MIĘDZY ROZSĄDKIEM A BRZEGIEM KOCIOŁKA.doc

(311 KB) Pobierz
MIĘDZY ROZSĄDKIEM A BRZEGIEM KOCIOŁKA

MIĘDZY ROZSĄDKIEM A BRZEGIEM KOCIOŁKA

(labruja)

„Pomyślałem to świetnie - takie niebo na ziemi,
Grzechów nikt nie przelicza nikt nie szpera w szufladzie.
Pomyślałem: to świetnie i spojrzałem na adres,
Lecz deszcz rozmył litery i już nie wiem gdzie jest...”

Robert Kasprzycki „ Niebo do wynajęcia”



Za oknem w świetle latarni wirują pierwsze płatki śniegu. Ulica Pokątna nie przypomina jednak czarodziejskiej, zimowej krainy. Dmie porywisty wiatr, a biały puch po zetknięciu z ziemią zmienia się, niby na skutek jakiegoś złośliwego zaklęcia, w mokrą i szarawą maź.

Remus Lupin zdjął przemoczone buty i spróbował ogrzać zmarznięte stopy. Nie zdejmując czapki i szalika, bo w pokoju było prawie tak samo zimno jak na dworze, wsunął się pod koc i usiłował zasnąć. Było mu jednak ciągle zbyt zimno. Przez chwilę patrzył na wiszące nad łóżkiem malutkie laleczki voodoo i przypomniał sobie wilgotne lasy Brazylii i przenikliwe kocie oczy małej czarownicy. Czasami wydawało mu się jakby to wszystko było wczoraj...Z rozmyślań wyrwał go głośny trzask drzwi i stek przekleństw dochodzących z korytarza.
- Mierda! Niech to gumochłon kopnie! Niech się wypchają fasolkami wymiocinowymi! Parszywe niegodziwce, oszukańcze pomioty bazyliszka...Niech ich...
- Co się stało Reiona? Nie dostałaś tej pracy? – Remus usiłował zachować spokój, ale to, co słyszał pozwalało mu się domyślić, że rozmowy w sprawie pracy znów nie przebiegły pomyślenie.
- A jakże, dostałam. Tylko nie przyjęłam. Niech się wypchają łajnem smoka.
- Opowiedz po kolei, co się stało.
- Wiesz, o co mi chodziło w tej pracy? „Do konserwacji urządzeń magicznych przyjmiemy młodą czarodziejkę.” Polerowanie różdżek! Domyślasz się, o co chodzi? Ja się nie domyśliłam i trochę mnie zdziwiło, kiedy się zapytali o moje wymiary. W końcu, kiedy podali mi godziny pracy coś mi się zaczęło nie podobać i zapytałam się, o co dokładanie chodzi. Jaka ja głupia jestem!
- Nie przejmuj się na pewno coś najdziesz. Dostałaś jakąś sowę z Instytutu Historii Magii i Archiwizacji Pergaminów? W końcu to twój zawód...
- Ty chyba w bajki wierzysz Lupin. Tam pracują tylko duchy, które raczej nie mają wieku emerytalnego i raczej nic się tam nie zwolni. A kto zatrudni czarodziejkę, jak duchy nie biorą zwolnień, nie trzeba za nie płacić składek emerytalnych, a na dodatek wszystko pamiętają ze swoich czasów. Oczywiście nikogo nie obchodzi, że nikt tak nie jest tak subiektywny jak duch w interpretacji historii, bo, po co o tym myśleć, skoro tak jest taniej. Szlag by to trafił.
- Spokojnie Reiona, jutro będzie lepiej. A teraz zrobimy sobie herbatę. Czekałam na ciebie, bo zostało już tylko troszkę i wypijemy po połowie.
- Twój altruizm jest przerażający. A jeszcze jedno...nie chciałam ci mówić wczoraj żeby cię nie denerwować, ale odcięli nam sieć fiuuu. W Dziale Urządzeń Magicznych nie pracują niestety wilkołaki o gołębim sercu. Nie bardzo było z czego płacić rachunków za ostatni miesiąc.
Remus policzył w duchu do dziesięciu żeby się opanować.
- Mogłaś mi powiedzieć, coś by się wymyśliło. Teraz to i tak nie ma znaczenia. Sowa jeszcze żyje, wiec podania można wysyłać dalej.

***
Prawdę powiedziawszy z Reioną w jednym mieszkaniu żyje się czasami ciężko. Zwłaszcza, kiedy coś jej nie wychodzi. Zapomina płacić rachunków i wydaje całe zarobione pieniądze w jeden dzień. Trzeba się przyzwyczaić do dymu tytoniowego i do tego, że w przerażająco krótkim czasie wypija zapas kawy na miesiąc. Z drugiej strony, czy nie jest to wszystko mała cena za przyjaźń?
Jak poznaliśmy się z Reioną? Przypadek. Po powrocie z Brazylii znowu zacząłem szukać pracy i mieszkania. W moim przypadku znalezienie jednego i drugiego nie było takie proste. Pewnego wieczora pod Świńskim Łbem znalazłem takie ogłoszenie: „Jeśli szukasz Domu wśród zawieruchy codziennych zdarzeń przyjdź do nas. Nie obchodzi nas czy jesteś wilkołakiem czy wampirem, jeżeli tylko zmywasz po sobie naczynia i dokładasz się do czynszu”. Rozbawiło mnie to i postanowiłem tam zajrzeć. „Dom” okazał się małym mieszkaniem na poddaszu wysokiego domu z czerwonej cegły w Nokturnie. Drzwi otworzyła Reiona i rzuciła mi oceniające spojrzenie. „A ty co? Jesteś wilkołakiem z ogłoszenia?” „Tak”- Odpowiedziałem kompletnie zbity z tropu. „ To pokażę ci twój pokój i zrobię kawę”. Pamiętam, że stałem przez dłuższą chwilę próbując otrząsnąć się ze zdziwienia. Okazało się, że ogłoszenie o wilkołactwie wymyśliła Reiona żeby zniechęcić nadętych młodych urzędników niższego szczebla szukających taniego pokoju. Mieszkaliśmy tam przez ponad rok. To był dobry czas. Żyliśmy z dnia na dzień, pomiędzy porannymi awanturami i nocnymi rozmowami o życiu przy szklance rumu z colą. (Reiona zawsze potrafiła skądś zdobyć ten mugolski dodatek). Oprócz niej mieszkanie zajmowali Fred i Jon, dwóch cherłaków żyjących z przedstawień teatralnych w domach dla samotnych czarownic. W Domu nikt o nic nie pytał, nie poruszano tematu mojej likantropii, wiec i ja nie dopytywałem, czemu tych dwóch zajmuje jeden pokój... Mieszkał z nami też Lambert. Dziwny człowiek. Nie pozwalał wchodzić do swojego pokoju i właściwie nic o sobie nie mówił. Znikał czasem na całe tygodnie, przynosił i wynosił ze swojego pokoju różne pudła. Mój wyczulony węch pozwalał mi wyczuć z nich lekki odór zgnilizny, ale o nic nie pytałem. Oficjalnie Lambert zajmował się handlem, był miły i uprzejmy, więc kogo obchodziło czym się naprawdę zajmuje?
Po roku Lambert zniknął. Nie dał przez miesiąc znaku życia, a potem pojawiło się dwóch dobrze zbudowanych czarodziejów, którzy różdżką wskazali jego pokój i zabrali wszystkie pudła. Przez kolejny pół roku mieszkaliśmy w czwórkę, ale kiedy Fred i Jon znaleźli pracę w jednym z nocnych lokali rozrywkowych Barcelony, postanowiliśmy z Reioną wynająć coś mniejszego we dwójkę. I tak już zostało. Myślę, że rozumiemy się dobrze, bo oboje pochodzimy z rodzin mugolskich i cały czas żyjemy rozdarci pomiędzy tymi dwoma światami. Ona wie jak to jest nigdy nie móc zaprosić wszystkich swoich najbliższych przyjaciół w jedno miejsce. Raz jesteś lepiej raz gorzej, ale jakoś się tolerujemy. To w sumie dobra wiedźma...
- Lupin, na Merlina, czy to, co jest w zlewie to hodowla jakiś stworzeń czarnomagicznych? Weź zrób coś z tym i przy okazji zalej mi kawę jak będziesz w okolicy.

***
Zgubiłam gdzieś skrzydła. Za długo siedzę w miejscu i nic się nie zmienia. Zawsze musiałam dawać sobie sama radę i przyznam, że miałam naprawdę dużo szczęścia. A teraz to szczęście gdzieś uleciało. Dni coraz krótsze, czas przelatuje mi między palcami jak ziarna piasku. Te ciągłe oszczędności, wybory miedzy dobrą kolacją a opałem do kominka. Nawet Lupin staje się irytujący z tym swoim optymizmem i biernym poddawaniem się losowi. Chociaż może ma rację? Jak to mawiała moja babka, kiedy cały świat wali ci się na głowę, uśmiechnij się i zrób coś porządnie i starannie. Kromka chleba, czosnek, żółty ser. Robienie grzanek też może być przyjemne.

***
- Lupin, powiedz że wszystko będzie dobrze.
- Wszystko będzie dobrze.
- A jak nie będzie?
- Będzie.
- W porządku. Wierzę ci.

***
Blade promienie słońca bezczelnie wkradają się pod moje powieki i każą wstawać. Słyszę już od pewnego czasu monotonny dźwięk młynka do kawy. Trzeba poczekać jeszcze pięć minut a potem wyjść z łóżka akurat, kiedy kawa będzie na stole.
- O, kto tak wcześnie dzisiaj wstaje?
- Robiłeś tyle hałasu jakbyś walczył z szyszymorą. Przyniosłeś Proroka?
- Masz.
- Dziękuję. Co my tu dzisiaj mamy? „Atrakcyjne Wile zatrudnię od zaraz. Możliwość zakwaterowania.” O nie, to już wczoraj przerabiałam. „Bank Gringotta zatrudni do liczenia galeonów. Minimum sześćdziesiąt lat doświadczenia.” Uuuu to raczej też nie dla nas. „Tłumacza run starożytnych. Zgłoszenia z dopiskiem Ghr-ur-hgra.” Dobrze, następne...
- A myślałaś o eliksirach? Mówiłaś, że pracowałaś już w alchemii.
- Wiesz, jedno to patroszyć żabę a drugie to wymyślać przepisy.
- Nikt ci nie każe wymyślać przepisów. Ktoś te żaby musi patroszyć. A alchemików jest niewielu.
- A mnie się marzy wielka biblioteka, stosy antycznych pergaminów i święty spokój.
- A nie marzysz o drewnie do kominka i butelce dobrego wina?
- Przekonałeś mnie. Wyślę im dzisiaj sowę. No chodź tu malutka.
Sowa zatrzepotała nerwowo skrzydłami obserwując uważnie zawartość talerzy. Lambert, jej poprzedni właściciel, nauczył ją podkradać kęsy posiłku w chwili nieuwagi biesiadników. Reiona podrapała ją po czubku głowy i heroicznie oderwała kawałek już i tak małej kanapki.
- Masz śliczna, a jak wrócisz z odpowiedzią to ci przyniosę tłustą mysz.

 

„Szare poranki i krótkie dni
Każde z nas ma dziś tylko dla siebie
Tysiąc listów strawił pieca żar
W tym dwieście pięćdziesiąt od ciebie”

Krzysztof Myszkowski „ Zawirował świat”


Pamiętam swój pierwszy kociołek. Wydawał mi się wtedy taki ogromny; jakby można było w nim uwarzyć eliksiry na wszystkie bolączki świata. Był okopcony i stary, ale babka traktowała go z ogromna czcią. Gotowała w nim zarówno potrawy, jak i eliksiry i nie jestem pewna, czy ona dokładnie rozróżniała te dwie rzeczy. Nie pamiętam ile miałam wtedy lat, sześć może siedem, kiedy dowiedziałam się wszystkiego, co trzeba wiedzieć o alchemii...

Kiedy kroisz cebulę, pamiętaj, że zawiera ona w sobie znamię czarnej ziemi, w której wyrosła. Prastarą magię gleby, która przenika wraz z jej smakiem do wszystkiego, do czego jej dodajesz.
Kiedy kroisz mięso kurczaka, pamiętaj, żeby robić to z czułością i wdzięcznością należną jego krótkiemu życiu. Jest w nim magia krwi i umierania.
Kiedy obierasz jabłko, nie zapominaj, żeby robić to w skupieniu. Nie pozwól, aby uleciał z niego czar słońca, w którym dojrzewało i siły drzewa, z którego wyrosło.
Łącząc ze sobą wszystkie składniki w gorącej przestrzeni kociołka dostajesz coś więcej niż tylko to, co do niego włożyłaś. Kiedy warzysz składniki, pozwól przeniknąć się ich magii do samego końca. Rób to z miłością matki i nieubłaganą dokładnością oprawcy.
Ta recepta odnosi się w równym stopniu do przysądzania rosołu, co eliksiru nieśmiertelności. Zmieniają się tylko składniki.

***
Wygłodniałe jesienne noce coraz głębiej wżerały się w jasne płachty dni. Wiatry tańczyły nad dachami domów zrywając ostatnie liście z drzew, a szare poranki szkliły kałuże pierwszymi cieniutkimi kryształkami lodu. Wśród tych ciemnych wieczorów i szarych poranków sowa Reiony wracała do domu wciąż bez żadnych odpowiedzi.

***
To był bardzo zły dzień. Sam nie wiem, od czego zaczęło. Reiona siedział skulona pod kocem czytając po raz kolejny "Zamek" i odpalając jednego papierosa od drugiego. Nie mogę nawet otworzyć okna żeby trochę odetchnąć, bo na dworze szaleje wichura. Czy ona musi sobie w ten sposób rujnować zdrowie? I moje przy okazji. Nie wspomnę tu już, że skoro nie mamy czym zapłacić za sieć fiuu, to...ehhhh szkoda słów.
- Reiona, czy mogłabyś tyle nie palić?
Ona nie lubi, kiedy przerywać jej lekturę. Niechętnie patrzy w moją stronę.
- Możesz otworzyć okno.
- Nie mogę. Jest zimno.
- Co za różnica, tu też nie jest za ciepło.
- Może było by cieplej, gdybyś zamiast na papierosy...
- O co ci chodzi, Lupin?
- O nic. Martwię się tylko o twoje zdrowie.
- Jakoś dotychczas moje palenie ci nie wadziło. Może się mylę, ale przed chwilką sugerowałeś, że za dużo wydaję na swoje potrzeby i nie starcza na opał.
- To ty to powiedziałaś.
- A ty nie zaprzeczyłeś. To co, mam iść polerować różdżki, bo nie mogę znaleźć nic lepszego? Jak dotychczas wszystko było nasze, a teraz ci się nie podoba, że na opał nie ma.
- Nie zaczynaj znowu. I nie podnoś głosu.
- To ty zacząłeś, ja sobie spokojnie czytałam.
- Ja cię tylko proszę żebyś była rozsądna. Palenie szkodzi zdrowiu, znowu będziesz kaszleć, a przy okazji...
- Oj nie zaczynaj mi z rozsądkiem. I daruj sobie tą hipokryzję, że się martwisz o mój kaszel.
- A wiesz, trochę rozsądku by ci się przydało. Ostatnio wszystko, co robisz w życiu do niczego nie prowadzi.
- Jakim prawem zaczynasz mnie pouczać? Znalazł się rozsądny wilkołak. I co ci przyjdzie z tego rozsądku? Z tej twojej zdrowej diety, codziennych spacerów i nie picia więcej niż jedno kremowe? Wystarczy jeden dekret Ministerstwa, żebyś...
- Przesadziłaś Reiona!

Tak, stanowczo przesadziła. Takich rzeczy się nie mówi. I właściwie, o co jej chodzi? Że uprzejmie zwróciłem uwagę, że przeszkadza mi dym? Nie, dzisiaj stanowczo nie chcę kontynuować tej rozmowy. Oddzielam swoją część pokoju zaklęciem wyciszającym i odwracam się do ściany.

***
No, przesadziłam. Ale kiedy siedzi się już drugi miesiąc w domu, gada się różne bzdury. A on nie mógł mi tego uprzejmiej powiedzieć? Z drugiej strony wypominanie, że jest tylko potworem, którego można uśpić jednym zarządzeniem ministerstwa też nie było uprzejme. Na Merlina, jaka ja głupia jestem! Nie chcę, żeby mu było przykro. Chociaż teraz do niego nie podejdę, bo mnie wyrzuci. Nie, stanowczo nie. Ale zaraz, gdyby tak....


Po chwili Remus poczuł, że na brzegu koca zwinęło się ciemnobrązowe stworzenie. Stworzenie łypnęło czarnymi, błyszczącymi oczami i ostrożnie wdrapało się na jego kolana. Po chwili zauważył, że zwierzę trzyma w łapkach orzech. Ostrożnie rozgryzło skorupę i łapką podało Remusowi smaczną zawartość. Kiedy zjadł, zobaczył, że stworzenie bez skrępowania wdrapuje się mu na głowę i zaczyna lizać za uchem.
- Już dobrze Reiona. Nie można się na ciebie gniewać. Tylko błagam, weź ogon z mojego nosa, to łaskocze.
Stworzenie jeszcze raz rzuciło Remusowi porozumiewawcze spojrzenie i otuliło się wokół jego szyi. Po chwili zasnęło*.

*Dla osób, które nie pamiętają, lub nie czytały Alchemii. Reiona jest, animagiem. Lemurem.

***
On cały czas czeka. Czuję to w swojej krwi. Ten pasożyt, który krąży w moich żyłach, dociera do mózgu i wpija się w serce. Każdego dnia, każdej sekundy. Przyczajony drapieżnik ujawni się pod się dopiero podczas pełni, ale jego oddech czuję w sobie przez cały czas. Już niedługo rozedrze mi skórę wzywany odwiecznym głodem. On już czeka.

***

Którejś pełni wpadłam na pomysł pisania Notatek Księżycowych. W grubym zeszycie zapisywałam wszystko, co się dzieje w Domu, żeby Lupin mógł sobie poczytać, kiedy wróci ze swojego comiesięcznego więzienia. Żeby było tak, jakby przez ten cały czas był z nami. I mógł poczuć na granicy wilczej świadomości, że jest ktoś, kto pisze te dzienniki. Dzisiaj znowu jestem sama w domu. Ostrzę dokładnie ołówek i zaczynam pisać.

Notatki Księżycowe.
Godzina 20:37
Księżyca zupełnie nie widać. Tylko chmury i znowu zaczął sypać śnieg. Jest tak zimno, że masz szczęście, że teraz porosłeś futrem. To tak z pozytywnego myślenia.

21:08
Zrobiłam kolację. Dla ciebie też zrobiłam, żeby nie było, że zapominam. Sowa zgłosiła się do konsumpcji w twoim zastępstwie. Kanapek już nie ma. Pohukuje, więc pewnie jej smakowały.
Cały czas czytam. W domu cisza. Znalazłam ładny fragment, poznajesz?
„Archipelagi gwiezdne widziałem! Wysp roje,
Gdzie żeglarzom otwarte niebo szalejące.
- W tychże to nocach bez dna ukrywasz sny swoje,
Milionie złotych ptaków, przyszłej Mocy słońce?”

Kiedy znowu rozwinę skrzydła? Kiedy tam polecę?

03:11
Nie śpię. Przykro mi z powodu tej awantury. Godzinę temu uderzyłam się o kant szafy. Bolało strasznie. I pomyślałam sobie, że ciebie musi boleć teraz bardziej. Łączę mój stłuczony łokieć z twoim bólem księżycową nitką.
Kiedy cię nie ma, mogę przynajmniej spokojnie palić. Ale i tak wolałabym żebyś był.
Sowa już dawno śpi (a podobno to nocne stworzenia). Chciała się usadowić na twoim gramofonie, ale ją przepędziłam, bo znowu trzeba by go było rano czyścić. Wisisz mi za to Kremowe. Ja też idę spać.
Dobranoc, Lupin. (I tak cię lubię, ty wstrętny rozsądny oportunisto.)

***
Przepisu na eliksir i formuły magicznej nie wymyśla się ot tak sobie. Potrzebne są do tego wiedza i doświadczenie, jakie ma niewielu. Potrzebne są też najlepsze składniki. Dlatego też trudną sztuką tworzenia eliksirów zajmują się nieliczni. Większość z napojów, maści, pomad i proszków, codziennie używanych przez tysiące wiedźm i czarodziejów na świecie do magii miłosnej i leczniczej, jest tylko odtwórczym przepisem na licencji jakiegoś sławnego alchemika.
Swoje pracownie eliksirów mają oczywiście szkoły. Hogwart może się poszczycić jedną z najlepszych. Ministerstwo Magii też ma swoich mistrzów eliksirów, jednak ich największym osiągnięciem, czy jak mawiają złośliwi, porażką jest nie wysadzenie dotychczas całego budynku ministerstwa w powietrze. Najważniejszą instytucją zajmującą się tą trudna sztuką jest jednak bez wątpienia Instytut Eliksirów i Antidotów Magicznych.
Ta międzynarodowa organizacja została założona w 1583 roku przez Rudolfa II w Pradze. W szesnastym wieku świat mugoli i czarodziejów nie był jeszcze tak rozdzielony i ten wybitny mag i alchemik pamiętany jest dzisiaj również przez mugoli jako Cesarz Rudolf II. Wychowanek domu Gryffindoru nie był cenionym władcą, choć jak powszechnie wiadomo symbolem i wiernym przyjacielem jego domu był lew. Paranoicznie podejrzliwy kolekcjoner magicznych przedmiotów nie zajmował się zbytnio sprawami państwa. Historia magii zawdzięcza mu jednak ufundowanie najsławniejszego ośrodka alchemii. Brahe, Kepler, Dee, któż nie zna tych nazwisk? Instytut wspomagany hojną ręka cesarza rozwijał się szybko i już po kilku latach powstały dwie kolejne pracownie, w Londynie i Salamance. (Ta ostatni znajdował się początkowo w Madrycie, ale został przeniesiony na skutek konfliktów z Inkwizycją). Te trzy miejsca znane są dzisiaj jako Trójkąt Wielkiego Warzyciela. W tajnych laboratoriach ciągnących się głębokimi piwnicami pod powierzchnią tych trzech miast, ciągle parują kociołki i słychać dźwięk mosiężnych moździerzy kruszących zioła. Instytut jest całkowicie samowystarczalny finansowo i nie podlega oficjalnie pod rządy żadnego państwa. Jego oficjalną rolą jest niesienie dymiącego kociołka wiedzy czarodziejom wszystkich krajów. Jednak mówi się nieoficjalnie, że kociołek ten jest nie tyle niesiony, co wynoszony pokątnie, i to za całkiem spore worki galeonów.
Zdaję sobie sprawę jak potężną organizacją jest instytut Alchemii, dlatego można sobie wyobrazić moją radość, kiedy wreszcie w połowie grudnia sowa przyniosła mi upragniony list. Ogłoszenie o pracę znalazłam w El Mundo Magico, które kupowałam czasami żeby mieć kontakt z ojczystym językiem.

Sowa ze smakiem przełknęła ciało martwej myszy.
- Reiona, na Merlina czy musisz ją karmić tą padliną przy naszym stole?
- Daj jej spokój, Lupin. Dzisiaj świętujemy. Wszyscy troje.

 

 

"Wszelka, mój bracie, teoria jest szara,
Zielone zaś jest życia drzewo złote."
J.W. Goethe Faust


Praga, styczeń 1612 roku

W pałacowych korytarzach słychać było tylko wycie wiatru i głuche odgłosy kroków strażników. Cesarz bał się. Stach nie opuszczał go już od wielu dni. Zdrada czaiła się słowach magów, ustach kochanek i sztyletach przyjaciół. Usiadł na rzeźbionym tronie i próbował uspokoić myśli.
„Jeszcze mnie nie pokonali. Wciąż żyję. Przeklęty Brahe, śmiał przepowiedzieć mi śmierć, a teraz sam już nie żyje. Niech go wszyscy diabli porwą!” Nagle usłyszał za sobą ciche skrzypnięcie okna. Obejrzał się, ale nie zobaczył nikogo.
- Kto tu jest? Straże!
- Oni cię nie usłyszą. Śpią.
Przy dębowym stole w rogu komnaty siedziała jasnowłosa kobieta. Przez chwile obserwowała figury stojące na szachownicy, a potem spokojnie odwróciła głowę.
- Kim jesteś? Czego chcesz? – zapytał cesarz z przerażeniem.
- Naprawdę mnie nie poznajesz? Spotkaliśmy się już tyle razy. Przypomnij sobie Madryt czterdzieści lat temu, przypomnij sobie pewien stos w małej wsi na Morawach. Naprawdę nic nie pamiętasz? Zawarliśmy układ.
Cesarz przyjrzał się jeszcze raz szarym oczom i nie był już pewien, czy widzi piękną kobietę, staruszkę, czy bestię. Poczuł jak zimne krople potu spływają mu po karku. Kobieta posłała mu łagodny uśmiech.
- Chyba nie spodziewałeś się bestii z kopytami? Ciągle wierzysz w te zabobony? Powinieneś zresztą docenić, że wybrałam postać przyjemną dla twoich oczu.
- Czego chcesz? Nie mam ci nic do powiedzenia.
- Chcę zagrać. Jeżeli pozwolisz to tym razem zagram białymi.

Kiedy nad ranem strażnicy znaleźli martwe ciało Rudolfa II nie zauważyli że, na szachownicy brakowało czarnego gońca.

***
Rąk już nie czuję. Od tygodnia zrobiły mi się odciski na dłoniach a trzeba pracować dalej. Dzisiaj czeka mnie jeszcze utarcie trzech zębów chimery, pół rogu jednorożca i sekcja słoika jaszczurek. Zaczynam też rozumieć, czemu wszyscy alchemicy mają takie tłuste włosy. Godziny nad parującymi kociołkami, a kiedy wraca się do domu to jest się tak zmęczonym, że pada się do łóżka. Wzięłam wczoraj nożyczki i się skończyło. Teraz mam krótkie włosy i święty spokój. Tak jest nawet bezpieczniej. Można sobie wyobrazić, co by się stało gdyby mój włos wpadł do składnika eliksiru wieloskokowego. Aż strach pomyśleć. Najgorszy był zeszły tydzień. Nie wracałam nawet na noc z laboratorium. Przywieźli z Rumunii całego smoka i trzeba go było skroić i zamarynować w odpowiednich słojach. Trzydzieści godzin pracy bez przerwy. Stanowczo najgorsze były zęby. Potem wszyscy dostaliśmy trzy dni urlopu. Akurat tyle, nie mniej ni więcej, żeby odespać, spić się do nieprzytomności i jeszcze raz odespać. Tu muszę przyznać, że w Instytucie Eliksirów jest zarówno co, jak i z kim pić. W ogóle to całe bractwo Alchemików to dość dziwni i bardzo sympatyczni ludzie. Wiecznie zabiegani, żyją w swoich zamkniętych światach receptur i buchającej pary. Czasami mi się wydaje, że patrzą na świat jak mali chłopcy, mogący w swoich kociołkach uwarzyć eliksiry szczęśliwego życia. Zarobki są tu bardzo dobre, ale oni chodzą ubrani ciągle w te same szaty. Po prostu nie zwracają na to uwagi. Dobrze, może na pierwszy rzut oka wydają się trochę nieprzystępni i nieuprzejmi, ale po drugim kubku śliwowicy to dusza ludzie. Och zresztą nie tylko śliwowicę się tu pija. Czego oni nie warzą? Nie wiem, z czego było to, czym świętowaliśmy zwycięstwo nad smokiem, ale było mocne. Lupin, bo i jego zapraszamy na nasze nocne rozmowy, po trzeciej kolejce zasnął jak dziecko, a rano zupełnie nie miał kłopotów z żołądkiem. Cudo. Szkoda, że nie można sprzedać tego przepisu mugolom, zrobiłoby się majątek. Jedyne, co mi przeszkadza to, że mam tak mało czasu dla siebie. Wychodzę, kiedy jest jeszcze ciemno, wracam po zmroku. Marzę o słońcu. Stanowczo Instytut nas wykorzystuje. Czy są zarobki, które mogą zrekompensować brak słońca? Pociesza mnie tylko, to że jeżeli kiedyś się pomylę i źle oznakuję buteleczkę i mój szef, który będzie z niej korzystał wyleci w powietrze. I ta myśl napawa mnie radością.

***
Martwię się o Reionę. Tak długo szukała pracy, a teraz, kiedy ją ma, nie ma czasu na nic innego. Co ona w ogóle je? Jest coraz bledsza. Ostatnie Notatki księżycowe zawierały tylko jedno słowo „śpię”.

- Lupin. Poczytaj mi.
- Co ci poczytać?
- Zostawiłam w kuchni otwartą książkę. Skończ mi ten rozdział, bo ja nie mam siły.

Kiedy po chwili wróciłem z książką już spała. Dobranoc czarownico.

***

Mistrz Eliksirów Instytutu Alchemii Lucas Gavestone lubił czasem zostawać w pracy do późna i samemu przygotować składniki eliksirów. Dokładnie i precyzyjnie przecinał skalpelem skórę salamandry i delikatnie wyjmował poszczególne narządy. Ten jeden z najbogatszych czarodziejów w Anglii zaczynał swoją karierę jako zwykły uzdrowiciel. I może zajmowałby się tą pracą przez resztę swojego życia, gdyby którejś nocy Śmierć nie wydarłaby mu jednego istnienia za wiele. Nie chodziło tu o smutek czy żal, jaki lekarz może odczuwać w takich sytuacjach. Lucas Gavestone nie był z pewnością człowiekiem sentymentalnym. Zrozumiał jednak wtedy słabość i zawodność swojej wiedzy. Zrozumiał, że są granice, których nawet najzdolniejszy mag i uzdrowiciel nie przekroczą. Od tamtego czasu poszukiwał ogarnięty obsesją zrozumienia i poznania istoty magii, przekroczenia granicy dostępnej zwykłym śmiertelnikom. Szukał już wszędzie, ale zwodziły go w równym stopniu starożytne księgi jak tajemne formuły. Nic. Wszystko było tylko odtwórczą rzemieślniczą reprodukcją. Powoli stawał się coraz bardziej rozgoryczony i zawiedziony.
Lucas Gavestone dawno temu stracił wiarę w Boga i ludzi, a teraz stopniowo tracił też wiarę w wiedzę.

***

Reiona siedziała na niebieskiej kanapie i z napięciem obserwowała ekran telewizora. Odwiedzali rodziców Remusa kilka razy w miesiącu, ale tym razem powód był szczególnie ważny. Mecz Hiszpania - Anglia. Magia magią, quidditch quidditchem, ale nic tak nie pobudza krążenia krwi jak dobry mugolski mecz piłkarski. Nawet, jeżeli mecz ten był tylko powtórką z zeszłego sezonu nadawaną dla zatkania czasu antenowego.
Poza tym wizyty w domu państwa Lupin nie były tylko okazją do darmowej wyżerki, ale prawdziwą przyjemnością. Reiona od razu polubiła ten mugolski dom, tchnący magią domowego ciepła. Jaką osoba musiała być czarownica, która bez słowa skargi zostawiła dla swojego mugolskiego męża cały świat? Jakim człowiekiem był mugol który nie rozumiejąc w najmniejszym stopniu choroby syna, akceptował go w zupełności. Chorobę tłumaczył sobie jako zaburzenie zbliżone do padaczki, wymagające comiesięcznej izolacji i nigdy nie pytał o nic więcej. Tu było dobrze.

- Goooolll! – Reiona z krzykiem rzuciła się na szyję Remusa.- Nasi wygrali. Skopali wam te angielskie tyłki, że aż miło było popatrzeć.
- Nie krzycz tak proszę. Po pierwsze wygrali w zeszłym sezonie i nie widzę powodu żeby się tym tak ekscytować. Zobaczymy jak sobie poradzą tego lata.
- Ale ja tego wcześniej nie oglądałam!
- A Po drugie przypominam ci, że znajdujesz się w angielskim domu i pozwól zachować nam resztki godności. I przestań się do mnie kleić zanim moja mama wejdzie. Już i tak wystarczająco podejrzanie wygląda to, że przychodzimy tu razem.
Reiona puściła Remusa i położyła się na kanapie dławiona atakiem śmiechu.
- Co ty? Naprawdę można myśleć, że my..?
- A coś ty myślała? Przychodzimy tu razem od roku i już i tak musiałem się ostatnio grubo tłumaczyć.
- Ale to śmieszne. Ty mi się nawet nie podobasz. Nic a nic.
- Jak zwykle jesteś miła i subtelna.

***

Notatki Księżycowe
18.10
Pająk chodzi po ścianie. Zastanawiam się czy nasza Szanowna Sowa raczy go zjeść. Mogłaby w sumie pracować także przy niszczeniu szkodników. Leniwe ptaszysko na razie odmawia współpracy.

21:32
Oj będziesz zły jak ci powiem, co robiłam. Wróciłam właśnie z łyżew. Zamarznięta rzeka o wiele lepiej nadaje się do jeżdżenia niż mugolskie lodowiska. No, dobrze może lód nie jest najgrubszy, ale za to jak pięknie widać gwiazdy, kiedy się człowiek przewróci. Teraz ciepła herbata z cytryną na rozgrzanie i spać.

23:55
Nie mogę zasnąć. Znowu. Wzięła mnie na poważne rozmyślania. To dziwne, ale najczęściej myślę o tobie, kiedy cię nie ma. Kiedy jesteś to ciągle mijamy się w pośpiechu. Zaczyna mnie to denerwować. Dobrze wiesz, że nigdy nie nazwę cię tym słowem na P., zbyt często już go używałam i chyba przestało dla mnie cokolwiek znaczyć. Chciałam ci tylko powiedzieć, że cieszę się, że jesteś. Że cieszę się tak bardzo się różnimy mogę pisać dla ciebie te dzienniki, a ty będziesz je czytać.
Właśnie dzienniki - miałam ci opisywać, co dzieje się w Domu, a nie sprzedawać ci moich przemyśleń. W Domu zasadniczo nic się nie dzieje. Nawet ci z dołu się dzisiaj nie kłócą za głośno.

Aaa miałam ci zadać jedno pytanie? Czy pod postacią wilkołaka śpisz i śnisz?

***
Szaleństwo nie rodzi się ze smutku, ani odtrąconej miłości. Szaleństwo kiełkuje powoli, niezauważalne jak przydrożne chwasty w najgłębszych zakamarkach mózgu. Czeka cierpliwie całymi latami na odpowiednią chwilę, żeby spętać ofiarę pajęczą nicią chaosu. Karmi się skrawkami marzeń i pytaniami bez odpowiedzi. Szaleństwo jest skrupulatne i logiczne w swym postępowaniu. Kiedy już wybierze swoją ofiarę nie odstępuje jej na krok śledząc każdą myśl i gest, wypatruje tej jednej jedynej okazji, kiedy los pozwolij zaatakować.
Tamtej nocy szaleństwo siedzące w kącie gabinetu Lucasa Gaverstona uśmiechnęło się do siebie widząc nadzieję w jego oczach. Drżenie rąk, z jakim dotykał znalezionego w Pradze pergaminu pozwalało przypuszczać, że cel jest blisko.

***
Śnieżna kula przeleciała ze świstem nad pomarańczowa czapką Reiony.
- Nie trafiłeś Lupin! Zaraz ci pokażę jak się powinno rzucać.
Mały ruch różdżką i Remus Lupin leżał przykryty grubą warstwą śniegu.
- Oszukujesz! Nie można różdżką! Zwłaszcza w samym środku Knsington Garden!
- Skoro zrobiłam znaczy się można, poza tym nie mam rękawiczek i nie mogę lepić śniegu inaczej. A teraz wstawaj wilku śnieżny, zabieram cię na kawę i pokażę ci pewne zaczarowane miejsce. Musimy podjechać kawałek metrem.
- Zaczarowane miejsce w mugolskim Londynie?
- Jak najbardziej. Zobaczysz.

Mały mugolski antykwariat na przedmieściach Londynu rzeczywiście wydawał się być miejscem magicznym. Drewniane półki uginały się pod ciężarem książek, a zapach kurzu i starego papieru drażnił węch zaklętym w nim czarem słów i historii. Reiona przez długi czas penetrowała kolejne regały ze wzrokiem myszy oczarowanej spiżarnią pełną zboża.
- Popatrz tutaj Lupin. „Prawdziwa historia Salem”. Napisane przez mugola. I z tego, co pamiętam tę książkę, to niewiele mija się z prawda. Jest w każdym razie mniej tendencyjna niż jej magiczna wersja, usprawiedliwiająca rolę Abigail.
- Tu masz rację, jak się nie wierzy w jakąś historię, to nie ma się interesu żeby ją naginać. Ale nie mów, że mugole znają się na wszystkim. Popatrz tylko, jakie bzdury wypisują o wilkołactwie.
Reiona parsknęła śmiechem czytając otwarta przez Remusa stronę.
- Faktycznie Lupin miałbyś niezły problem jakby to okazało się prawdą. Ja nie mogę potwierdzić tej informacji empirycznie, ale mogę się założyć, że znalazłoby się kilka czarownic, które przyznałyby mi rację. Nie da się zarazić wilkołactwem przez...
- Czy mogłabyś mówić troszkę ciszej. Naprawdę pół Londynu nie musi znać szczegółów mojego życia intymnego.

***
Jest takie powiedzenie, że jeżeli chcesz rozśmieszyć Stwórcę to powiedz mu o swoich planach. Reiona miała bardzo sprecyzowane plany na najbliższy okres czasu. W ich skład wchodziły święty spokój, dobra książka, stała pensja i kilku przyjaciół. I wszystko wskazywałoby na to, że życie potoczy się tak jak sobie zaplanowała. Do czasu, kiedy w pewien słoneczny marcowy poranek wchodząc do Instytutu Eliksirów nie usłyszała potężnego wybuchu.

 

 

 

„W tym momencie wiedziałem już, że trafiłem na złowrogi teren, ale nie znałem jeszcze reguł walki”
Garri Kasparow, Autobiografia

W niebezpieczeństwie pierwszym i zupełnie naturalnym odruchem jest ucieczka. Dopiero drugim, wtórnym i często zgubnym ciekawość. W chwili wybuchu Reiona odruchowo rzuciła się na podłogę nakrywając rękami głowę. Jednak po chwili, kiedy huk zastąpiła cisza, a po niej nerwowe kroki alchemików wybiegających z lochów i wbiegających ponownie żeby zobaczyć, co się stało, Reiona wstała i wiedziona ciekawością ruszyła w stronę lochów. Nie zdążyła minąć nawet drugiego zakrętu, kiedy zastąpił jej drogę młody czarodziej pracujący w dziale obsługi magicznej instytutu.
- Panno Kamara – powiedział patrząc na jej identyfikator - bardzo mi przykro, ale nie może pani dalej wejść.
- Słyszałam wybuch i chciałabym się...
- Właśnie stamtąd wróciłem. To nie jest widok dla pani. Laboratorium 293 w sektorze bazyliszka wygląda jak...
- 293? Jest pan pewien? – Reiona pobladła i musiała oprzeć się o chłodną kamienną ścianę lochu żeby nie zemdleć.
- Tak jestem pewien. Co się pani stało? Wszystko w porządku?
- Nie, nie w porządku. Ja pracuję w sektorze bazyliszka. Pod numerem 293.
Czarodziej odwrócił głowę i zaklął cicho. To, co zobaczył zaraz po wybuchu nie było przyjemnym widokiem. Ale dla kogoś, kto znał ofiarę z codziennej pracy mógł to być widok nie do zniesienia. Kociołek jest jak wiadomo metalowy, a podczas eksplozji kawałki metalu rozpryskują się i wbijają się z ogromną siłą we wszystko, co napotkają na swej drodze. Z tego, co można przypuszczać po tym, co zostało z twarzy Radvana Navotnego to w chwili wybuchu akurat nachylał się nad kociołkiem.
Reiona usiadła na podłodze i objęła rękami kolana.
- Czy nikomu nic się nie stało?
- Uzdrowiciele już są w drodze, jednak.... każdy wybuch to ogromne niebezpieczeństwo i ...
- Kto? – powoli podniosła głowę i spojrzała pytająco.
- Radvan Navotny. – Padła cicha odpowiedz.
- Zupełnie?
- Niestety. – Czarodziej odwrócił głowę do ściany.
- Jasna cholera.

***

Dali mi jakiś eliksir uspokajający, ale wypiłam go tylko do połowy. Nie mam siły go wypić. Nie mam siły wstać. W około przechodzi mnóstwo osób i nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Przez sukienkę czuję zimno kamiennej podłogi i liczę przechodzące po ścianie mrówki. Osiemdziesiąta piąta, osiemdziesiąta szósta, byle nie myśleć. Przed godziną wynieśli jego ciało. Spod białego prześcieradła wystawały tylko buty. To głupie, ale dopiero teraz zauważyłam...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin