Bucheister Patt - W namiętnej pogoni.doc

(606 KB) Pobierz

 

 

 

 

Patt Bucheister

 

W NAMIĘTNEJ POGONI


Rozdział 1

W skali od jednego do dziesięciu to przyjęcie zasługuje na pięć punktów, stwierdziła Courtney Caine oparłszy się o ścianę w wielkim salonie. Bywała na gorszych imprezach, ale zdarzały się też lepsze. Od czasu, gdy była tutaj po raz ostatni, sześć miesięcy temu, dom został odnowiony i wyremontowany. Imponującą rezydencję w kolonialnym stylu, należącą do menedżera jej matki, poddawano kapitalnemu remontowi częściej niż stary, ośmioletni samochód jej gospodyni, pomyślała Courtney z rozbawieniem. Kiedy dziesięć lat temu Tyrell Gilbert kupił dom nad James River w Wirginii, matka sądziła, że zwariował. Tłumaczyła mu, że do jego biura w Nashville i na lotnisko jest stąd prawdziwy kawał drogi. Ale dla Tyrella była to właśnie zaleta tego miejsca stanowiąca o jego atrakcyjności. Ostatnio, zresztą również, matka zakupiła podobną posiadłość na przedmieściach Yorktown i to z tych samych powodów.

Courtney ogarnęła pokój spojrzeniem. Wolała być obserwatorem i z boku przyglądać się zabawie, zamiast mieszać się ze stojącymi w grupkach ludźmi. Nie miała nastroju na grzeczne pogawędki i na odpowiadanie na pytania o jej nogę.

Zawsze było tak, że ktoś zauważał tę nogę i o nią wypytywał - sympatycznie ale natrętnie. Utykała nie bardziej niż ktoś, kto ma odcisk na palcu, a mimo to narażona była na więcej pytań, niż by sobie tego życzyła. Odpowiadała zależnie od humoru i od sposobu, w jaki były czynione uwagi. A były one rozmaite, od śmiesznych do wzniosłych; szukano przyczyny jej kalectwa a to w skokach narciarskich, a to w nadepnięciu na gwóźdź. Każdy chciał znać prawdę. Przez większość swego życia nosiła na nodze klamrę i zdążyła się do tego przyzwyczaić. Ale choć bardzo się starała, nie potrafiła przywyknąć do współczujących spojrzeń, jakie jej rzucano, gdy ludzie dowiadywali się prawdy, i sposobu, w jaki ją traktowano, kiedy zauważali klamrę. Prościej było to ukryć i nie ściągać na siebie uwagi.

Ponieważ tego wieczoru miała na sobie długą suknię, klamra pod jej lewym kolanem była niewidoczna.

I dopóki będzie stała tutaj, w tym miejscu, wszelkie szczegółowe wyjaśnienia dotyczące jej nogi nie będą konieczne.

Zauważyła fotografa z dwoma aparatami uwieszonymi u szyi, który przedzierał się przez tłum w poszukiwaniu honorowego gościa. Courtney doskonale potrafiła unikać kamer i aparatów, kiedy przebywała w towarzystwie swej sławnej rodziny. Na zdjęciach ledwo można było rozpoznać jej twarz, i to jej właśnie odpowiadało. W odróżnieniu od matki i sióstr wolała przesiadywać w bibliotece otoczona książkami niż w tłumie ludzi na przyjęciu czy na scenie, na wprost publiczności, oblężona przez fanów muzyki rozrywkowej.

Jeszcze tylko godzina i wypełni się umowa, jaką zawarła z matką po wysłuchaniu kilkugodzinnego zrzędzenia i dokuczania z jej strony. W świecie interesów przydałby się tak znakomity negocjator jak Amethyst Rand, pomyślała rozbawiona Courtney. Matka zdawała sobie sprawę, że dziewczyna nie lubi pokazywać się na takich publicznych imprezach, które stanowiły istotną część życia jej bliskich - znanych osobistości w przemyśle rozrywkowym - szczególnie przez ostatnie dwa lata. Zazwyczaj Amethyst z właściwą sobie dobrodusznością akceptowała odmowę córki - z wyjątkiem sytuacji, kiedy chciała mieć przy sobie wszystkie swoje córki. Tak jak dzisiaj. Amethyst była honorowym gościem na przyjęciu wydanym przez jej menedżera z okazji dwudziestopięciolecia jej działalności w dziedzinie muzyki country.

Ze swego miejsca przy ścianie, tuż przy wejściu do salonu, Courtney widziała przez łukowate drzwi bufet w jadalni. Wcale nie musiała krążyć wokół pokrytego adamaszkiem stołu, by wiedzieć, jakiego rodzaju potrawy tam postawiono. Był tam kawior w wyłożonych lodem miseczkach, pasztet uformowany w kształcie ryb i innych stworzeń, faszerowane krewetki i egzotyczne jadalne mięczaki wybrane ze względu na ich wysoką cenę i wystawione tak przepięknie, że wstyd nieomal było naruszać te misterne kompozycje. Po dwóch godzinach owe wypracowane dzieła sztuki kulinarnej były zaledwie tknięte przez wytwornie odzianych gości, czego nie dałoby się powiedzieć o szampanie. Jego zasoby malały z każdą minutą.

Courtney nie mogła powstrzymać się od uśmiechu na myśl, że honorowy gość wolałby raczej zjeść hot - doga i frytki i popić to szklanką zimnej lemoniady lub piwa niż delektować się tymi wszystkimi kosztownymi i wyszukanymi frykasami. Prywatnie matka nazywała dania tego rodzaju „kęskami", nadającymi się doskonale do tego, by na nie patrzeć, ale nie do tego, by się nimi najeść.

Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że jest obserwowana. Znowu. Zanim rozejrzała się wokół, wiedziała już, kto utkwił w niej wzrok. Nikt inny w tym pokoju nie wywoływał w niej tak osobliwego uczucia, jak ten spoglądający na nią mężczyzna. Mało powiedzieć patrzył, on wprost pożerał ją wzrokiem i to z takim natężeniem i mocą, jakich nie doświadczyła nigdy przedtem. Czuła się, jakby chodziły po niej mrówki.

Stał akurat w drzwiach prowadzących do jadalni i patrzył prosto na nią, tak jak już kilka razy podczas tego wieczoru. Nawet przez całą długość salonu i mimo tych wszystkich przedzielających ich ludzi czuła siłę jego niepokojącego, badawczego wzroku.

Podobnie jak inni obecni tutaj mężczyźni miał na sobie smoking. Sprawiał wrażenie, że w tym oficjalnym stroju czuje się zupełnie swobodnie w odróżnieniu od pozostałych mężczyzn, którzy stali sztywno w obawie przed pognieceniem sobie ubrania lub też poprawiali co chwila swoje ciasne kołnierzyki. Włosy miał gęste, proste i czarne, nieco przydługie. Odniosła wrażenie, iż jest typem człowieka nie bardzo dbającego o obowiązujący styl i modę. Cerę miał śniadą i oczy, które na nią patrzyły, miały zuchwały i śmiały wyraz.

Kiedy ujrzała go po raz pierwszy, pomyślała, że przypomina samotnego Indianina siedzącego na koniu, którego widziała na obrazie wiszącym w domu matki w Nashville. Miał takie same wystające kości policzkowe, jakby rzeźbiony nos i te mroczne oczy zaglądające w głąb duszy.

Z pewnością próbuje zajrzeć również w głąb mojej duszy, pomyślała niespokojnie. Usiłując jakby odepchnąć to onieśmielające, otwarte spojrzenie, rzuciła mu oczami wyzywającą, buntowniczą odpowiedź. Gdy dojrzał w jej oczach wyzwanie, uniósł lekko kącik swych ust do góry.

Nie wiedziała, kim on jest, ale wiedziała, z kim przyszedł. Uwolniwszy się od tego nieodpartego spojrzenia, poszukała wzrokiem kobiety, której powinien był poświęcić swą uwagę. Swojej siostry, Amber. Nie dojrzała jej początkowo w ścisku i hałasie. Nagle zobaczyła, jak przedziera się przez tłum w kierunku ciemnowłosego nieznajomego. Courtney uśmiechnęła się. Już za chwilę zajmie się nim to ognistowłose dynamo, tak że nie będzie miał nawet chwili, by na nią jeszcze spoglądać.

Amber była najmłodsza z trzech dziewcząt i najbardziej podobna do matki. Była wesoła i towarzyska. Bawiło ją wszystko, ale nie znosiła, gdy ktoś ją ignorował. Crystal była najstarsza. W stopniu o wiele większym niż Amber poświęciła się swej karierze. Traktowała życie, a w szczególności mężczyzn, nieco cynicznie. Wszystkie trzy miały innych ojców, ale zarówno wobec siebie, jak i w stosunku do matki były nadzwyczaj lojalne.

I właśnie z tego powodu Courtney była zirytowana mężczyzną, który gapił się na nią, zamiast zająć się siostrą.

Przez ostatnie pięć lat obie siostry Courtney występowały zawodowo jako piosenkarki i w tłumie czuły się tak samo swobodnie jak ich matka. Wszystkim trzem nadano wspólny przydomek Klejnotów Południa i wszystkie trzy cieszyły się popularnością u kolejnych pokoleń wielbicieli muzyki country. Amethyst zazwyczaj nagrywała płyty i występowała na scenie sama, podczas gdy Crystal i Amber pojawiały się jako duet. Kilka razy w roku występowały razem. Courtney była z nich dumna - kochała je i nie czuła żadnej zazdrości - nie zamieniłaby też swojego akademickiego żywota na ich sukcesy.

Potrząsnęła przecząco głową, kiedy podszedł do niej kelner ze srebrną tacą pełną smukłych kieliszków z musującym winem. Trzymała jeszcze w ręku kieliszek, który przyniosła tu ze sobą dwie godziny temu. Szampan był teraz ciepły i zwietrzały. Nieważne, i tak nie miała zamiaru go wypić. Kieliszek to tylko parawan, tak samo jak ten lekki uśmiech na ustach.

Patrzyła z rozbawieniem, jak Amber prowadzi swego towarzysza do bufetu. Jak zwykle gadała jak najęta. Zauważywszy jego nieco oszołomiony wyraz twarzy, Courtney nieomalże mu współczuła. Gadatliwość jej drogiej siostry i przeskakiwanie z tematu na temat porównać można było jedynie z lotem piłeczki pingpongowej, odbijanej rykoszetem i nieświadomej swego ostatecznego celu.

- Czy miałaś okazję zobaczyć odnowioną łazienkę Tyrella? - usłyszała kobiecy głos.

Courtney odwróciła głowę, by spojrzeć na Crystal, która nagle ni stąd, ni zowąd pojawiła się obok niej. - Nie - odparła z szerokim uśmiechem. Porównywanie gustów ludzi na podstawie tego, jak urządzają łazienki, było zabawą, w którą bawiły się od dziecka. - Jak wygląda?

- Jak landrynka, stary cadillac mamy i ślubna suknia bez ramiączek Mavis Crevet.

- Różowa?

Zachichotały. Crystal oparła się plecami o ścianę. - W malutkie białe kwiatuszki. Nawet umywalka i sedes. Pamiętasz łazienkę, którą widziałyśmy na przyjęciu w Richmond parę lat temu? U Tyrella nie ma przynajmniej luster na suficie i świeczników.

Courtney postawiła swój ledwo tknięty kieliszek szampana na tacy przechodzącego kelnera i dodała: - Ani dokumentów rozwodowych oprawionych w ramki i powieszonych na ścianie jak u tego producenta płyt w Kalifornii, o którym mi mówiłaś. - Rozejrzała się wokoło. - Gdzież jest nasz gospodarz? Nie widziałam Tyrella, od kiedy tu jestem.

- Ostatni raz widziałam go, jak ciągnął mamę do kilku facetów z Nowego Jorku. Znasz Tyrella. Nigdy nie przepuszcza okazji, by lansować mamę, gdzie się da. Czy miałaś szansę zamienić z nią chociaż słowo?

Courtney uśmiechnęła się. - Dorwała mnie wcześniej w kuchni.

- Mówiła ci o plantacji Mallory'ego?

- Tak. Obiecałam, że dowiem się dla niej wszystkiego, co ma związek z historią tego miejsca. - Zaśmiała się cicho. - Chyba po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że ma pod ręką nauczycielkę historii w osobie własnej córki.

- Jest bardzo podniecona myślą zamieszkania na plantacji. Wynalazła nawet kilka przepisów na sporządzenie napoju alkoholowego z miętą.

- Mam nadzieję, że będzie lepszy niż ten poncz, który zrobiła na święta Bożego Narodzenia. Nieomal rozpuścił mi wszystkie plomby w zębach.

Kiedy z uśmiechem odwróciła się do siostry, Courtney znowu poczuła na sobie wzrok towarzysza Amber. Stał jakieś dziesięć stóp od niej w grupie kilku mężczyzn. Zamiast na człowieka, z którym właśnie rozmawiał, patrzył na nią. U jego boku nie było już Amber. Zobaczyła, jak przeniósł wzrok z niej na Crystal, porównywał je obie. Nietrudno było zgadnąć, co pomyślał, bowiem różnica między nią a jej siostrą była taka, jak między nocą a dniem. Crystal cała lśniła i jaśniała, od perełek na miękkiej złocistej sukience aż po jasne blond włosy spięte na czubku głowy w wymyślnych splotach. Miała świetny makijaż podkreślający urodę jej oczu o nieco ciemniejszym odcieniu brązu niż oczy Courtney.

Sukienka Courtney miała obcisły biały stanik z koronkami i długą falistą spódnicę. Platynowe włosy odrzuciła do tyłu i związała białą, welurową kokardą u nasady szyi. Makijaż miała delikatny i ledwo widoczny. U boku siostry eksplodującej światłem i elegancją przedstawiała się nader skromnie.

- Zastanawiam się - mruknęła Crystal podążająca za wzrokiem Courtney - jak wygląda jego łazienka.

Courtney zdławiła śmiech. - Może powinnaś zapytać Amber. Ona z nim chodzi.

- Poznała go dopiero wczoraj. Traktuje ją jak zabawną młodszą siostrzyczkę.

Courtney uśmiechnęła się. - To zupełnie tak jak my. A co stało się z tym piłkarzem, z którym się umawiała?

- Przypuszczam, że usiłował posunąć się z piłką o krok za daleko.

Courtney jęknęła słysząc tę dwuznaczność. - No a ty? Widzę, że spotykasz się z księgowym. A mówiłaś, że jest nudny.

- Mam przynajmniej chłopaka, nawet jeśli jest to tylko nudny Bruce. Ty jak zwykle chodzisz sama.

- Nie zaczynaj! - burknęła Courtney. Już ponad dwa lata nie była na żadnej randce, od chwili kiedy to Phillip Seavors nauczył ją, co ma myśleć o mężczyznach. Dał jej nauczkę, której prawdopodobnie długo nie będzie mogła zapomnieć.

Crystal westchnęła: - W porządku, już nic nie powiem. - Znów zerknęła na ciemnowłosego mężczyznę. - Sprawy idą w dobrym kierunku. Nie spuścił z ciebie oka przez ostatnie pięć minut.

- On przyszedł z Amber - rzuciła Courtney z pośpiechem i postawiła pytanie, które kotłowało się w jej głowie od chwili, gdy po raz pierwszy go zobaczyła: - Kim on jest?

- To facet, który będzie wprowadzał renowacje na nowo zakupionej plantacji mamy. Ona mówi do niego Denver, co może być zarówno imieniem, jak i nazwiskiem, a może miejscem jego urodzenia.

Courtney uśmiechnęła się. Kiedy matka uznawała, że do kogoś nie pasuje jego własne imię, natychmiast dawała mu jakieś bardziej, według niej, pasujące.

Amethyst stała teraz obok białego fortepianu w dalekim kącie salonu. Koło niej była Amber. Nie po raz pierwszy Courtney stwierdziła, iż jasnowłosa Amethyst wygląda bardziej na ich siostrę niż na kobietę w wystarczająco poważnym wieku, by być ich matką. Szafirowa suknia wieczorowa opinała jej drobną, smukłą figurę a harmonizujące z resztą stroju sandałki na wysokich obcasach dodawały jej kilka dodatkowych cali wzrostu. A czego nie dała jej natura, załatwiały świetnie dobrane kosmetyki. Tak wyglądała na co dzień jej matka. Był to wygląd uzyskany przez lata doświadczeń. Być może jej długie polakierowane paznokcie i gęste, czarne rzęsy były sztuczne, ale za to poczucie humoru i oddanie dla rodziny były najprawdziwsze.

Amethyst pokiwała do nich palcem w przyzywającym geście. Courtney zwróciła się do siostry.

- Matka cię wzywa, Crys. Czas na przedstawienie.

Zamiast się oddalić, Crystal zbliżyła się do Courtney odwróciwszy się plecami do ludzi zgromadzonych w pokoju. - A dlaczego ty z nami nie pośpiewasz? Wiesz, jakie to ma dla mamy znaczenie. Courtney potrząsnęła głową.

- Jestem tylko waszą wielbicielką i chcę nią pozostać.

- Oj chodź! Przecież kiedyś śpiewałaś z nami na tego typu imprezach. Zanim napatoczył się ten głupek Philip, robiłaś wiele innych rzeczy, na które teraz nie dajesz się namówić.

- Crystal! - znowu obruszyła się Courtney.

- Wiem, wiem. Nie chcesz o nim rozmawiać.

Courtney zauważyła, że z wolna uciszają się szmery rozmów, ludzie czekali na występ Amethyst i jej córek. Usłyszała pianistę przebierającego palcami po klawiaturze. Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, było zwrócenie na siebie uwagi zebranych jako na przyczynę zwłoki w przyłączeniu się Crystal do Amber i Amethyst.

Położyła dłoń na ramieniu siostry. - Lepiej już idź. Rodzinka zaczyna się denerwować.

Crystal wzruszyła ramionami i odeszła.

Kilka oklasków towarzyszyło jej w drodze poprzez wschodni dywan do matki i siostry. Teraz uwagę wszystkich skupił na sobie Tyrell Gilbert, który wygłosił kwiecisty wstęp, tak zresztą potrzebny jak zapowiedź, że rano wzejdzie słońce. Wszyscy wiedzieli, kim są matka i córki i co mają zamiar zrobić, ale cierpliwie czekali, aż gospodarz skończy swoją przemowę i pozwoli kobietom śpiewać.

Tyrell pogratulował Amethyst dwudziestu pięciu lat działalności estradowej, oklaski ucichły i rodzinny tercet zaserwował głośną składankę przebojów płytowych Amethyst i kilka piosenek jej córek.

Courtney postąpiła w bok, by wyjrzeć spoza ramienia stojącego przed nią dość korpulentnego dżentelmena. Tym samym znalazła się bliżej drzwi, co było zresztą jej ukrytym zamiarem. Bo kiedy tylko matka i córki skończą, bez wątpienia odbędzie się sesja fotograficzna. Będzie to dla niej sygnałem do ulotnienia się stąd.

I rzeczywiście, kiedy tylko skończyły śpiewać, Tyrell poprosił, by ustawiły się w rozmaitych pozach przed obiektywami fotografa. Przesuwając się w kierunku wyjścia, usiłowała złapać spojrzenie matki, by dać jej znak, że już wychodzi. Ale nie miała zbyt wiele szczęścia.

- Jeśli jeszcze bardziej zbliżysz się do drzwi, znajdziesz się na zewnątrz.

Od niskiego, męskiego głosu po jej skórze przebiegł dreszcz. Odwróciła głowę w jego kierunku i ujrzała mężczyznę zwanego przez matkę Denver. Stał tuż obok. Iskierki rozbawienia błyszczały w jego oczach, gdy na nią spoglądał, a lekki uśmiech błąkał się po mocnych wargach.

- Właśnie o tym marzę - odparła chłodno.

- Nie bawi cię przyjęcie?

Wzruszyła ramionami. - Jest tak samo w porządku jak wszystkie inne.

- Nie jesteś wielbicielką muzyki country?

- Jestem wielbicielką Amethyst Rand, Amber i Crystal.

Stojąc naprzeciwko niej oparł się ramieniem o ścianę. Był tylko o kilka cali od niej, kiedy zmusiła się do pozostania na swoim miejscu. Smoking rozchylił mu się na piersiach ukazując czerwoną jedwabną podszewkę. Począwszy od czarnych skórzanych lakierków aż do połyskliwych czarnych włosów był z bliska jeszcze bardziej druzgocząco atrakcyjny. I tak jak uderzyła ją jego postać i męska prezencja, tak też poczuła bijący od niego zapach, mieszaninę woni żywicznej sosny i aromatu jego męskości. Nie spuszczał jej z oczu, gdy odwróciła głowę w kierunku kobiet stojących przy fortepianie.

- Są brązowe - mruknął miękko. - Tak mi się zdaje.

Ta osobliwa uwaga kazała jej znowu na niego spojrzeć. - Co takiego?

- Twoje oczy. Byłem ciekaw, jakiego są koloru.

- Czy piszesz jakiś traktat o kolorach oczu? - spytała usiłując nadać swemu głosowi ton lekki i swobodny.

Uśmiechnął się. - Tylko o twoich. - Odczytawszy trafnie jej myśl zapytał: - Dlaczego aż tak trudno ci w to uwierzyć? - Jego spojrzenie z wolna ześlizgnęło się po jej szyi aż po piersi okryte jedynie cieniutkim tiulem pomiędzy plamami białej koronki. Boleśnie zabiło jej serce, kiedy jego oczy powróciły znowu na jej twarz. - Jesteś piękną kobietą - rzekł jakby to wyjaśniało wszystko. Podniósł rękę i dotknął diamentowego kolczyka w jej uchu, po czym wierzchem palca przesunął po jej szyi. - Jesteś kobietą kontrastów. Ciężkie diamentowe kolczyki i skóra jak jedwab. Ciepły uśmiech i baczne spojrzenie. Jesteś na przyjęciu, a mimo to w nim nie uczestniczysz. Nie mogę powstrzymać mej ciekawości.

Pod wpływem jego dotknięcia dreszcz przebiegł jej po plecach. Odwróciła się. - Więc się postaraj.

- Staram się - jego śmiech był niski, głęboki, przeszywający aż po końcówki nerwów. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się staram utrzymać ręce przy sobie.

Wykonała gwałtowny ruch głową. - Słuchaj, jak ci tam na imię, ja...

- Denver.

- Słuchaj, Denver, ja...

- Sierra.

Zamrugała oczami gubiąc przez moment wątek. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin