Nieof. tłum. Błękitna godzina - rozdział szósty.doc

(37 KB) Pobierz
Szósty

Szósty

 

Kiedy wchodzę na szóstą lekcję sztuki, czuję ulgę widząc, że Damen już tam jest. Pan Robins dał nam dużo do pracy na angielskim, ledwo porozmawialiśmy na lunchu i teraz cieszyłam się na trochę czasu z nim sam na sam. Lub co najmniej tak sam na sam jak można być w klasie z trzydziestoma innymi uczniami.

Ale po tym, gdy zakładam fartuch i gromadzę materiały z szafy, czuję na sercu ciężar widząc, że Roman po raz kolejny zajął moje miejsce.

- O hej, Ever. – Kiwa głową, kładąc swoje nowe puste płótno na mojej sztaludze, a ja stoję obok trzymając swoje rzeczy w ramionach i patrzę na Damena, który jest tak pogrążony w malowaniu, że jest całkowicie na mnie obojętny.

Jestem gotowa powiedzieć Romanowi żeby się odwalił, ale pamiętam słowa Haven jak powiedziała, że nienawidzę nowych ludzi. Bojąc się, że może mieć rację, zdobywam się na uśmiech i umieszczam swoje płótno na sztaludze po drugiej stronie Damena, obiecując sobie przyjść jutro o wiele wcześniej i odzyskać swoje miejsce.

- A więc powiedzcie mi, co tutaj robimy? – pyta Roman, wsadzając pędzel pomiędzy swoje przednie zęby i zerka na Damena i na mnie.

A to co innego. Zwykle uważam, że brytyjski akcent jest atrakcyjny, ale u tego faceta, to po prostu chrypka. Ale to prawdopodobnie, dlatego że jest całkowicie fałszywy. Mam na myśli, że to jest tak oczywiste ze sposobu, w jaki on go używa tylko wtedy, gdy chce wydawać się fajny.

Ale tak szybko jak o tym myślę, tak szybko czuję się znowu winna. Każdy wie, że zbyt mocne próbowanie być fajnym, jest tylko kolejnym znakiem niepewności. I kto nie czuje się trochę niepewnie w pierwszym dniu szkoły?

- Uczymy się isms* – mówię, decydując się odgrywać miłą mimo dokuczliwego brzęczenia w moich wnętrznościach. – W zeszłym miesiącu mieliśmy wybrać własny, ale w tym miesiącu wszyscy robimy foto realizm, ponieważ ostatnio nikt tego nie zrobił.

Roman lustruje mnie, począwszy od mojej przydługiej grzywki, przebył drogę w dół do moich złotych japonek od Haviany – powolny rejs wzdłuż mojego ciała sprawił, że mój żołądek stał się cały nerwowy i skręcony – nie w dobry sposób.

- Dobrze. Więc ma to wyglądać prawdziwie jak na fotografii – mówi, oczy mając skupione na mnie.

Spotykam jego spojrzenie, wytrzymując je o kilka sekund za długo. Albo odrzucę skurcz albo pierwsza odwrócę wzrok. Jestem zdecydowana pozostać w tej grze tak długo, jak trzeba. I choć może się wydawać łagodny na zewnątrz, czuję u niego coś ciemnego i groźnego, jakiś pewien rodzaj odwagi.

A może nie.

Bo zaraz jak o tym myślę, on mówi. Te amerykańskie szkoły są niesamowite! W domu, w rozmoczonym Londynie – mrugnął. – teoria zawsze była ponad praktyką.

Jest mi wstyd za siebie i za wszystkie osądy. Bo podobno jest on nie tylko z Londynu, co oznacza, że jego akcent jest prawdziwy, ale też, Damen, którego moce psychiczne są bardziej wyrafinowane od moich, nie wydaje się w ogóle zaniepokojony.

Jeśli już, to wydaje się go lubić. Co jest nawet gorsze dla mnie, ponieważ dość dużo to udowodni, że Haven ma rację.

 

isms* - nie słyszałam o tym, w słowniku tego nie ma, tak samo w translatorze

Naprawdę jestem zazdrosna.

I zaborcza.

I paranoidalna.

I najwyraźniej nienawidzę też nowych ludzi.

Biorę głęboki oddech i próbuję mówić ponownie mimo ściśniętego gardła i węzła w żołądku i postanawiam być przyjazną nawet, jeśli oznacza to, że muszę udawać. – Możesz malować cokolwiek chcesz powiedziałam, używając mojego optymistycznie przyjaznego głosu z dawnego życia, przed tym jak cała moja rodzina zginęła w wypadku i uratował mnie Damen poprzez uczynienie mnie nieśmiertelną, praktycznie jedynego kiedykolwiek używanego głosu. – Wystarczy, aby wyglądało prawdziwie, jak fotografia. Rzeczywiście to mamy za zadanie wykorzystanie rzeczywistych fotografii, żeby pokazać nasze natchnienie, i oczywiście, także do celów klasyfikacji. Wiesz, możemy udowodnić, że dokonaliśmy tego, co sobie określiliśmy.

Rzucam okiem na Damena, zastanawiając się, czy coś usłyszał i czuję zirytowanie, że wybrał malowanie od komunikowania się ze mną.

- A co on maluje? – pyta Roman, wskazując głową płótno Damena, doskonałe ujęcie kwitnięcia pól w Summerlandzie. Każde źdźbło trawy, każdą kroplę wody, każdy płatek kwiatu, tak jasne, tak materialne – tak jak tam. – Wygląda jak raj. – Kiwa głową.

- Jest rajem – szepczę, tak zaabsorbowana tym obrazem, że odpowiedziałam za szybko nie przemyślając tego, co właśnie powiedziałam. Summerland nie jest tylko świętym miejsce – to nasze sekretne miejsce. Jednym z wielu sekretów, który obiecałam zachować.

Roman spojrzał na mnie z podniesionymi brwiami. – To miejsce istnieje?

Zanim jednak odpowiadam, Damen kręci głową i mówi. – Ona chce żeby istniało. Ale zrobiłem to, co istnieje tylko w mojej głowie. – Potem rzuca mi spojrzenie i wysyła telepatyczną wiadomość – ostrożnie.

- Więc jak wykonasz zadanie? Jeśli nie masz zdjęcia, aby udowodnić, że to istnieje? – pyta Roman, ale Damen wzrusza tylko ramionami i wraca do malowania.

Roman nadal spogląda między nas, jego oczy są zmrużone i zadają pytanie, a ja wiem, że nie mogę tego tak zostawić. Tak więc patrzę na niego i mówię. – Damen nie przejmuje się tutejszymi zasadami. Woli robić swoje.

Pamiętałam czasy, kiedy przekonywał mnie do olania szkoły, zakładania się na torze i gorszych rzeczy.

A kiedy Roman kiwa głową i odwraca się do swojego płótna i Damen wysyła mi telepatyczny bukiet czerwonych tulipanów wiem, że wszystko się udało – nasz sekret jest bezpieczny i wszystko jest w porządku. Dlatego zanurzam pędzel w jakiejś farbie i wracam do pracy. Czekałam aż zadzwoni dzwonek, abyśmy mogli wrócić do domu i rozpocząć prawdziwą lekcję.

 

 

Po zajęciach, pakujemy nasze rzeczy i udajemy się na parking. Pomimo mojego postanowienia bycia miłą dla nowego faceta, nie mogę się powstrzymać przed uśmiechem, kiedy widzę że zaparkował gdzie indziej.

- Do zobaczenia jutro – wołam z ulgą, kiedy jest pewna odległość między nami, bo pomimo tego, że wszyscy są nim zauroczeni, ja tego po prostu nie czuję, nie ważne jak bardzo się staram.

Otwieram samochód, wrzucam swoją torbę na podłogę mówiąc do Damena – Miles ma próbę, a ja jadę prosto do domu. Chcesz jechać ze mną?

Odwracam się i jestem zaskoczona widząc Damena przed sobą, który kołysze się z boku na bok z napiętym wyrazem twarzy. – W porządku? – Podnoszę dłoń do jego policzka, czując ciepło, jakiś znak niepokoju, nawet jeśli naprawdę nie spodziewałam się go znaleźć. I kiedy Damen potrząsa głową i patrzy na mnie, przez ułamek sekundy wszystkie barwy odpłynęły. Ale potem tak szybko jak się pojawiło tak szybko to zniknęło.

- Przepraszam, ja tylko… czuję w głowie coś dziwnego – mówi, ściskając grzbiet nosa i zamykając oczy.

- Ale myślałam, że nigdy nie chorujesz, że my nie chorujemy? – mówię, nie mogąc ukryć swojego niepokoju, gdy sięgam po swój plecak. Myślę, że łyk nieśmiertelnego soku sprawi, że poczuje się lepiej, bo potrzebuje go o wiele bardziej niż ja. I choć nie wiemy dokładnie, dlaczego spożywanie tego przez Damena przez sześć wieków doprowadziło go do pewnego rodzaju uzależnienia, miał potrzebę konsumowania tego coraz więcej z każdym mijającym rokiem. Co prawdopodobnie oznacza, że ja też w końcu będę potrzebowała tego więcej. I choć wydaję się, że to długa droga to mam po prostu nadzieję, że pokaże mi jak zrobić tak, żebym nie musiała napełniać się nim przez cały czas.

Lecz zanim dochodzę do niego, on wyciąga swoją własną butelkę i bierze długi łyk, przyciągając mnie do siebie i przyciska usta do mojego policzka, mówiąc. – Czuję się dobrze. Naprawdę. Odwieźć cię do domu? 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin