Księga Szlabanów.rtf

(224 KB) Pobierz
Ksiêga Szlabanów

Księga Szlabanów. Z kronik kryminalnych Hogwartu.

Prolog

Remus Lupin podniósł głowę znad pergaminu.
Było ich trzech, zdecydowanych na wiele, bo mówić, że na wszystko, byłoby jednak przesadą. Trzech ludzi, lekko wściekłych i nieziemsko wprost chcących go dorwać. Rozejrzał się oceniając szanse ucieczki, ale jasne było, że ucieczki nie ma. Za nim stała ogromna, wyładowana po brzegi szafa z książkami, przed nim byli oni. Wiedział, czego chcą. Od kilku tygodni śledziły go ich ukradkowe spojrzenia, porozumiewawcze miny, jakimi przekazywali sobie nawzajem zadanie pilnowania go - zawsze któryś z nich był przy nim. Pomyślał z politowaniem, że konspiratorzy z nich żadni, musiał jednak przyznać, że zorganizowani byli świetnie.
Spojrzał na nich. Zrobił nawet ruch, jakby chciał zaatakować. Oczywiście żaden z nich nie wziął tego poważnie, choć nauczka, jaką Remus raz na jakiś czas zmuszony był dawać któremuś ze zbyt wścibskich Ślizgonów, powinna była ich ostrzec. Ale nie ostrzegła, i słusznie. Albowiem ze wszystkich ludzi których znał, tylko tych trzech miało prawo lekceważyć takie ostrzeżenia. Syriusz. James. I Peter. Najważniejsi ludzie w jego życiu, a przez dziesięć miesięcy w roku - także najbliżsi.
- Pokaż - James wyciągnął rękę. Remus bez oporu podał mu pergamin, wyjęty spod księgi, gdzie przed chwilą go ukrył.
- Uważaj - uprzedził tylko dlatego, by nikt nie mógł powiedzieć, że nie uprzedzał. W rzeczywistości jednak było już za późno. Z pergaminu buchnął obłok drobniusieńkiego, perłowego pyłu, który sprawił, że James Potter złożył się we czworo na podłodze, wstrząsany nieustannym kichaniem.
- Uaaaaha! Zabiję cię, ty cho... uaaaahaaaa! ...lerny głupku, czemuś nie mówił... aaakhhhh! Zróbcie coś, bo już nie mogę... yyyyh!
- Sternuto - Syriusz Black machnął różdżką i kichanie ustało. James smarkając i ocierając łzy powoli zbierał się z podłogi.
- Ty pieroński wilku - powiedział z wyrzutem, głosem ochrypłym od kichania. - Byłoby mi trąbę urwało!
- Mówiłem, żebyś uważał - Remus uśmiechnął się łagodnie.
- Jeszcze jak mówiłeś! To była pułapka.
- To po co mnie szpiegujecie? Jak skończę, to wam pokażę, zresztą bez was się nie obejdzie, wy czarodzieje zakichane. Dacie mi jeszcze tydzień na skończenie tego, czy mam wymyślić coś jeszcze?
- Tydzień - James Potter uporał się już ze skutkami ataku kichania. - W przyszły wtorek o tej samej porze opowiesz nam szczegółowo i w kolorach, co kombinujesz.
- Bo w przeciwnym razie - Syriusz skrzyżował ręce na piersiach i uśmiechnął się paskudnie - szczyt północnej wieży wzbogaci się o nową ozdobę. Której jasne kudły, muszę dodać, wiatr będzie rozwiewał na cztery strony świata. Domyślasz się, co to będzie?
- Niech zgadnę... Moja głowa?
- Otóż to - potwierdził z powagą milczący dotąd Pettigrew.
- Ale do tego czasu - Remus starannie schował “kichający” pergamin do wewnętrznej kieszeni szaty - zdejmiecie ze mnie ten ścisły nadzór. Nie mogę się skupić, jak na was patrzę.
- Bezczelny - Syriusz zmierzył go spojrzeniem. - Dobrze. Znaj pana. Dajemy ci pełny luz.
- Ja wam za chwilę też coś dam - usłyszeli za plecami pełen pasji głos.
Odwrócili się. Dopiero kiedy zobaczyli panią Pince, bibliotekarkę, wspartą pod boki, uświadomili sobie, że ostatnio zachowywali się trochę zbyt głośno jak na miejsce, w którym się znajdowali.
- Czy wam się zdaje, że skoro jesteście tu sami, wolno wam hałasować? - pani Pince była mistrzynią retorycznych pytań. - Za dwadzieścia minut zamykam czytelnię. Ale wy czterej wynoście się stąd już teraz.
- Ale ja jeszcze nie napisałem... - próbował oponować Remus.
- Coś powiedziałam, Lupin - pani Pince aż kipiała z gniewu. - A może wolicie, żeby powtórzyła wam to profesor McGonagall? Dodając przy okazji zasłużony szlaban? To jest do zrobienia.
- Nnie, przepraszamy, już nas tu nie ma - James wyszczerzył się w uśmiechu, wypychając kolegów za drzwi. - Żeby nam ta zołza nie wykrakała - dodał, kiedy pani Pince nie mogła już ich słyszeć. - Ona czasem jak coś powie...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Rozdział pierwszy.

 

Cienka wstążeczka pergaminu zatrzepotała w powietrzu i rozdzieliła się na trzy skrawki, które opadły wprost na głowy adresatów. James Potter westchnął i dyskretnie wyplątał papierek ze swej rozczochranej czupryny. Tylko Syriusz mógł rozsyłać korespondencję w taki zbzikowany sposób. Odkąd profesor McGonagall, znudzona ciągłym upominaniem, rozsadziła ich w cztery kąty klasy, musieli wynaleźć kilka nowych sposobów porozumiewania się, i to takich, by uszły uwadze niezwykle czujnej nauczycielki transmutacji.
James spojrzał na strzępek pergaminu. Były tam tylko cztery słowa, nabazgrane ledwie czytelnym pismem Syriusza: "Mija tydzień. Kryjówka, 20.30."
Lekko uniósł się z krzesła, spojrzał na klasę. Syriusz, siedzący pod wielką tablicą przedstawiającą fazy tramsmutacji poduszki w kota i z powrotem, podchwycił jego spojrzenie i skinął głową. To samo zrobił cierpiący w pierwszej ławce Remus, którego McGonagall z niejasnych powodów posadziła tuż przed katedrą. Nie mógł powtórzyć tego gestu Peter Pettigrew, który właśnie gimnastykował się przy tablicy, pod surowym okiem nauczycielki rysując wykres mający obrazować przemiany materii organicznej w magiczną.
- Dobrze, Pettigrew, zawartość magii wzrasta... współczynnik mułowatości proporcjonalnie - co?
- Maaaaaleje, pani profesor - Peter tryumfował, po raz pierwszy od wielu tygodni odpowiedź szła mu zupełnie nieźle.
- Dobrze. A teraz weź różdżkę i zrób to... Lupin, ostrzegam, że zaraz cię wyrzucę - McGonagall zmierzyła surowym spojrzeniem siedzącego nieruchomo w pierwszej ławce ucznia. - Telepatyczne podpowiadanie to stanowczo zbyt dziecinna sztuczka jak na czwartą klasę. Proszę, Pettigrew.
Peter wziął różdżkę i wycelował w siedzącego na pulpicie stołu robaczka świętojańskiego. Jeden ruch, i świecąca drobina rozpadła się na snop różnokolorowych iskier, które zawirowały pod sklepieniem sali.
- Dobrze, Pettigrew... a co to? - zdumienie pani profesor było w pełni uzasadnione, bo iskry, zamiast grzecznie zgasnąć, zamieniły się w setkę robaczków, takich samych, jak ten, z którego powstały. - Kto ci kazał dodawać zaklęcie wsteczno-multyplikujące... a sio! A sio! - robaczki bowiem, za nic mając sobie nauczycielską powagę, obsiadły gęsto jej kok, zmieniając fryzurę w rodzaj połyskującego diademu.
- Jak ładnie! - pisnęła siedząca obok Jamesa Lilka Evans.
- Dziękuję, Evans - gdyby profesor McGonagall była bazyliszkiem, Lilka spędziłaby resztę swoich dni jako kamienna ozdoba kwietnika. - Tobie też, Pettigrew - zręcznym ruchem zgarnęła robaczki ze swej głowy i wyrzuciła przez okno. - Są ludzie, którym po trzech latach nauki strach dawać różdżkę do ręki. Gryffindor traci pięć punktów.
- A tak mi dobrze szło - żalił się Peter, gdy po skończonej lekcji szli korytarzem. - I Remus nic mi nie podpowiadał, i iskry mi wyszły... a że mi się trochę różdżka zsunęła, to naprawdę każdemu może się zdarzyć!
- Dobra jest, mały, mnie ostatnio powiedziała, że naoglądałem się mugolskich bajek - Syriusz dyskretnie pominął fakt, że wyczarowany przez niego na poprzedniej lekcji królik miał kwadratową głowę i oczy jak talerzyki, a do tego był zupełnie niebieski. - My tu mamy teraz gorszy problem.
- Jaki? - James spojrzał na niego zdziwiony.
- Jak dzisiaj do dwudziestej wykraść miecz Godryka Gryffindora - Syriusz powiedział to takim tonem, jakby szło o rzecz najzwyklejszą.
- Po co ci miecz Gryffindora? - Remus uznał, że James już się zdziwił, więc on nie musi.
- Bo Gryfonowi nie godzi się ucinać łba tępym scyzorykiem - wyjaśnił uprzejmie Syriusz. - Lunatyk nie Lunatyk, ale zawsze Gryfon...
- Chodźcie, bo się spóźnimy - Peter otworzył przed nimi drzwi do klasy profesora Binnsa. - Na tej lekcji przynajmniej można spokojnie pogadać...

*

- Do dzieła, panowie - James zręcznie zmienił mopa w taboret i usiadł, dokładnie wpasowując się w kąt pomiędzy schodami a szafą. Komórka na miotły obok wejścia do wieży Gryffindoru była idealnym miejscem na wszystkie tajne narady, zwłaszcza odkąd Irytek, nie bez pomocy Syriusza, dokładnie zakitował dziurkę od klucza gumą do żucia, a Filch, zazwyczaj nieustępliwy do obrzydzenia, tym razem z niejasnych powodów dał za wygraną. - Tydzień minął. Remus, oddajemy ci głos.
- Proszę bardzo - Remus, rozwalony wygodnie na stercie wypranych ścierek, dobył z zanadrza pergamin.
- Nie! - James w panice chwycił się za nos. - Tylko nie to!!!
- Nie szpiegowaliśmy cię - w głosie Syriusza był łagodny wyrzut. - A jak on się tutaj rozkicha, to nas nakryją jak amen w pacierzu.
- Nie bój się, głupi. Tym razem to zupełnie inny pergamin - Remus ostentacyjnie powąchał rozłożoną kartę. - A wszystko to zasługa Jamesa.
- Moja?
- A kto wspominał, jeszcze w tamtym roku, że przydałaby się mapa Hogwartu?
- To jest mapa??? - szaleńczo zaciekawiony Syriusz mało nie rozdarł pergaminu, za co dostał łagodnie w ucho od Jamesa. Chciał mu oddać, na szczęście jednak Peter rozdzielił ich.
- Czyście oszaleli? Zaraz się tu zleci pół szkoły!
- Mapa... - Syriusz znów pochylił się nad kartą, jakby nieskazitelnie biały pergamin miał mu za chwilę objawić wstrząsające tajemnice. - Ale przecież tu nic nie ma!
- Bo to nie jest zwykły pergamin. A poza tym, czy myślisz, że bez was zrobibym chociaż jedną kreskę? - zapytał rzeczowo Remus. - Trzeba w to włożyć z pół roku pracy, ale efekt może być niezły... Cały Hogwart z przyległościami, wszystkie przejścia, korytarze, klasy, posągi, nawet osoby..
- Będziemy wiedzieli, gdzie jest Filch!!! - zakwiczał radośnie Peter.
- Oczywiście. I McGonagall, i ten wścibski Ślizgon...
- Jak na to wpadłeś? - Jamesowi też udzieliło się podniecenie przyjaciół.
- Pod koniec wakacji byliśmy na zakupach... zostawiłem mamę w butiku pani Malkin, a sam urwałem się... no, jest taki sklep z różnymi dziwnymi rzeczami.
- Gdzie?
- Na Nokturnie - Remus uśmiechnął się wstydliwie. - Wiecie, że mam kota na punkcie czarnej magii...
- Lunatyk, źle skończysz - Syriusz westchnął z ubolewaniem, jednak oczy mu się śmiały. - Chłopie, ja od pierwszej klasy szukam okazji, żeby tam pobuszować, a ty tak ot, urywasz się mamie...
- Miałem szczęście, szyła sobie jakąś fasoniastą suknię, trochę to trwało... Właściciel już mnie trochę zna, od razu pokazał mi ten pergamin. Jest zresztą zupełnie niewinny.
- Pergamin, mam nadzieję? Bo właściciel pewnie zwiał z Azkabanu... - zaśmiał się Peter.
- Z Azkabanu nie można zwiać - zaprotestował Syriusz. - Ale pergamin sprawdziłeś?
- Jak myślisz, co robiłem przez ostatni miesiąc? Musiałem go trochę poznać. Dołożyłem parę zaklęć, znalazłem sposób rysowania... Dzisiejszej nocy możemy zacząć.
- Lunatyk, jesteś wielki - oświadczył uroczyście James.
- To dopiero poczatek - Remus ze wszystkich sił starał się ukryć, że pęka z dumy. - Bez was nie zrobiłbym nic. Musimy nanieść na mapę wszystkie nasze drogi, wiecie, ile to będzie roboty?
- I znowu będziemy łazić po nocy - jęknął Peter, widać było jednak, że i on wprost pali się do nowej psoty.
- Jeszcze jaaaak - James miał w oczach czyste rozmarzenie. - Tyle razy chciałem zwiedzić całą tę starą budę...
- Musimy wymyślić zaklęcie - zastanawiał się Syriusz. - Żeby nikt oprócz nas nie mógł z tej mapy skorzystać...
- A jak będzie próbował, żeby mu poszło w pięty...
- I w ogóle, żeby tę mapę jakoś nazwać...
- Mam! Mam nazwę! - Peter aż podskoczył, zahaczając łokciem o kij od miotły, który uderzył w wiaderko, stojące na półce nad głową Jamesa. Wiaderko spadło Jamesowi wprost na kolana, przy czym otwarła się umieszczona w nim butelka płynnej pasty do podłogi. Remus widząc to przechylił się do przodu chcąc zapobiec katastrofie, niestety jednak, góra ścierek, na której siedział rozjechała się. Pasta chlusnęła na podołek Jamesa, który chcąc się usunąć palnął w żołądek Syriusza. Ten zgiął się w pół i stracił równowagę, poleciał głową wprost na zamknięte drzwi komórki, które gwałtownie otworzyły się, wyrzucając nieszczęsnego Syriusza wprost pod nogi... Filcha i profesor McGonagall.
- Mówiłem!!! - tryumf w głosie Agrusa Filcha był słyszany chyba aż w Wielkiej Sali. - Mówiłem, że to oni zapchali zamek!!! Pani psor, niech pani coś zrobi, bo ja już do tych huncwotów siły nie mam! Kajdany i loch, to jedyne, co im się należy...
- Black, Potter, Pettigrew… no, jasne, jakże by inaczej, Lupin też - oczy McGonagall ciskały błyskawice. - Pozwólcie do mojego gabinetu.
- Ja też mam nazwę - Syriusz nachylił się do ucha Petera, przepuszczając przodem ociekającego pastą do podłogi Jamesa. - Mapa Zakutych w Kajdany Huncwotów.

 


Rozdział drugi.

- Ale tu bałagan - James Potter rozejrzał się po dormitorium. - Niech mi ktoś powie, co tym skrzatom odbiło? Zastrajkowały, czy co?
- Skrzaty? Zastrajkowały? - Remus parsknął śmiechem, usiłując przebić się przez zwał książek i zeszytów leżących na dywaniku pomiędzy łóżkiem jego i Syriusza. - Ty to masz pomysły...
- To wobec tego skąd to wszystko? - szeroki gest Jamesa obejmował zarówno wspomnianą już stertę książek, na którą Syriusz co wieczór wysypywał zawartość swojej torby i wybierał rzeczy potrzebne na jutro, jak i zwieszone z baldachimu łóżka Remusa podskakujące jeszcze serpentyny, które zostały tam od jego niedawnych urodzin.
Reszta pokoju prezentowała się równie imponująco. Na stoliku Petera stał sporych rozmiarów szklany nocnik, pozostałość po wyjątkowo nieudanej transmutacji kulki do gry w złotą rybkę. W nocniku siedział z zamyśloną miną Soter Belizariusz III, szczurek Lilki Evans, który od pierwszego dnia zapałał do Petera gorącą miłością.
James westchnął. Jego własna, dość mocno oblepiona błotem szata do quidditcha dzięki rzuconemu przez Syriusza zaklęciu usztywniającemu stała obok jego łóżka jak bezgłowy pomnik.
- Jakby tu przyszedł zeugl ze śmietnika, to by zwymiotował z obrzydzenia - zawyrokował James. - Lunatyk, rusz tyłek. Sam nie będę sprzątał.
- A ja nie będę nawet razem z tobą - Remus dotarłszy wreszcie do swego łóżka natychmiast wsadził głowę w książkę starannie obłożoną w stary numer Proroka, by nie można było zobaczyć okładki. - Zawołaj skrzaty... muszę to skończyć do jutra.
- I pewnie nie chciałbyś, żebym zapytał, co czytasz? - domyślił się James. - Żle skończysz, młody człowieku. Czarna magia to parszywa rzecz.
- A wiedza o niej to najlepsza broń - Remus niemal odruchowo zacytował nauczyciela obrony przed czarną magią. - Może zamiast od razu chwytać za miotłę, pomyślałbyś, co tu się stało?
- Tymczasem ten bajzel posprząta się sam - zgodził się James. - A profesor Lunatyk będzie robił wykład, kto i z jakiego powodu rzucił urok na pewne wyjątkowo obrzydliwe dormitorium.
- Możliwości są dwie, albo skrzaty przestały nas lubić, albo z jakiegoś powodu nie mogą tutaj wejść - Remus z premedytacją nie słyszał ostatnich słów. - Proponuję zasięgnąć informacji od naszych współmieszkańców...
- Zwłaszcza od jednego - zgodził się James. - O, właśnie, o kimś tu mowa.
- Mam! - Syriusz Black wpadł jak bomba, trzymając przed sobą jakiś płaski, kwadratowy przedmiot, zawinięty w kilka warstw papieru. - A już myślałem, że mi nie przyślą...
- Ty lepiej powiedz, co zrobiłeś skrzatom, że przestały sprzątać - przerwał mu James. - Chcesz, żebyśmy tu zgnili żywcem?
- I o to mi chodziło - Syriusz najwyraźniej nie słuchał go zbyt uważnie. - To nic takiego, nałożyłem na drzwi zaklęcie wzrostu...
- Proszę? - Remus wykonał gest, który we wszystkich kulturach świata oznacza iż ktoś gwałtownie minął się z własnym rozumem. - Chciałeś zmienić nasze drzwi w bramę Hogwartu?
- Nie takiego wzrostu, idioto. Po prostu wolałem, żeby nie pchał się tu żaden mikrus, pętak ani pierwszoklasista... a także, oczywiście, skrzat. Dzisiaj jeszcze trochę podniosłem poprzeczkę...
- Zwariował - James spojrzał bezradnie na Remusa, który odpowiedział mu wymownym rozłożeniem rąk. - Wziął i zwariował. Posłuchaj, Syriuszu, chcesz nam coś wyjaśnić, czy też wolałbyś zachować to dla siebie? - dodał tonem psychiatry, zwracając się do głównego bohatera, który klęcząc przed swoim łóżkiem mozolnie szukał czegoś z głową ukrytą pod zwisającym prześcieradłem.
- Zaraz, niech to znajdę - Syriusz wywlókł spod łóżka sporą kwadratową walizkę. - Jest - powiedział z dumą. - A tu mam coś jeszcze - z pietyzmem zdjął pierwszą warstwę papieru z płaskiego przedmiotu, który przyniósł ze sobą. Zanim jednak zdążył zdjąć następną, ktoś przeraźliwie załomotał w drzwi.
- Nakryli nas! - Syriusz kopniakiem wepchnął walizkę z powrotem pod łóżko. - Te cholerne Ślizgony widziały, jak odbierałem paczkę...
- Otwórzcieeee! - zawył zza drzwi znajomy głos.
- Kto tam? - James porozumiał się spojrzeniem z kolegami.
- Otwierajcie, kretyni, to ja, Peter!
- Jaki Peter? - Remus mrugnął do Jamesa, podejmując żart. - Peter Sellers? A może Peter O’Toole?
- Pettigrew, durniu! Otwieraj!
- Najpierw mówił, że Peter, teraz że Pettigrew - dziwił się głośno Syriusz. - Jakoś nie może się zdecydować...
- Otwierajcie, chłopaki, to przestało być śmieszne - głos zza drzwi był lekko załamany.
- To nigdy nie było śmieszne, przychodzi taki, dobija się, i nawet porządnie nie powie, kim jest...
- Do cholery, to przecież ja! Peter Pettigrew, Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwart, Gryffindor!
- Niech będzie, właźcie - Syriusz od niechcenia machnął różdżką w stronę wejścia. - A ten ostatni żeby pamiętał drzwi zamknąć...
- Czy wyście do reszty zdurnieli? - Peter, czerwony z gniewu jak pomidor, wparował do dormitorium. - Kto zaczarował te drzwi?
- Ja - przyznał się Syriusz. - Sorry, mały, trochę przesadziłem z tym zaklęciem wzrostu, to miało być na skrzaty.
- I dlatego trzymaliście mnie na korytarzu? - pieklił się Peter. - Po co wam było to zaklęcie?
- A, tego to już sami jesteśmy ciekawi - Remus zdjął buty i usiadł na łóżku na podwiniętych nogach. - Syriusz właśnie zaczął nam coś wyjaśniać. Słuchamy cię, Syriuszu. Bardzo uważnie.
- To mówi samo za siebie - Syriusz znów wyciągnął walizkę spod łóżka, ale tym razem postawił ją na środku pokoju. Przyjaciele jak na komendę zbliżyli się, i patrzyli, jak uroczystym gestem otwiera ceratowe pudło.
- Co to jest? - James z dezaprobatą spojrzał na czarny talerz, zajmujący znaczną część dziwnego urządzenia. Od pudła do pokrywy biegł poskręcany kabel, drugi taki sam, zakończony wtyczką, wypadł na podłogę.
- Grafoman! - ucieszył się Peter.
- Grafoman to ty sam jesteś, jak piszesz sześciorolkowe wypracowania z historii magii - zgasił go Syriusz. - To się nazywa gramofon. Mugole używają tego do słuchania muzyki.
- Zgadza się - przytaknął Remus, który miał za sobą cztery klasy mugolskiej podstawówki. - Ale z tego co wiem, to urządzenie chodzi na prąd. Ciekawe, do czego je włączysz.
- Chodzi na prąd, ale może też chodzić na magię - Syriusz był optymistą. - Dostałem zaklęcia od jednego chłopaka z szóstej klasy, on ma rodziców mugoli i czasem im pomagał, jak coś się zepsuło...
- Słyszałem, że to możliwe - James jako jedyny z nich wychowywał się z dala od mugolskich urządzeń. - I co dalej?
- Nic. Po prostu chciałem, żebyście usłyszeli to - Syriusz odpakował z kolejnych trzech warstw papieru płaski przedmiot, który przyniósł ze sobą. Ukazała się gruba, kartonowa koperta, na której czerwone litery układały się w napis ponad głowami czterech uśmiechniętych postaci.
Syriusz ostrożnie wyjął z koperty duży, czarny krążek z kolorową naklejką dookoła znajdującej się w środku małej dziurki.
- No, chłopaki - powiedział głosem sztywnym ze wzruszenia. - Czas nadszedł.
Z namaszczeniem położył płytę na talerzu gramofonu i przesunął ramię. Następnie wciąż w tym samym skupieniu ujął różdżkę i wypowiedział zaklęcie.
- Bgrdfyyyy... - zawyła płyta, wirując jak szalona.
- Świetna muzyka - zachichotał Peter. - I mugole to lubią?
- O kurczę, użyłem zaklęcia na single - Syriusz jednym ruchem zatrzymał urządzenie. - Tu jest podana prędkość trzydzieści trzy i jedna trzecia...
- Trzydzieści trzy czego? - nie zrozumiał James.
- Obrotów na minutę - wyjaśnił mu Remus. - Znasz to wolniejsze zaklęcie?
- Jasne. O, teraz... uwaga...
Machnął różdżką jeszcze raz i płyta powoli, dostojnie ruszyła z miejsca. Wszyscy czterej zamarli w oczekiwaniu. Wreszcie rozległa się muzyka.

Yesterday...
All my troubles seemed so far away,
Now it looks as thought they’re to stay,
Oh, I believe in yesterday...

- Znam to! - wykrzyknął Peter. - Nasi sąsiedzi czasem to puszczali...
- Słyszałem to na King Cross, z głośników na mugolskich peronach - zawtórował mu James.
Remus nie mówił nic, siedział zasłuchany. Syriusz promieniał.
- A co, mówiłem wam! Oni są rewelacyjni...
- Cicho - Remus podniósł rękę i już bez słowa słuchali dalej, chłonąc melodię i tekst.

Whyyy, she had to go
I don’t know, she wouldn’t say.
I said something wrong,
now I long for yesterdaaaaay!

Gdy przebrzmiały dźwięki “Yesterday”, zaczęło się “Hey, Jude”, potem następne. Przy “Michelle” Peter przekomarzał się z Jamesem podśpiewując “Lily, ma belle”, a “Lucy in the Sky” sprawiła, że zaczęli tańczyć i podskakiwać, jak na mugolskiej dyskotece. W tany ruszył nawet Soter Belizariusz III, skacząc co sił w łapkach po szklanym nocniku Petera.
- Ale fajnie! - cieszył się James, z nadmiaru radości podrzucając w górę swą poduszkę. - Magiczna muzyka ani się umywa, to jest milion razy lepsze!
- Zawsze byłem ciekawy, co te mugole w tym widzą - Peter wyjął z nocnika Sotera Belizariusza i nie przestając tańczyć posadził go sobie na ramieniu. - O posłuchajcie tego: Lucy in the skyyy with diamonds...
Gdy płyta dobiegła końca, usiedli na podłodze wokół gramofonu. Byli zdyszani, oczy im błyszczały.
- Jeszcze raz? - zaproponował Syriusz, odwracając płytę.

Yesterday
Love was such an easy game to play
Now I need the place to hide away
Oh, I believe in yesterday...

- Tak, jak myślałem - usłyszeli nagle za sobą starczy, skrzekliwy głos, i zobaczyli profesora Binnsa, unoszącego się metr nad podłogą z wyrazem oburzenia na przezroczystej twarzy. - Pięknie, panowie. Doigraliście się - i zanim którykolwiek z nich zdążył się odezwać, Binns podleciał do drzwi, by wpuścić przez nie tak samo zagniewaną profesor McGonagall.
- My nic złego... - zaczął James, Binns jednak przerwał mu.
- Proszę bardzo, pani koleżanko. Proszę spojrzeć. Kiedy mówiłem, że mugolska muzyka - te ostatnie słowa wypowiedział z grymasem obrzydzenia - wyzwala agresję, nikt nie chciał mi wierzyć. Ma pani dowód. Proszę. Pod wpływem mugolskiej muzyki zdemolowali dormitorium.
- Pani profesor, to nie tak - próbował tłumaczyć Syriusz, jemu jednak przerwała sama McGonagall.
- Po pierwsze, zabronione jest korzystanie z z mugolskich urządzeń - oświadczyła surowo. - Podobnie jak, po drugie, blokowanie drzwi niedozwolonymi zaklęciami. Jak również, po trzecie, wszelkie hałasy w dormitoriach, szczególnie po godzinie dwudziestej drugiej. Tak jest, Potter - dodała, widząc, że James wyciąga szyję, by spojrzeć na ścienny zegar. - Nie mylisz się, dochodzi północ.
- Proszę im przede wszystkim odebrać ten sztumpigrafon! - Binns uniósł się w przenośni i dosłownie, kipiąc z oburzenia. - Jeśli pozwolimy w Hogwarcie na mugolską muzykę, w dwa tygodnie będziemy mogli zamknąć szkołę!
Profesor McGonagall przytaknęła mu skinieniem głowy, i dała chłopcom znak, by odsunęli się od gramofonu. Potem spojrzała na Syriusza.
- Zabierz płytę - powiedziała kącikiem ust. Syriuszowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, wystarczył nieznaczny ruch różdżki i płyta zdematerializowała się. W tej samej chwili z różdżki prof. McGonagall wystrzeliła potężna iskra i uderzyła w gramofon. Chłopcy znieruchomieli patrząc ze zgrozą na dymiące resztki urządzenia. Syriusz mocno zaciskał dłonie na trzymanej za plecami kartonowej kopercie.
- Posprzątajcie tu - poleciła McGonagall, nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem Sotera Belizariusza, który piszcząc żałośnie usiłował się schować pod szatę Petera. - A o waszym karygodnym zachowaniu porozmawiacie jutro po lekcji z profesorem Binnsem.

 


Rozdział trzeci.

- Furkające fyrgotki, ja już nie mogę - narzekał Syriusz, niosąc na widłach kolejną porcję siana. - Czy te bydlaki naprawdę muszą tyle żreć?
- Nie narzekaj, gdyby nie Hagrid, szorowałbyś kible - James przesunął zgrzebłem po grzbiecie czterorogiej krowy, która przyjęła to z wyraźnym zadowoleniem. - Binns był tak wściekły, że aż mu się ektoplazma gotowała.
- Prawda - Syriusz przezornie założył siano za drabinkę przed kolejnym rogatym stworem i dopiero wtedy zaczął się śmiać. - Jak sobie przypomnę sztumpigrafon...
- Nie zapominaj, że pod wpływem mugolskiej muzyki zdemolowaliśmy dormitorium - zawtórował mu James. - A w ogóle to dowiedziałem się, kto jeszcze w Hogwarcie ma gramofon. Iza Adderly, ta z szóstego roku.
- No proszę. I jakoś nie dała się nakryć - Syriusz wlazł na stryszek, by zrzucić następną stertę, tym razem kukurydzianych łodyg. - Tylko my musieliśmy tak głupio wpaść... A ty skąd wiesz?
- Od Lilki. Była wściekła, że jej nie zaprosiliśmy.
- Ehe, już to widzę. Lilka o drugiej w nocy w naszym dormitorium... Wiesz, co by było?
- Byłoby świetnie - rozmarzył się James, przerywając na chwilę szczotkowanie krowy. - No dobra, już - zreflektował się, gdy ta zdzieliła go po głowie końcem ogona. - Wiem, co by było. McGonagall rozerwałaby nas na strzępki.
- Już chyba mają dość - Syriusz ocenił krytycznie stan wyładowanych po brzegi żłobów i wyjrzał ze stajni. - Hagrid, czy mógłbyś tu zajrzeć? O Merlinie...
- Co się stało? - zaciekawiony James wyszedł za nim i zamarł. Przed stajnią z łopotem skrzydeł lądował właśnie olbrzymi hipogryf.
- Co jest, dzieciaki? - Hagrid z wniebowziętą miną zeskoczył na ziemię i poklepał hipogryfa po dziobie. - Dzięki, Kubuś. Ukłońcie się - podpowiedział półgłosem.
Wiedzieli, co należy zrobić, obaj skłonili się, patrząc w żółtopomarańczowe oczy hipogryfa. Ten odkłonił się, więc podeszli.
- Nie bój się, Kubuś - Hagrid pogłaskał konioptaka po złotokasztanowych piórach. - To są pierońskie huncwoty, ale ci przecie krzywdy nie zrobią. Kubuś jest tu nowy - wyjaśnił. - Dopiero teraz udało się znaleźć naprawdę dużego.
- W sam raz dla ciebie? - domyślił się Syriusz. - Ale przecież na tamtych też latałeś.
- One mogłyby wziąć naraz dwóch takich jak ja - Hagrid zaśmiał się z głębi swej pomierzwionej brody. - Mocne są. Ale te duże są najlepsze do... no, do hodowli. Bo chcemy, żeby miały małe, nie?
- Gryfoźrebaki? - James spojrzał na niego okrągłymi oczyma.
- A coś myślał? - zaśmiał się znowu Hagrid, a Kubuś łypnął na Jamesa żółtopomarańczowym okiem. - Zobaczysz, jakie będą śliczne. No gdzież się te dwa huncwoty podziały? - zniecierpliwiony obejrzał się na niebo. - Cholibka, chyba trza lecieć ich poszukać.
- Remus i Peter?
- Opanda potrzebuje teraz więcej ruchu, no to im kazałem oblecieć błonia i wracać... Skaranie z tymi huncwotami.
- Może coś się im stało? - zaniepokoił się James.
- Opanda ma więcej oleju w głowie, niż oni obaj razem - mruknął Hagrid nie przestając głaskać przestępującego z łapy na łapę Kubusia. - Cholibka, lecim. Wsiadacie ze mną?
- Jasne! - ucieszył się Syriusz. James, który zawsze twierdził, że do latania nie ma jak solidny kawałek miotły, przytaknął z dużo mniejszym entuzjazmem.
- Syriuszek, ty przede mną - zakomenderował Hagrid. - James, siadaj z tyłu, tylko się dobrze trzymaj. Wio, Kubuś!
- Niech to nagła, jasna i porywista... - zamamrotał James, wczepiając palce w jego kurtkę. Na szczęście wszystko zagłuszył łopot hipogryfich skrzydeł i gwizd powietrza.
- Nigdzie ich nie ma, cholibka! - darł się Hagrid, rozglądając się sponad głowy Syriusza. - James, obejrzyj no się!
- Za nami też nie! - James niechętnie oderwał twarz od pleców olbrzyma i obejrzał się. - Lećmy w stronę zamku!
- Cholibka, przecieżem im nie kazał blisko zamku - Hagrid niepokoił się coraz bardziej. - Do stu sklętych sklątek...
- Są!!! - wrzasnął Syriusz, podskakując na karku hipogryfa. - Lecą prosto na nas!
- Widzę! - Hagrid gwałtownie ściągnął wodze. - Kubuś, na ziemię! Ale już!
Hipogryf jednak ani myślał go słuchać. Nie zważając na rękę ściskającą do za obrożę gwałtownie runął do przodu. Z oddali rozległ się wrzask. To darli się siedzący na Opandzie Remus i Peter, Opanda bowiem najwyraźniej postanowiła staranować Kubusia wraz z siedzącymi na nim jeźdźcami.
- Trzymajcie się mocno! - wrzasnął do nich Hagrid. Nadludzkim wysiłkiem zgarnął wodze w jedną rękę i naparł na kark hipogryfa, mało nie rozgniatając Syriusza. Kubuś zniżył lot, to samo zrobiła wpatrzona w niego Opanda.
- Jak tylko dotkną ziemi, zeskakujcie, i na bok! - twarz gajowego była czerwona z wysiłku. - Nic wam nie zrobią.
- Ratunkuuuu! - darł się Peter. Remus był tak przerażony, że chyba nawet nie miał siły krzyczeć - z całej mocy trzymał się piór na karku Opandy, zupełnie ignorując zwisające luźno lejce. Wreszcie hipogryfy, nie przestając zniżać lotu, zbliżyły się do siebie. Ich dzioby były otwarte, pazury sterczały do przodu, jak do walki.
Hagrid, cały czas ściągając w dół Kubusia, starał się nie dopuścić do starcia. Tuż nad ziemią gwałtownie skręcił w bok i hipogryf, orząc pazurami trawę, wylądował około dwóch metrów od Opandy.
- Na bok! - rozkazał Hagrid, chwytając za kołnierz szaty półprzytomnego Syriusza. James sturlał się na ziemię i zobaczył, jak Remus i Peter, zrzuceni z grzbietu Opandy podczas gwałtownego lądowania, uciekają na czworakach w dwie przeciwne strony.
Hipogryfy kotłowały się ze sobą, kompletnie ignorując zbierających się z trawy ludzi. Hagrid, wciąż trzymając w ręku dziwnie wydłużone wodze Kubusia, powiedział coś półgłosem i te rozciągnęły się jeszcze bardziej, tak, że zdołał przywiązać je do sterczącego z ziemi pnia. Potem w taki sam sposób uwiązał Opandę i dopiero teraz odwrócił się do stojących w bezpiecznej odległości chłopców.
- Żyjecie, huncwoty? - zapytał głosem ochrypłym z emocji. Jak na komendę rzucili się ku niemu. Objął ich wszystkich czterech naraz i przygarnął do siebie.
- Chodźcie, napijemy się herbatki - powiedział wreszcie.
- Zostawisz je tak? - James skinął głową w stronę przewalających się po trawie hipogryfów. Na ziemi leżało już sporo złotokasztanowych piór Kubusia, przemieszanych ze stalowoszarymi Opandy. - Przecież one się pozabijają.
- Trzeba im dać spokój - Hagrid uśmiechnął się, pociągając ich za sobą. - Cholibka, pierwsze widzę... Normalnie trzeba dwa tygodnie, żeby się hipogryfy zakochały, a te tak od razu... Piorun, nic innego, tylko piorun.
- Jaki piorun? - Peter wciąż był blady, miał minę, jakby chciał zwymiotować.
- Miłość od pierwszego wejrzenia - oznajmił uroczyście Hagrid, i to biednego Petera dobiło do reszty. Wpadł pędem do chatki, przez otwarte drzwi zobaczyli, jak rzuca się w stronę łazienki.
- Dobra jest - powiedział wreszcie Syriusz, gdy po trzech kubkach herbaty (Remus skusił się nawet na krajankę-mordoklejkę) ich twarze przybrały nieco bardziej naturalny kolor. - Myśleliśmy już kiedyś, żeby zmienić dewizę Hogwartu, no to mamy nową jak znalazł. “Nigdy nie dosiadaj zakochanego hipogryfa”.
- Equogriphus amans nunquam ascendus - uzupełnił Remus, popijając herbaty, by trochę rozkleić szczęki.
- Ano, prawda - rozczulony Hagrid wytarł oczy wielką, kraciastą chusteczką. - Ale powiedzcie mi, wy dwaj, gdzieście latali. Mówiłem, żeby nie koło zamku, tak czy nie?
- No, w zasadzie tak... staraliśmy się - zaczął Peter. - Ale Opanda chciała zobaczyć z bliska chorągiew Slytherinu, i nie utrzymaliśmy jej...
- Cholibka - Hagrid wybałuszył na niego oczy. - Chcesz powiedzieć, że...
- Tak, Hagridzie - przyznał się Remus, spuszczając oczy. - Chorągiew Ślizgonów wisi na wierzbie bijącej. O ile w ogóle jeszcze coś tam wisi - dodał uczciwie.
- Aaaale fajnie!!! - zawył Syriusz, wykonując jakiś dziki taniec dookoła stołu. - Nareszcie ich mamy!
- Ale to jeszcze nie koniec - Peter uśmiechnął się skromnie. - Kiedy przelatywaliśmy obok okna klasy historii magii...
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin