Enahma - Gdzie żyje krew Twojej Matki.doc

(153 KB) Pobierz
GDZIE ŻYJE KREW TWEJ MATKI

GDZIE ŻYJE KREW TWEJ MATKI

 

Harry nie wiedział, jak wiele czasu upłynęło od tego pamiętnego dnia, kiedy obudził się i zobaczył sporą grupę Śmierciożerców otaczających jego łóżko z różdżkami w rękach - wszystkie wskazywały na niego stanowczo i bezlitośnie. Zagubił się zarówno w czasie jak i w przestrzeni. Przebywał gdzieś poza światem, poza PRAWDZIWYM światem, światem żyjących: z dala od światła słonecznego, ciepła, śmiechu i nadziei. Utrata nadziei była najsmutniejszą rzeczą, jaka mu się przytrafiła. Czuł się już martwy i naprawdę nie wiedział, czy zaakceptować to uczucie, czy z nim walczyć.

Umierał w mrocznej dziurze bez ubrania, jedzenia i tylko z minimalną ilością wody; każdego dnia bity i maltretowany w każdy możliwy sposób - poddał się.

Poddał się.

Dlaczego miałby nadal walczyć? Syriusz zginął, a rodzina jego matki odrzuciła go raz na zawsze. Nie miał żadnego miejsca dla siebie. Nie miał już nikogo na tym świecie. Dumbledore, po uczynieniu tylu błędów, kazał Harry'emu znowu wrócić do Dursley'ów, którzy wreszcie pozbyli się go na dobre.

"Dopóki możesz nadal nazywać domem miejsce, gdzie żyje krew twej matki, Voldemort nie może cię dotknąć ani zranić" Dumbledore powiedział mu to na koniec ostatniego roku szkolnego, zaraz po tym jak Syriusz... ale to teraz nie miało znaczenia. Umrze i to wszystko. Dumbledore w sprawie Harry'ego pomylił się po raz ostatni, kiedy nie rozpoznał, jak silną nienawiść i gniew czuje jego tak zwana rodzina, co w rezultacie spowodowało tę sytuację: Harry był w niewoli Voldemorta i czekał, aż Czarny Lord go zabije.

To byłoby najlepsze wyjście z możliwych, pomyślał gorzko Harry. Nie miał żadnej rodziny, żadnego wsparcia, a nie chciał już więcej opieki Dumbledore'a. W rzeczywistości nie chciał już nawet widzieć tego starego głupca. Dumbledore zawsze chciał, aby przeżył. "Moim priorytetem było, aby utrzymać cię przy życiu." Czy jego przetrwanie było warte tego całego zamieszania? Nienawidził swojego życia. Przetrwanie, życie nie były tak ważne jak miłość - nawet przez krótki czas...

Zwinął się w kłębek i płakał bez łez.

Znienawidził Dumbledore'a. I w miarę jak mijał czas, zrozumiał, że nienawidzi go bardziej niż Snape'a czy Malfoy'a. Tylko jego nienawiść do Czarnego Lorda była większa. Dla dyrektora był niczym - tylko zwykłym kawałkiem układanki, pionkiem w szachach - i chociaż mężczyzna zawsze mocno podkreślał, że troszczy się o Harry'ego, to chłopak mógł jedynie uśmiechnąć się szyderczo, wspominając to oświadczenie. "Troszczenie się" - to powinno znaczyć coś więcej niż tylko "utrzymanie przy życiu", czyż nie?

Harry nie mógł już nazywać Privet Drive 4 swoim domem, magiczne mury i ochronne zaklęcia rozpadły się w nicość, i oczywiście jako pierwszy zauważył to Voldemort, a nie ta żałosna podróbka czarodzieja: Mundungus Fletcher, który najprawdopodobniej teraz leżał martwy koło byłego domu Harry'ego, może wepchnięty pod jakiś samochód. Albo (co bardziej prawdopodobne), nie było go tam w ogóle, lecz sprzedawał skradzione kociołki niczego nie podejrzewającym czarownicom. Nawet pani Figg byłaby lepszym strażnikiem niż ten idiota, ale teraz to już nie miało znaczenia.

Miał umrzeć. Dzięki Bogu, umrze w bólu, bity fizycznie i zaklęciami, ale już bez strachu, ponieważ nawet strach go opuścił gdzieś po drodze... I Harry właśnie teraz zrozumiał, że strach jest niezbędną częścią życia, że bez strachu życie było nieznośne, gdyż bez strachu już było się żyjącym trupem. Voldemort najwyraźniej nadal nie znał dokładnej treści proroctwa, ponieważ gdyby je znał, Harry już by nie żył. Od czasu do czasu Harry bawił się myślą, że wreszcie mu je powie w całości, by zakończyć tę bolesną i żałosną komedię, zwaną życiem.

Cóż za szkoda, że Snape nie może go zobaczyć w takim stanie. Obrzydliwy typ byłby taki zadowolony - w zasadzie Harry'ego nie obchodziło, czy nauczyciel zobaczyłby go słabego i umierającego. Snape miałby swoją przyjemność. Ale Snape nie przyszedł w ciągu ostatnich dni (tygodni?) i, prawdę mówiąc, w głębi duszy Harry był za to wdzięczny. Umrze w spokoju, bez ostatniego spojrzenia na jego wstrętnego, paskudnego typa od Eliksirów o żółtych zębach.

Harry zganił się natychmiast, kiedy niedługo potem drzwi się otworzyły i stanął w nich Snape. O wilku mowa... to jego myśli przywołały tutaj tego dupka. Ale nie otworzył ust: miał je zupełnie wyschnięte z braku wody, a powoli krzepnąca krew na jego wargach zakleiła je jeszcze mocniej. Spróbował przełknąć ślinę, ale to był głupi pomysł: obolałe gardło wykonało niechętny ruch, który tylko sprawił, że jego płuca zostały podrażnione i suchy, bolesny kaszel wstrząsnął ciałem chłopca. Kiedy zakaszlał, znowu pokazała się krew, ale nie mógł jej wytrzeć: jego lewa ręka była złamana, a prawą przygniatał własnym ciałem.

- Jakieś dobre zaklęcie, Severusie. Coś widowiskowego - Harry usłyszał głos Voldemorta i czas jakby zatrzymał się dla niego. Spróbował przygotować się na nadchodzące uderzenie. Nie przyszło.

- Jest nieprzytomny, mój Panie? - W głosie Snape'a nie było typowej złośliwości i szorstkości; to na pewno z powodu obecności jego pana, Harry uśmiechnął się w duchu. Dobry sługa powinien lizać buty swego pana, nieprawdaż?

- Czemu chcesz to wiedzieć, Severusie? - Głos Voldemorta był spokojny, ale w bardzo nieprzyjemny, oślizgły sposób, który sprawił, że Harry zadrżał.

- Raczej bezcelowe jest marnowanie dobrego zaklęcia na nieprzytomną osobę, Panie. - Tak samo chytry, oślizgły, przyprawiający o mdłości tembr głosu jak u jego "pana". Teraz Harry znowu przeniósł całą swoją nienawiść z Dumbledore'a na Snape'a. "Marnowanie dobrego zaklęcia"! W miarę jak gniew Harry'ego wzrastał w jego piersi, jego kaszel się wzmógł.

- Kaszle - zauważył Voldemort.

- To nic nie znaczy, Panie - powiedział Snape pokornie. - Może być nieprzy...

- Wystarczy. Rzuć to zaklęcie, natychmiast!

Harry przez chwilę był zaskoczony. Doprawdy, Voldemort nie wierzył chyba, że Snape tylko grał na zwłokę, prawda?

Cóż, właściwie dlaczego nie? Harry uczepił się tej myśli. Pomimo ich wzajemnej nienawiści i odrazy, Snape nadal był członkiem Zakonu. Przyszedł go uratować? Szczerze mówiąc, Snape nigdy wcześniej nie chciał go zabić. Ale od czasu tego pamiętnego wypadku z myślodsiewnią... Harry nie był teraz pewny jak zareagować czy czego oczekiwać. Najlepiej było nie mieć nadziei. Snape nie uratowałby go. Przynajmniej najgorsze wspomnienia mężczyzny zostaną na zawsze jego sekretem...

- Crucio! - wrzasnął Snape i ciało Harry'ego naprężyło się w oczekiwaniu ciosu.

Nie nadszedł jednak. Poczuł lekki, przemijający ból, ale nie był zbyt poważny, nie sięgnął nawet poziomu najsłabszego zaklęcia z ostatnich dni. Co się stało ze Snape'm? Z pewnością nienawidził go wystarczająco, aby rzucić na niego normalne Cruciatus o pełnej mocy!

- Co to było, Severusie? - Harry usłyszał zaskoczenie w głosie Voldemorta. - Po pierwsze chciałem zobaczyć coś widowiskowego. Po drugie myślałem, że nauczyłeś się, jak rzucać prawidłowo takie zaklęcie!

- Nauczyłem, mój Panie - Snape ukłonił się, co Harry dostrzegł kątem oka. Skulił się, widząc obrzydliwy, poddańczy sposób, w jaki zachowywał się jego nauczyciel. - Ale myślę, że chłopak potrzebuje malutkiego... szturchańca. Prawdopodobnie jest zbyt pokiereszowany, aby poczuć rzucone zaklęcie. Mam pewien eliksir...

- Dlaczego więc nie rzucisz na niego Ennervate? - zapytał znudzony Voldemort i wyciągnął swoją różdżkę.

- Ponieważ chciałeś zobaczyć coś widowiskowego, mój Panie - Snape ponownie się pokłonił, a Harry miał ochotę napluć mu w twarz. Oślizgły drań!

- Och..! - Voldemort uśmiechnął się i schował różdżkę. - Zrób to więc!

Kiedy Snape podszedł i uklęknął obok niego, Harry próbował odsunąć się od mężczyzny, którym tak mocno pogardzał. Ale właściwie nie mógł: tylko drgnął i odwrócił się na plecy. Ten ruch najwidoczniej był jednak najgłupszą rzeczą, jaką mógł zrobić: teraz Snape mógł spokojnie wsunąć mu ramię pod plecy i podnieść małą buteleczkę do jego ust. Harry próbował odsunąć głowę od fiolki, ale kark go bolał i zasyczał.

W następnym momencie Harry zobaczył, że fiolka jest odkorkowana i absolutnie pusta, potem uścisk Snape'a wokół jego piersi stał się silniejszy, fiolka dotknęła jego warg i nagłe szarpnięcie udowodniło Harry'emu, że Świstoklik zadziałał prawidłowo. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał był wściekły wrzask Voldemorta, który jednakże ucichł, kiedy świat zaczął wirować wokół niego i Snape'a.

Kiedy dotarli na miejsce przeznaczenia, Harry był już zupełnie przyciśnięty do Snape'a, i nie mógł nie zadrżeć z odrazy, kiedy poczuł odór potu mężczyzny. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że to tylko skutek nerwowości, jaką Snape odczuwał w towarzystwie Voldemorta, ale jego nienawiść nie chciała tego zaakceptować. Mężczyzna był ohydny, a on musiał stykać się z nim, dopóki ten nie zdecyduje się go puścić.

Przynajmniej nie uderzył o drzwi, kiedy dotarli.

- Severus! - Harry usłyszał głos dyrektora, podczas gdy Snape wsunął drugą rękę pod kolana Harry'ego, więc teraz leżał w jego ramionach jak dziecko. Jęknął w proteście, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. - Żyje?

- Ledwo - warknął Snape, tym razem jego głos był typowo chłodny i pełen rezerwy, a nie służalczy jak przedtem. - I potrzebuje pomocy medycznej. Natychmiast.

Harry poczuł, jak uścisk mężczyzny umocnił się, czuł lekkie kołysanie w rytm jego długich kroków. Tuż za nim podążał dyrektor. Zorientował się, że schodzą po spiralnych schodach (a więc wylądowali w gabinecie Dumbledore'a). Minęli chimerę na dole i prawie wpadli na Moody'ego, który stał przed wejściem do gabinetu.

- Och, Severus, więc znalazłeś młodego Pottera! - powiedział Auror z zadowoleniem. Harry widział swoim zamazanym wzrokiem jego uśmiech, ale z uśmiechem na twarzy Moody wydawał się jeszcze bardziej przerażający.

Snape tylko skinął głową i poszedł dalej. Dumbledore zatrzymał się przy Moody'm i zawołał za nim:

- Musimy coś omówić! Zobaczymy się później w Ambulatorium!

Snape znowu przytaknął, a Harry jeszcze zdążył usłyszeć: - Wejdź na górę, Alastorze. Myślę, że to zmienia wiele rzeczy... - i głosy ucichły.

- Harry, jesteś przytomny? - Harry prawie zemdlał, kiedy zrozumiał, że ten dupek zadał mu to pytanie. Harry? Od kiedy to był dla niego "Harrym"? Najwyraźniej jego zaskoczenie nie było zbyt widoczne, ponieważ Snape ciągnął dalej: - Potter... Harry, słyszysz mnie? Za chwilę będziemy w Ambulatorium. Tam będziesz mógł odpocząć. Wszystko będzie dobrze.

Och, typowe kłamstwo. Oczywiście, nic nie będzie w porządku. Nic. Nigdy. Harry spróbował odsunąć się trochę od mężczyzny, ale jego poruszenie sprawiło tylko, że Snape przycisnął go mocniej do siebie.

- Przeżyjesz - powiedział Snape i to dało wreszcie siły Harry'emu, aby wyrzęzić kilka słów.

- Nie chcę tego... - Ale głos go zawiódł. Zabrzmiało to raczej jak biadolenie małego dziecka, niż stanowcze słowa zdeterminowanego mężczyzny, co było jego zamiarem.

- Przepraszam - bąknął Snape i nagle jęknął z rozpaczą, usiłując ułożyć chłopca nieco wygodniej w ramionach. - Tak mi przykro. To była moja wina.

Przeprosiny oszołomiły Harry'ego.

Snape przepraszał? Za co? O ile Harry się orientował, to jego schwytanie nie było winą Snape'a. Cóż, może śmierć Syriusza, zwolnienie Lupina, te pięć lat drwin i upokorzeń było winą dupka. Ale ta sytuacja... to była bardziej wina ciotki Petunii, ponieważ to ona wreszcie wyparła się swego siostrzeńca. I jego wuja, ponieważ to on zdecydował się ukarać go odpowiednio za poprzednie lata - i za rzeczy, które nawet nie były w rzeczywistości winą Harry'ego. Cóż, kara nie była niczym więcej niż kilkoma potężnymi uderzeniami w twarz, ale uczucie odrzucenia i to, że pobito go i upokorzono w obecności Dudley'a, wystarczająco zagotowało mu krew, aby ostatecznie przestał uważać dom Dursley'ów za własny.

Kiedy te myśli krążyły mu po głowie, Snape położył go ostrożnie na łóżku, zawołał Madam Pompfrey i chłopiec poczuł, jak śmieszne resztki jego ubrania zostały delikatnie zdjęte z jego wychudzonego ciała. Wilgotny, ciepły ręcznik usuwał z jego skóry zakrzepłą krew, brud i sól potu. Trochę później kolejny ręcznik dołączył do pierwszego i Harry cieszył się ciepłym dotykiem - pierwszym od wielu dni dotykiem, który nie ranił i nie sprawiał bólu.

- Na wpół śpi, Severusie. Możesz mi podać piżamę z tamtego łóżka? - głos Madam Pompfrey był napięty, ale ciepły, tak ciepły jak ręczniki. Coś zatrzeszczało, gdy ktoś wstał i Harry poczuł świeży zapach wyprasowanej góry piżamy, którą nałożył mu przez głowę mężczyzna, a dół miło połaskotał jego zmaltretowane nogi i uda. Znowu go podniesiono i położono na innym łóżku.

- Myślę, że powinniśmy wyrzucić to na śmietnik - Madame Pompfrey mówiła najpewniej o prześcieradle, na którym Harry wcześniej leżał, ale nie obchodziło go to zupełnie: ktoś otulał go lekkim, puszystym kocem, a miękka poduszka prawie połknęła jego głowę. Wtulił się w przytulne łóżko. Poczuł jeszcze czyjeś palce nieśmiało dotykające jego twarzy i odsuwające nieposłuszne kosmyki z czoła, ale nie mógł już się obudzić...

*
Kiedy się ocknął, pierwszą rzeczą (a właściwie osobą) jaką zobaczył, był Snape siedzący na fotelu obok jego łóżka, z bardzo, bardzo niecodziennym wyrazem twarzy.

Wyglądał na smutnego. I skruszonego. Brakowało na jego twarzy wcześniejszych znaków irytacji i gniewu, a nawet chłodu. Jego oczy obserwowały twarz Harry'ego z odrobiną skrępowania, ale starał się uśmiechnąć lekko, kiedy zobaczył, że chłopiec otworzył oczy.

- Dzień dobry - powiedział i włożył Harry'emu okulary. Harry zamknął oczy w szoku.

Świat się kończył. Snape był uprzejmy. A nawet więcej: Snape był przyjazny w stosunku do Harry'ego Pottera. Harry nawet zapomniał odpowiedzieć. Usłyszał głośne westchnienie.

- Przepraszam - powiedział Snape i Harry otworzył oczy. Jego źrenice były rozszerzone w szoku. Mężczyzna wstał. - Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć...

"Ale zdołałeś" pomyślał Harry. Snape ponownie spróbował się uśmiechnąć.

- Pójdę po Madam Pompfrey... - jego głos nadal brzmiał dość potulnie. Kiedy Snape odszedł w kierunku gabinetu pielęgniarki, Harry usiadł i przeciągnął się powoli. Czuł się prawie całkowicie zdrowy, przynajmniej fizycznie. Jego złamane ramię zostało wyleczone, tak samo jak jego żebra; większość jego siniaków zbladła znacząco, a wszystkie części jego ciała wydawały się mniej chore i obolałe. I najważniejsze: w ustach nie miał już Sahary. Mógł przełknąć ślinę, a ten obrzydliwy, metaliczny smak krwi i brudu zniknął z jego ust.

Ale to wszystko wcale nie znaczyło, że było z nim dobrze. W jasnym Ambulatorium mrok poprzednich dni przytłoczył Harry'ego mocniej i bardziej przygnębiająco, a nadal nie widział przed sobą żadnej przyszłości. Po śmierci Syriusza, z kim mógłby zamieszkać? Potrzebował krwi swojej matki do ochrony, ale jego własna "krew" zdradziła go, oddając na pastwę Voldemorta. Nie miał przyszłości, ale żył. Znowu. Najwidoczniej Dumbledore był profesjonalistą w utrzymywaniu go przy życiu. Jedyny problem polegał na tym, że po każdym takim ocaleniu Harry miał coraz bardziej dość życia. Teraz naprawdę nie chciał żyć. Nie z tymi wspomnieniami, które pozostały po jego niewoli.

Drzwi gabinetu otwarły się i weszła Madam Pompfrey z Dumbledore'm i Snape'm. Tym razem, na szczęście, Dumbledore nie uśmiechał się tak jowialnie jak zwykle, ponieważ Harry był zupełnie pewny, że to zapewne powiększyłoby jego nienawiść w stosunku do białobrodego mężczyzny do niewyobrażalnych rozmiarów.

Harry spojrzał na nich wrogo, potem odwrócił głowę. Dla większej ochrony podciągnął kolana do piersi i objął je mocno.

- Nie chcę rozmawiać - powiedział pierwszy. - Z nikim. O niczym - dodał po namyśle.

- Przyszedłem przeprosić, Harry. Za to, że cię zawiodłem - powiedział dyrektor. - Ja nie...

- Nie chcę rozmawiać - powiedział Harry, nie patrząc na starego czarodzieja.

- Panie Potter, najpierw musisz coś zjeść, - powiedziała rzeczowo pielęgniarka - a ponieważ profesor Snape uparł się, że z tobą zostanie, zgodziłam się, aby pomagał ci w najbliższych dniach.

Harry zerknął na nich i zauważył, że obaj mężczyźni stoją ze zwieszonymi ramionami i wyglądają jakoś... przepraszająco. To nie zmniejszyło nienawiści Harry'ego w stosunku do nich, ale jeśli chodziło o Snape'a, jego ciekawość zwyciężyła z odrazą. Drań chciał z nim zostać? Bardzo dobrze. Mógł - tak długo jak się powstrzyma od sarkastycznych uwag i złośliwych, upokarzających komentarzy.

Kiwnął powoli głową, ale nie rzekł ani słowa. Pod jego gniewnym spojrzeniem dyrektor opuścił skrzydło szpitalne. W międzyczasie pojawił się skrzat domowy z tacą i postawił ją obok łóżka Harry'ego. Na tacy stał tylko talerz chudego rosołu, co wzbudziło jego ciekawość.

- Jak długo byłem...? - nie potrafił dokończyć pytania. W niewoli Voldemorta? W piekle? W podziemiu?

- Szesnaście dni - powiedział łagodnie Snape, przysuwając bliżej tacę i siadając na łóżku obok Harry'ego. Harry naprężył się i odsunął. Profesor westchnął. - Uspokój się. Chcę ci tylko pomóc. Jeśli mi pozwolisz...

Wyraz twarzy Snape'a znowu uciszył Harry'ego. Było na niej wypisane poczucie winy tak wyraźne, że Harry mógł je rozpoznać bez najmniejszych zdolności z Legilimencji.

Harry znowu przytaknął, patrząc na Snape'a z cichym niedowierzaniem. Mężczyzna pomógł mu wygodnie usiąść i położył tacę na jego kolanach. Kiedy Harry zrozumiał, że jest zbyt słaby, aby unieść łyżkę do ust, Snape ją wziął od niego i nakarmił go ostrożnie.

Pierwsze łyżki rosołu były lepsze niż cokolwiek, co Harry jadł wcześniej w swoim życiu. Jego zagłodzony żołądek rozluźnił się, kiedy wypełnił go ciepły płyn. Musiał przerywać po każdej z kilku pierwszych łyżek, aby go trochę uspokoić. Madam Pompfrey przyglądała się z uwagą, kiedy Harry jadł, potem wyszła, bez żadnych dalszych komentarzy czy zaleceń.

Kiedy Harry skończył swoją zupę (nie było tego nawet pół talerza) i odchylił się do tyłu, pokazując, że więcej już nie może, Snape zabrał tacę i odstawił na bok. Potem odchrząknął.

- Po... Harry, muszę z tobą porozmawiać... - zaczął niepewnie, co było dla niego naprawdę nietypowe.

- Nie chcę z panem rozmawiać - powiedział Harry, osunął się do pozycji leżącej i odwrócił do mężczyzny plecami. - Nie sądzę, aby było o czym rozmawiać.

Po krótkiej ciszy Snape powiedział:

- Cóż, jest o czym. Właściwie to o wielu rzeczach.

- Mimo wszystko nie chcę z panem rozmawiać - wymamrotał Harry. - Nie wiem, co to za nagła zmiana u pana, może dlatego, że się teraz nade mną pan lituje. Nie obchodzi mnie to. Niech mnie pan zostawi po prostu w spokoju.

- Nie, ja... nie - powiedział szybko Snape. - Nie mogę.

- Nie może pan czego? - burknął Harry i odwrócił się do mężczyzny.

- Przepraszam, Potter. Co całkowicie była moja wina i chcę ci opowiedzieć wszystko...

Harry usiadł.

- Co było twoją winą, Snape? - Jego oczy płonęły gniewem. - Odrzucenie mnie przez moją ciotkę? Nienawiść mojego wuja? To, że Voldemort odkrył zniknięcie strefy ochronnej, zanim zauważył to Dumbledore? Tortury, zafundowane mi przez twoich towarzyszy Śmierciożerców? - Potrząsnął głową. - Nie. Ma pan swoje winy, ale ta zupełnie nie jest pańska! - zakończył, trochę zaskoczony swoimi słowami. Czy on bronił Snape'a? Czy on tłumaczył Snape'a? Czy on zwariował?

- Owszem, tak. - Głos mężczyzny miał tak kategoryczny ton, że Harry był wstrząśnięty.

- Niech pan nie żartuje, profesorze - warknął Harry i doszedł do wniosku, że był teraz prawie uprzejmy.

- Nie żartuję - Snape zesztywniał. - Mogłem temu zaradzić. Wszystkiemu.

Powietrze zastygło. Harry zamrugał z zakłopotaniem. Naprawdę, jeden z nich był niespełna rozumu.

- Proszę posłuchać - zaczął Harry. - Tylko dlatego, że wiedział pan, że moje życie nie było zupełnie idealne, z powodu tych... "powtórkowych lekcji z Eliksirów", nie mógł być pan pewny, że się mnie wyprą!

- Nie broń mnie! - krzyknął nagle Snape, unosząc wzrok. - Nie zasługuję na twoją obronę, Po... Harry - dodał spokojniej.

- A co z tym "Harry'm"? - Harry zauważył przejęzyczenie, co przypomniało mu, aby zadać to pytanie. - Co się dzieje?

- Pozwól mi powiedzieć, proszę - Snape znowu wyglądał na przygnębionego i nieszczęśliwego. Harry wzruszył ramionami.

- Cóż, jeśli chce się pan obwiniać, to kimże ja jestem, aby pana powstrzymywać? - Z całą pewnością było to bezczelne, ale Harry nie mógł tym rozwścieczyć Snape'a. W zamian mężczyzna opuścił ponownie głowę.

- To długa historia, ale chcę ją opowiedzieć tak szybko, jak się da...

- Mamy czas - powiedział nagle Harry, zadziwiając samego siebie. Snape spojrzał na niego zaskoczony. Potem przytaknął i zaczerwienił się.

- Nie zachowywałem się w stosunku do ciebie jak dojrzały dorosły, Potter. - To wyznanie na pewno nie przyszło mu z łatwością, ale Snape nadal nie odwrócił wzroku. - Zachowywałem się jak głupi sześciolatek. Od pierwszej chwili. - Przełknął ślinę i potrząsnął głową. - A byłem taki dumny z tego, że jestem racjonalnym człowiekiem!

Kolejny szok z powodu zachowania Mistrza Eliksirów w pewien sposób wymazał nienawiść Harry'ego. Teraz był już tylko zainteresowany.

- Cóż, jeśli myślę, że nienawidził mnie pan tylko z powodu mojego ojca...

- Nie. - Głos Snape'a przerwał Harry'emu. - Nie nienawidziłem cię tylko z powodu twojego ojca. Nienawidziłem cię bardziej z powodu twojej matki.

Harry był zdezorientowany.

- Mojej... matki?

Snape oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Później podniósł głowę i przeczesał rękoma swoje tłuste włosy.

- Tak - powiedział wreszcie. - Zbyt długo nie mogłem przejrzeć przez swoją dziecięcą nienawiść. - Spojrzał Harry'emu w oczy. - Byłem idiotą... a teraz nie wiem, jak naprawić nasze stosunki. Jak zrekompensować ci te stracone lata, jak wynagrodzić te dwa tygodnie w więzieniu Czarnego Lorda - i jak sobie wybaczyć... - Jego głos ucichł, przedtem jednak pozbawiając oddechu i przerażając Harry'ego.

Gdyby nie widział, że ten mężczyzna jest rzeczywiście Severusem Snape'm, jego nauczycielem Eliksirów od pięciu lat, Harry nigdy by go nie rozpoznał. Coś się działo, a Harry nie miał pojęcia co.

- Profesorze - powiedział spokojnie, a miliardy różnych emocji zakotłowały się w nim. - Ja... ja mogę zrozumieć, że mnie pan nienawidził. To w porządku - to znaczy, że to nie problem. Pan nie ma nic wspólnego z tymi tygodniami...

- Mogłem cię wziąć pod swoją opiekę - powiedział Snape i Harry drgnął.

- Cóż, przykro mi, ale wątpię, abym przyjął pana ofertę - wymamrotał i zaczerwienił się. - Nie byliśmy w wystarczająco dobrych stosunkach...

- Co znowu było moją winą - odparł stanowczo Snape. - Nie zdobyłem się nawet na krótką uprzejmą rozmowę, nie wspominając już choćby o jakimś ludzkim geście, tylko dlatego, że nie potrafiłem wybaczyć mojego dzieciństwa mojemu ojcu - i twojej matce.

Harry zmarszczył brwi.

- To mój ojciec pana gnębił, nie moja matka!

- Tak, ale... - Snape przerwał i na chwilę zatopił się we własnych myślach. Kiedy ponownie otworzył usta, Harry usłyszał determinację w jego głosie. - Potter, jestem pewny, że pamiętasz pewne rzeczy z moich wspomnień, prawda?

Harry mocno się zaczerwienił i opuścił wzrok na własne dłonie.

- Przepraszam pana za moją... ciekawość. Ja...

- Nie, nie miałem na myśli myślodsiewni. Wiem, że widziałeś też inne moje wspomnienia...

- Taak - wymamrotał Harry i nagle zobaczył kłócących się rodziców Snape'a, gdy jego ojciec pochylał się groźnie nad jego matką. - Tak, widziałem...

Snape, znowu wydawał się wiedzieć, o czym Harry myślał i przytaknął.

- Małżeństwo moich rodziców nie było udane. To było zaaranżowane małżeństwo, nie znali się przed dniem ślubu - i nie lubili się od samego początku. Mój ojciec wkrótce zdecydował się odejść i poszukać sobie kogoś innego by... by... - Po raz pierwszy w swoim życiu Harry widział jak niesławnemu Mistrzowi Eliksirów zabrakło słów.

- Rozumiem - wyszeptał zażenowany Harry.

Snape westchnął z ulgą.

- Ostatecznie zostawił moją matkę, kiedy miałem sześć lat i całkowicie zniknął z mojego życia, zabierając wszystkie pieniądze, jakie mieliśmy, nawet osobisty majątek mojej matki. Zostawił nam tylko dom i meble. Przeprowadził się do swojej długoletniej kochanki, porzucając świat czarodziejów raz na zawsze. Moja matka powiedziała mi, że kochanka ojca była mugolską kobietą i od tego czasu zacząłem nienawidzić mugoli ze wszystkich sił. Jako dziecko myślałem, że wszyscy oni są źli i niewarci tego, by żyć. Moja matka zawsze umacniała mnie w takim przekonaniu, a po jakimś czasie dołączyła do służby u Czarnego Lorda. Głównym celem jej życia stało się odnalezienie mojego ojca i jego nowej rodziny, i zabicie ich wszystkich. Wielokrotnie zostawiała mnie samego, kiedy wybierała się na spotkania Śmierciożerców, a ja nudziłem się. Po jakimś czasie zacząłem czytać, aby nie oszaleć z samotności. Moja matka uwielbiała Mroczne Sztuki. Do czasu, kiedy zacząłem naukę w Hogwarcie, znałem prawie wszystkie istniejące mroczne zaklęcia i praktyki. Ale byliśmy biedni, a ja nie byłem zbyt towarzyską osobą - rzadko spotykałem wcześniej dzieci w moim wieku - więc od pierwszej chwili byłem sam i odciąłem się od społeczności uczniowskiej. Twój ojciec upatrzył mnie sobie już drugiego dnia, i od tamtej chwili nie miałem już ani jednej spokojnej minuty. Nienawidziłem mojego dzieciństwa. I to mój ojciec był odpowiedzialny za... za wszystko. Nienawidziłem go i myślę, że nigdy nie będę w stanie mu wybaczyć. - Oczy Snape'a zamgliły się, kiedy znowu w myślach powracał do przeszłości.

Zdziwienie Harry'ego wzrastało wraz z każdą mijającą minutą. Dlaczego Snape opowiadał mu te wszystkie rzeczy?

- Na naszym trzecim roku miał miejsce wypadek na Eliksirach. Twoja matka, Lily Evans, w jakiś sposób zdołała wysadzić swój kociołek, a eksplozja rzuciła jej torbę pod moje nogi. Cała jej zawartość wysypała się na podłogę. Pochyliłem się, by pomóc jej pozbierać rzeczy, a wtedy zauważyłem zdjęcie. To było zwyczajne mugolskie zdjęcie typowej mugolskiej rodziny... tylko jedna rzecz nie była zwyczajna: zobaczyłem na nim mojego zaginionego ojca. Uszczęśliwiony, stał obok uśmiechniętej, brązowowłosej kobiety, z lewą ręką na jej ramieniu, a prawą przytulał twoją matkę i uśmiechał się tak ciepło... Ledwo mogłem się poruszyć. Byłem jak sparaliżowany, serce mi waliło, i od tej chwili nienawidziłem Lily Evans z całego serca...

Harry poczuł jak drętwieją mu kończyny i cały świat staje się odległy. Czy to znaczyło...?

- Zapytałem ją o imię jej ojca. Powiedziała mi. Tej nocy nie mogłem spać. Patrzyłem na napisane przede mną imię i starałem się coś zrozumieć... udowodnić swoje obawy. Znaleźć dowód, że ten człowiek nie jest... Ale Lily Potter powiedziała mi, że jej ojciec nazywa się Perseus Evans - trochę dziwne imię jak na mugola, bardziej pasowało do czarodzieja, ale mój ojciec zawsze był dobry w irytowaniu ludzi, a moja matka kiedyś powiedziała mi, że kochał grecką mitologię... Wszystko wydawało się potwierdzać moje podejrzenia. I nie musiałem czekać dłużej, by znaleźć dowód. Spójrz!

Snape wyjął swoją różdżkę i zaczął nią poruszać, wypisując w powietrzu dwa błyszczące słowa:

PERSEUS EVANS

Wtedy machnął różdżką i litery przemieszały się:

SEVERUS SNAPE

- Imię otrzymałem po ojcu - wyjaśnił, a serce Harry'ego teraz waliło jak młotem. Po pierwsze, ten pokaz za bardzo przypominał mu sztuczkę, jaką Voldemort pokazał mu w Komnacie Tajemnic, a z drugiej strony to znaczyło, że...

- Pan... jest... - zająknął się.

- Tak. Jestem przyrodnim bratem twojej matki. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałem. Z wyjątkiem Dumbledore'a, ale to było dużo później. I nigdy nie zdradziłem tego mojej matce, oczywiście. Ja... ja nienawidziłem Lily Evans, ale nie chciałem, by zginęła. Mimo wszystko była moją siostrą. Nawet, jeśli nie chciałem się z tym pogodzić. To była prawda. A kiedy wyszła za tego dupka Pottera - Snape wzdrygnął się. - To był najgorszy dzień w moim życiu. W tamtym czasie byłem już jednym ze sług Czarnego Lorda. Pewnego dnia moja matka odnalazła mego ojca. Przyłączyłem się do jej polowania. Starałem się uratować twoich dziadków, mojego ojca... Ale zdołałem uratować przed gniewem mojej matki tylko twoją ciotkę.

Harry potrząsnął głową.

- Kiedy dowiedziałem się, że Czarny Lord chciał, abyś ty i twoi rodzice zginęli, starałem się ich ostrzec. Nie słuchali mnie. Wtedy poszedłem do Dumbledore'a, aby go ostrzec. Zapytał mnie, dlaczego to zrobiłem. Zdradziłem mu prawdziwy powód, ale zmusiłem go, aby przysiągł, że utrzyma to wszystko w sekrecie. Nie chciałem, żeby więcej osób wiedziało o moim... naszym "ohydnym" sekrecie. Na szczęście moja matka umarła, zanim odkryła istnienie Lily Evans i nie wyjawiła Śmierciożercom informacji o małżeństwie jej ex-męża. Petunia była bezpieczna ze swoim mężem, i musiałem tylko opiekować się twoją matką. Pomogłem wielokrotnie jej i jej mężowi uniknąć pułapek Voldemorta. Ostatnim razem zawiodłem... - Westchnął ciężko. - Najbardziej nienawidziłem w twojej matce tego, że jej ojciec - mój ojciec - kochał ją. Często rozmawiała o nim ze swoimi przyjaciółmi i dużo rzeczy wtedy usłyszałem. - Snape zacisnął zęby. - Mój ojciec nienawidził mnie. Zbytnio przypominałem mu moją matkę. Nigdy nie powiedział mi nic miłego. I wreszcie odszedł.

Siedzieli w ciszy przez kilka minut.

- Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, byłeś ogromnie podobny do Jamesa Pottera, którego nienawidziłem, a kiedy spojrzałem ci w oczy, zobaczyłem oczy twojej matki - i jednocześnie oczy mojego ojca, ponieważ odziedziczyłeś oczy swojego dziadka, i znienawidziłem cię za wszystko, co mi przypominałeś... Twój ojciec latami traktował mnie jak gówno, twoja matka ukradła mi ojca... A ty tam byłeś, w centrum uwagi, podziwiany. Ja... ja byłem zaślepiony przez swoje uprzedzenia. Chciałem udowodnić, że nie jesteś wart tego podziwu i specjalnego traktowania, jakie otrzymywałeś, ale ty zawsze udowadniałeś coś przeciwnego - i jeszcze bardziej cię nienawidziłem. Nie mam żadnego usprawiedliwienia. To, co zrobiłem, było niesprawiedliwe i może również niewybaczalne. Byłem stronniczy i niesprawiedliwy. - Westchnął i Harry uznał, że teraz miał wyznać najtrudniejszą część historii. - Po śmierci twoich rodziców Dumbledore poprosił mnie, abym cię wychowywał. Odmówiłem, nawet nie zastanawiając się nad tym. To moja wina, że musiałeś dorastać z tymi... mugolami - wypluł ostatnie słowo. - Ale najgorsze jest, że dyrektor poprosił mnie, abym zabrał cię tego lata. Miał złe przeczucia. Ale byłem tak wściekły na ciebie z powodu tej historii z myślodsiewnią, że nie myślałem o rzeczach, o których powinienem. To moja wina, że omal nie zginąłeś. I to moja wina, że zginął Black - Przerwałem nasze lekcje Occlumencji, ponieważ bałem się twojej ciekawości. Nie chciałem, abyś dowiedział się o moich sekretach. A wiele razy byłeś tak blisko...

Harry nie zareagował. Był zbyt zszokowany, aby powiedzieć cokolwiek, czy nawet poruszyć się. Wpatrywał się tylko tępo w swoje kolana, a wszystko było takie odległe, wielkie i puste... Snape spojrzał na niego, zatroskany.

- Potter, dobrze się czujesz?

- To za dużo - powiedział Harry. - Chcę być sam.

- Potter, ja...

- Chcę być sam - powtórzył Harry, ale widząc strapienie Snape'a dodał: - Proszę.

Kiedy Snape wyszedł, Harry położył się, schował twarz w poduszce i pozwolił sobie na płacz.

*
Harry nie wiedział już, co ma czuć. Nie mógł dłużej nienawidzić Snape'a po historii, którą ten mu opowiedział, ale... czuł niesprawiedliwość całej sytuacji. Musiał drogo zapłacić za czyny swoich rodziców - a właściwie bardziej za zdradę swojego dziadka, na litość Boską! - chociaż jedyne, czego chciał, to mieć spokojne życie, bez rozgłosu i Czarnych Lordów... Ale tego wszystkiego mu odmówiono.

Jak wyglądałoby jego życie, gdyby to Snape go wychowywał? Mężczyzna nie był zupełnie pozbawiony ludzkich uczuć - teraz Harry to widział, więc podejrzewał, że zapewne nie byłby kochany, ale przynajmniej miałby zapewniony dobrobyt. Byłby w Slytherinie jako siostrzeniec Opiekuna tego domu i... ale Harry musiał przestać.

Był siostrzeńcem Snape'a! To nie były żadne mgliste przypuszczenia - to była prawda!

W ciągu ostatnich dwóch dni, kiedy leżał w Ambulatorium i leczył swoje rany, jego myśli zawsze docierały do tego miejsca. Był siostrzeńcem Snape'a. Jasna cholera!

Czasami, kiedy myślał o przeszłych lekcjach eliksirów lub innych okazjach, kiedy kłócił się ze Snape'm, jego dłonie zaciskały się w pięści - potem uspokajał się i znowu pytał samego siebie, co ma zrobić z tą całą sytuacją?

A nawet więcej: czego oczekiwał Snape w związku z tymi wszystkimi rzeczami, które wyznał? Naprawdę, mężczyzna nie chciał przecież Harry'ego w pobliżu siebie, prawda?

Ale Snape zachowywał się tak dziwacznie w ciągu tych dni... Był delikatny i spokojny, i bardzo skruszony, oferował pomoc Harry'emu w każdej sytuacji - a chłopiec po prostu nie wiedział, co ma powiedzieć i jak reagować na te zmiany.

Pewnego dnia Harry otrzymał wyniki swoich SUMów: ucieszył się, widząc, że zdał wszystkie egzaminy niezbędne do tego, aby zostać Aurorem. Nawet ocena z Eliksirów była Przewyższająca Oczekiwania - i Harry nie wiedział, czy się śmiać, czy nie: zdanie egzaminu z Eliksirów na coś więcej niż Z(adowalającą) przewyższało również wszystkie jego oczekiwania. Snape zapewnił Harry'ego, że przyjmie go na swoje lekcje OWTM z Eliksirów i zaproponował niepewnie, że również poduczy Harry'ego podczas wakacji.

- Zostanę tutaj do końca wakacji? - zapytał w odpowiedzi i Snape lekko się zaczerwienił.

- Cóż, my... ja... więc... - jąkał się, a skoro Harry mu nie przerywał, dokończył: - Myślałem, że mógłbyś ze mną zamieszkać.

- Z PANEM? - Harry gapił się na niego, w najwyższym stopniu zaskoczony. - Ale...

- Jestem krewnym twojej matki, Potter. Będziesz ze mną bezpieczny, jeśli możesz uważać mój dom za swój...

- Och... - Koniec świata. On, Harry Potter, miał zamieszkać ze Snape'm! - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

- Dlaczego? - zapytał Snape.

- Ponieważ się nie lubimy. Nie sądzę, żebym mógł nazywać swoim domem miejsce, w którym eee... p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin