Cussler Clive - Sahara.pdf

(1805 KB) Pobierz
Clive Cussler
1
Clive Cussler
Sahara
Przekład Joanna i Witold Kalinowscy
Z wyrazami głębokiej wdzięczności dla ekspertów w dziedzinie chemii skażeń środowiskowych,
dra Hala Stubera i firmy James P. Walsh & Associates, Boulder, Colorado - za odrzucenie
wszelkich szkodliwych śmieci i utrzymanie mojej wyobraźni w dopuszczalnych granicach.
2
Richmond, Virginia, 2 kwietnia 1865
Szpaler śmierci
W widmowej przedwieczornej mgle wyglądał jak potworna bestia wyłaniająca się z pierwotnego
szlamu. Niska, przysadzista sylwetka odcinała się złowieszczą czernią na tle drzew znaczących linię
brzegu. Ludzie poruszali się jak duchy w niesamowicie żółtym świetle latarń. Wilgoć osiadała na
szarych, stromych blachach i ściekała ciężkimi kroplami w ospały nurt James River.
Ustawiony dziobem w dół rzeki, Texas naprężał cumy niczym pies myśliwski, niecierpliwie
czekający, kiedy wreszcie spuszczą go ze smyczy. Na razie jednak stalowe klapy szczelnie
zasłaniały otwory strzelnicze, a sześciocalowy pancerz kazamaty nie nosił żadnych śladów walki.
Jedynie biało-czerwony proporzec na maszcie za kominem, zwisający bezwładnie w ciężkim,
wilgotnym powietrzu, wskazywał, że jest to okręt wojenny Floty Skonfederowanych Stanów.
Szczurom lądowym mógł wydawać się brzydki i niezgrabny, ale marynarze potrafili ocenić jego
niezwykłą klasę i szczególną urodę. W potężnej, groźnej bryle odczytywali tragiczne przeznaczenie
okrętu: rejs ku zagładzie - po krótkim, ale wspaniałym, wiekopomnym momencie chwały.
Na odsłoniętym pokładzie dziobowym komandor Mason Tombs wyciągnął z kieszeni dużą
niebieską chustę I starł wilgoć, która przeniknęła pod ciasny kołnierz munduru. Załadunek
przebiegał wolno, stanowczo zbyt wolno. Texas musiał wykorzystać każdą minutę nadchodzącej
nocy, by wymknąć się bezpiecznie na otwarte morze. Tombs z niepokojem patrzył jak jego ludzie,
uginając się i złorzecząc, wnoszą po trapie drewniane skrzynki i spuszczają je w czeluść otwartej
ładowni. Wszystko to było zdumiewająco ciężkie jak na archiwa administracji, działającej zaledwie
od czterech lat. Wiele skrzynek leżało jeszcze na furgonach zaprzężonych w muły; pilnowali ich na
brzegu silnie uzbrojeni, ale wyczerpani trudami wojennymi żołnierze kompanii piechoty z Georgii -
nieliczni, którym udało się przeżyć ostatnią wielką bitwę.
Tombs obrócił niespokojne spojrzenie na północ, w stronę Richmond, odległego o niespełna dwie
mile. Po wielu dniach desperackiego oporu dowodzeni przez generała Lee obrońcy Petersburga
ulegli naporowi wojsk Granta; rozbita armia Południa wycofała się w kierunku Appomatox,
pozostawiając stolicę na pastwę oddziałów Unii. Jeszcze nie skończyła się ewakuacja miasta, a już
na ulicach pojawiły się zbrojne bandy, rabujące i dewastujące opuszczone domy. Pożary
magazynów i eksplozje w arsenałach coraz bardziej rozjaśniały nocne niebo nad Richmond.
Tombs, jeden z najzdolniejszych oficerów konfederackiej floty, był ambitny i energiczny. Choć
niewysoki, był niewątpliwie przystojny. Regularną twarz zdobiły kasztanowe włosy i brwi, gęsta
ruda broda i czarne jak węgiel oczy. Dowódca małych kanonierek w bitwach pod Nowym
Orleanem i Memphis, oficer artylerii pancernika Arkansas i pierwszy oficer Florydy w jej
niesławnych pirackich rejsach - Tombs tęgo dał się we znaki stronnikom Unii. Dowództwo na
Texasie objął w tydzień po zwodowaniu okrętu w stoczni Rocketts w Richmond; w ciągu tego
tygodnia stocznia wykonała na jego życzenie szereg modyfikacji, które miały przygotować Texas
do niemal niewykonalnego rejsu w dół rzeki przez szpaler tysiąca armat Unii.
Dopiero gdy ostatni furgon odjechał z portu w mrok nocy, Tombs przeniósł spojrzenie z powrotem
na marynarzy znoszących skrzynie do ładowni. Wyciągnął z kieszeni zegarek, otworzył kopertę i
popatrzył na tarczę w bladym świetle latarni zawieszonej na portowej palisadzie. Dwadzieścia po
ósmej; niespełna osiem godzin do świtu. Stanowczo za mało, by pod osłoną ciemności dotrzeć do
ujścia rzeki.
W kręgu światła pojawił się nagle otwarty pojazd zaprzężony w dwa srokacze i zatrzymał się na
nabrzeżu. Woźnica siedział sztywno, nie odwracając głowy; dwaj pasażerowie przyglądali się
ciekawie ostatnim znikającym pod pokładem skrzyniom. Pierwszy, masywny mężczyzna w
cywilnym ubraniu, zdradzał objawy zmęczenia. Drugi, w mundurze oficera marynarki, szybko
wypatrzył Tombsa na pokładzie okrętu i pomachał ku niemu ręką. Tombs ruszył przez trap na
nabrzeże, zbliżył się do powozu i energicznie zasalutował.
3
- Panie admirale, panie sekretarzu! Wielki to zaszczyt dla mnie. Nie sądziłem, że znajdą panowie
czas, by się ze mną pożegnać.
Admirał Raphael Semmes słynął ze swych wojennych dokonań. Alabama, w czasach gdy nią
dowodził, była prawdziwym postrachem mórz. Obecnie pod jego dowództwem znajdowała się
eskadra pancernych kanonierek, operująca na James River. Na twarzy admirała, którą zdobiły gęsto
pomadowane wąsy i mała kozia bródka, pojawił się uśmiech.
- Cały pułk Jankesów nie powstrzymałby mnie od przyjazdu tutaj.
Stephen Mallory, sekretarz Floty Skonfederowanych Stanów, wyciągnął rękę do komandora.
- To co pan robi dla nas jest zbyt ważne; musieliśmy znaleźć chwilę, by życzyć panu powodzenia.
- Mam mocny okręt i dzielną załogę - powiedział Tombs z przekonaniem. - Przebijemy się.
Uśmiech na twarzy Semmesa zgasł, a w jego oczach pojawiło się niespokojne przeczucie.
- Gdyby jednak okazało się to niemożliwe, musi pan spalić i zatopić okręt w możliwie najgłębszym
miejscu. Nie można dopuścić, by Unia dobrała się do naszych archiwów.
- Ładunki są już rozmieszczone i gotowe do odpalenia - zapewnił Tombs. - Wybuch wyrwie dno
pod ładownią; w ten sposób skrzynie zatoną pierwsze. Przy tym ciężarze z pewnością ugrzęzną
głęboko w mule. A okręt dużo jeszcze przepłynie, zanim pójdzie na dno.
- To rozsądny plan. - Mallory skinął głową z aprobatą, po czym spojrzał niepewnie na Semmesa,
jakby wahając się, czy ma mówić dalej. Zapadło milczenie.
- Przykro mi, komandorze - odezwał się wreszcie admirał - ale mamy dla pana jeszcze jeden trudny
problem. Będzie pan musiał wziąć pasażera.
- Pasażera? - powtórzył Tombs z grymasem ironii. - Rozumiem, że ten człowiek nie ceni zbytnio
własnego życia.
- Nie ma wyboru - mruknął Mallory, Gdzie on jest? - spytał Tombs, rozglądając się po ciemnych
zabudowaniach portowych. - Niedługo odbijamy.
- Zaraz tu będzie - odparł sucho Semmes.
- A mogę wiedzieć, kto to jest?
- Rozpozna go pan bez trudu - oświadczył Mallory. - I módlmy się, by nasi wrogowie, kiedy będzie
pan musiał go pokazać, rozpoznali go również.
- Nie rozumiem.
Mallory po raz pierwszy się uśmiechnął.
- Zrozumiesz, mój chłopcze, na pewno zrozumiesz...
- Mam wiadomość, która może być dla pana użyteczna - zmienił temat Semmes. - Nasi
wywiadowcy donoszą, że Unia włączyła do służby pancernik Atlanta, przechwycony od nas w
zeszłym roku. Obecnie patroluje rzekę powyżej Newport News.
Twarz Tombsa rozjaśniła się.
- Rozumiem, sir. Texas ma bardzo podobną sylwetkę; po ciemku mogą nas wziąć za Atlantę.
Semmes przytaknął i podał mu złożony kawałek płótna.
- Bandera Unii - wyjaśnił. - Może panu ułatwić maskaradę. Tombs wziął banderę i przewiesił sobie
przez ramię.
- Wciągnę ją na maszt, gdy zbliżymy się do ich stanowisk artyleryjskich pod Trent's Reach.
- No to życzę szczęścia - rzekł Semmes. - Nie zobaczymy, niestety, jak pan odbija. Pan sekretarz
musi zdążyć na pociąg, a ja wracam do naszej floty; musimy ją zniszczyć, zanim wpadnie w łapy
Jankesom.
Sekretarz Floty jeszcze raz uścisnął dłoń Tombsa.
- Okręt Fox, który przerwał blokadę, czeka na pana przy Bermudach. Ma dla was węgiel na dalszą
podróż. Powodzenia, komandorze! Teraz już tylko pan może uratować Konfederację.
Zanim Tombs zdążył odpowiedzieć, Mallory kazał woźnicy ruszać. Tombs zastygł w pożegnalnym
salucie; stał tak dość długo, daremnie usiłując pojąć, co znaczą ostatnie słowa sekretarza. Uratować
Konfederację? To przecież nie ma żadnego sensu. Wojna jest już przecież przegrana. Kiedy
Sherman ruszy z Karoliny na północ, a armie Granta przetoczą się przez Virginie - generał Lee
znajdzie się w potrzasku, a prezydent Skonfederowanych Stanów, Jefferson Davis, stanie się
pospolitym zbiegiem. Wszystko to nie potrwa dłużej niż kilka dni. A jeszcze szybciej, bo już za
4
parę godzin Texas, ostatni zdolny do walki okręt Konfederacji, pójdzie na dno.A choćby nawet
udało mu się wymknąć - w jaki sposób miałoby to uratować konfederacką sprawę? Tombs nie
potrafił wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi.
Miał rozkaz przewieźć rządowe archiwa do jakiegoś neutralnego portu - wedle własnego uznania - i
czekać tam w tajemnicy na kontakt z kurierem. Dlaczego właśnie szmugiel biurokratycznych
zapisków miałby zapobiec ostatecznej klęsce Południa?
- Zakończyliśmy załadunek, sir. - Pierwszy oficer, porucznik Craven, przerwał jego rozmyślania. -
Czy mam rozkazać rzucić cumy?
Tombs zwrócił twarz w jego stronę.
- Jeszcze nie. Czekamy na pasażera.
Ezra Craven, wielki, gruboskórny Szkot, mówił z dziwnym akcentem, w którym irlandzkie tony
mieszały się z charakterystycznym zaśpiewem amerykańskiego Południa.
- Cholera, mógłby się pospieszyć ten pasażer!
- Czy główny mechanik O'Hare jest już gotów?
- Tak, właśnie meldował, że ma pełne ciśnienie w kotłach.
- A obsługa dział?
- Przy lukach strzelniczych, sir.
- Nie otwierać ich, dopóki nie natkniemy się na flotę nieprzyjaciela. Nie możemy sobie pozwolić na
straty w ludziach i działach od jakiejś zabłąkanej kuli z brzegu.
- Ludzie będą wściekli, jeśli nie odpowiemy ogniem na ogień.
- Ale za to dłużej pożyją. Proszę im to powiedzieć... Przerwali rozmowę i obaj, jak na komendę,
odwrócili głowy w stronę, z której dobiegał coraz wyraźniejszy tętent kopyt. Parę sekund później z
ciemności wyłonił się konny oficer Konfederacji.
- Który z panów jest komandor Tombs? - spytał zdyszanym głosem.
- Ja - Tombs postąpił krok do przodu.
Jeździec zeskoczył z konia i zasalutował. Był cały zakurzony; wyglądał na wyczerpanego.
- Moje uszanowanie, komandorze. Kapitan Neville Brown, odpowiedzialny za eskortę pańskiego
więźnia.
- Mojego więźnia? To miał być pasażer.
- Może go pan i tak nazwać - Brown wzruszył ramionami.
- Więc gdzie on jest?
- Zaraz tu będzie. Wyprzedziłem trochę mój oddział, żeby powiedzieć panom, że nie ma powodów
do alarmu.
- Czy ten człowiek oszalał? - mruknął pod nosem Craven. - Do jakiego znowu alarmu?
Po chwili mógł już sam sobie odpowiedzieć. Na nabrzeże zajechał zamknięty powóz. Otaczali go
jeźdźcy w granatowych mundurach Unii. Tombs chciał już krzyknąć w stronę załogi, by chwyciła
za broń i odparła niespodziewanych napastników, kiedy Brown wyjaśnił spokojnym głosem:
- Wszystko w porządku, komandorze, to dobre chłopaki z Południa. Ale musieliśmy ich przebrać za
Jankesów, bo wykonywali zadanie za linią frontu i tylko tak mogli zmylić straże.
Dwaj żołnierze zsiedli z koni, otworzyli drzwiczki powozu i wyciągnęli bardzo wysokiego,
chudego mężczyznę, z charakterystycznie przystrzyżoną brodą. Na przegubach rąk i kostkach nóg
miał kajdanki, połączone mocnym łańcuchem. Przez moment przyglądał się uważnie pancernikowi,
potem skłonił głowę w stronę Tombsa i Cravena.
- Dobry wieczór panom - odezwał się dziwnie wysokim głosem. - Czy mam rozumieć, że będę
gościem floty Konfederacji?
Tombs nie odpowiedział. Nie mógł wydobyć słowa. Obaj z Cravenem stali sztywno, jak
zaczarowani, nie wierząc własnym oczom.
- Mój Boże - wyszeptał w końcu Craven. - Jeśli jest pan falsyfikatem, sir, to falsyfikatem
doskonałym!
- Zapewniam pana - odparł więzień - że stanowię oryginał.
- Jak to możliwe? - spytał zaszokowany Tombs. Brown dosiadł konia.
5
- Nie mam niestety czasu na wyjaśnienia. Muszę przeprowadzić moich ludzi przez most w
Richmond, zanim wysadzą go w powietrze. A więzień... jest już teraz pod pańską opieką.
- A co ja właściwie mam z nim zrobić?
- Trzymać pod strażą na okręcie, dopóki nie otrzyma pan dalszych rozkazów. Tyle tylko mi
powiedziano.
- To jakieś szaleństwo!
- Nie, to wojna, komandorze - rzucił Brown przez ramię, smagnął konia i odjechał.
Za nim znikali kolejno w ciemnościach konfederaccy kawalerzyści przebrani w mundury Unii.
Teraz nie było już żadnego powodu, by choć o chwilę opóźniać rejs ku zagładzie.
Tombs odwrócił się do Cravena.
- Poruczniku, proszę odprowadzić pasażera do mojej kajuty. I niech O'Hare przyśle tam któregoś z
mechaników, żeby zdjął te kajdanki. Nie mam ochoty umierać jako kapitan statku niewolników.
Wysoki mężczyzna uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Dziękuję panu, komandorze. Bardzo to miło z pańskiej strony.
- Nie ma pan za co dziękować, sir - odparł Tombs ponuro. - Zanim słońce wzejdzie, wszyscy razem
znajdziemy się w piekle.
Zrazu powoli, potem coraz szybciej, wspierany słabym, dwuwęzłowym prądem, Texas popłynął w
stronę ujścia. Nie było nawet śladu wiatru. Na rzece panowała kompletna cisza, zakłócana jedynie
stłumionym dudnieniem maszyn okrętu. W słabym świetle, jakie rzucał wąski sierp księżyca, Texas
ruszył po czarnej powierzchni jak duch - raczej wyczuwalny niż widoczny. Jego obecność zdradzał
tylko cień przesuwający się na tle statycznych drzew i zabudowań na brzegu.
Budując okręt dla tej unikalnej misji, konstruktorzy stworzyli doskonałą machinę bojową -
najlepszą, jaką w ciągu tych czterech lat zwodowały stocznie Konfederacji. Texas miał dwie śruby
napędzane dwoma silnikami, sto dziewięćdziesiąt stóp długości i czterdzieści szerokości, ale jego
zanurzenie sięgało zaledwie jedenastu stóp. Wysoka na dwanaście stóp kazamata przypominała
kształtem ściętą piramidę. Pochylone pod kątem trzydziestu stopni ściany pokrywał sześciocalowy
pancerz, podparty dwudziestocalowymi dębowymi belkami. Pancerz schodził poniżej linii wodnej,
osłaniając kadłub szeroką stalową "spódnicą". Okręt miał tylko cztery działa, ale mogły one zadać
śmiertelny cios każdemu przeciwnikowi. Stufuntowe armaty typu Blakely na dziobie i na rufie
miały, dzięki obrotowym lawetom, bardzo szeroki kąt rażenia. Mniejsze, dziewięciocalowe i 64-
funtowe działa na obu burtach dawały wystarczające zabezpieczenie z boku.
W odróżnieniu od innych pancerników Konfederacji, wyposażonych w maszyny wymontowane ze
statków handlowych, Texas miał fabrycznie nowe silniki, zrobione specjalnie dla niego, ogromne,
niezwykłej mocy. Napędzała je para z wielkich kotłów, umieszczonych poniżej liniii wodnej. Śruby
o średnicy dziewięciu stóp mogły przy spokojnej wodzie nadać okrętowi prędkość czternastu
węzłów; o wiele więcej, niż osiągała którakolwiek inna jednostka obu walczących flot.
Tombs myślał o swoim okręcie z dumą, ale i z głębokim smutkiem. Wiedział, że jego żywot będzie
krótki. Powziął jednak niezłomne postanowienie: razem dopiszą do chwalebnej historii
Skonfederowanych Stanów godne epitafium.Wspiął się po drabinie do budki sternika - małej,
opancerzonej nadbudówki nad przednią częścią pokładu bojowego. Główny pilot, Leigh Hunt, trwał
tu w kamiennym milczeniu, wpatrzony w wąskie szczeliny obserwacyjne.
- Panie Hunt - rzekł Tombs - przez całą drogę do ujścia będziemy szli pełną parą. Musi pan bardzo
uważać, żebyśmy nie złapali dna.
Hunt, doświadczony pilot z James River, który znał na pamięć wszystkie meandry i płycizny rzeki,
nawet nie odwrócił głowy.
- Ta odrobina światła powinna mi wystarczyć - mruknął.
- Artylerzystom Unii też wystarczy.
- To prawda. Ale i tak będą mieli kłopoty z celowaniem; okręt jest szary, słabo widoczny na tle
brzegu.
- Miejmy nadzieję - westchnął Tombs.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin