Rozpalanie ogniska.doc

(131 KB) Pobierz
Microsoft Word - rozpalanie ogniska.doc

1. GARŚĆ ISKIER TYTUŁEM WSTĘPU

Pozwolę sobie w poniższych – przesiąkniętych wonną spalenizną – wersetach, wykazać jak fenomenalnym źródłem ciepła, światła i optymizmu jest zwykłe, poczciwe ognisko.

Jedną z podstawowych umiejętności, którą winien wykazać się w terenie turysta ambitny – jest sprawne wzniecanie płomieni, ich utrzymanie, dbałość o prawidłowy rozwój, powstrzymywanie przed niekontrolowanym rozprzestrzenianiem oraz skuteczne duszenie.

Ognisko wielkim jest dobrodziejstwem i rozliczne zapewnia wędrowcom korzyści. Nie znajdziesz, bowiem drugiego tak efektywnego a jednocześnie łatwego do uzyskania w terenie źródła energii cieplnej. Dzięki niej możemy krążenie przywrócić w skostniałych kończynach, zaparzyć herbatę czy też upichcić jadło smakowite w malowniczo okopconym kociołku. Ognisko prócz energii cieplnej, również światło wydziela. Gdy noc skradać się zaczyna, a wokół ścielą się już roztoczańskie ciemności – kojący blask płomieni otuchy dodaje samotnemu włóczędze. Gdy zaś siedzimy w kompanii – czas szybciej zleci i wesołość pośród biesiadników zagości wyśmienita.

Nasi jaskiniowi pradziadowie z trudem płomienie inicjowali, głównie po to by odpędzić straszliwego zwierza lub by tego zwierza upiec. Gdy udało im się wspólnymi siłami jaskiniowego kolektywu go ukatrupić. Oczywiście rozpalali w sposób prymitywny, bo jeno taką posiadali wówczas technologię. Tłukli, więc kamieniem o kamień, przez co kilka nędznych iskier inicjując, próbowali hubkę podpalić i tym samym płomień zrodzić. Podobny efekt uzyskiwano również trąc patykiem o patyk. Nie trudno sobie wyobrazić jak niewdzięczne i czasochłonne to było zajęcie. Pot z czół ich obficie spływał kroplami słonymi wprost w hubkę - nierzadko, paradoksalnie – gasząc rodzący się ogień w zarodku i całe dzieło niwecząc. Nie dziwi więc, że raz pozyskany ogień był skarbem drogocennym i starano się go jak najdłużej utrzymywać. Po to by nie powtarzać żmudnej czynności krzesania po raz wtóry. I to właśnie (jak przypuszczam) było przyczyną epokowego przeistoczenia się paleolitycznych łowców zbieraczy w pędzących osiadły tryb życia – neolitycznych rolników. Właśnie ciągłe i niewdzięczne rozpalanie ognia od nowa - zmusiło naszych pradziadów do założenia osad stałych – by i ogień mieć stały. Nie ma bowiem bardziej irytującego zajęcia, jak codzienne tłuczenie kamieniem o kamień dla paru nędznych iskier.

Dowodem na uzasadnienie tej tezy są znajdowane tu i ówdzie szkielety ludzkie, które w zaciśniętych kostkach dłoni trzymają dwa krzemienie, służące iskier krzesaniu. A trzymają je zwykle w jakże znaczącym i tragicznym w swym wyrazie – geście rozpaczy. Świadczy to niezbicie, iż ludzie Ci umierali z wycieńczenia i głodu nie doczekawszy się wzniecenia ogniska. Rozważa się też i inną przyczynę zgonu. Okazuje się, że irytacja i złość wielka, wespół z osłabieniem głodowym – mogły do zgonu również doprowadzić nieszczęśnika.

Wspomnę na koniec jeszcze o niejakim Prometeuszu, synu Japeta. Nikczemnik ów i oszust – jak wykazały najnowsze odkrycia - nie ogień ludzkości przyniósł a bimbrownictwo i nie bogom go wykradł, a ot po prostu poczekał aż piorun trzaśnie w kopicę siana. Za wodę ognistą zaś od ludzkości zażądał horrendalnej należności, spłacanej w ratach na tak zdzierski procent, że za wynalazcę lichwy go uznać jedynie można by było, jednak i w tej materii odkrywcy byli zdaje się inni.

Prometeusz jak wiemy ze szkolnych lektur – nadużywał swej wolności w zakresie nadmiernego spożycia, stąd później jego słynna marskość wątroby się wzięła. Pierwszy chorobę tą zresztą na swoim przykładzie rozpoznał, podobnie jak Dalton – Daltonizm. Objawy marskości wątroby i towarzyszące jej dolegliwości są dziś w żargonie medycznym zwane „Ogniem Prometeusza”.

