WAKACYJNA PRZYGODA cz.8.doc

(54 KB) Pobierz
WAKACYJNA

WAKACYJNA

PRZYGODA

 

CZ. 8

 

 

 

Autor: Aga334

 

 

 

 

Bella:

Gdy wyszłam od Edwarda stanęłam jak wryta. Wrócił mój koszmar. To On, znowu On. Stał naprzeciwko mnie, uśmiechał się. Nawet nie byłam w stanie się poruszyć. Zafascynował mnie jedynie fakt, że Emmett nie źle się nim zajął. Twarz Jamesa wyglądała tragicznie. Nie, żebym się martwiła. Miał cała twarz w siniakach, w sumie to siniak na siniaku. Był ubrany w szpitalną „szatę”.

- Witaj Ukochana – chyba zwymiotuję

- Odejdź! – krzyknęłam.

- Ależ spokojnie, nie zamierzam Ci nic zrobić. – mówiąc to podszedł o krok bliżej.

- Niii...e zbliża..aj sii..ię do mnii....ie. – wydukałam.

- Bello. Wiem, że mnie chcesz, wszyscy to wiedzą, że jesteśmy sobie przeznaczeni.

Wtedy w kawiarni, kiedy podszedłem. Pamiętasz? – nie czekał na odpowiedz – Patrzałaś na mnie tak, Hmm z takim zainteresowaniem, taką ciekawością. A kiedy zapytałem czy mogę się dosiąść zaczerwieniłaś się. To było słodkie. Modliłem się codziennie do Boga o taką kobietę jak Ty. Nie chcę i nie mogę Cię stracić! – był już tak blisko, że czułam jego oddech na sobie. Mięta? – Bello. – powiedział uwodzicielsko. Podniósł ostrożnie rękę, żeby przyłożyć ją do mojego policzka. Cholera! Co ja tu kurna wrosłam?! Pomocy! Zlituj się nade mną! Przybliżał twarz co raz to bliżej. Proszę tylko nie to... Nie może mnie pocałować.

- Bella! – krzyknęła Ross. Uff...

- Odsuń się James! – warknął Emmett.

- Ty się lepiej odsuń! Nie daruję Ci tego w lesie! Drugi raz Ci się to nie uda!

- Puść Ją! – włączył się Jasper.

- Nie ma takiej opcji – odpowiedział już spokojniej James. – Jesteśmy razem. – Spojrzał na miny moich przyjaciół, złapał mnie za rękę. Starałam się mu wyrwać, ale to na nic, jest za silny. – Tak dokładnie. Jesteśmy razem. Nic i nikt tego nie zmieni.

- Puść mnie! Nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy razem! Zostaw mnie! – ścisnął mocniej moją rękę bo zaczęłam się wyrywać.

- Ała! – Chłopacy natychmiast zareagowali. I w jednej chwili stanął mi cały świat przed oczami. Emmett i Jasper chcieli rzucić się na niego, ale ten wyciągnął nóż i przystawił mi do gardła. Dosłownie widziałam łzy w oczach Alice i Ross. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nikogo nie ma na korytarzu. To dziwne.

- Odłóż nóż – powiedział spokojnie Jasper.

- Co teraz już spokojniej mówisz? Haha... – no debil – Wiecie co? Jesteście dziwni Haha... – idiota

- Odłóż nóż. Porozmawiajmy na spokojnie.

- Nie ! – krzyknął. – A co Ty moja matka, żeby mi rozkazywać? – Kątem oka zobaczyłam, że dziewczyny gdzieś chcą zadzwonić. Pewnie na policję. James powędrował wzrokiem w ich stronę.

 

- Nawet się Ladys nie fatygujcie! – wręcz zmroził ich wzrokiem. – Tylko spróbujcie, a wtedy zobaczycie na co mnie stać!

- Ta, chyba jedynie na precelki – powiedziałam cicho.

- Masz kochanie chęć na precelki? Już się robi. Te blondyna – chyba mówił do Ross. – Skocz po precle do bufetu dla mojego Skarbka. -  Ross spojrzała na Alice, Emmetta, Jaspera i na mnie. Boi się, ale i jest strasznie wkurzona. Zresztą jak cała reszta. Oni stoją tam, a ja po drugiej stronie korytarza. Nie wiedzą co się stanie, ja też nie. Nikt nie wie. Ross nie pewnie odwróciła się do tyłu i, gdy już chciała zrobić krok..

- Ekhm.. Nie tak szybko Panienko. Telefon zostaje! – Położyła telefon na ziemi i pchnęła go w moją i Jamesa stronę. – Jeszcze jedno. Nie próbuj wzywać policji, bo Twojej siostrzyczce stanie się krzywda. Ross poszła po te cholerne precelki. Już nie mogę, nie wytrzymuję tego. Boję się tego co będzie później. Teraz mi już wierzycie, że mam pecha? Że to moje przeznaczenie? Stoję już wręcz na palcach. Nóż dosłownie dotyka mojego gardła. Proszę pomóżcie- krzyczałam w sobie. Boże zlituj się nade mną. Co ja Ci takiego zrobiłam, że tak mnie karzesz? Chyba tylko to, że się urodziłam. O nie! To nie ja się pchałam na świat! Proszę, chociaż na wzgląd moich sióstr, nie pozwól Jamesowi mnie zabić. Mój cichy monolog przerwał powrót Rosalie. Położyła precelki na ziemi i pchnęła tak jak telefon w naszą stronę.

- Dzięki Blondi. Dość długo Cię nie było.

- Kolejka – warknęła Ross.

- No tak.. – zamyślił się. Wszyscy spojrzeli się na mnie znacząco. O co im chodzi? Usłyszałam czyjeś kroki za sobą. James odwrócił się. To był Edward. Nawet na chwile mnie nie puścił tylko zbliżył nóż jeszcze bliżej gardła – jakby to było możliwe. Zrobił szybki unik przed ciosem Edwarda, który chciał go uderzyć kulą. Kulą? Niestety mu się nie udało.

- Co Ty sobie myślisz! – James wpadł w furie – Nigdy jej nie zostawię! Nigdy! – i pociągnął mnie za sobą, nóż na szczęście był już daleko ode mnie. Biegliśmy pierw prosto, potem po schodach, i znowu prosto, i schody, i za każdym nowym skrętem się potykałam o własne stopy. Nie wiem czy pamiętacie, ale mam problemy z koordynacją. Właśnie weszliśmy na dach szpitala. James puścił mnie, zakneblował drzwi i ściągnął szpitalną szatę. Dopiero teraz można było zobaczyć, że miał coś na plecach. Plecak? Hmm.. OMG! Jak tu wieje i strasznie zimno. Podszedł i objął mnie w biodrach. Mimowolnie zaczęłam się trząść. James to poczuł i przytulił mnie. Blech...

- Puść mnie – powiedziałam spokojnie.

- Już na zawsze będziesz ze mną – mówiąc to patrzał mi w oczy. – Nie oddam Cię nikomu, rozumiesz?

- Ja z Tobą nigdy nie będę. Jestem z kimś innym. – powiedziałam to spuszczając głowę.

- Ta, niby ten Edward? Dobre sobie. Przecież on nawet nie umie się Tobą zaopiekować. Haha – nie no teraz się wkurzyłam nie na żarty. Co on sobie wyobraża do cholery? Że niby kim jest? Supermanem? Teraz to ja się zaśmiałam, ale po chwili nie było mi już do śmiechu. James przyjął taką samą pozycję jak na korytarzu kilka minut wcześniej. Chciał mnie pocałować. Zaczęłam się szamotać. Złapał mnie mocniej jakby to było możliwe. Jestem wręcz pewna, że będę miała siniki na rękach i nie tylko. Moja szyja i biodra będą wyglądać podobnie. O nie.. ja nie chcę. Jest co raz bliżej, znów czuję jego oddech. Mieszanka mięty z anyżem. Fuj.. Chce umrzeć teraz, zaraz. Zbliża się, jego usta są tak blisko, stykają się z moimi, gdy nagle..

- Zostaw ją Ty szaleńcu! – krzyknął Edward. – Puść ją! Przecież nie chcesz zrobić jej krzywdy. Cały szpital jest okrążony.- gdy to powiedział usłyszałam helikopter. WOW.

- Uwierz mi, że nie masz u niej szans. Jak byś nie zauważył Moja Bella już wybrała partnera. – odszczeknął się James.

- Może i nie mam szans, ale robisz jej krzywdę rozumiesz? – Edward, Edward to ja nie mam u Ciebie szans, to przez mnie ta cała farsa. Gdyby nie Mój głupi spacer do miasta nic by się nie stało. Nie poznałabym szaleńca Jamesa, Edward nie wylądowałby w szpitalu. Nie zakochałabym się z Edwardzie. Bylibyśmy dla siebie tak samo wkurzający jak na początku. Wtedy bynajmniej można się było pośmiać z irytującego Edwarda i ciągle smutnej, flegmatycznej i z brakiem koordynacji Belli. Tak to było coś. Pamiętam jak to było na plaży, można się teraz z tego pośmiać.

 

Retrospekcja:

 

- Mógłbyś mi pożyczyć trochę balsamu? Zapomniałam wziąć z domku swój – powiedziałam.

- Oczywiście mógłbym Ci pożyczyć trochę balsamu ale zrozum, że on musi mi wystarczyć na cały pobyt tutaj. Ale wiesz jak Ty się trochę opalisz to nic Ci nie będzie ja muszę o siebie zadbać, więc odpowiedź brzmi nie – powiedział i zarazem uśmiechając się widząc moją  minę na swój wywód.

- Aha – wzięłam swoje rzeczy i poszłam.

 

Koniec retrospekcji.

 

Tak, właśnie sprawa z balsamem tak mnie sprowokowała. Głupia! - Zbeształam się w myślach. Czy nie wydaje się Wam, że bardzo często mówię do siebie? Rozejrzałam się po „dachu szpitalnym”. James nadal mnie trzymał. Edward stał naprzeciw nas w odległości kilku kroków. Spojrzałam w prawo tam stał Emmett, a po lewej Jasper. Spojrzałam na niego znacząco, chciałam wiedzieć czy dziewczyny są tutaj. Kiwnął przecząco, wypuściłam powietrze z płuc. Nawet nie wiem ile czasu je wstrzymywałam. Dobrze, że nie ma tu dziewczyn, nie chce, żeby widziały co się tu dzieję, a być może stanie. To by było straszne. Chciałabym im oszczędzić bólu. Bardzo. Nie wiem ile tu staliśmy, ale wszystko mnie bolało. Przez cały czas patrzałam na Edwarda. Było ubrany podobnie do Jamesa, biała szata i kapcie. Jego twarz wyrażała zmęczenie, determinację i.. i smutek? Tak chciałabym podejść do niego przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze, że nic mi się nie stanie. Nawet nie wiem dlaczego mnie broni. Pewnie ze względu na swoich braci. To normalne. Ale te jego oczy... można w nich utonąć.

 

 

 

Edward:

 

Gdy usłyszałem krzyk Belli od razu chciałem podbiec do drzwi i jej pomóc. Tak, gdyby to było realne. Musiałem pierw pozbyć się tych rureczek, kabelków. Ile ich tu jest! Gdy już wyswobodziłem się z tej tandety, podszedłem wolnym krokiem do drzwi, szybciej nie dało rady, gdyż klatka piersiowa przy każdym ruchu strasznie bolała. Już chciałem otwierać drzwi =, gdy usłyszałem rozmowę. Byli tam moi bracia to na pewno bo słyszałem Emmetta i Jaspera, Ross również czyli Alice na pewno.

- Odsuń się James! – warknął Emmett.

- Ty się lepiej odsuń! Nie daruję Ci tego w lesie! Drugi raz Ci się to nie uda!

- Puść Ją! – dodał Jasper.

- Nie ma takiej opcji – powiedział James. – Jesteśmy razem. Tak dokładnie. Jesteśmy razem. Nic i nikt tego nie zmieni.

- Puść mnie! Nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy razem! Zostaw mnie! – zaczęła krzyczeć Bella. Zabiję drania. Nie słuchałem dalszej rozmowy, starałem się cicho otworzyć drzwi i bezszelestnie wymknąć się z pokoju. Pierw lekko uchyliłem drzwi, żeby zobaczyć co się dokładnie dzieje. James trzymał Bellę i stali do mnie tyłem. To dobrze, że mnie nie widzi, mam większe pole manewru. Wyjrzałem trochę dalej i zobaczyłem swoich braci z siostrami Bells. Emmett mnie zauważył, ale starał się nie zwrócić uwagi Jamesa na mnie. Jak mnie zobaczy to będzie dno. Zawróciłem do pokoju, żeby przemyśleć strategie. Ta, strategie. Podszedłem wolnym krokiem do łóżka. Wziąłem jedną z kul, która miała mi pomagać w chodzeniu. No co musiałem jakoś się przemieszczać do łazienki. Wziąłem ją i zawróciłem do drzwi. Wyszedłem najciszej jak się tylko dało. Skierowałem się w stronę Belli. James jeszcze mnie nie usłyszał, bo zauważyć to mnie raczej nie zauważy chyba, że ma oczy dookoła głowy w co wątpię. Już byłem na tyle blisko, że mogłem Go palnąć tą kulą przez łeb, ale nie udało mi się. James w ostatniej chwili mnie usłyszał, odwrócił się i wybił mi z ręki kulę. Nie puścił Belli tylko mocniej przycisnął nóż do gardła dziewczyny. No zabiję drania, już mi się nie wymknie. Gestem wolnej ręki kazał mi się oddalić. Podszedłem do reszty. Co miąłem zrobić? Nie mogę narażać Bells. Nie mogę pozwolić, by jej się coś stało.

- Co Ty sobie myślisz! – James wpadł w furie – Nigdy jej nie zostawię! Nigdy! – gdy to powiedział zaczął wręcz ciągnąć za sobą Bells. Zaczęliśmy wszyscy iść za nimi szybkim krokiem, na prawie ja szedłem cholera jak ślimak! Gdy reszta była już całkiem z przodu, zobaczyłem budkę telefoniczną. Wybrałem numer na policję. Sygnał jeden, drugi...

- Komenda Policji. Słucham? – odezwał się poważny głoś funkcjonariusza.

- Nazywam się Edward Cullen. W szpitalu Św. Patryka jest szaleniec – teraz już nie potrafiłem być spokojny, gadałem jak katarynka. – porwał dziewczynę. Jest niebezpieczny ma nóż. Zabrał ją gdzieś, nie wiem gdzie, ale jest na terenie szpitala!

- Już wysyłam posiłki. – nawet się nie pożegnałem i nie odłożyłem słuchawki. Pobiegłem za resztą, tak biegłem i co z tego, że boli, gdy mojej Belli grozi niebezpieczeństwo? Gdzie oni wszyscy są! Biegam tak i biegam po tym szpitalu. Jak głupi. Dopiero po jakimś czasie usłyszałem.

- Edward! – to był Jasper.

- Gdzie oni są ?! – nie musiałem mówić o kogo mi chodzi.

- Na dachu. – odpowiedział Jasper,

- Na dachu?!?! – zaraz wyjdę z siebie. Co ten psychopata robi z nią na dachu? -  A gdzie dziewczyny? – zauważyłem, że i ich nie ma.

- Na dole. Czekają na policję. – a skąd?

- Skąd?

- Edward znamy Cię już jakiś czas, więc się domyśliliśmy, że zadzwonisz na policję.

- No tak.. – powiedziałem.

- Dobra chłopaki. Wchodzimy. – ten widok Belli w ramionach tego uh.. kretyna. Stała taka bezbronna, taka krucha. Ale co ja widzę! On chce ją pocałować!

- Zostaw ją Ty szaleńcu! – wręcz warknąłem – Puść ją! Przecież nie chcesz zrobić jej krzywdy. Cały szpital jest okrążony.- gdy to powiedział usłyszałam helikopter. WOW. Gdy to powiedziałem usłyszałem odgłos helikoptera.

- Uwierz mi, że nie masz u niej szans. Jak byś nie zauważył Moja Bella już wybrała partnera. – odszczeknął się James.

- Może i nie mam szans, ale robisz jej krzywdę rozumiesz?

- Wątpię.

- TU POLICJA! OPUŚĆ NÓŻ I WYCOFAJ SIĘ, POŁÓŻ SIĘ NA ZIEMI!

-Ani myślę – powiedział James. Odwrócił się do nas tyłem. Bella była z przodu, przytulał ją. Ale co on ma na plecach!?

- Emmett? Spójrz co on ma na plecach. Czy to nie spadochron?

- Bella! – krzyknąłem, a James już szedł w przepaść. Nie to nie może być prawda. – I tak nie uciekniesz! – krzyknąłem raczej do siebie. Bo ani Belli ani James już nie było. Staliśmy tak przez chwili w milczeniu. Nie wiedzieliśmy co robić. Helikopter poleciał za nimi, policjanci pewnie wsiedli w samochody i ruszyli za nimi. Czuję się taki sam. Bella... och.. nie ma jej tu.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin