Wiosenna Deprecha.doc

(58 KB) Pobierz

WIOSENNA DEPRECHA
yak



  Siedziałem sam, ze wzrokiem tępo wbitym w klawiaturę komputera. Nie cieszyło mnie nic. Ani nowa gra, ani ściągnięte przed chwilą hity, skopiowane na komórę. Ani to, że właśnie dziś, w tej idiotycznej zabawie radiowej los uśmiechnął się właśnie do mnie i wygrałem firmową koszulkę. Tylko koszulkę, bo mogłem wygrać zestaw krążków z najnowszymi hitami. Ale po początkowej goryczy porażki, teraz patrzyłem na to chłodnym okiem. Hity sam sobie pościągam z youtube, z wrzuty, skąd się da. A w ogóle samo to pytanko było tak głupio i podchwytliwie zredagowane, że dałem się podejść jak dzieciak: jak obecnie nazywa się zespół, z którym poprzednio występował... Dziecinnie proste, bo znałem odpowiedź, podałem tę starą nazwę, potem nową, chciałem się pochwalić, że znam je obie, ale liczyła się pierwsza odpowiedź. I mam – nagrodę pocieszenia. I jeszcze musiałem się zgrywać jak wariat, że się bardzo cieszę i wrzeszczałem do słuchawki „hurra!!!”... Potem, gdy tylko się rozłączyłem – jak piznąłem długopisem o ścianę, to tylko się drzazgi posypały. Po ch... mi ta koszulka! Będę w niej szpanował? Przed kim?
  Rozprostowałem się, wyciągnąłem ręce w górę, poruszyłem karkiem, który już mi drętwiał od siedzenia w tej samej pozycji. Spojrzałem w okno. Rano była taka piękna pogoda, a teraz leje! Zimno i leje! Jak na złość! Pewnie po to, żeby jeszcze bardziej popsuć mi nastrój. Żeby mnie  bardziej zdołować! I to ma być wiosna! Wiosna... niech ją... Podobno wiosna zawsze niesie nadzieje na lepsze, na coś tam... sam nie wiem, co, ale coś jak nowe życie – jak mi to jeszcze niedawno ktoś próbował wmówić. Ktoś... Ten ktoś to też już historia, o której chciałbym zapomnieć. I to też powód mojego pieskiego nastroju.
  – Czym się przejmujesz? – próbował mnie przekonywać Kamil, z którym wczoraj zderzyłem się w podziemnym przejściu. – Zwykła wiosenna deprecha, która każdego łapie. Myślisz, że mnie nie złapała? Ale już puściła. Najważniejsze, to wiedzieć, że to jest to, wtedy szybciej ją pokonasz! Co, nie mam racji? To walnij się trzy razy w czółko i po sprawie!
  – Pierd... jak potłuczony! – odpyskowałem mu ostro. – Sam się walnij, dzięciołku, i to nie tylko trzy razy! I daj mi święty spokój! – zawinąłem się na pięcie i zostawiłem go na środku przejścia.
  Wiosenna deprecha. Niech ją trafi, co chce! A tak w ogóle, to najpierw niech trafi... Nie, przecież nie jestem podły, mściwy ani pamiętliwy. Nie umiem tylko zrozumieć, dlaczego Grzegorz tak długo to ciągnął, dlaczego zwlekał z wyznaniem prawdy? Przecież wszystko potrafię zrozumieć. Dobrze wiem, że żadnych uczuć na siłę zatrzymać się nie da. A tym bardziej zatrzymać faceta, który najpierw odwleka kolejne spotkania, podając coraz to inne, błahe, głupie i naiwne powody, a na końcu dopiero mówi, że to ze mną, to była jego pomyłka, że tylko tak mu się zdawało.
  Zdawało mu się, że się zakochał w chłopaku? Właśnie we mnie, który nigdy by siebie nie podejrzewał o to, że może pójść do łóżka z facetem, z doświadczonym mężczyzną! Z kimś, o którym dopiero w ostatnim dniu znajomości dowiaduje się, że... jest żonaty i ma dwoje dorosłych dzieci!
  – To wracaj do żony i odp... się ode mnie! – chciałem mu bezczelnie wykrzyczeć prosto w twarz, a zamiast tego – powiedziałem mu chłodno, obojętnie, doskonale maskując swoje uczucia i panując nad drżeniem głosu:
  – Szkoda, że dopiero teraz to mówisz. Więc wracaj do żony. Pewnie nic o nas nie wie i czeka tam na ciebie... z gorącym obiadkiem.
  – Nie wie. I wiem, że od ciebie się nie dowie – Grzegorz patrzył mi w oczy z wyraźną obawą. Oto swój los, swoją małżeńską i rodzinną przyszłość powierza komuś, kto niejako trzyma go w szachu. Wystarczy jedno moje słowo, żeby tę jego pieprzoną rodzinną szczęśliwość rozwalić, obrócić w pył, żeby ją doszczętnie zniszczyć! Wystarczyłoby tylko, żebym odsłonił jego drugą twarz, jego podwójne życie i uświadomił jego najbliższym, że żyją pod jednym dachem ze zwykłym, podłym oszustem!
  – Przecież jej nawet nie znam – dokończyłem, odwracając spojrzenie od jego badawczego, wyczekującego wzroku. – Nie znam nawet twojego adresu.
  – Tak jest lepiej. Lepiej dla nas obydwu. I obiecaj mi, że nie będziesz mnie szukał.
  Nie obiecałem, bo nie mogłem powiedzieć słowa. Łzy dławiły mi gardło. Ale było dla mnie jasne i oczywiste, że na pewno nie będę go szukał. Po co? Mam swoją ambicję. Mam swój honor. Przeboleję to, będę cierpiał, ale pokonam tę chorą miłość, bo wiem i to, że z pamięci tych dni, tygodni – nie wyrzucę.
  Dziś miałem tego przedsmak. Ani bym nie przypuszczał, ile uczuć i wspomnień obudzi we mnie widok hotelu, obok którego musiałem przejść... Tak, tego, w którym zatrzymywał się Grzegorz, gdy przyjeżdżał i do którego wówczas, po jego telefonie, leciałem jak na skrzydłach. Wspólna kolacja – tu Grzegorz był światowcem w całej pełni, dżentelmenem, jakich mało. Takiego kogoś jeszcze w życiu nie spotkałem i pewnie już nie spotkam. Jaka dystynkcja, maniery, jakie dyskusje z kelnerem lub kelnerką, wymiana zdań na temat najprzedniejszych win, ich roczników... na czym kelnerzy absolutnie się nie znali! Jego ton głosu, te wyważone słowa, argumenty, a potem zwykłe komplementy:
  – Czy mówił pani ktoś, że ma pani prześliczne błękitne oczy...?
  Lub:
  – Czy ktoś zauważył, że w swoim rzemiośle jest pan absolutnym mistrzem? Ta gracja, ten szyk, podanie nakryć, potraw, ten ruch rąk, gesty!” – a ci naiwni, kelnerka czy kelner, rozpływali się w lukrowanych uśmiechach. A jeszcze gdy w skórzanym etui z rachunkiem odkrywali banknot napiwku... Ukłon w pas to mało powiedziane! To był ukłon niemal do ziemi! Tak, służalczy ukłon...
  Potem wspólny pokój, wzajemne odsłanianie ciał, pierwsze pieszczoty, które mnie prawie zawsze doprowadzały do granic omdlenia. W tym dziele Grzegorz także był mistrzem. Jak on potrafił pieścić! Jego każdy dotyk to wyrafinowana gra. Każdy ruch dłoni to doskonale wymierzony gest, który bezbłędnie trafiał w mój najczulszy punkt, dokładnie tam, gdzie tego całym sobą pragnąłem, którego z drżeniem wyczekiwałem... Zabawa moim penisem była tylko z udziałem jego ust, warg, języka. Nic więcej. Ale jak...! Aż do mojego wytrysku, który z nieopisaną rozkoszą wyrzucał mnie pod chmury. I mój szczęśliwy uśmiech; oraz jego dumny wzrok. On znał swoją klasę... Potem łazienka, wspólny tusz. Odprężenie, a właściwie przygotowanie na to, co dopiero miało nastąpić. Na rękach zanosił mnie do łóżka, tulił jak najdroższy skarb, kładł... Tego już opisać się nie da. Umierałem w jego ramionach z rozkoszy, z pragnienia. Każdy ruch jego penisa we mnie był jak baśń z tysiąca jednej nocy, cudowny, doskonały. Każdy jego oddech na moim ciele – raz jak parzące zniewolenie, raz jak chłodzący balsam... Więc jak to wyrzucić z pamięci, no jak? Jak mam się z tym uporać? Jego ciało wabiło nieznanym mi nigdy wcześniej intensywnym, męskim zapachem, takim, który pozbawiał mnie woli, siły, kontroli nad sobą – nawet rozumu! Bo jak racjonalnie wytłumaczyć, że przecież tego nie chciałem – a zrobiłem to! A potem pragnąłem tego pierwszego bólu, gdy wdzierał się we mnie, tego bólu, który rozrywał moje wnętrze ognistym pióropuszem, uderzając w każdy najmniejszy nerw i najdrobniejszy punkcik ciała. Bałem się tego bólu, a pokornie poddawałem się mu, wiedząc, że po tej torturze otworzy się przede mną inny, niewyobrażalny świat, o którego istnieniu nie maiłem żadnego pojęcia, o którym nigdy nie śniłem. Świadomie godziłem się na wszystko, wbrew sobie, wbrew zdrowemu rozsądkowi! Dlaczego? Czym ten człowiek tak mnie usidlił, omotał? Bo nie swoją nagością, nie swoim doskonale wyrzeźbionym ciałem, nie zapachem najdroższych kosmetyków uznanych światowych firm, które roztaczały wokół niego swoistą czarodziejską aurę. I nie wielkością penisa, takiego, że gdy go ujrzałem pierwszy raz, dech mi zaparło z wrażenia...
  Nie, dość wspomnień! Dość kolejnego dołowania się i dobijania samego siebie! – gwałtownie wstałem z fotelika, który, odtrącony mocnym ruchem, odjechał w tył, aż pod przeciwległą ścianę pokoju. Oburącz przyczesałem włosy, zadzierając wysoko głowę.
  – Dość! – powtórzyłem głośno.
  W tym samym momencie „zaplumkał” komputer. Gadulec. Kto to się, ku..., podłączył? – przekląłem w myśli. Jeśli to Kamil, to nawet się nie odezwę. Nie mam ochoty. Nie chcę z nim gadać... Karolina...? O ku..., jeszcze gorzej.
  – Jesteś? Odezwij się, pilne!
  – Jestem. Co Ci dolega? – odpisałem, szanując zwroty grzecznościowe.
  – Bo ostatnio ciężko Cię złapać – odpisała, a ja już sobie wyobraziłem, jakiego w tej chwili musi mieć banana na gębie. Ten jej uśmiech odsłaniający wszystkie trzydzieści dwa zęby w obu szczękach był zajeb!... to znaczy zarąbisty.
  – Kamil dołożył sobie parę sznytów na łapy. Pogotowie go zabrało – czytałem.
  – Kurwa! Co ty pierdolisz! – odpisałem, zanim pomyślałem, co piszę i że piszę do dziewczyny.
  – Wiem, co mówię! Matka go znalazła w łazience!
  – Jakie sznyty?
  – Pociął się!
  – Jak to pociął?
  – Żyły sobie pociachał, nie udawaj, że nie rozumiesz!
  – Kurwa, dlaczego?!
  – Skąd mam wiedzieć?
  – Ok., ale co mi tu smarujesz, że sobie dołożył! Miał wcześniej?
  – Rafał! Nie strugaj durnia! Miał! To poważna sprawa! Jesteś jego przyjacielem czy nie?
  – No tak... i nie. Nie wiem.
  – Zawsze razem, a teraz, jak mu się coś stało, to dupę w tył chowasz?
  – Nie chowam! I nic nie wiem, żeby się kiedyś ciął!
  – Ja wiem, a Ty nie wiesz?
  – Bo nie wiem! Ty mieszkasz z nim w jednym bloku, a ja?
  – I co z tego? Nigdy go nie zapytałeś, dlaczego zawsze łazi w koszuli z długim rękawem? Całe przedramię ma w bliznach!
  Fuck...t, on zawsze chodził w czymś z długim rękawem. Nigdy nie odsłonił rąk od nadgarstka w górę, nawet w największe upały! Ale ja naprawdę nic o tych jego sznytach nie wiem!
  – Dobra, gdzie go zabrali?
  ...Za parę chwil już byłem ubrany. Nie zważałem na deszcz. Gnałem, co sił w nogach.
  Na izbie przyjęć doznałem szoku.
  – Gdzie...? – moje autentyczne zdumienie przerosło mnie samego.
  – Na oddziale psychiatrycznym – spokojnie powtórzyła mi pielęgniarka.
  – Dziś nie może się pan z nim zobaczyć. Jest po szyciu i na mocnych lekach – objaśnił mnie lekarz na oddziale. – Jutro będzie po badaniu psychiatrycznym i psychologicznym. Proponuję panu przyjść po południu.
  I właśnie go dojrzałem, jak przechodził z łazienki gdzieś do siebie na salę.
  – Kamil! – wrzasnąłem na cały głos.
  Zatrzymał się. Wyglądał fatalnie. Ramię w bandażach i na temblaku. Był w swoich dżinsach, ale bez koszuli, w brudnych kapciach, włosy rozczochrane, wyraz twarzy tępy, bezmyślny, obojętny.
  – Panie, doktorze, mogę z nim... Dwa słowa, proszę!
  – Dobrze, ale krótko. I gdyby... wie pan, proszę wołać pielęgniarzy.
  – No co pan!
  – Agresja czy autoagresja... Nie zna pan naszych pacjentów. Nie chciałbym, żeby...
  – Aha... Rozumiem...  Kamil, zaczekaj!
  Zaczekał. Stał w połowie drogi między dyżurką a drzwiami.
  Zagryzłem wargi, widząc go takiego. Co mu odbiło? Nie umiałem zacząć rozmowy. Bo jak to: tak wprost spytać, dlaczego? Tymczasem on sam zaczął, z dziwnym, powiedziałbym przygłupawym uśmieszkiem.
  – Wiosenna deprecha. Jeszcze mnie nie opuściła, jak się okazało.
  Milczałem, patrząc mu w oczy: dziwne, smutne, zagubione, bez tego blasku, który zawsze w nich widziałem.
  – Co się stało? Dlaczego? – spytałem wreszcie, gdy usiedliśmy w tej niby-świetlicy, pod czujnym okiem pielęgniarki, patrzącej na nas ze swojej dyżurki.
  – Zakochałem się. I... odkochałem się. Dlatego.
  – Ty...?
  – A co to, mnie się nie wolno zakochać?
  Kurw... Nigdy go nie widziałem z żadną dziewczyną! Nigdy o żadnej nie mówił! W kim mógł się zakochać?
  – Wolno... jak to wiosną – próbowałem żartować, ale wiem, że mi nie wyszło.
  – Ale to była chybiona miłość. Kurw..., po co ci to mówię. Nie zrozumiesz.
  – Co nie zrozumiem? – uniosłem się. – Nigdy nie byłem zakochany, czy jak?
  – Może byłeś. Nie wiem.
  – Ja też nic o tobie nie wiem! Ty też nic mi o sobie nie mówisz!
  – A ty mi mówisz? Spotykałeś się z kimś, latałeś gdzieś tam na randki, co było jasne, bo na drugi dzień byłeś cały taki happy, że mi się rzygać chciało!
  Kurw... Nie myślałem, że to było po mnie aż tak widać! I chyba się zarumieniłem jak gówniarz. Jedyne moje randki, to randki z... Grzegorzem...
  – Chcesz zobaczyć moją byłą miłość? – to mówiąc z tylnej kieszeni spodni wyjął swoją komórkę, nastawił na album fotek i podał mi. Wziąłem bez przekonania i... i z wrażenia byłbym ją upuścił. Spadła mi na kolana. Zacisnąłem uda, żeby nie poleciała na podłogę. Pochwyciłem szybko...
  Patrzyłem. Chyba byłem blady, nie wiem, albo czerwony, bo nagle było mi bardzo gorąco.
  – Zdziwiony? – zapytał obojętnie.
  Nie umiałem odpowiedzieć. Nie mogłem wydusić słowa!
  – Teraz wiesz, z kim się kumplujesz...
  – No z kim, kurw..., no z kim?! – wyskoczyłem głośno, o wiele za głośno, aż pielęgniarka spojrzała badawczo.
  – Z pedałem, nie widzisz? – odpowiedział spokojnie.
  – To ty w nim... z nim... z tym...
  – Tak. Z tym pierdolonym facetem, którego tu widzisz. Ale zerwał ze mną – odpowiedział i grzecznie wyjął mi komórkę z dłoni.
  Wstałem. Nadmiar energii. Musiałem się ruszyć! Musiałem natychmiast coś zrobić! Coś! Cokolwiek..! Okno – krzesło – stolik – Kamil – stolik – krzesło – okno... i jeszcze raz. Drobiłem kroczki jak dzieciak, czy może sunąłem wielkimi susami, nie wiem.
  – Dobra, spadaj. Nafaszerowali mnie tak, że mi się chce spać. Jak chcesz, to przyjdź jutro, nie, to nie. To będę cię miał tak samo w dupie, jak jego – puknął palcem w komórkę.
  – Poczekaj... Hotel „Wodnik”? – spytałem przytrzymując go za ramię, żeby ponownie usiadł, a sam usadowiłem się dokładnie naprzeciw niego, okrakiem na drugim krzesełku. Teraz patrzyłem mu prosto w oczy.
  – A co, śledziłeś mnie? – zwlekał z odpowiedzią, ale nie okazał zaskoczenia.
  – I: „Jakie pani ma prześliczne błękitne oczy...?” Albo: „Jest pan absolutnym mistrzem w swoim rzemiośle...?”
  Kamil otworzył dziób dokładnie tak, jakby mu miała z niego wypaść niedopalona faja, którą by chciał wypchnąć językiem.
  – Sk...syn – ciągnąłem dalej. – Pachniał jak... Mdlałeś, jak cię pieścił. Na rękach cię do łóżka zanosił. A jak ci wpychał, to z bólu mało się nie zesrałeś...
  Kamil siedział z tak naćpanym wyrazem twarzy, że można by się go teraz naprawdę przestraszyć.
  – Skąd wiesz...
  – Bo wiem!... Ze mną zerwał tydzień temu – dodałem cicho.
  – Tydzień temu... – Kamil wziął głęboki oddech. – A ze mną, skurwiel, dzisiaj...
  Patrzyłem Kamilowi w oczy. Przez moment nie mogłem się oderwać od jego wzrok, jakbym czytał w jego myślach. My obaj... z Grzegorzem. Jak to było możliwe? Pewnie mało jest  w naszym mieście takich naiwnych durniów, jak my. Polował na takich i upolował. Tylko jak, w jednym tygodniu spotykał się ze mną, a w drugim z nim?
  – Jak go poznałeś...?
  – A srak! Razem byliśmy, jak...
  Jaki głupiec ze mnie! Przecież wspólnie pomagaliśmy mu dopchnąć brykę na Orlen, bo mu paliwa brakło!
    – ... jak nam słodził miłymi słówkami...
  – Tak, tylko że... Nawet jakbyś krowie dawał kakao do picia, nie wydoisz z niej czekolady. A myśmy się tak dali wydoić...

*


  Kamil miał dwa tygodnie psychiatryka. Odwiedzałem go codziennie. Gadaliśmy. Dużo i długo. Teraz dopiero naprawdę go poznałem. Gdy mu zdjęli bandaże i szwy, zobaczyłem wszystkie jego sznyty...
  Byłem jedynym, który czekał na niego, gdy wychodził.
  W szkole – paranoja. Tylko Karolina trzymała jego stronę. I ja. Aż musiałem przywalić Czajnikowi, że jak się jeszcze raz odezwie...
  Wiosna w całej pełni. Nawet piwo smakuje inaczej.
  Wtedy pierwszy raz usłyszałem:
  – Jesteś gejem? – i patrzył mi prosto w oczy.
  – Nie wiem – odrzekłem zgodnie z prawdą.
  – Może to sprawdzimy?
  – Jak?
  – Jest tylko jeden sposób... – zbliżył wargi do moich ust i dotknął mnie w krocze. Poddałem się. Świadomie – i z pełnym zaangażowaniem.
  Pieścił jak... jak tamten. Nauczył się. Ja też dużo się od... od tamtego faceta nauczyłem. I tu jest koniec podobieństw. Bo reszta... Obaj pachniemy inaczej. Po swojemu. Obaj mamy normalne, zwyczajne pałki i już wiemy, jak to robić, żeby...  Dlatego ani jego nie bolało, gdy w niego wchodziłem, ani mnie, gdy on... No, może tylko trochę.
  I mamy teraz uśmiechy na gębie większe niż banan na gębie Karoliny. A wiosenna deprecha – pryszcz, sama poszła się jeb...!
                                                                                                                           Krzych (yak)

Zgłoś jeśli naruszono regulamin