Jerzy Kosiński -Przyszłość należy do nas, Towarzyszu.doc

(1257 KB) Pobierz

Jerzy Kosiński

jako Joseph Novak

 

 

 

 

 

Przyszłość należy do nas,

Towarzyszu


...nie potrafię odróżnić dobrego Rosjanina od złego. Wiem, który Francuz jest dobry, a który zły. Potrafię rozróżnić dobrego Włocha od złego. Gdy spotykam dobrego Greka, umiem go rozpoznać. Natomiast nie rozumiem Rosjan. Nie wiem, czym się kierują. Chciałbym ich kiedyś zbadać.

F.D. Roosevelt

(Frances Perkins, The Roosevelt I Knew, New York, The Yiking Press, 1946, s. 86)

 

...Amerykanie stworzyli sobie własny obraz człowieka radzieckiego i myślą, że jest taki, jakim chcieliby go widzieć. Ale on jest inny, niż myślicie.

Chruszczow do Nixona, Moskwa, 24 lipca 1959 r.

(„New York Times", 25 lipca 1959)


Przedmowa

Choć byliśmy w Moskwie w tym samym czasie, nigdy nie spotkałem tam Josepha Novaka. Bardzo tego żałuję. Znał on tylu ludzi i miał dostęp do tylu różnych miejsc, że każdy dziennikarz mógłby mu pozazdrościć. Wszyscy, którzy byli w Moskwie dyplomaci, członkowie rozmaitych delegacji, turyści muszą podziwiać autora tej książki.

Novak zdołał osiągnąć to, o czym marzą obcokrajowcy odwiedzający Związek Radziecki rozmawiał szczerze i swobodnie, bez cenzury, z setkami Rosjan reprezentujących najróżniejsze zawody i grupy społeczne.

Każdy, kto przyjeżdża do Rosji tylko na parę dni, z reguły nie chce się ograniczać do oglądania turystycznych atrakcji. Rzecz jasna, zwiedzanie Kremla i cerkwi zmienionych w muzea należy do standardowego programu. Każdy nieuchronnie odbywa pielgrzymkę do mauzoleum, gdzie leżą zabalsamowane ciała Lenina i Stalina; z pewnością jest to najbardziej makabryczny pomnik od czasów piramid, w którym zostały zamknięte mumie faraonów.

Jednak turysta w Moskwie chce czegoś więcej niż tylko okazji do podziwiania zabytków. Chce porozmawiać z Rosjanami. Często usilnie próbuje zrealizować ten zamiar. Największym osiągnięciem wieńczącym wizytę w Moskwie jest uzyskanie zaproszenia do prywatnego domu. Tylko nielicznym osobom, czy to turystom podczas dziesięciodniowej wycieczki z przewodnikiem, czy też dyplomatom w trakcie dwuletniego pobytu na placówce, udaje się odnieść ten triumf.

Jest to szczególnie trudne zadanie dla dyplomatów. Wprawdzie Rosjanie są przyjacielscy i gościnni, ale władze źle widzą takie kontakty. Znam przypadek obiecującego, znającego rosyjski trzeciego sekretarza amerykańskiej ambasady, który chcąc się spotkać z Rosjanami, wpadł na oryginalny pomysł: zapisał się na wykłady z historii na Uniwersytecie Moskiewskim. Spotkał tam wielu studentów, którzy równie gorąco jak on pragnęli nawiązać kontakty. Często z nim rozmawiali, zapraszali do swoich pokoi, przyjmowali jego zaproszenia. Już po kilku szczęśliwych miesiącach radzieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało ambasadę, że ów młody dyplomata został uznany za persona non grata i musi wyjechać. Radziecki urzędnik, który przekazał tę decyzję, stwierdził, że Amerykanin przekroczył granice właściwej aktywności dyplomatycznej. Od tego wyroku nie było apelacji. Dziesięć lat, które poświęcił ów człowiek na przygotowania do wyjazdu do Moskwy, poszły na marne, po prostu dlatego, że zbyt dobrze wykorzystał nabyte umiejętności.. Minie wiele lat, nim będzie mógł znowu pracować w Moskwie, jeżeli w ogóle okaże się to możliwe.

Również korespondentom zagranicznym niełatwo jest utrzymywać bliższe kontakty z Rosjanami. Byłem bardzo rozczarowany, gdy na kilka dni przed moim wyjazdem z Moskwy tamtejszy przyjaciel powiedział mi, że w ciągu ostatnich czterech lat kontaktował się ze mną nie tylko za wiedzą, ale wręcz na polecenie swoich przełożonych. Wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu agenci tajnej policji nie śledzą zagranicznych korespondentów, chyba że kontaktują się oni regularnie z Rosjanami. W takim przypadku „ogon" jest często jawnie demonstracyjny. Celem policji jest nakłonienie korespondenta, a zwłaszcza jego rosyjskich znajomych, do zaniechania kontaktów.

Czasami taka wojna nerwów może posunąć się dość daleko. Pewien brytyjski korespondent prasowy, mówiący płynnie po rosyjsku, zdołał w krótkim czasie zawrzeć wiele znajomości. Wtedy zauważył, że jest śledzony. Korytarzem w jego domu przemykali się jacyś tajemniczy mężczyźni. Regularnie o północy dzwonił telefon, a gdy dziennikarz podnosił słuchawkę, nikt się nie odzywał. Korespondent dał znać o tych kawałach ambasadzie brytyjskiej. Nadmiernie ostrożny attache uznał, że musi zameldować o wszystkim Ministerstwu Spraw Zagranicznych, i wysłał do Londynu zakodowany raport. Ministerstwo przekazało raport wydawcom dziennika, którzy nie znając atmosfery i realiów moskiewskich zaniepokoili się o los swego pracownika i natychmiast ściągnęli go z Moskwy, niwecząc w ten sposób karierę obiecującego eksperta do spraw rosyjskich.

Turyści zazwyczaj mają szansę na rozmowę wyłącznie z tłumaczem i przewodnikiem w jednej osobie, przysłanym przez rządowe biuro podróży Inturist wraz z kartkami na jedzenie. Cudzoziemcy zawsze pytają, dlaczego w radzieckich wyborach na każde miejsce jest tylko jeden kandydat. Przewodnik udziela im standardowej odpowiedzi z „Prawdy", po czym kontruje pytaniem o segregację rasową na Południu. Dzięki takiej wymianie ideologicznej turyści jeszcze przez wiele miesięcy po powrocie do domu mają o czym opowiadać podczas koktajli.

Niektórych obcokrajowców nie można tak łatwo usatysfakcjonować. Pewien człowiek pukał do przypadkowo wybranych drzwi, aż jakaś zupełnie zaskoczona kobieta wpuściła go do swego dwupokojowego mieszkania. Ten sam Amerykanin prawdopodobnie wezwałby FBI, gdyby na progu jego domu pojawił się nieznajomy Rosjanin.

Inny Amerykanin, zaczepiony przez trójkę rosyjskich nastolatków, którzy chcieli kupić na czarno ubrania i koszule, zaproponował, że odda im całą swoją odzież z wyjątkiem tego, co ma na sobie, jeśli mu pokażą prawdziwą Moskwę. Tamci przystali na propozycję. Spotkali się z nim wieczorem, poprowadzili krętą drogą do taksówki, pojeździli po mieście, ukradkiem zmienili taksówki, po czym wylądowali w najbardziej ekskluzywnej moskiewskiej restauracji. Tam, zajadając najdroższy kawior i sznycle, zaserwowali mu szokujące antysowieckie historyjki, gdyż byli przekonani, że tego właśnie pragnie. Dopiero gdy kelner przyniósł rachunek, Amerykanin zrozumiał, że dał się nabrać.

Doświadczenia Josepha Novaka miały zupełnie inny charakter. Dla niego rozmowy z Rosjanami były czymś łatwym i naturalnym. Mieszkał w wielu rosyjskich domach, jadał i podróżował z Rosjanami. Od razu pragnę uspokoić czytelników, że Novak zrobił, co mógł, aby nie zdradzić tożsamości swych rosyjskich przyjaciół, którzy tak szczerze z nim rozmawiali.

Ci, którzy przyjeżdżają do Rosji oczekując wszystkiego co najgorsze, są często mile zaskoczeni. Nikt ich nie śledzi. Ludzie nie chodzą w łańcuchach. Nikt nie wydaje się głodny. Rosjanie nie noszą szmat. Przemysł ogromnie się rozwinął, buduje się wiele domów mieszkalnych. Natomiast goście, którzy oczekują, że zobaczą tu ideał, są zwykle rozczarowani i zniechęceni. Jeśli w książce Novaka trudno znaleźć coś dobrego na temat radzieckiego społeczeństwa, jeśli autor nie rozpisuje się o zaletach systemu bezpłatnej edukacji i opieki medycznej, nie świadczy to, że o nich nie wie po prostu jego przeżycia w Związku Radzieckim sprawiły, że inne aspekty tamtejszego życia uważa za ważniejsze.

Często pierwsze wrażenie, jakie sprawia Związek Radziecki, jest również najlepsze. Fasady budynków przy ulicy Gorkiego skrywają rudery, ale ludzie także prezentują fasady przypadkowym gościom. Rosjanie, powodowani dumą i patriotyzmem, rzadko kiedy żalą się nowym przybyszom. Dopiero po spędzeniu wśród Rosjan pewnego czasu można zrozumieć powszechną i przygnębiającą nędzę ich egzystencji.

Joseph Novak istotnie przyczynił się do zrozumienia radzieckiego społeczeństwa. Nie tylko dlatego, że nie poprzestał na powierzchownych wrażeniach, lecz również z uwagi na okres, w którym ukazała się ta książka. Żyjemy w czasach, w których Amerykanie gorąco pragną pokoju ze Związkiem Radzieckim. Gdy w 1955 roku po raz pierwszy tam pojechałem, Amerykanie często mnie pytali, dlaczego moje reportaże nie są bardziej krytyczne. Gdy zaś w 1959 roku wyjeżdżałem z Rosji, słuchacze moich audycji równie często mnie pytali, dlaczego tak surowo oceniam przejściową fazę w życiu radzieckiego społeczeństwa. Częściowo było tak ze względu na zjawisko, o którym przed chwilą wspomniałem pierwsze wrażenia ze Związku Radzieckiego są zwykle najlepsze. Wydaje mi się jednak, że na tę zmianę w poglądach słuchaczy wpłynęło pragnienie, aby żyć w zgodzie z Rosją, nawet jeśli oznaczało to przymykanie oczu na nieprzyjemne fakty, o których pisze Novak. Książka Josepha Novaka bardzo utrudnia takie niedostrzeganie rzeczywistości.

Często spotyka się opinię, że reportaże z Rosji przywodzą na myśl wysiłki ślepców, którzy próbują opisać słonia. Każdy dotyka innej części zwierzęcia. Ten, który dotknął trąby, opisuje zupełnie inne zwierzę niż ten, któremu przypadł bok. Joseph Novak ma wielką przewagę nad wszystkimi, którzy usiłowali opisać słonia, czyli Związek Radziecki. Mówi płynnie po rosyjsku, nie miał na oczach opaski, którą zakłada wielu gości odwiedzających ZSRR, i nie nosił stygmatu, jakim są naznaczeni wszyscy przyjeżdżający z państw niekomunistycznych. Co ważniejsze, miał listy rekomendacyjne od wysokich urzędników radzieckich. Dzięki temu mógł dotknąć niejednej wielkiej części ciała słonia i zobaczyć to, czego nie dostrzegli inni.

Związek Radziecki jest ogromnym krajem. Nie sposób rozmawiać z 210 milionami ludzi lub przemawiać w ich imieniu. Nie istnieje jeden typowy Rosjanin, podobnie jak nie można znaleźć sztucznego „przeciętnego" Ameiykanina, Albańczyka lub Afgańczyka. Na przykład wielu Rosjan, z którymi rozmawiałem, odnosiło się do artykułów w „Prawdzie" z dużo większym sceptycyzmem niż rozmówcy Novaka. Wielu mówiło mi o pragnieniu pokoju i pewności, że jest on możliwy, gdyż wojna byłaby zbyt koszmarną katastrofą. Joseph Novak przytacza słowa niektórych Rosjan i jego relacja jest z pewnością wierna i autentyczna. Nie wątpię, że pod wpływem lektury tej niezwykłej, fascynującej i bogatej w informacje książki czytelnik będzie gorąco pragnął, aby zawarta w jej tytule przepowiednia nigdy się nie sprawdziła.

Iwing R. Lemne,

były moskiewski korespondent

National Broadcasting Company


 

Wstęp

Jesteście szczęściarzem, miody człowieku rzekł radziecki dyplomata, zwróciwszy ku mnie opaloną twarz. Powracał do domu z placówki w jednym z krajów satelickich.

Siedzieliśmy razem w wagonie restauracyjnym pociągu do Moskwy.

-     Nie możecie zapominać, że odwiedzicie kraj zmieniający współczesną historię w sposób, którego obecnie nie jesteśmy jeszcze w stanie do końca zrozumieć. Proszę mieć oczy otwarte. To, co dzieje się u nas dzisiaj, jutro nastąpi w waszym kraju, a pojutrze na całym świecie.

Koła pociągu rytmicznie stukały po torach. Za oknem widać było nie kończący się krajobraz pól i łąk. Gdzieniegdzie rosły drzewa. Nagle przed oczami pojawiały się niewielkie domy lub chatki, po czym równie szybko znikały. Od czasu do czasu dostrzegaliśmy pasące się krowy, stojące nieruchomo jak we śnie. Ich sylwetki nieco ożywiały monotonny pejzaż. Z rzadka widzieliśmy ludzi, bezmyślnie wpatrzonych w przejeżdżający pociąg.

-     Musicie mieć na uwadze kontynuował dyplomata że Związek Radziecki to ogromny kraj, w którym nie brakuje pięknych widoków. Jest bardzo różnorodny, stanowi mieszaninę starej kultury, wspaniałej nowoczesnej architektury i gigantycznego przemysłu. Jeśli będziecie próbowali zobaczyć wszystko, nie zobaczycie niczego. Radzę wam skupić uwagę na jakiejś konkretnej dziedzinie, która pozwoli wam jednocześnie poznać całościowy obraz. Tylko w ten sposób możecie uzyskać rzeczywisty obraz Związku Radzieckiego. Wiecie oczywiście, że największą dumą Rosji, największym wkładem Związku Radzieckiego w rozwój ludzkości jest...

Nagły pisk hamulców nie pozwolił mojemu rozmówcy dokończyć zdania. Wśród pól i lasów pojawiła się niewielka stacja kolejowa. Najpierw zauważyliśmy dwa duże popiersia Lenina i Stalina, umieszczone na wysokich cokołach. Później dostrzegliśmy niewielką grupę bezbarwnych ludzi. Jakaś kobieta w chuście trzymała na ramionach małego chłopca. Chłopczyk rozpłaszczył swój piegowaty nos na szybie. Bystrymi oczkami dostrzegł leżące na naszym stoliku pomarańcze i banany.

No, więc naszym największym wkładem dokończył swą wypowiedź dyplomata naszym największym skarbem jest człowiek radziecki, obywatel pierwszego socjalistycznego państwa na świecie. Proszę pamiętać, młody człowieku, że fascynujące pejzaże, kulturową różnorodność i dzieła architektury możecie znaleźć wszędzie, na całym świecie. Natomiast pokolenie nowych ludzi, wychowane przez nas, można znaleźć tylko w Związku Radzieckim, nigdzie indziej. Podczas pobytu w Rosji Radzieckiej powinniście spróbować zrozumieć, dlaczego jesteśmy tacy dumni z nowego pokolenia ludzi radzieckich. Proszę zapoznać się z głęboko humanistycznym socjalistycznym systemem edukacyjnym, który ukształtował tę generację. Proszę spróbować odnaleźć w codziennym życiu mechanizm kształtujący Nowego Człowieka, do którego należy teraźniejszość Związku Radzieckiego i przyszłość świata...

Pociąg ruszył. Minął kilka zwrotnic i krzyżówek, wyjechał na prosty tor wiodący przez opustoszały las i przyspieszył. Urzędnik z ambasady starannie zdjął złotą skórkę z banana. Na palcu jego prawej ręki połyskiwał ciężki sygnet z czerwoną gwiazdą wyrytą na złotym tle. Na prawym przegubie spod przybrudzonego mankietu koszuli wystawała masywna złota koperta zegarka „Kama".

-      Podczas pobytu w Związku Radzieckim powinniście zapomnieć o świecie, z którego pochodzicie i do którego powrócicie. Proszę zapomnieć obecnie uznawane kryteria, opinie, sądy i przyjęte punkty odniesienia, które ukształtowały się w zupełnie innych warunkach, w innym kraju i co ważniejsze w innym społeczeństwie. Tu nie zdadzą się wam na nic. Jeśli chcecie zrozumieć Związek Radziecki, jeśli chcecie poznać nasz radziecki sposób życia i stać się jednym z nas, musicie przyjąć nasze standardy, nasze wartości i nasze opinie za swoje. Jeśli nie potraficie tego zrobić, uzyskacie z gruntu fałszywy i zniekształcony obraz naszego kraju i społeczeństwa, podobny do tych banalnych reportaży ze Związku Radzieckiego, publikowanych masowo w gazetach amerykańskich i zachodnioeuropejskich, a opartych na wrażeniach uzyskanych podczas pobytu w hotelach Inturistu lub przypadkowych rozmowach z pokojówkami, portierami i taksówkarzami, o ile oczywiście autorzy znają na tyle rosyjski, że mogli z nimi rozmawiać.

Pociąg znów ostro zahamował. W stojącej na stoliku butelce gruzińskiego wina odbijały się światła wielkiego miasta. Za oknem mignął biały hełm milicjanta. Dyplomata pospiesznie dopił resztki z kompotierki.

-     No, jesteśmy w Moskwie. Muszę pędzić. Może was podwieźć? Czeka na mnie samochód. Nie? No, to powodzenia, młody człowieku. Jestem pewny, że zrozumiecie, dlaczego tak często powtarzamy: „Człowiek to brzmi dumnie". Raz jeszcze życzę wszystkiego najlepszego wńewo choroszewo!

 


To mój dom

Moskwa, Leningrad... Ludzie z tych miast już wczoraj mieli to, co my, w innych częściach ZSRR, będziemy mieli dopiero jutro. Sami się przekonacie. Moskwa i Leningrad to dwa najpiękniejsze miasta Związku Radzieckiego. Tamtejsi ludzie są inni. Tak samo domy, ulice, sklepy. Gdybym mógł tam mieszkać choć jeden dzień... Na zmęczonej twarzy konduktora pociągu pędzącego do Moskwy ukazał się marzycielski uśmiech.

Rozmawiał ze mną, jednym ze szczęściarzy, którym los pozwolił mieszkać przez jakiś czas w tych wielkich miastach, o czym marzą dziesiątki milionów ludzi w Związku Radzieckim, żyjących poza Moskwą i Leningradem.

Moja wizyta w tych miastach, zwłaszcza w okręgu moskiewskim, który interesował mnie najbardziej, miała raczej niezwykły charakter. Jako pomniejszy biurokrata z jednego z państw satelickich, cieszący się zaufaniem wielu wysoko postawionych radzieckich urzędników odpowiedzialnych za mój przyjazd, zostałem zaproszony do złożenia długiej wizyty i otrzymałem zgodę na zorganizowanie swego pobytu według własnych życzeń, bez żadnych ograniczeń i utrudnień.

W znacznej mierze postępowałem zgodnie z radą radzieckiego dyplomaty z pociągu. Postanowiłem skupić uwagę na problemach, które interesowały mnie najbardziej, i pytaniach, które skłoniły mnie do przyjazdu do Związku Radzieckiego. Ciekawiło mnie, jak wygląda życie przeciętnego mieszkańca Związku Radzieckiego, z czego się cieszy i czym się martwi, co myśli o otaczającym go świecie i jak postrzega swoje stosunki ze światem.

Usiłując poznać prawdę o „dniu dzisiejszym" tych wielkich metropolii, dowiadywałem się również czegoś o marzeniach milionów ludzi spoza Moskwy i Leningradu, dla których ów „dzień dzisiejszy" reprezentował przyszłość.

Podczas pobytu w Związku Radzieckim nigdy nie nawiązałem jakichś specjalnych więzów z określoną grupą społeczną. Usiłowałem poznać ludzi ze wszystkich grup. Starałem się podtrzymywać znajomości, gdyż wolę jednego bliskiego przyjaciela od dziesięciu powierzchownych znajomych.

Gdy miałem okazję poznać ludzi i środowisko społeczne, usiłowałem dowiedzieć się jak najwięcej o nich i ich życiu. Przede wszystkim, próbowałem na podstawie ich własnych obserwacji wyobrazić sobie ich życie.

W wolnych chwilach zadawałem ludziom pytania i słuchałem odpowiedzi. To stało się moim nawykiem. Gdy tylko miałem trochę czasu, sporządzałem notatki z rozmów lub nawet zapisywałem je słowo po słowie. W miarę możliwości starałem się robić to natychmiast po rozmowie.

Rozpocząłem swoje badania od miejsca, gdzie koncentruje się życie, to znaczy od domu i rodziny. Żeby się dowiedzieć, jak wygląda życie rodzinne, i jednocześnie poznać bliżej jak najwięcej ludzi, zrezygnowałem ze stałego mieszkania. Zamiast tego nabrałem zwyczaju proszenia spotkanych ludzi a poznawałem ich bardzo wielu aby pozwolili mi zamieszkać u siebie przez dzień lub dwa.

Mieszkałem i odwiedzałem najróżniejsze mieszkania, w których żyli rozmaici ludzie. Przebywałem w solidnych kamienicach z carskich czasów i w drewnianych chatkach z tego samego okresu. Poznałem mieszkania zbudowane za władzy radzieckiej, już po 1917 r., w domach z okresu 1930-1939 oraz w zupełnie nowych budynkach z lat 1945-1957.

Trudno byłoby przedstawić jednorodny opis tych wszystkich mieszkań; jest to zapewne niemożliwe. Radzieckie reguły, określające, jaka powierzchnia przypada na jednego mieszkańca, są bardzo elastyczne. Z moich obserwacji wynika, że podstawą do ustalenia liczby ludzi zakwaterowanych w danym mieszkaniu nie jest liczba pokoi ani związki rodzinne między lokatorami, ale wyłącznie powierzchnia.

Jeśli z reguł wynika, że na jedną osobę powinno przypadać od sześciu do siedmiu metrów kwadratowych, to w mieszkaniu o powierzchni czterdziestu metrów kwadratowych powinno mieszkać pięć-sześć osób. Reguła ta obowiązuje również wtedy, gdy w lokalu jest tylko jeden pokój i mieszkają w nim obcy sobie mężczyźni i kobiety w różnym wieku.

Zdarzają się wyjątki od tej reguły, spowodowane różnymi przyczynami. Liczba mieszkańców może być większa lub mniejsza. Decydują o tym administracja budynków mieszkalnych i biuro mieszkaniowe. Zwykli obywatele mogą się odwoływać od decyzji administracji, ale zazwyczaj ich protesty są ignorowane.

-     Nasza sytuacja mieszkaniowa jest najgorsza w Europie powiedział mi kiedyś pewien dziennikarz. Tak będzie jeszcze wiele lat.

W ostatnich latach państwo budowało więcej mieszkań niż przedtem, ale to nie wpłynęło jeszcze na zmianę istniejącej sytuacji. Dziennikarz, z którym rozmawiałem, był ekspertem od spraw mieszkaniowych, gdyż zajmował się nimi w redakcji i odpowiadał na listy czytelników dotyczące tego problemu.

-      Dla naszej administracji najważniejsze jest powiedział mi żeby każdy miał dach nad głową. Gdyby ludzie żyli na ulicach, splamiłoby to honor socjalizmu. Natomiast gdy w małym, trzypokojowym mieszkaniu gnieździ się dwadzieścia osób, honor socjalizmu jest ocalony Mówi się, że człowiek człowiekowi wilkiem. To jest słuszne tylko w krajach kapitalistycznych, nie w Związku Radzieckim. U nas to wykluczone. Problem polega na tym, że odziedziczyliśmy miasta z czasów carskiej Rosji, które nie są dostosowane do ery socjalistycznego uprzemysłowienia gospodarki. Uprzemysłowienie postrewolucyjnej Rosji spowodowało migrację setek tysięcy ludzi ze wsi do miast. Co więcej, bezpośrednio po rewolucji, aż do 1935 roku, władze nie podjęły masowego programu remontów domów. Utrzymanie domów pozostawiono trosce najemców. Doprowadziło to do alarmującej sytuacji. Około 88 procent starych domów w centrum wymagało kapitalnego remontu. Jednak na takie cele nie było ani ludzi, ani pieniędzy. W pierwszym okresie rozwoju socjalizmu inne sprawy były ważniejsze niż łatanie dziur w dachu. Później rozpoczęła się wojna 1941-1945. Wiele miast legło w gruzach. Po wojnie znów się pojawił problem mieszkaniowy, w jeszcze ostrzejszej postaci. Wtedy jednak trzeba było odbudowywać Związek Radziecki, a nie stare kamienice, które rozpadały się na kawałki. Do dziś nic się nie zmieniło. Wciąż nie jesteśmy gotowi, aby rozpocząć program budowy domów mieszkalnych. Mamy ważniejsze zadania. Budownictwo to trudny problem. Wymaga ludzi, maszyn, materiałów. Budowa mieszkań wymagałaby współpracy z przemysłem lekkim, który ma dość kłopotów z produkcją odzieży i innych artykułów codziennego użytku. Przemysł ciężki może wytwarzać na boku artykuły konsumpcyjne, ale przecież nie może budować domów, to chyba oczywiste, nieprawdaż? Właśnie dlatego obecnie budowane domy są tak niedbale skonstruowane. Byle więcej, byle szybciej. Oczywiście są bardzo kiepskie. Czy może widzieliście domy z wielkiej płyty, ze ścianami nośnymi robionymi w pionowych formach? Nazwamy je domami typu Giproindustria. To nasze najlepsze domy, ale one również są dość prymitywne... Wielkie budynki administracyjne w dużych miastach to coś innego. Właśnie one pochłaniają wszystkie siły budownictwa. No, ale nie ma powodów do histerii. Ludzie żyją i są szczęśliwi. Nie wierzycie mi? Rozejrzyjcie się, a sami zobaczycie...

Z moich pierwszych obserwacji i doświadczeń wynika, że sytuacja mieszkaniowa, która zmusza wiele nie spokrewnionych ze sobą rodzin i pojedynczych osób do wspólnego mieszkania w ciasnocie, wytworzyła nowy styl życia we wspólnotach, w których każdy musi się dostosować do współmieszkańców, a jednocześnie zachować własną odrębność.

W każdym mieszkaniu lokatorzy związani są ze sobą wskutek ciasnoty i konieczności wspólnego użytkowania pewnych pomieszczeń korytarza, kuchni i łazienki. Każdy lokator ma ściśle wyznaczony rewir. Jego powierzchnia nie zawsze dokładnie odpowiada regułom biura mieszkaniowego, ale jest do nich zbliżona.

Indywidualne części wspólnych urządzeń, należące do poszczególnych lokatorów, są nabożnie chronione. Zawsze zdumiewało mnie, jak każdy lokator doskonale wie, która część półki lub szafy należy do niego i z jaką precyzją przestrzega ustalonych granic.

Rodziny i pojedyncze osoby usilnie starają się odizolować od pozostałych lokatorów. W radzieckich mieszkaniach widziałem najrozmaitsze parawany, przegródki, bariery i zasłony, robione z materiału, tektury lub papieru. Czasami za przegrodę służą meble, na przykład szafa.

Oczywiste jednak, że trudno w takich warunkach zachować prywatność. Czy tego chcą, czy nie, ludzie siłą rzeczy dużo wiedzą o swoich współlokatorach, o ich zwyczajach, skłonnościach i prawach. Wiedzą, gdyż muszą się do nich dostosować.

Takie warunki niewątpliwie powodują powstanie szczególnych związków między lokatorami; prywatne życie każdego z nich splata się z życiem pozostałych. Jak wygląda życie rodziny lub pojedynczej osoby wśród obcych? Jak kształtują się ich związki? Jak intymne są stosunki między ludźmi i jaką przyjmują postać?

Przekonałem się, że głównymi cechami koniecznymi do życia we wspólnocie są wzajemna tolerancja, poczucie wzajemności, tendencja do konformizmu i ogólna rezygnacja.

Mój przyjaciel Wasia, z którym miałem spędzić wieczór, był wyraźnie zakłopotany.

Miałem zamiar cię zaprosić powiedział żebyśmy razem pooglądali telewizję. Ale nasz sąsiad K. wciąż śpi tam za parawanem. Pracuje na nocnej zmianie. Przykro mi, ale nie możemy oglądać telewizji. Może pójdziemy na spacer?

Gdy pytałem znajomych, czy mogę u nich przenocować, zwykle odpowiadali, że muszą najpierw zapytać współlokatorów.

-     Nie obrażaj się tłumaczyli mi. Sam rozumiesz, że jeśli zaprosimy ciebie nie pytając o zgodę pozostałych, to oni będą mogli zapraszać innych nie pytając nas o zdanie, a cóż to byłoby za życie?

Gdy pojawiałem się w jakimś nowym „apartamencie" w towarzystwie tymczasowych gospodarzy, zwykle przedstawiali mnie pozostałym mieszkańcom, przynajmniej niektórym.

-     To towarzysz N. mówił gospodarz. Właśnie przyjechał z K. Ma pozwolenie na zwiedzanie Związku Radzieckiego i zna wysoko postawione osoby w Moskwie...

Gdy jechałem do Związku Radzieckiego, wziąłem ze sobą trochę przedmiotów codziennego użytku i nieco bardziej wymyślnych artykułów, które zamierzałem rozdać nowym znajomym. W większości były to towary z importu, raczej niedostępne w Związku Radzieckim.

Między innymi przywiozłem duży plastikowy obrus. Pewnego dnia, aby odwdzięczyć się gospodarzom za ich nadzwyczajną gościnność, podarowałem im obrus. Byłem pewny, że bardzo się im spodoba, ale ku memu wielkiemu zaskoczeniu prezent wprawił ich w ogromne zakłopotanie.

Gospodyni z wyraźną przyjemnością przejechała dłonią po gładkiej powierzchni.

-     To najpiękniejszy obrus, jaki widziałam powiedziała po krótkim wahaniu. Jakie kolory, zupełnie jakby ręcznie malowany. Nie gniewaj się, ale raczej nie możemy położyć go na stół. Rozumiesz, Zenoczka i Wołodia żyją z nami w tym samym pokoju. To tak jakbyś był również ich gościem. Pozwolili nam cię zaprosić i nawet pożyczyli łóżko. Może masz jeszcze jeden obrus dla nich?

Kiedy indziej próbowałem ofiarować gospodyni dużą kolorową torbę z plastiku. W żadnym wypadku nie zgodziła się jej przyjąć.

-     Gdyby to był jakiś drobiazg... tłumaczyła ale taka torba! W całym domu wszyscy się o tym zaraz dowiedzą. Takiej torby nie można kupić w sklepie. Wszyscy by się dziwili, dlaczego dałeś nam taki prezent i co zrobiliśmy, żeby go dostać. Nie gniewaj się na nas. Musisz zrozumieć. Bardzo cenimy twój podarunek, ale... może daj go komuś innemu.

Mój bliski przyjaciel, inżynier budowlany, mieszkał w czteropokojowym mieszkaniu z trzema innymi rodzinami. Pokoje były duże, wysokie, kuchnia bardzo obszerna (dom pochodził sprzed rewolucji). Gdy się tam wprowadził, w mieszkaniu żyło już czternaścioro ludzi, w tym pięcioro dzieci. On był piętnasty. Zamiast narzekać, wydzielił dla siebie niewielki kącik w kuchni i tak mieszkał.

Mój przyjaciel miał jednak dziewczynę, studentkę politechniki. Była uderzająco piękną blondynką o dość swobodnym sposobie bycia. Niestety, pozostałe trzy rodziny nie zgodziły się, aby przychodziła do ich mieszkania.

-     Cóż mogłem poradzić? Te trzy rodziny jednomyślnie zdecydowały, że nie chcą, aby przychodziła. Dali mi to jasno do zrozumienia. Wobec tego, zamiast się z nimi ciągle kłócić, widuję się z Walą poza domem.

Poznałem również dwudziestoczteroletniego Borysa, który pracował w dużej fabryce. Był pełen radości życia, miał wspaniałe poczucie humoru i lubił opowiadać pikantne historyjki. Interesował się pracą, piłką nożną i dziewczynami. Jego rodzice nie mieszkali w Moskwie; Borys dzielił pokój w starej kamienicy w centrum z pewnym młodym małżeństwem. Pokój był podzielony cienką ścianką ze sklejki.

Rzecz jasna, Borys ich znał, ale jak zdołałem się zorientować nie lubił młodego męża, zapewne dlatego, że choć byli rówieśnikami, tamten pracował w biurze i zajmował dość wysokie stanowisko. Gdy jednak prosiłem Borysa, aby opowiedział mi intymne szczegóły z życia młodej pary, zawsze zdecydowanie odmawiał.

-     Ładnie by to wyglądało, gdyby każdy z nas nadsłuchiwał, co inni robią nocami, i opowiadał o tym wszystkim ciekawskim.

-     Ale nalegałem coś przecież słyszałeś, prawda?

-     Oczywiście, czasem świetnie ich słychać. Borys uśmiechnął się. Tylko nie myśl, że kiedykolwiek specjalnie ich podsłuchiwałem dodał pospiesznie, gdy dostrzegł moje zainteresowanie. Oczywiście, gdy czasem wracam późno do domu lub nie mogę spać, chcąc nie chcąc słyszę pewne rzeczy. Zamilkł na chwilę. Ale rano, gdy spotykam tę młodą kobietę w korytarzu, zawsze czerwieni się jak rak dodał z wyraźną satysfakcją. Nawet uszy i szyję ma czerwone. Biedaczka wstydzi się za siebie i męża.

Wkrótce miałem okazję sprawdzić prawdomówność Borysa. Pewne młode małżeństwo zaprosiło mnie do teatru, a później poszliśmy potańczyć. Było już późno, gdy zaczęliśmy zbierać się do domu. Moi przyjaciele zasugerowali, żebym zamiast tłuc się po nocy na drugi koniec miasta, zanocował u nich.

W pierwszej chwili odmówiłem, ale niezbyt stanowczo. W końcu przyjąłem ich zaproszenie. Weszliśmy do mieszkania w skarpetkach, żeby nie obudzić lokatorów w dwóch pokojach, przez które musieliśmy przejść. Moi przyjaciele mieszkali w trzecim pokoju, z siostrą męża, która już spała. Cichutko rozłożyli łóżko polowe i po chwili już leżałem pod czystym kocem, wpatrując się w ciemności. Nie mogłem zasnąć, choć byłem znużony. Z sąsiedniego pokoju dochodziły zmieszane głosy. Moi gospodarze zostawili drzwi otwarte, żeby wpuścić świeże powietrze. Dźwięki pobudziły moją wyobraźnię. Starałem się oddzielić poszczególne głosy, przypisać je konkretnym osobom, które poznałem przed wyjściem do teatru.

Po chwili zrobiło mi się wstyd. Złożyłem winę na karb wrodzonej „burżuazyjnej ciekawości", ale wciąż nie mogłem usnąć. Po pewnym czasie przekonałem się, że moi przyjaciele doszli do wniosku, iż smacznie śpię. Było za późno, żeby ich ostrzec. Już świtało, gdy leżałem wciąż przytomny, zafascynowany odgłosami nocy.

Kiedy ktoś poznaje tak dobrze prywatne życie innych ludzi, uświadamia sobie, że oni równie dobrze znają jego sprawy. W grupie mieszkańców nie ma żadnych sekretów. Uderzył mnie fakt, że we wszystkich mieszkaniach, w których nocowałem lub które odwiedzałem, lokatorzy nie zamykali na klucz szuflad ani szaf, nawet gdy wychodzili z domu. Nikt nie zamykał biurek, komód i szafek, w których znajdowały się osobiste dokumenty i listy.

Gdy spytałem o to moich gospodarzy, byli bardzo zdziwieni.

-     Zamykać szuflady na klucz? Po co? Czyż i tak nie znamy się nawzajem równie dobrze jak bracia? Zresztą, nie mamy nic do ukrycia...

Kiedy indziej, w innym środowisku, uzyskałem odmienną odpowiedź.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin