ode mnie uciekła?
– Jacob... ucieknie tym szybciej, jeżeli jej tego nie powiesz. – Naprawdę się o mnie martwił.
– Co z tego?! Nie powiem ot tak, po prostu, że odziedziczyłem po ojcu rodzinny interes! No tak! To nie interes! Tak, więc podejdę do niej i powiem: „Cześć, Bella. Co słychać? Ach, jasne, zapomniałem ci powiedzieć, jestem gangsterem”. Odbiło ci?
– Dobra, mniejsza o to. Jedziemy do dilera. Zabierz z biurka pistolety.
Poszedłem po broń. Dwa Glocki[1]. Do takich robót one były najlepsze, chyba że chodzi o jakieś wojny gangów czy inne, większe rzeczy.
– Mam! – zawołałem. – Może pojedziemy moim motocyklem? Dopiero co go kupiłem.
– A skąd miałeś forsę, Jake? – spytał podejrzliwie.
– Sklep jubilerski. Chciałem mieć motor, więc „pożyczyłem”. – Wzruszyłem ramionami.
– A co na to Bella? Skąd miałeś kasę?
– Bella cieszy się razem ze mną. Pieniądze? Sporo ostatnio zarobiliśmy jako mechanicy. – Uśmiechnąłem się.
– Odejdzie od ciebie. Prędzej czy później się dowie. Wiesz o tym.
– Nie odejdzie! Choćby nawet chciała, nie pozwolę jej na to – powiedziałem ostrym tonem, po czym zacząłem się śmiać, a Emmett do mnie dołączył. – Koniec tego dobrego. Jedziemy.
Pojechaliśmy na ulicę, gdzie zawsze widywano tego śmiecia. Dużo osób nas znało. Podeszliśmy do faceta. Jego kumple już zwiali. Emmett wepchnął go w zaułek.
– Cześć Tommy. Jak tam kasa? Wyatt mi powiedział że nie chciałeś mu jej oddać – warknąłem. Szybko traciłem cierpliwość przy takich śmieciach. – Więc jak?
– Jake, Em, mówiłem tylko Wyattowi, że chwilowo sprzedaż nie idzie tak, jak trzeba.
– OK, Tommy. Wyatt był naszym przyjacielem od zawsze i uwierz mi, nie często wraca z podbitym okiem! – krzyknąłem. Jakiś przechodzeń zaczął się nam przyglądać. Wyciągnąłem broń i podszedłem do niego. – Czego chcesz tutaj? Won! – Policzyłem w pamięci do dziesięciu i wróciłem do brata i dilera. – Em – zwróciłem się do pierwszego.
– Słuchaj stary, Jake miał dziś wspaniały dzień, ja w końcu też. Zniszczyłeś go, dlatego proponuje zniszczenie ciebie! Jak myślisz? Kiedy policja cię znajdzie? Dwa dni? A może trzy? Nie będzie ich obchodził twój trup, bo jesteś tylko zwykłym dilerem i ćpunem! Dawaj kasę, albo któryś z nas strzeli do ciebie! – Tak, Emmett potrafił rozmawiać. Uśmiechnąłem się szeroko. Był dobrym negocjatorem.
– Tommy? Musimy już wracać. Nie wiem czy zauważyłeś, ale mamy kilka aut do naprawy, a potem mam kolację zaręczynową.
– Chłopaki, naprawdę nie mam zbyt dużo pieniędzy, a muszę trochę zostawić, by Danny mnie nie puknął.
– Z Dannym to my porozmawiamy. Dawaj pieniądze.
Posłusznie oddał je Emmettowi. Jak nic trzeba było dać mu nauczkę. Myślał, że nie sprawdzimy ile ma! Ha! Trzysta dolców. Wycelowałem w niego broń.
– Za kłamstwo zapłacisz.
Strzeliłem mu w prawe kolano. Razem z Emmettem, śmiejąc się, odjechaliśmy z kasą. Jakieś dwadzieścia minut później byliśmy w warsztacie. Całe popołudnie naprawialiśmy samochód jakiejś Alice Cullen i Drewa Fulkle’a. W pewnym momencie wszedł rozbawiony Wyatt z Jasperem. Obaj byli tacy jak my – napakowani. Dwa razy w tygodniu umawialiśmy się z całym gangiem na siłownię. Jeżeli ktoś chciał do niego należeć, musiał być dobrej budowy. Nasz ojciec Billy to wymyślił.
– Jacob, do ciebie i Emmetta.
– Kto? Trochę zajęci jesteśmy – odpowiedziałem, lekko wychylając się spod wozu.
– Weźcie, wyjdźcie tu na chwile. Nie pożałujecie – dodał Jazz, uśmiechając się.
Dobra, pomyślałem i wyszedłem. Spojrzałem, a za Wyattem i Jasperem stało pięciu ludzi uzbrojonych w Uzi[2]. Wyszczerzyłem się i szturchnąłem Emmetta.
– Patrz, stary.
– Co za jełopy! – zaczął rechotać.
– Czego chcecie?! – zawołałem. Byłem zbyt rozbawiony, by powiedzieć to normalnie.
– Powinniście otrzymać jakąś ochronę na ten warsztacik. Nieprawdaż? – spytał jeden.
– Z chęcią się tym zajmiemy – dopowiedział drugi. Emmett znowu zaczął się śmiać.
– A ile koledzy chcecie? – spytałem, po czym Emmett wtrącił:
– ...kulek?
– Że co?! – wykrzyknął trzeci.
Nie miałem dużo czasu, więc nie mogłem dłużej się bawić, choć chciało mi się śmiać.
– Dosyć tego! Wyjdziecie stąd dobrowolnie lub Jazz i Wyatt was wyniosą w workach.
– Nie wiesz, do kogo mówisz... – wysyczał pierwszy facet. Zrobiło mi się go żal.
– Nie, lalusiu! To ty nie wiesz, do kogo mówisz! – krzyknął Emmett. – Nie wiesz, kim jesteśmy? A może jesteś głupi i chcesz z nami konkurować? Powybijam was wszystkich!
– Nie wiesz, napakowany głupcze, kto nas wysyła... – zadrwił kolejny facet.
– Tak, a kto? Niedźwiedź grizzly? I co? Wyśle na mnie stado? – zacząłem kpić.
– Jesteście głupi. Sam Uley. Mówi ci to coś?
Ja i chłopaki wybuchliśmy śmiechem. Uley był pracownikiem mojego taty. Pracownikiem! Ściągał z niego utargi!
– Jesteście głupi? Billy Black. Mówi wam to coś?! – warknął Emmett ostro.
– Tak... świętej pamięci Black – mruknął jeden z udawanym żalem. – Najlepszy szef gangu w całym Seattle. Zawsze go wielbiłem, choć Sam nie pozwala o nim mówić u nas... Prawdziwy gangster...
– Wow, miło mi, że go lubiliście, a teraz albo stąd wyjdziecie, albo... – Dałem znak ręką i wtedy ja, brat, Wyatt i Jazz wyjęliśmy Shotguny[3].
– Możecie już sobie iść – powiedział Jasper. Uśmiechał się łobuzersko.
– Skąd to macie?! Kim jesteście?! – Trzymali nas na muszce i trochę się bali, ale starali się tego nie pokazywać.
– Witam, jestem Jacob Black.
– Siema, Emmett Black, a to Wyatt i Jasper. Wasze malutkie coś nie zdąży nas drasnąć, a my wam już głowy odetniemy!
Wybuchliśmy śmiechem. Tamci zaczęli pomału się wycofywać.
– Cześć! – krzyknąłem. Znowu się zaśmialiśmy, gdy oni uciekali jak dzieci.
– Dzień dobry! – usłyszeliśmy cieniutki głosik.
Wyatt pobiegł schować broń i szybko wrócił. Zanim nasza klientka zdążyła nas zauważyć, we czterech naprawialiśmy samochody. Cały umazany smarem oddaliłem się od niego.
– Witam panią – powiedziałem uprzejmie. – Rękę całować, niestety moje warunki pracy nie pozwalają za bardzo być czystym.
– Nie szkodzi – zaśmiała się szatynka. – Czy mój samochód jest już naprawiony? Wieczorem muszę dokądś wyjść i wolałabym mieć już swój wóz.
– Przykro nam, ale dopiero jutro rano przyślą nam pewną część do pani samochodu. To ten, prawda? – Wskazałem na Pontiaca Solstice[4] i uśmiechnąłem się.
– Tak. Wielka szkoda. – Wydała mi się naprawdę smutna.
– Nasz warsztat proponuje samochód zastępczy – zaoferowałem szybko, a Jazz spojrzał na mnie dziwie. Z jego wzroku wyczytałem: „Oszalałeś?!”. Spodobała mu się.
– Och, nie, dziękuje – powiedziała zawstydzona.
– Niech pani się nie martwi. Samochód pierwsza klasa, jak ten. Hej, Jasper, przyniesiesz mi ulotkę? Tę, co leżała w biurze na szafce?
– Jasne – odrzekł chłodno. Dziewczyna spojrzała się na niego. Zauważyłem w jej oczach błysk. Jej też się podobał. Przyniósł gazetkę. Otworzyłem na stronie i pokazałem typowo kobiecego Mini Cooper[5] coupe i Smart Fortwo[6] coupe. Spodobał jej się Mini Cooper.
– W każdej chwili może pani go mieć – powiedziałem. – Wystarczy podać imię i nazwisko, miejsce pracy i będzie pani go miała, pani...?
–...
kasusi