Aby oszczędzić zacnym Czytelnikom podobnych męk podczas rozpalania ogniska – nie będę rozpisywał się na temat takich właśnie – prymitywnych sposobów ich rozniecania, mimo że i dziś zwolennicy najbardziej surowych form survivalu wolą łupać krzemieniem, gardząc zapałkami czy zapalniczką.

Przekonamy się dalej, iż wzniecanie płomieni zapewnia wędrowcom moc różnorakich korzyści i wielką stanowi pomoc oraz ukojenie w dni i noce zimnem podszyte. Zaś rozpalanie nie musi być udręką i przebiegać może bardzo sprawnie ta czynność, sama w sobie będąc uciechą nie byle jaką.

2. GDZIE PŁOMNIENIE ROZTROPNIE WZNIECAĆ?

Aby odpowiedzieć sensownie na to nazbyt ogólne pytanie winniśmy wpierw określić swoją kondycję psychofizyczną, w jakiej akurat w terenie się znajdujemy. Jeśli na przykład grozi nam śmierć z głodu, zimna lub zadana z łapy zwierza – rozpalajmy gdziekolwiek byle szybko i skutecznie. W obliczu zagrożenia życia ludzkiego – wszelkie zasady tracą ważność i tylko człek obłąkany lub normom niewolniczo poddany – przejmowałby się nimi. Jeśli jednak oprócz dyskomfortu nic nam nie zagraża ani nie dolega, i ot po prostu chcielibyśmy się ogrzać, bądź przekąsić coś ciepłego – stosować winniśmy się do pewnych zasad dobrego wychowania. Kodeks dobrych manier turystycznych, ale też zwykły zdrowy rozsądek zakazuje rozpalania ognisk na terenie:

                    parków narodowych (nie krajobrazowych!)

                    szkółek leśnych (nie chodzi tu o szkoły o profilu leśnym, chociaż i tam również ogniska są niewskazane)

                    młodników

                    bliżej niż 100 metrów od zwartej ściany lasu (nie od drzew jakichkolwiek)

                    bardzo blisko pni pojedynczych drzew (ogrzane mocno drzewo może uschnąć)

                    w pobliżu gospodarstw wiejskich, a zwłaszcza stogów z sianem

                    na torfowiskach (szczególnie zmeliorowanych, czyli przesuszonych)

                    w wysokiej trawie podczas silnego wiatru, podczas suszy. (niebezpieczeństwo pożaru jest w takich warunkach według mnie większe niż w lesie, gdzie wiatr jest zawsze słabszy)

                    generalnie w pobliżu wszystkiego, co może się zapalić i przeistoczyć w pożar

Nie warto zapalać ognia, ze względu trudności w jego zainicjowaniu i utrzymaniu, na:

                    bagnach i terenach o podłożu przesyconym wodą

                    w głębokim śniegu, gdyż ognisko nań rozpalone szybko zapadnie się i zgaśnie - o ile w ogóle uda nam się płomień zainicjować. Po odgarnięciu warstwy śniegu problem     oczywiście znika. Nie należy obawiać się, iż odgarnięte zwały śniegu roztopią się i spłyną nam do ogniska w postaci wody. Śnieg bowiem pierwej wyparuje za sprawą zjawiska sublimacji

                    na terenach odkrytych i na wierzchowinach przy pogodzie wietrznej. Oczywiście chodzi tu o trudności w rozpaleniu, bo gdy już uda się ta sztuka – ogień będzie się palił wspaniale, nowymi porcjami tlenu nasycany

                    na terenach zasłoniętych, oraz w zagłębieniach i dolinach podczas pogody zupełnie bezwietrznej, gdy powietrze stagnuje, a dodatkowo panuje reumatyczna wilgoć i mgieł   gęste   woale,   niczym anakonda, duszą ognia zarodek

Nie warto zapalać ognia, ze względu na zanieczyszczenie podłoża, gdy zamierzamy na ognisku przyrządzać pożywienie:

                    na terenach, gdzie kiedyś składowano rozmaite chemikalia, węgiel, dzikich wysypiskach śmieci itd.

                    gdzie były parkingi dla pojazdów mechanicznych

                    oraz w miejscach do tego wyznaczonych (sic!)

Ten ostatni podpunkt może wydawać się z pozoru absurdalny, jednak szybko przekonamy się, że tkwi w nim źdźbło sensu. Zauważmy, iż w miejscach takich spala się nie tylko drewno, a gasi się ogień nie samą wodą źródlaną. Po upieczeniu kiełbasek osobnicy myślący tylko o swych własnych czterech literach (zgodnie z liberalnym hasłem: „Rróbta co chceta”), wrzucają w ogień foliowe worki, plastykowe kubki, puszki po piwie i wszelkie śmieci, a na końcu dogaszają ognisko płynami fizjologicznymi. Jeśli w ciągu sezonu choćby kilkadziesiąt razy dokona się takie „wzbogacenie” – jesteśmy sobie w stanie wyobrazić jak nasączone są rozmaitymi paskudztwami stare popioły. To wszystko w jakiejś części dostaje się do kolejnych kiełbasek i innych specjałów na takim palenisku podgrzewanych.

Wspomnieliśmy pokrótce, jakie miejsca raczej winniśmy omijać, a teraz może przyjrzyjmy się terenom korzystnym z punktu widzenia użytkowania ogniska. Sprawą podstawową jest bliskość rezerwuaru suchego opału. Odradzam wycinania rosnących drzewek, bo są surowe i kopcą paląc się opornie, a przede wszystkim szkoda niszczyć żywego organizmu gdy zwykle ze znalezieniem uschłych gałęzi nie ma problemu. Najbezpieczniej jest rozpalać ogień na nagiej ziemi, piasku, skałach (aby nie porowatych, bo te po nagrzaniu mogą eksplodować i okaleczyć nas!).

Właściwie zawsze powinno się rozsuwać liście by odsłonić ziemię. Żywa, zielona trawa nie zapali się, ale już przy suchej i wysokiej nie trudno o kłopoty. Paradoksalnie w terenach zalesionych jest czasem bezpieczniej, bo i ściółkę łatwo do nagiej ziemi rozsunąć, no i wiatr jest zawsze słabszy, a to on przyczyną jest główną przenoszenia ognia jęzorów.

Przed wybraniem miejsca pod nasze przyszłe ognisko trzeba przyjrzeć się okolicy pod względem korzystnego, bądź niekorzystnego wpływu jej na jego przyszłość. Mikroklimat danego miejsca ma istotny wpływ na to czy z łatwością uda nam się rozpalić ogień czy wprost przeciwnie. Sprawa jest ważka, a pamięć o niej zaoszczędzi nam późniejszych utrapień.

Generalnie, gdy jest wietrznie – szukamy miejsc osłoniętych od wiatru. Trudno rozpalić ognisko, gdy wietrzysk dzikie porywy i zapałkę gaszą, i ledwo rozpaloną podpałkę. A gdy już ogień zapłonie – jego języki wszędobylskie trawy okoliczne muskając, mogłyby płomień dalej przenieść, by w skrajnym wypadku pożar zainicjować, co nie jest naszym celem. Zbyt silny wiatr jest ponadto nieprzyjemny i należy się wystrzegać takiego owiewania, szczególnie po intensywnym wysiłku. Rozgrzani i owiani jesteśmy narażeni na przeziębienia.

Niedobór wiatru z kolei (czyt. tlenu), jest jeszcze gorszy. Podczas pogody wyżowej, szczególnie o zmroku, powietrze jakby zamiera. Mgły gęstnieją w dolinach, najmniejszy wiaterek nie zasila naszego ogniska ożywczą dawką tlenu. Bez ustawicznego dmuchania i wachlowania – drwa ledwo się tlą i tylko zapas suchego, twardego drewna może być wówczas ratunkiem. Jednak w dolinach takowe zwykle nie rosną, a to co jest – przesiąknięte wilgocią z owych mgieł i bliskiej wody gruntowej palić się nie chce.

Odradzam, więc biwakowania w takich miejscach podczas wyżowej aury. W dni i noce bezwietrzne najlepiej wspiąć się na pierwszy lepszy pagórek, z dala od wód wszelakich. Tam jest zwykle sucho i cieplej w stosunku do otaczających dolin, bo jak wiemy powietrze cieplejsze lżejszym jest i wzlatuje chętnie, zaś te chłodne masy cięższymi będąc, zsuwają się ślamazarnie po zboczach w dół, i tam stagnować lubią, aż do świtu, gdy budzące się słońce ogrzeje je znowu do lotu pobudzając.

Jeśli jednak wiaterek jest obecny, trzeba zorientować się skąd wieje, by miejsce pod ognisko wybrać. Gdyby bowiem wiał ciut za mocno, a my z różnych względów chcielibyśmy jednak rozpalać płomienie na otwartej przestrzeni – dobrze jest wykorzystać jakąś terenową zaklęsłość lub nawet samodzielnie ją wykopać. Jeśli jest to niemożliwe, postawmy namiot od strony wiatru, by osłaniał nieco nas i ognisko albo wykorzystajmy jakąś naturalną zasłonę – skarpę drogi, wał ziemny, zakrzaczenie czy zadrzewienie śródpolne, miedzę itp. Odwrotnie postępujemy gdy wiatru nie ma. Wtenczas można rozpalać ognisko na wielkim kretowisku, jakimś innym wzgórku, lub sztucznie coś takiego usypać. A wszystko to by dostęp tlenu od dołu jak najlepszy zapewnić. Zabiegi te z pewnością pomogą ognisku i nam samym.

Te zasady szczególnie ważne są zimą, z tym, że łatwiej wówczas uzyskać rozmaite zasłony – usypując wały ze śniegu, bądź wykorzystując zaspy.

3. SPRAWNE OGNIA INICJOWANIE

Pierwszą myślą po dotarciu na miejsce nocnego spoczynku (lub dziennego gdyśmy się w nocy w terenie umęczyli) – jest pragnienie napełnienia żołądka ciepłą strawą. Gdy już zrzucimy z garbu plecak nie chce się nam za bardzo rozbijać namiotu czy rozstawiać prowizorycznego szałasu. Chcemy jeść. I nie widzę powodów by najpierw szamotać się z namiotem jak radzi większość autorów. Wiadomą rzeczą jest, że gdy zanosi się na deszcz albo co gorsza już pada – pierwszeństwo ma budowa schronienia. Jednak w warunkach względnej suchości najpierw należy zadbać o ognisko. Namiot można rozbić i w zupełnych ciemnościach, zaś wyszukiwanie drwa w terenie nieznanym i do tego o zmroku – nie wydaje się przedsięwzięciem skazanym na większe sukcesy.

Bez ogniska noc jest odarta z romantyzmu, a my odarci z niewątpliwie najwspanialszego źródła energii cieplnej jaką w terenie można bez trudu uzyskać. Trzeba jednak spełnić pewne warunki, by ogień w ogóle udało się wzniecić i by był to prawdziwy ogień, a nie kłęby duszącego dymu, od których boli głowa, a ubranie cuchnie niczym wędzony ser z supermarketu.

Gdy jest jeszcze widno, powinniśmy zgromadzić jak największe zapasy opału. Jeśli okolica dysponuje jednie sośniną – zapasy muszą być odpowiednio większe, bo sośnina pali się jak siano. Dobrze jest zbierać szczególnie grubsze konary.

Podstawowym błędem, jaki popełnia niedoświadczony turysta jest pośpiech podczas podpalania. Zapewne ma nań wpływ głód i chłód – wówczas człek mniej trzeźwo myśli i chciałby błyskawicznie wesołe płomieni języki zobaczyć. I tu popełnia się kardynalny błąd, który ogniska zagłady jest główną przyczyną, u samego jego zarania. Im gorsze warunki (wilgotność) tym większą finezją, podczas rozpalania winniśmy się wykazać.

Główną zasadą jest zgromadzenie najwartościowszego od strony „łatwopalności” materiału, który podzielić można na hubkę, podpałkę i opał. Ci z nas, którzy upierają się przy najprostszych metodach uzyskania płomienia za pomocą krzesiwka, muszą zaopatrzyć się w hubkę. Hubka to wszelkie materiały na tyle delikatne w swej strukturze i zarazem łatwopalne – by padająca na taki podatny grunt iskra – mogła płomyk zrodzić. On zaś następnie zajmie, ostrożnie podłożoną podpałkę. O tym jednak szczegółowiej napiszę poniżej

Zapałki, zapalniczka czy krzesidełko?

Nie wzniecimy ognia bez powyższych przedmiotów. Wprawdzie krzesidełko jest niewrażliwe na zamoknięcie ale potrzebuje hubki, a ta jest na zamoknięcie bardzo wrażliwa. Podobnie z zapałkami – można zabezpieczyć parafiną same zapałki, ale draska również może zawilgotnieć. Z kolei zapalniczka zapali się nawet mokra ale jest bardziej zawodna, szczególnie gazowa odmawia współpracy przy niskich temperaturach powietrza. Najlepsza byłaby na benzynę lecz i ona nie jest idealna. Optymalne rozwiązanie to zdaje się dobrze zabezpieczone zapałki, oraz dodatkowo albo krzesidełko albo zapalniczka, noszone w cieple przy ciele.

Aby zapalić ognisko poprzez krzesanie iskier, musimy mieć hubkę, czyli jak to już zostało wcześniej wspomniane, materiały o najdelikatniejszej, włóknistej strukturze i dużej łatwopalności, a przede wszystkim jak najmniejszej wilgotności. Mogą to być: kora z brzozy, włókna drzewne i roślin innych, wióry, siano, uschnięta paproć, torf, ptasi puch, wyściółka gniazda, itp.

Posługując się zapałkami czy zapalniczką odpada problem posiadania suchej hubki – wystarczy podpałka i to nie koniecznie bardzo wysuszona. Podpałką mogą być następujące materiały: drobne patyki, wióry, drzewne, drewniane drzazgi, kawałki papieru, drewna, spróchniałego drewna, rozmaite ciecze łatwopalne, proch strzelniczy.

Zapałki mogą nam zamoknąć i warto je przed tym zabezpieczyć w prosty sposób, który dodatkowo sprawi, że będą się palić długo i gigantycznym płomieniem. Owija się każdą zapałkę niebyt grubą warstwą waty po czym zanurza się w roztopionej stearynie lub po prostu kapie się nią z palącej świeczki. Tak samo można zabezpieczyć całe pudełko, a w momencie gdy będziemy ich potrzebować – zdrapujemy parafinę z główki i z draski.

Jest jeden niezawodny sposób na zapalenie ogniska jakby „na pilota”. Błyskawicznie i z fasonem. Do tego nie trzeba się przejmować, że drewno ocieka z wody i nie mamy drobnych gałązek na początek. Tym cudownym środkiem jest benzyna! Ciecz wybuchowa i niesamowicie łatwopalna, więc wymaga niebywałej ostrożności przy obchodzeniu się z nią. Do zapalenia jednego ogniska wystarczy mieć niewielką szmatkę, nasączoną benzyną, którą przenosimy w zakręconym szczelnie słoiczku, czy puszce. Dodatkowo warto owinąć pojemnik kilkoma workami foliowymi aby smród paliwa nie przeniknął do ubrań, prowiantu, pasty do zębów, itp. Przy zapalaniu należy najpierw ostrożnie wyjąć nasączoną szmatkę i ułożyć na ziemi. Następnie przykryć podpałką (nie ważne czy suchą czy nie) od strony zawietrznej i od nawietrznej podpalić. Przy zapalaniu benzyna wybucha więc najlepiej po prostu rzucić zapaloną zapałkę na szmatkę nie używając zapalniczki, by nie zbliżać ręki do eksplodujących oparów. Ogień, jak wspomniałem wręcz wybucha i za pierwszym razem potrafi nieźle przestraszyć, bo pojawia się w postaci płonącej kuli, doskonale znanego zjawiska wielbicielom głupkowatych filmów akcji. I tu ważna uwaga.

Przed zapaleniem należy sprawdzić czy nie pochlapaliśmy się benzyną po ubraniu czy rękach. Wówczas lepiej niech ktoś inny zapali ognisko! Właśnie po to zalecam stosowanie nasączonej szmatki by paliwo zostało „uwięzione” w tkaninie i by uniknąć niebezpiecznego polewania brewion. Po za tym, nasączona szmatka staje się knotem, przez co pali się dłużej, a benzyna paruje zeń wolniej i nie wsiąknie w ziemię. Płonąca szmatka pali się energicznie i dostatecznie długo by zajęły się nawet grubsze patyki, zupełnie mokre. Jest więc idealna w najbardziej nieprzyjaznych i ekstremalnych warunkach, podczas opadów ciągłych – gdy potrzebujemy super środków.

Dla osób obawiających się wybuchowych skłonności benzyny polecam naftę oświetleniową. Nią również najlepiej nasączyć jakąś szmatkę, by nie wsiąkła w ziemię i zbyt szybko nie wyparowała. Zaletą nafty jest spokojne spalanie i wręcz anemiczny zapłon. Można zapalać spokojnie zapalniczką. Zapala się bardzo powoli i nie ma niebezpieczeństwa, że zapłoniemy razem z ogniskiem – jak ma to miejsce przy stosowaniu benzyny. Podobne właściwości ma również terpentyna i denaturat oraz wszelkie podpałki do grilla oparte o alkoholu. Polecam je zwłaszcza tym, którzy obawiają się nazbyt intensywnych zapachów. Oczywiście ogień uzyskany ze spalania alkoholu nie jest już tak wydajny i koniecznie trzeba używać szmatki w roli knota bo gdy polejemy tylko brewiona – szybko okaże się, że wszystko zagaśnie w chwilę później – bo alkohol ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin