ROZDZIAŁ I
Tula Backe była wspaniałym dzieckiem; takim, o jakim
śnić mógł każdy ojciec i każda matka.
Duża i silna jak na swój wiek, okrągła i pogodna. Miała
złociste loczki i bystre oczy. Szerokie, skore do uśmiechu
usta w rumianej buzi dopełniały obrazu aniołka. Tula była
po prostu śliczna. Pulchny, wdzięczny brzdąc, którego
chciałoby się wyściskać.
W okresie niemowlęcym i we wczesnym dzieciństwie
nie sprawiała żadnych kłopotów.
"Macie doprawdy czarujące dziecko, Gunillo i Erlan-
dzie! - mawiali zwykle goście. - Piękny dar boży, toż to
prawdziwy aniołek".
A Tula była wcielonym diabłem!
Tyle że trzymała to w sekrecie.
Wszyscy członkowie rodu Ludzi Lodu byli przeko-
nani, że w tym pokoleniu obciążone złym dziedzictwem
było pierwsze dziecko Gunilli, to zbyt wcześnie urodzo-
ne. Pozostała trójka bowiem, Anna Maria, Tula i Eskil,
była tak przykładna, jakby natura zatraciła wszelki
umiar.
Jedynie Tula wiedziała, że nie wszystko z nią jest tak,
jak być powinno. Oczywiście ani trochę jej to nie
martwiło, radowała się ze swej wyjątkowości, wręcz
upajała złym dziedzictwem Ludzi Lodu. Była bardzo
sprytnym, inteligentnym dzieckiem i prędko się nauczyła,
jak należy radzić sobie z dorosłymi. Nazywała samą siebie
"aniołem o czarnych skrzydłach" i to też stanowiło źródło
jej uciechy.
Obdarzona była również poczuciem humoru i ta cecha
zdecydowanie różniła ją od Solvego. Solve nigdy nie
umiał śmiać się z siebie. Ale wiele ich łączyło. Solve,
podobnie jak Tula, przez długi czas utrzymywał w tajem-
nicy swe zdolności. Do Solvego jednak świadomość, że
jest dotknięty, dotarła stosunkowo późno. Tula od
początku zdawała sobie sprawę ze swego stanu.
Nie pamiętała już dokładnie, kiedy sobie to uprzytom-
niła. Miała wrażenie, że wiedziała o tym od zawsze i na
zawsze chciała tę wiedzę za wszelką cenę zatrzymać tylko
dla siebie.
Bardzo, bardzo wcześnie pojęła, że ludzie lubią grzecz-
ne, wesołe i posłuszne dzieci. Była więc grzeczna, wesoła
i posłuszna. Na pozór. I szalenie ją to bawiło. Kiedy
czasami układność i posłuszeństwo za bardzo dawały jej
się we znaki, po cichu mamrotała wiązankę przekleństw,
co przynosiło jej ulgę. Przeklinać nauczyła się od paro-
bków we dworze, przejawiała przy tym niezwykłą zdol-
ność wychwytywania wyrażeń najordynarniejszych, naj-
bardziej szokujących. Przechowywała je głęboko w sercu
na samotne odświętne chwile.
Jak wielu jej przodków, między innymi Sol, Tula
kochała swych rodziców. Wprost fanatycznie! Równie
mocnym uczuciem darzyła ojca matki, dziadka Arva. Byli
jej najlepszymi przyjaciółmi na świecie i niech się strzeże
ten, kto ośmieliłby się skrzywdzić dziadka czy babcię Siri,
mamę Gunillę czy też tatę Erlanda. Gniew Tuli mógł być
straszliwy, a zemsta okrutna - z ukrycia, oczywiście.
Żyło w jej otoczeniu mnóstwo ludzi, których nie
lubiła. Uważała natomiast, że członek parlamentu Arvid
Posse, dziedzic na dworze Bergqvara, jest miłym starusz-
kiem. Mógł spokojnie pławić się w łaskach Tuli, choć,
rzecz jasna, on sam o tym nie wiedział.
Mieszkańcy Bergqvara wielu rzeczy nie wiedzieli
o Tuli.
Na przykład ta historia z parobkiem o chytrych,
wąskich jak szparki oczach, który przybył na dwór i tu
znalazł zatrudnienie. W tym czasie Tula miała mniej
więcej pięć lat, była pulchna i tak śliczna, że kobiety na
jej widok świergotały: "Jest tak słodka, że można ją
zjeść".
Nikt nie pamiętał, że nowy parobek należał kiedyś do
złodziejskiej bandy, której członków dawno temu ów-
czesny sędzia Posse skazał na ciemnicę. Od tego wydarze-
nia minęło wiele lat, Posse zapomniał już o tym człowieku,
a i ten przecież z młodzieniaszka przeobraził się w męż-
czyznę w średnim wieku o popsutych zębach i wiecznie
nie dogolonych resztkach brody. Poza tym dziedzic
rzadko miał do czynienia ze swymi parobkami, o pracow-
ników martwił się zarządca.
Parobka zwano Olle-Drań i już samo to przezwisko
powinno wzbudzić czujność. Przybył do Bergqvara z jed-
nego tylko powodu. Przywiodła go żądza zemsty wobec
łajdaka, który ośmielił się skazać i jego, i jego kompanów
na więzienie. Większość rzezimieszków z dawnej bandy
wymarła, ale on żył nadal i knuł zemstę.
Olle-Drań nie był zachwycony faktem, że Posse tak
rzadko bywa w domu. Do diabła, zbyt wiele czasu spędzał
w Sztokholmie, gdzie zasiadał w parlamencie i cieszył się
ogólnym szacunkiem. Doprawdy, wcale nie wiadomo,
dlaczego!
Ale nareszcie przebywał w domu...
Była późna wiosna, dziedzic obchodził majątek.
Teraz albo nigdy, pomyślał Olle.
Miał strzelbę skradzioną pewnemu żołnierzowi, które-
go musiał uciszyć na zawsze. Nie mógł postąpić inaczej,
potrzebował także amunicji, a żołnierz za nic nie chciał
oddać jej dobrowolnie.
Jak był taki głupi, to sam sobie mógł tylko za to
dziękować, zarechotał w duchu Olle-Drań.
Teraz strzelba leżała ukryta w stodole.
Olle rozejrzał się dokoła chytrymi oczami. Nikogo nie
ma w pobliżu. Tylko ta dziewuszka od pisarza, ta, którą
nazywają aniołkiem.
Choć Olle-Drań parsknął pogardliwie, musiał przy-
znać ludziom rację. Nigdy jeszcze nie widział ładniejszego
dzieciaka. Nie był to wcale delikatny elf, o nie, lecz mały,
pyzaty promyk słońca. Takie dziecko spotkać można
zaledwie raz w życiu.
Bawiła się na ścieżce w ogrodzie. Ułożyła na ziemi jakiś
wzór z patyczków i kamyków i skakała wokół nich. Była
bardzo zajęta, nawet nie podniosła głowy, gdy przekradał
się przez ogrodzone pastwisko do stodoły.
No, nareszcie dotarł na górę. Strzelba...? Jest, jest na
miejscu, to dobra kryjówka! Olle-Drań ładował ją staran-
nie, bez pośpiechu. Miał dużo czasu. Dziedzic musiał
najpierw obejrzeć oborę. Następnie rozstawał się z eskortą
i sam wychodził na pola; Olle-Drań znał już rutynowy
rozkład zajęć dziedzica. Pan Posse był myślicielem,
uwielbiał spacerować samotnie w te nieliczne dni, kiedy
mógł być w domu.
Teraz przechodził za stodołą, kierując się ku polom...
A Ollego-Drania nikt nie mógł zobaczyć.
Huk wystrzału oczywiście będzie słychać, ale wiele
czasu upłynie, nim ktokolwiek się zorientuje, skąd wyle-
ciała kula, wszyscy wszak zajęci są pracą od frontu
budynków gospodarczych. A zanim odnajdą gospodarza
na polach, strzelba znów trafi do schowka, a Olle wróci do
pracy i o niczym nie będzie wiedzieć.
Lensman z pewnością dojdzie do wniosku, że hrabia
Posse został zastrzelony w wyniku nieszczęśliwego wypa-
dku. Zabójca najprawdopodobniej krył się w lesie.
Strzelba została załadowana. Olle-Drań zajął miejsce
przy niewielkim okienku na stryszku stodoły.
Tam szedł właściciel dworu... Ten obtzydliwy, nadęty
sędzia! Teraz dostanie za swoje! Za każdy rok, który Olle
spędził w niewoli, za każdy kamień, który przeniósł...
Jeszcze kawałek na pole! Tam! Świetnie, mój przyjacie-
lu, teraz jesteś już martwy!
Olle, gotów do zbrodni, zginał już palec.
- Uuuch!
Podskoczył w górę. Drobniuteńki cień wysunął się zza
słupa, będącego podporą dachu stodoły, i rozległ się
dźwięczny śmiech.
- Ale cię przestraszyłam! - zawołała Tula. - Nie
widziałeś mnie, przyznaj się, że mnie nie widziałeś!
Olle-Drań zdusił w sobie długą wiązankę przekleństw.
Starał się ukryć strzelbę, ale jak, na Boga, mógł to zrobić?
- Strzelasz do wron?
Nie sięgała jeszcze okna i nie mogła przez nie wyjrzeć.
Dzięki wam, wszyscy bogowie, pomyślał Olle. Wiedzia-
łem, że czuwacie nade mną.
- Do... do wron? Tak... tak, oczywiście!
Na moment ogarnęło go dzikie pragnienie, by ukręcić
głowę małemu, niczego nie pojmującemu stworzeniu, które
zabawiało się drobnymi podskokami na zniszczonych
deskach stryszku. Dziedzic jednak znajdował się już teraz
daleko, magiczna chwila minęła, a też i Olle nie chciał
obciążać się ukrywaniem jeszcze jednego morderstwa.
Dziewczynka była ulubienicą całej parafii, gdyby zaginęła,
a potem znaleziono by ją tu martwą, spowodowałoby
to gwałtowne poruszenie. Kiedy chodzi o dzieci, ludzie
zazwyczaj okazują się przeklęcie sentymentalni. Z pew-
nością miałby wiele trudności z udowodnieniem swej
niewinności.
Podskokami zbliżyła się do drabiny i zaczęła schodzić
w dół. Wkrótce już jej nie widział.
Ale i sędzia Posse zniknął mu z oczu.
Olle-Drań przeklinał długo i szpetnie.
Kilka dni później znów nadarzyła się szczęśliwa okazja.
Dziedzic chciał załatwić jakąś sprawę u proboszcza parafii
Bergunda. Pojechał sam, a do domu wracać miał o zmierz-
chu, aleją.
Kiedy tylko słońce zaczęło chylić się ku zachodowi
Olle-Drań przekradł się cicheem do alei. Tam przez całą
szerokość drogi rozpiął między dwoma drzewami cienką,
bardzo mocną linkę. Na odpowiedniej wysokości, tak
przemyślnie, że koń musiał się potknąć. A hrabia Posse
zawsze gdy wracał do domu aleją, jechał bardzo szybko...
Świetnie! Pułapka została zastawiona. Zadowolony
z siebie Olle przyjrzał się swemu dziełu i zawrócił ku
dworowi. Nie planował wcale powrotu do domu, miał
raczej zamiar ukryć się gdzieś w połowie drogi, by móc we
właściwym czasie usunąć ślady zasadzki.
Nie dotarł jednak daleko, kiedy z tyłu dobiegł go słaby
głosik:
- Wujku Olle-Draniu !
Co takiego? Otwarcie posługiwano się jego przezwis-
kiem?
Usłyszał za sobą drobne kroczki. Przystanął.
Tula, zdyszana, wydusiła z siebie:
- Zapomniałeś... zapomniałeś o... sznurku. Okropnie
trudno... było... go... odwiązać. Proszę!
Omal nie pękła z dumy, że mogła się do czegoś
przydać.
W miarę jak jego ociężały umysł zaczynał pracować,
narastała też irytacja. Olle wyszarpnął dziecku powróz
z rąk.
- Pilnuj swego nosa, smarkulo! - parsknął i odszedł od
niej, kipiąc ze złości. Dopiero teraz wściekł się naprawdę.
Daleko w alei rozległ się tętent końskich kopyt.
Jeździec zbliżał się z każdą chwilą. Olle-Drań nie za-
trzymał się i nie nasłuchiwał, skręcił jedynie w bok, by nikt
go nie widział.
Kolejna okazja nadarzyła się wtedy, kiedy Olle-Drań
naprawiał dach. Przypadkicm właściciel dworu znalazł się
tuż pod nim. Olle trzymał w dłoni ciężką dachówkę.
Wystarczyło wypuścić ją z ręki i szybko przemieścić się na
drugą stronę, nie będąc zauważonym przez nikogo.
- Wujku Olle-Draniu! - rozległ się z oddali znienawi-
dzony cienki głosik. - Ale jesteś wysoko! Czy mogę się do
ciebie wdrapać?
Stał tak, trzymaiąc dachówkę w dłoni, gotów do skoku
na drugą stronę. A na trawniku stała Tula. Dziedzic
i zarządca dworu postąpili o krok do tyłu i zadarłszy
głowy wpatrywali się w niego.
Przekleństwo! Cholerny dzieciak! Pomiot Szatana!
Olle-Drań nie wiedział, ile racji kryło się w tym
ostatnim określeniu.
A potem dziedzic wrócił do Sztokholmu.
Lecz synowie zostali! Dziedzic miał sześciu synów, ale
w obejściu najczęściej można było spotkać kręcącego się
wokół zabudowań gospodarczych Arvida Mauritza Pos-
sego. Że też Olle wcześniej nie wpadł na taki pomysł!
Jeszcze straszniejsza zemsta: syn! Gdyby został zabity, co
powiedziałby na to wielki pan sędzia Arvid Erik Posse?
A przecież takiemu kurczakowi o wiele łatwiej skręcić
kark.
Snuł nowe plany...
Okazało się jednak, że i tym razem będą kłopoty.
Synowie Possego z wielką sympatią odnosili się do tego
nieznośnego dzieciaka z domu pisarza, tej smarkuli, która,
jak się zdawało, potrafiła być na Bergqvara jednocześnie
wszędzie. Przecież ona swą dziecięcą naiwnością już
niezliczoną ilość razy zdołała obrócić wniwecz plany
Ollego, to ona sprawiła, że niemal dławiła go bezradność.
Zawsze była przy którymś z synów dziedzica, pełna
podziwu włóczyła się za nimi. A ci idioci wydawali się
zadowoleni, pochlebiało im jej uwielbienie, lubili, widać,
jej szczebiotliwy śmiech, który rozbrzmiewał dokoła
i wdzierał się Ollemu-Draniowi w uszy.
Właściwie Tula nie mieszkała na dworze bergqvara.
Rodzice jej mieli własną zagrodę, która rozrastała się
z powodzeniem, bo ojciec Erland był dobrym żołnierzem
i udało mu się awansować. Często jednak przebywał na
służbie, a wtedy Gunilla zwykle przenosiła się do swego
ojca, Arva Gripa, pisarza dworskiego. Uważała, że tak jest
bezpieczniej, i dla niej, i dla Tuli. Ale tak naprawdę,
właściwy powód jej pobytów w domu ojca był zupełnie
inny. Gunilla bardzo niepokoiła się o swego ukochanego
tatę, starego Arva. Obawiała się, że coś mu się stanie,
jeszcze, nie daj Bóg, zachoruje? Chciała być blisko niego.
Jej niepokój był zupełnie nieuzasadniony, Arv nie był
wszak ani taki stary, ani chorowity. Mxał pięćdziesiąt
siedem lat, a dla mężczyzny z Ludzi Lodu to żaden wiek.
Gunilla jednak nie mogła tego zrozumieć, a Arv bardzo
się cieszył, że może mieć córkę i wnuczkę tak blisko siebie.
Zdołał wreszcie przekonać Siri z Młyńskiego Potoku, by
zgodziła się go poślubić, lecz ona nadal cierpiała z powodu
następstw strasznych lat spędzonych w Diabelskim Jarze.
Szczególnie więc mała Tula była jak promyk słońca
rozjaśniający życie Arva i jego dwu zranionych na duszy
kobiet, Siri i Gunilli.
Natomiast Olle-Drań życzył temu małemu promykowi
słońca i całej jej rodzinie wszystkiego co najgorsze.
Ale pewnego dnia on zwycięży! Rodzina pisarza
właściwie go nie obchodziła, była nieistotna. Zniszczyć
miał przecież ród Posse. Teraz skupił się na młodziutkim
Arvidzie Mauritzu.
O dziwo, nie przyszło mu do głowy, by najpierw
usunąć z drogi Tulę, a o tym właśnie powinien był
pomyśleć. Jednakże jego prymitywny umysł wytyczył
sobie jeden tylko cel - cały czas z maniakalnym uporem
szukał sposobu, jak zniszczyć tego, kto wtrącił go do
więzienia: sędziego Possego. A plan, by uderzyć w jed-
nego z jego synńw, był wprost genialny, tak przynajmniej
uważał sam Olle.
Okazja nadarzyła się pewnego dnia, kiedy młodziutki
chłopak, trzynastolatek, został sam w domu na dworze.
Tula, ta smarkata, która zawsze przynosiła Ollemu nie-
szczęście, pojawiając się w krytycznych momentach, była
teraz u matki, jadła obiad. Z jej strony nic mu więc nie
zagrażało. Wspaniale!
Olle-Drań odważył się na rozmowę z paniczem Ar-
videm o młodym, dobrze zapowiadającym się byczku,
którego sąsiad chciał kupić za niezły grosz. Olle jednak nie
mógł sam o tym decydować. Czy młody panicz, taki
przecież z niego znawca, mógłby łaskawie przyjść do
obory i rzucić okiem na byczka, tak by Olle nie popełnił
głupstwa? Zarządca? Nie, on niestety był w lesie, liczył
drzewo.
Nazwany znawcą Arvid, przyjemnie połechtany na
ambicji, obiecał przyjść. Za jakieś pół godziny?
Olle-Drań miał czekać w oborze.
Poczynił już odpowiednie przygotowania. Zarzuci się
chłopcu sznur na szyję i już, koniec z nim, potem tylko
trzeba prędko przenieść go do dołu wykopanego w kącie
i równie szybko przysypać. Nie pozostanie żaden ślad.
Nikt się nie dowie, że chłopak poszedł do obory - z tego
prostego powodu, że rodzina ze dworu była na przyjęciu,
a pracownicy w lesie.
Tula została sama u dziadka Arva. Dziadek wyszedł
gdzieś na obchód majątku, a może do lasu, natomiast
babcia Siri i Gunilla były w pralni. Tula uznała więc, że nic
się nie stanie, jeśli otworzy kryjącą tak wiele tajemnic
szufladę w komodzie dziadka i obejrzy sobie skarby, które
tam przechowywał.
Oto medal za długą i wierną służbę. Nie, on nie mógł
się na nic przydać.
A to pamiątkowa moneta, którą dostał od samego
króla. Ach, dziadek tak wiele razy opowiadał o zawartości
szuflady! Ta moneta wyglądała dziwnie, dziadek mówił
że nie można za nią nic kupić.
Ale to!
Pulchna rączka Tuli zacisnęła się wokół dużego błysz-
czącego pieniążka, o którym tatuś, Erland, lubił roz-
prawiać godzinami. Za niego można kupić cały świat!
Tula święcie w to wierzyła, po ojcu bowiem odziedzi-
czyła skłonność do przesady.
Nie czując najdrobniejszych nawet wyrzutów sumie-
nia, zamknęła szufladę komody i wybiegła z domu, mocno
ściskając w dłoni monetę. Pieniądz był tak duży, że jej
paluszki ledwie zdołały go objąć.
- Dziadek na pewno by mi to wybaczył - półgłosem
pocieszała samą siebie.
Młody Arvid Mauritz Posse szedł właśnie do obory.
Na środku dziedzińca spotkał Tulę - zatrzymała się przed
nim zdyszana. Na słodkiej, szczerej buzi wykwitły ru-
mieńce.
- Arvidzie!
Tula była jedyną z niżej urodzonych osób na dwo-
rze, której wolno było zwracać się do paniczów po
imieniu.
- Arvidzie, ten parobek prosił, żebym ci powiedziała,
że zawołano go do pracy w lesie. Gdybyście więc mogli
jutro obejrzeć tego cielaka...
Trzynastolatek zawahał się.
- Sam mógłbym go zobaczyć, ale nie wiem, o którego
mu chodziło...
- Może lepiej poczekać do jutra?
- No, tak, chyba tak. Dziękuję, kochana Tulo!
Pogłaskał ulubienicę po złotej główce i zawrócił.
Kiedy tylko zniknął we dworze, Tula pobiegła do
obory.
Olle-Drań zaczynał się niecierpliwić. Czyżby ten nic-
poń nie miał zamiaru przyjść? W kieszeni miał już gotową
pętlę. W mrocznym kącie oboty, wśród boksów dla cieląt,
chłopak nie zdoła nawet się zorientować, co go czeka.
A on szybko pociągnie i...
Ale dlaczego, do pioruna, chłopak nie przychodzi?
Coś... jakby jakiś ruch albo dźwięk, lub też może
instynkt nakazał Ollemu odwrócić głowę.
Ta szatańska dziewczyna!
Siedziała na krawędzi wielkiego zbiornika na nawóz,
nowoczesnej dumy Bergqvara. Usadowiła się nieco uko-
sem i ukradkiem zerkała to na Ollego, to znów na wielką,
pięknie błyszczącą monetę, którą trzymała w dłoni.
...
Lilith__