Marquez Gabriel Garcia - Miłość w czasach zarazy.rtf

(2204 KB) Pobierz
Gabriel Garcia Marquez (ur

 

 

 

GABRIEL GARCIA MARQUEZ

Miłość w czasach zarazy

przeł

Carlos Marrodan Casas

Warszawa 2004

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Mercedes, oczywiście

Już ta ziemia nad inne wywyższona ziemie swą boginię w koronie wreszcie ujrzeć może

Leandro Diaz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gabriel Garcia Marquez (ur. 1928) pisarz kolumbijski, jeden z najwybitniejszych prozaików XX wieku, autor takich bestsellerów jak:

Sto lat samotności, Jesień patriarchy, Szarańcza, Raport z pewnego porwania, Dwanaście opowiadań tułaczych, Zła godzina, Generał w labiryncie, O miłci i innych demonach, Nie ma kto pisać do pułkownika, Kronika zapowiedzianej śmierci, Opowieść rozbitka oraz wyboru felietonów Morze utraconych opowiadań i Skandal stulecia.

Laureat Nagrody Nobla w roku 1982.


To było nieuniknione: zapach gorzkich migdałów przypominał mu zawsze los trudnych miłci. Doktor Juvenal Urbino poczuł go już w progu tonącego jeszcze w ciemnościach domu, dokąd przybył, by zająć się nagłym przypadkiem, który dla niego przestał być nagły już wiele lat temu. Antylski uchodźca Jeremiasz de Saint - Amour, inwalida wojenny, dziecięcy fotograf i jego najbardziej miłosierny przeciwnik szachowy, uszedłczarniom pamięci w oparach cyjanku złota.

Dostrzegł przykryte kocem zwłoki na używanym zawsze przez Jeremiasza łóżku polowym, obok stołka z kuwetą, któ fotograf posł się przy odparowywaniu trucizny. Na podłodze, przywiązany do jednej z nóg łóżka, leż ogromny martwy dog o śnieżnej piersi, obok zaś kule inwalidzkie. Duszne, zagracone pomieszczenie, służące zarazem za sypialnię i ciemnię fotograficzną, ledwie zaczynało się rozwidniać wpadającym przez otwarte okno blaskiem świtu, niemniej i ta odrobina światła wystarczała, by natychmiast rozpoznać powagę śmierci. Pozostałe okna, jak i każda, najmniejsza nawet, szpara w pokoju, były pozatykane szmatami lub zasłonięte czarną tekturą, co zwiększało przygnębiają duchotę. Znajdował się tam również duży stół zastawiony słoikami i flakonikami bez etykietek oraz dwie obtłuczone cynowe kuwety pod żarówką osłonię jedynie czerwonym papierem. Trzecia kuweta, ta od utrwalacza, była przy zwłokach. Poza tym walały się tam połamane meble, pisma i stare gazety, stosy negatywów na szklanych płytkach, wszystko zabezpieczone jednak przed kurzem czyjąś troskliwą. Podmuch wpadający przez okno przewietrzył pokój, nie na tyle jednak, by nie dało się rozpoznać wygasłego żaru gorzkich migdałów nieszczęśliwej miłci. Doktorowi Juvenalowi Urbino niejednokrotnie przychodziło na myśl, bez cienia złych przeczuć, że nie jest to miejsce, w którym można by zasnąć w Panu. Z czasem jednak zaczął przypuszczać, iż panujący tu bałagan czynił być może zadość jakiemuś zaszyfrowanemu zrządzeniu Opatrzności.

Przed nim zjawił się już komisarz policji z młodziutkim studentem medycyny odbywającym praktykę z medycyny sądowej w przychodni miejskiej i to włnie oni, czekając na doktora Urbino, przewietrzyli pokój i przykryli ciało kocem. Obaj przywitali go z uroczystą powagą, która tym razem bliższa była wyrazom współczucia niż szacunku, wszyscy zdawali sobie bowiem sprawę z zażej przyjaźni łączącej go z Jeremiaszem de Saint - Amour.

Znamienity profesor uścisnął każdemu dł, tak jak czynił to zawsze ze wszystkimi swoimi studentami przed rozpoczęciem codziennych wykładów z interny, następnie zaś chwycił opuszkami kciuka i palca wskazującego brzeg koca, niczym łodyż kwiatu, i odsłonił zwłoki, powoli, stopniowo, z ceremonialną opieszałcią. Nieboszczyk leż całkowicie nagi, sztywny, skręcony, z otwartymi oczami, jego ciało miało barwę niebieską i wyglądał, jakby był o pięćdziesiąt lat starszy niż poprzedniej nocy. Miał przezroczyste źrenice, żółtawą brodę i włosy, a brzuch przecty starą blizną zszytą supłami pakowego sznura. Tors i ramiona były, wskutek używania kul, rozrośnięte jak u galernika, ale jego bezbronne nogi wyglądały niczym opuszczone sieroty. Doktor Juvenal Urbino przyjrzał mu się przez chwilę ze zbolałym sercem, jak rzadko kiedy w ciągu swej wieloletniej i jałowej walki ze śmiercią.

- Skurczybyku - powiedział. - Najgorsze już minęło.

Ponownie przykrył zwłoki kocem odzyskując zarazem swą akademicką godność. W zeszłym roku obchodził osiemdziesiąte urodziny i w dziękczynnym przemówieniu, wygłaszanym podczas trzydniowych oficjalnych uroczystości jubileuszowych, po raz kolejny oparł się pokusie przejścia na emeryturę. Powiedział: „Na odpoczynek bę miał czasu aż nadto, kiedy umrę, ale ta ewentualność jeszcze nie jest przeze mnie brana pod uwagę”. Chociaż coraz gorzej słyszał na prawe ucho i chodząc podpierał się laską z srebrnączką, by ukryć chwiejność kroków, nadal nosił, z wytwornością swych lat młodzieńczych, lniany garnitur z kamizelką, któ przecinała złota dewizka. Broda a la Ludwik Pasteur, koloru masy perłowej, tej samej barwy włosy, bardzo starannie utrzymane i z przedziałkiem dokładnie pośrodku, wiernie odzwierciedlały jego charakter. Coraz bardziej niepokojące uszczerbki pamięci starał się w miarę możliwości kompensować notatkami zapisywanymi naprędce na luźnych karteczkach, które w rezultacie gubiły się i zapodziewały po wszystkich kieszeniach, dzieląc los narzędzi, flakoników z lekarstwami i tylu innych rzeczy w galimatiasie pękającej w szwach torby lekarskiej. Był w mieście nie tylko najdłej praktykującym i najsłynniejszym lekarzem, ale i najwytworniejszym mężczyzną. A mimo to jego zbyt oczywista inteligencja i daleki od prostoduszności sposób posługiwania się nazwiskiem przysporzyły mu znacznie mniej sympatii, niż na to zasługiwał.

Instrukcje wydane komisarzowi i praktykantowi były szybkie i jasne. Nie trzeba było przeprowadzać autopsji. Zapach unoszący się w domu całkowicie wystarczał, by określić, iż przyczyną śmierci były emanacje cyjanku zaktywizowanego w kuwecie za pomocą jednego z kwasów fotograficznych, a Jeremiasz de Saint - Amour zbyt dobrze znał się na swoim fachu, żeby brać pod uwagę zwykły przypadek. Zgłoszone przez komisarza zastrzeżenia odparował we włciwy sobie sposób: „Proszę nie zapomin, że to ja podpisuję akt zgonu”. Młodego medyka ogarnęło rozczarowanie: nigdy nie miał sposobności zbadania na zwłokach skutków działania cyjanku złota. Doktor Juvenal Urbino zdziwił się, że nigdy nie spotkał go w Akademii Medycznej, ale spostrzegłszy, z jaką łatwością się rumieni, i rozpoznawszy jego andyjski akcent, natychmiast zrozumiał: najwidoczniej przybył do miasta całkiem niedawno. Powiedział: „Zaręczam, że nie zabraknie panu tutaj ofiar szaleńczej miłci, które stworzą taką okazję, i to niebawem. I natychmiast po wypowiedzeniu tych słów uświadomił sobie, że choć pamięta niezliczoną ilość samobójstw, jest to dlań pierwszy przypadek, kiedy przyczynąycia cyjanku nie była nieszczęśliwa miłość. Wówczas coś zmieniło się w tonie jego głosu.

- Kiedy natknie się pan na takiego, proszę zwrócić uwagę - powiedział praktykantowi. - Zazwyczaj mają piasek w sercu.

Następnie zaczął rozmawiać z komisarzem jak z podwł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin