Metz Melinda - Roswell w kręgu tajemnic 05 - Intruz.pdf

(402 KB) Pobierz
269274095 UNPDF
MELINDA METZ
INTRUZ
(The intruder)
Roswell w Kręgu Tajemnic
przełożyła Zuzanna Maj
Proszę cię, Max - usłyszał błagalny głos. - Nie opuszczaj mnie. Nie możesz umrzeć
właśnie teraz, kiedy się nareszcie zgodziłeś, że będziesz dla mnie kimś więcej niż „tylko
przyjacielem”.
Ten głos dochodził z bardzo daleka, jakby z końca długiego tunelu. Max Evans
znalazł się w jakimś zaklętym kręgu. Nie był w stanie niczego zobaczyć poza otaczającym go
połyskliwym białym światłem.
- Masz w ręku kryształy integracyjne - usłyszał. - Musisz nawiązać łączność ze
świadomością zbiorową. Zrób to jak najszybciej! Czas ucieka!
Brzmienie tego głosu nie było mu obce, świadomość zbiorowa również budziła jakieś
odległe skojarzenia, ale nie potrafił ich z niczym powiązać.
Chłopak usiadł na łóżku, lecz po chwili znowu się położył. Otaczające go światło było
niezwykle piękne. Miał wrażenie, że na białej płaszczyźnie układają się płatki śniegu. Pragnął
tak leżeć bez końca i patrzeć na te roziskrzone płatki.
Rozległy się jakieś inne głosy. Już je kiedyś słyszał, ale to było bardzo dawno.
Błagano go, żeby nawiązał łączność ze świadomością zbiorową, błagano, żeby żył.
Max chciał, żeby te wszystkie dźwięki umilkły. Śnieżnobiałe płatki śniegu należało
oglądać w całkowitej ciszy. Nie wiedział dlaczego, ale był tego całkowicie pewien.
- Max, nie! Nie umieraj! Nie możesz umrzeć. Musisz ze mną zostać, jeśli naprawdę
mnie kochasz! - rozległ się pierwszy głos.
To był głos Liz Ortecho. Jej imię pojawiło się teraz w jego umyśle z pełną
wyrazistością. Jak mógłby zapomnieć brzmienie głosu Liz, dziewczyny, którą kocha?
Powoli zaczął również rozpoznawać inne głosy. Mówiła do niego siostra, Isabel, oraz
przyjaciele, Alex Manes i Maria DeLuca. Starał się przebić wzrokiem srebrzystą poświatę.
Gdzie oni są?
A gdzie on jest?
- Nic nie widzę.... - szepnął, odrywając z trudem język od podniebienia. - Gdzie...
gdzie jesteście?
- Jesteśmy przy tobie, Max. Wszyscy jesteśmy tu z tobą! - zawołała Liz. - Zostań z
nami. Zostań ze mną.
Nagle się poderwał. Zrobił to bezwiednie i bez zastanowienia. Płynął w srebrzystej
poświacie, a otaczające go płatki śniegu wirowały tak szybko, że widział tylko ich
niewyraźne zarysy.
Światło zaczęło przygasać i chłopak zorientował się, że mknie długim tunelem. Gdzieś
w oddali było jego łóżko, tak małe jak pudełko zapałek. Jakieś drobne figurki stały nad
posłaniem. To Liz, Isabel, Alex i Maria, uświadomił sobie.
A to moje ciało, pomyślał. Jak to możliwe?
Zbliżał się coraz szybciej do leżącej na łóżku postaci. Po chwili ujrzał krople potu na
jej czole i krew zaschniętą na wargach. Wdarł się w to ciało - które było jego ciałem - i wtopił
się w nie. Poczuł prześcieradło pod plecami, miękką poduszkę pod głową; słyszał swój
chrapliwy oddech, czuł dotyk Liz, która trzymała go za rękę.
- Skup się na kryształach, Max. Nawiąż łączność ze świadomością zbiorową -
nalegała.
Tym razem świadomość zbiorowa nie kojarzyła mu się z jakąś odległą, dawno
zapomnianą sprawą. Te słowa przywołały cały szereg wspomnień. Wiedział już, że przeżywa
akino, inicjacyjny rytuał wtajemniczenia, i umrze, jeśli nie zdoła nawiązać łączności ze
świadomością zbiorową swojej rodzinnej planety.
Był przygotowany na śmierć, nie miał bowiem kryształów integracyjnych, bez których
nie docierał do niego żaden komunikat z kosmosu. Były one ukryte na statku jego rodziców,
gdzieś na pustyni, i pilnie strzeżone przez strażników uzbrojonych w karabiny maszynowe.
Obrócił głowę i spojrzał na Isabel.
- Znalazłaś statek? - zapytał łamiącym się głosem. Ale już znał odpowiedź. Przecież
trzymał w dłoni dowód - kryształy integracyjne.
- Gdzie Michael? - wychrypiał. - Ray?
Powinni tu być, obaj towarzyszyli Isabel w wyprawie na ściśle strzeżony teren, gdzie
ukryto statek kosmiczny.
- Powiem ci później - wykrztusiła Isabel. - Musisz szybko nawiązać łączność, Max.
Nie możesz tracić czasu!
Liz zacisnęła mu palce wokół kryształów. Zamknął oczy, a jego myśli rozpływały się
w przestrzeni. Poczuł nagle, że ktoś się do niego zbliża i staje tak blisko, że ich aury
zaczynają się przenikać. To nie była Liz, Isabel, Alex ani Maria. Max znał ich aury równie
dobrze, jak własną, a ta promienna otoczka, która dotykała jego świetlnego obrzeża, nie była
mu znana... ale w jakiś przedziwny sposób dodawała otuchy.
Poczuł znowu czyjąś obecność i kolejna aura wtopiła się w dwie poprzednie, tworząc
wspólny krąg. Nie odczuwał bólu, który rozrywał mu czaszkę wtedy, kiedy bez pomocy
kryształów próbował nawiązać łączność ze świadomością zbiorową. Obecne doświadczenie
przypominało raczej zanurzanie się w ciepłych wodach tropikalnego oceanu, którego fale
delikatnie kołysały jego pozbawione ciężaru ciało.
To był ocean promiennych otoczek, składający się z tysięcy aur, a właściwie z setek
tysięcy, może nawet milionów. Max usiłował przeniknąć je siłą swojego umysłu i nie mógł
dotrzeć do końca.
Od dwóch najbliżej stojących istot dobiegło go pojedyncze słowo. Nie zostało ono
wymówione po angielsku, a właściwie w ogóle nie zostało wymówione. To było tak, jakby
mózg Maxa odebrał rzeczywisty sens tego słowa, które nie wymagało tłumaczenia. Tylko
jedno słowo: synu.
Synu. Obijało się wielokrotnym echem w jego umyśle, przepełniając go zarówno
radością, jak i smutkiem, dumą, tęsknotą i miłością.
Moi rodzice. Nie, to niemożliwe.
Tak, odpowiedzieli mu bez słów. Tak, synu.
Przecież jego rodzice... nie żyli. Zginęli, kiedy statek kosmiczny rozbił się na pustyni -
to była słynna tajemnicza katastrofa w Roswell. Kiedy Max i Isabel wydostali się ze swojego
inkubatora, minęło już przeszło pięćdziesiąt lat od śmierci ich rodziców.
Nawiązał łączność nie tylko z tymi wszystkimi, którzy żyli na jego rodzinnej planecie,
ale również z duchami zmarłych.
Łzy napłynęły mu do oczu. Jego rodzice! To go ścięło z nóg. Nawiązał kontakt z
rodzicami! Nigdy się tego nie spodziewał... nawet nie ośmielał się marzyć.
Po chwili ujrzał dwie pozaziemskie istoty, pochylające się nad inkubatorem.
Odczuwał radość i podniecenie rodziców, którzy tak bardzo pragnęli zobaczyć swoje dzieci.
Ale nigdy ich nie zobaczyli.
Smutek rodziców stawał się teraz jego smutkiem. Po chwili usłyszał ciche tony
muzyki, przypominające raczej nucenie melodii bez słów niż jakikolwiek znany mu
instrument. To była kołysanka, którą jego babcia śpiewała swojej córce, a ta z kolei miała ją
śpiewać swoim dzieciom. W jakiś sposób dowiedział się o tym, słuchając tej melodii.
Zjawił się nowy przybysz, a kiedy jego aura dotknęła otoczki Maxa, ten zobaczył dwa
księżyce, na wpół przykryte granatowo - zielonymi chmurami. Po chwili pojawił się jeszcze
ktoś, wtedy poczuł w ustach smak słodko - kwaśnego płynu. Żadne ziemskie jedzenie nie
mogło się z tym równać. Max zawsze musiał dolewać płynu do płukania ust do napoju
pomarańczowego albo kwasu z ogórków do mleka, żeby uzyskać właściwy smak. A to, co
miał w ustach, było doskonałe.
Wraz z pojawieniem się kolejnego przybysza chłopak poczuł cytrynowo - pieprzowy
zapach. Zaraz też otrzymał informację, że tak pachnie jagoda, której używa się do leczenia
niedyspozycji żołądkowych.
Każdy z nich przekazuje mi jakąś informację o mojej planecie, powiedział sobie w
duchu. To wspaniałe.
Natychmiast rozpoznał aurę kolejnej postaci, która się zbliżyła. Ta otoczka należała do
Raya Iburga, szefa Maxa w muzeum UFO, jedynego dorosłego, który przeżył katastrofę.
- Ray! - krzyknął chłopiec, nie wiedząc nawet, czy rzeczywiście wymawia jego imię,
czy robi to bezgłośnie. - Ray, ocaliłeś mi życie. Ty, Michael i Isabel! Nie spodziewałem się,
że tak szybko odnajdziecie kryształy integracyjne! Nie wiem nawet, co powiedzieć, jak ci
dziękować. Wiem tylko, że musimy to uczcić.
Zrobimy wielką imprezę, może nawet jutro, po zamknięciu muzeum.
Przed oczami Maxa ukazała się scena z muzeum - on i Ray, poprzebierani w
cudaczne, naszywane kryształkami kostiumy Elvisa, śmiejący się na całe gardło.
Starszy przyjaciel pokazywał mu, jak się świetnie bawili. Jednak emocje, które
chłopak od niego odbierał, nie współgrały z tym wesołym obrazem i nie pobudzały do
śmiechu. Od Raya emanowało uczucie ulgi oraz smutku, a wysyłane przez niego sygnały
sugerowały pożegnanie.
Kolejny przybysz zbliżył się do Maxa, przerywając łączność z Rayem. Scenę z
muzeum zastąpił obraz pulpitu sterowniczego na statku kosmicznym, a umysł chłopaka zaczął
chłonąć wiedzę o jego budowie. Zależało mu jednak na odzyskaniu utraconej łączności z
szefem, starał się więc odsunąć od siebie ten natłok informacji. Co się stało z Rayem?
Dlaczego emanował z niego taki smutek?
- Ray?! - zawołał. - Gdzie jesteś?
Znowu jakaś otoczka dotknęła jego aury i rozległ się terkoczący dźwięk, a wraz z nim
informacja - w pobliżu jest jadowity owad.
To go zupełnie nie interesowało.
- Ray! - krzyknął, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Musiało się stać coś złego, coś
bardzo złego.
Chłopak rozprostował palce i kryształy integracyjne wypadły mu z dłoni, jednak nadal
czuł wokół siebie obecność tych wszystkich istot. Ktoś dotknął jego ramienia, by pokazać mu
kosmitę, który schodząc ze statku, zmienia swój wygląd.
- Przestańcie! Przestańcie! - krzyknął Max. Usiadł na łóżku i zwrócił się do siostry: -
Isabel, powiedz mi, co się stało z Rayem?
- Jak się czujesz? - dopytywała się Liz, przykładając mu dłoń do czoła. - O wiele lepiej
wyglądasz, ale czy...
Max nie spuszczał wzroku z siostry.
- Nic mi nie jest - uciął. - Muszę wiedzieć, co się stało z Rayem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin