Mój Zundel.rtf

(58 KB) Pobierz
Carroll Jonathan - Mój zundel

Carroll Jonathan

 

j zundel

 

Moja przyjaciółka Sara to sprytna babka. Kiedy wszyscy inni wciąż interesowali się głównie skakaniem z łóżka do łóżka, ona już kupowała akcje kompanii zajmującej się inżynierią genetyczną i Daimler-Benz.

- Seks się kończy, Frank. Teraz pora na strach i prestiż.

Prędzej czy później któryś z tych krajaczy genów znajdzie lekarstwo na AIDS i opryszczkę, więc wkupujemy się w to już teraz. A dopóki chodzenie do łóżka będzie niebezpieczne, najlepsza rozrywka to jeżenie mercedesem. Zobaczysz.  Posłuchałem jej rady i nigdy tego nie żowałem.

Miała w tej sprawie rację, tak samo jak w wielu innych.  Kiedy powiedziała, że ma na oku magazyn pełen okropnych mebli Naugahyde z lat pięćdziesiątych zamknąłem oczy i podałem jej czek. Kilka miesięcy później sprzedaliśmy cały ten kram za niezłe pieniądze nowej dyskotece „Edsel”.  Kręciliśmy ze sobą parę lat temu, ale szybko stwierdziliśmy, że lepiej nam wychodzą rozmowy przez telefon albo przy dobrej kolacji niż w łóżku. Na szczęście daliśmy spokój, póki jeszcze wzajemnie się lubiliśmy i nadal jesteśmy przyjaciółmi. Jest między nami nigdy nie sformułowana umowa, że każde może zadzwonić albo wpaść w dowolnej chwili, żeby się poskarż, albo pochwalić, albo wypłakać, a drugie pomoże, jak będzie umiało.  Parę miesięcy temu Sara zadzwoniła i powiedziała, że zamierza kupić psa. Byłem zaskoczony, bo nigdy nie mówiła, iż lubi zwierzęta, a poza tym w jej mieszkaniu było zawsze tak czysto, że można by przeprowadzić operacjęzgu na dywanie w salonie.

- Dlaczego?

- Przeczytałam książ o stresie. Tam jest napisane, że jeśli chce się uniknąć zawału, należy się zainteresować ludźmi, zwierzętami i roślinami.

- W takim razie, czemu nie kupisz kaktusa? Nie musiałabyś nawet go podlewać.

- Czułabym sięupio rozmawiając z rośliną. Ale widziałam niedawno zdjęcie tego psa w gazecie i natychmiast się zakochałam. W życiu nie widział czegoś tak cudownego.

- Jakiego psa?

- Zundla.

- Jakiego?

- To rzadka rasa z Austrii. Wyglądają zupełnie jak piecyki na kółkach.

- A ile kosztują?

- Tysiąc dolarów.

- Ile?

- Czy przyjdziesz pomóc mi wybrać?

- Przyjdę ci to wyperswadować.

Spotkaliśmy się i pojechali pociągiem na koniec Long Island. Na stacji Montauk czekał na nas łysy, gruby facet, który przedstawił się - Otto Kak i zawió nas do swojego domu. Przez całą drogęwił o zundlach. Jakie sądre, jak się same uczą, nigdy nie szczekają... Kręciłem głową i nie odrywałem wzroku od okna. Zupełnie nie miałem cierpliwości do zwierząt, nawet cudzych. W kółko linieją, plączą się pod nogami albo chorują. Rozumiem, dlaczego starzy ludzie je lubią. Może kiedyś, gdy bę samotnym osiemdziesięciolatkiem, pójdę do schroniska i wezmę jakiegoś zwierzaka, żeby mieć towarzystwo i kogoś, komu móbym rozkazywać. Ale na razie, kiedy widzę, jak robią mi na buty albo kiedy budzą mnie szczekaniem o trzeciej w nocy, cieszę się, że mieszkają gdzie indziej.

Dom Kaka wyglądał modelowo: nieduży, słoneczny i idealnie utrzymany. Jak tylko wjechaliśmy na podjazd, otworzyły się drzwi i wyszła jego żona. Towarzyszyły jej trzy psy, które podbiegły do samochodu.

Nie wyglądały jak piecyki, ale były dość kwadratowe i nabite. Tak, włnie nabite. Wyobraźcie sobie staroświecką skrzynkę pocztową pokrytą rudawą sierścią, a będziecie wiedzieć, jak wyglądają zundle. Są wielkości mniej więcej beaglea, mająapciaste uszy i łagodne, ciemne oczy, przyjazne i inteligentne. Miłe pieski, ale żeby tysiąc dolarów?

Wysiedliśmy i pochyliliśmy się, żeby je pogłaskać.  Klęcc obok Sary zdołem zapytać tak, by nikt inny nie usłyszał:

- Są niezłe, ale czemu takie drogie?

- Bo na świecie jest ich coś koło tysiąca.

- Czy to inwestycja?

Spojrzała na mnie, a potem wzniosła oczy do nieba.

- Nie. Frank. Podobają mi się. Czy to zabronione?

Zmieszany, nie odpowiedziałem i pogłaskałem najbliższego psa. Polizał moją. Jego język był żółty jak cytryna.

- Hej, spójrz na to!

- Włnie ten język narobił im najwięcej kłopotów - odezwał się pan Kak. - Dlatego jest ich teraz tak niewiele.

- Jak to?

- Zundle zostały wyhodowane w Austrii przez grafa Martina von Niegel do polowania na wilkołaki.  Tym razem ja wzniosłem oczy do nieba.

- Wilkołaki?

- Tak. Historia mówi, że von Niegel był bogatym włcicielem ziemskim i adeptem alchemii. Musiał to być niezły facet, bo chodziły plotki, że Goethe opisał go w swoim „Fauście”. W każdym razie głęboko się w coś zaplątał, jakieś kontakty z ciemnymi siłami, czy coś takiego, bo sporą część swojej fortuny wydał na wyhodowanie psów, które mogłyby wykrywać wilkołaki, zanim te zaatakują. To wydarzenie autentyczne, zapisane w jego biografii.

- Może był po prostu szalony?

Sara rzuciła mi wściekłe spojrzenie. Chciała wysłuchać tej historii, jeśli miała kupić psa.

- Może, ale jak pan widzi udało mu się stworzyć bardzo niezwykłą rasę.

- A co się dzieje, kiedy pies widzi wilkołaka?

Kak uśmiechnął się.

- Jego oczy przybierają kolor języka, jak tylko następuje jakikolwiek kontakt cielesny między psem a wilkołakiem. Ale dopiero gdy pies skończy sześć miesięcy. Do tego czasu to po prostu pokojowy piesek.

- A co się dzieje, kiedy pies już rozpozna eee... wroga?

- Nic. On po prostu daje znać, że wróg tu jest. Reszta zależy od pana.

- Czy kiedykolwiek widział pan coś takiego?

- Nie, nie mogę tego powiedzieć. Może po prostu nie ma wielu wilkołaków w Montauk, hm? - Uśmiechnął się, ale tylko na moment. - Ale powiem wam coś interesującego. Ta historia jest zresztą prawdziwa.

Pod koniec drugiej wojny światowej Hitler wysł elitarną grupę żnierzy w ostatniej desperackiej próbie powstrzymania aliantów. Nazwał ich Wilkołakami i podobno byli to najbrutalniejsi żnierze, jakich kiedykolwiek widziano. Coś jak L.U.R.P. w Wietnamie. W każdym razie ci faceci pracowali sporo w Austrii, a jednym z ich pierwszych przedsięwzięć była wyprawa do tego, co zostało z majątku von Niegla i zabicie wszystkich zundli, jakie mogli znaleźć. To udokumentowane. Włnie dlatego teraz jest ich tak mało. Na szczęście trochę psów przewieziono przed wojną tutaj i dzięki temu rasa przetrwała. Pytanie brzmi: dlaczego ci faceci zadali sobie tyle trudu, by mordować stado psów, jeśli ta historia nie była ani trochę prawdziwa?  Oczywiście, Sara kupiła psa. Była tak zachwycona historyjką o pogromcach Wilkołaków, że pewnie wydałaby i dwa tysiące dolarów, gdyby to było konieczne.

Jednak muszę przyznać, że Mailbox (spodobało jej się moje skojarzenie i tak go nazwała) okazał się najmilszym psem, jakiego można sobie wyobrazić. Spaługo, prawie nigdy nie załatwiał się w domu (chociaż miał dopiero parę miesięcy) i lubił być z kimś, ale nie na kimś. Po jakimś czasie przyznałem się Sarze nieśmiało, że też go polubiłem.

- To świetnie, Frank, bo myś, że możesz mi oddać wielką przysługę. Wygląda na to, że niedługo bę musiała polecieć na dwa miesiące do Hongkongu. Ten budynek dla Wakoski Institute zostanie jednak zbudowany i chcą, żebym wzięła w tym udział. To znaczy, że Mailbox pójdzie albo do schroniska, albo do ciebie.

- Może być do mnie. Myś, że wytrzymam z nim parę tygodni.

- To włnie problem, Frank. To nie będzie parę tygodni.

Raczej parę miesięcy.

- W porzą...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin