Bartosz Wierzbięta_wywiady.docx

(31 KB) Pobierz

http://www.stopklatka.pl/wywiady/wywiad.asp?wi=9771

Bardzo dobre dialogi są. Rozmowa z Bartoszem Wierzbiętą

Joanna Wizmur  - reżyser i Bartosz Wierzbięta  - dialogista sprawili, że widzowie chcą oglądać filmy z polskim dubbingiem. O swojej pracy opowiada nam Bartosz Wierzbięta.

Grzegorz Wojtowicz: Ja doszło do tego, że zacząłeś pisać polskie dialogi?

Bartosz Wierzbięta: Od początku byłem związany z językami obcymi. Chodziłem do liceum francuskojęzycznego. Tam też uczyłem się angielskiego. Potem studiowałem języki na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Lingwistyki Stosowanej. Jako student zacząłem robić tłumaczenia reklam. Przez znajomych trafiłem do Studia Start International, które poszukiwało tłumaczy dokumentalnych filmów dla kanału Planete. To były tłumaczenia lektorskie, czyli szeptanka. Po roku pracy przy dokumentach i kilku fabułach telewizyjnych dostałem propozycję pisania tekstów do dubbingu. Postanowiłem spróbować.

Zaczynałeś od Misia Yogi.

Tak, na początku pisałem dialogi do bajek. Mogłem się spokojnie uczyć tego rzemiosła ponieważ wymogi techniczne Misia Yogi były dosyć symboliczne - występowały tylko dwie pozycje ust: otwarte i zamknięte. Potem tłumaczyłem inne bajki, m.in. "Johnny Bravo" oraz "Krowa i kurczak".

Aż w końcu dostałeś do tłumaczenia pełnometrażowy film animowany. Były to "Uciekające kurczaki".

Pamiętam, że bardzo się bałem. To spora odpowiedzialność, biorąc pod uwagę chociażby koszt przygotowania takiego dubbingu. Ale chyba mi się udało, ponieważ "Uciekające kurczaki" cieszyły się sporą popularnością.

Przez lata dubbing w Polsce spychany był na margines. Ostatnie produkcje takie, jak: wspomniane "Uciekające kurczaki", "Shrek" czy "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra", spowodowały, że ta forma tłumaczenia powraca do łask.

Niechęć Polaków do dubbingu wynika przede wszystkim z doświadczeń związanych z kiepskim dubbingiem telewizyjnym. Trzeba podkreślić, że dubbing telewizyjny jest zupełnie inną dziedziną niż dubbing do filmów pełnometrażowych. Niektóre telewizje starały się także na początku lat 90. dubbingować filmy i seriale aktorskie. Efekt tego był niejednokrotnie mizerny. Niestety, nie da się zrobić dobrego dubbingu za mizerne pieniądze. Dobry dubbing po prostu kosztuje. Nie można zmusić na przykład znakomitego aktora, żeby za kiepskie pieniądze traktował dubbing inaczej niż kolejną chałturę. Miałem dużo szczęścia, że zarówno "Uciekające kurczaki" jak i "Shrek" były filmami robionymi również z myślą o widzu dorosłym. W związku z tym dubbing w tych filmach nie był traktowany jako zło konieczne - żeby dzieci nie musiały składać literek - tylko był robiony po to, żeby się podobać. Po "Shreku" mnóstwo osób przekonało się do dubbingu.

W jaki sposób pracujesz? Pilot w jednym ręku, a w drugim klawiatura komputera?

Mam mały monitor zespolony z magnetowidem, który stawiam obok komputera. Zanim zacznę pisać, kilkakrotnie oglądam film, żeby zorientować się w ogólnej intrydze. Potem oglądam kawałek filmu, piszę kwestię, a następnie sprawdzam, czy napisana przez mnie fraza mieści się w kłapach, czyli czy pasuje do ruchu ust aktora. W związku z tym, że mam już jakieś doświadczenie, w tej chwili przede wszystkim staram się dbać o to, żeby kwestie danej postaci były konsekwentne i żeby służyły budowaniu jej psychologicznego rysu. W zależności od tego, co napiszę, to właśnie w taki a nie inny sposób widz będzie odbierał daną postać. Inaczej może się zdarzyć, że wszystko jest perfekcyjnie dobrane pod względem synchronicznym, ale nie "brzmi" tak jak powinno, bo brakuje spójności stylistycznej.

Największym wyzwaniem dla tłumacza są chyba wyrażenia, których nie da się przełożyć wprost i trzeba szukać ich polskiego ekwiwalentu.

Dialogi muszą być zrozumiałe dla polskiej publiczności, dlatego sztywne trzymanie się oryginalnych dialogów jest nie zawsze właściwe. Oryginalne niuanse językowe i gra słów jeśli nie są zabawne, to trzeba je zaadaptować do polskich warunków. "Dojrzewanie" mojego warsztatu tłumacza polegało na tym, że zdawałem sobie sprawę z tego, że mam coraz większą wolność i na coraz większą wolność mogę sobie pozwolić. Tłumaczenie dubbingowe filmów nie jest ćwiczeniem na studiach. Tu nie chodzi o to, żeby polski tekst był idealnym odzwierciedleniem tekstu oryginalnego. Tu liczy się synchronizacja, atrakcyjność i zrozumiałość. Z własnego doświadczenia wiem, że w praktyce im bardziej polski dialog odchodzi od oryginału, tym jest lepszy - nie jest to wprawdzie reguła, ale te filmy, które takich różnic miały najwięcej, cieszyły się największą popularnością.

Odnośniki do polskiej rzeczywistości stały się już Twoim znakiem rozpoznawczym.

Wszędzie tam, gdzie w oryginale pojawia się postmodernistyczna zabawa popkulturowymi ikonami, staram się taką zabawę dostosowywać do polskich realiów. W filmie "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra" jest scena, w której w oryginale główni bohaterowie, rozmawiając o jedzeniu, śpiewają nagle: "barakuda, barakuda". Być może we Francji jest taki przebój, nie wiem. Mogłem to zostawić w takiej formie, ale nie byłoby to zupełnie zrozumiałe. Dlatego zdecydowałem się na "pieczone korale", co jest odniesieniem do wielkiego przeboju Brathanków. W innej ze scen Asterix, Obelix i Numernabis spacerują po placu budowy pałacu. Asterix mówi w pewnym momencie, że straszny tu tłok, zupełnie jak na słowiańskich stadionach, gdzie można kupić dosłownie wszystko. W oryginale pojawiało się odwołanie do jakichś targów francuskich, gdzie wystawiają najnowsze modele wołów. Nie było to jednak zrozumiałe. Zastanawialiśmy się też nad zastąpieniem tej wypowiedzi salonem koni zaprzęgowych w Ursusie, ale uznaliśmy, że za bardzo wychodzi to z historycznych ram.

Skąd czerpiesz inspirację?

Wszystko jest uzależnione od języka, jakim ma mówić postać. Na przykład przy pisaniu dialogów dla szczurów z "Uciekających kurczaków", które mówią praskim szemranym językiem, inspirowała mnie proza Leopolda Tyrmanda. W przypadku roli Osła ze "Shreka", któremu głosu użyczył Jerzy Stuhr, mogłem wykorzystywać specyficzne "stuhrzyzmy". Poza tym starałem się tak konstruować zdania, żeby brzmiały tak, jakby pochodziły naprawdę od niego. Na przykład scena na moście, gdzie Osioł mówi: "Nie patrz w dół. Nie patrz w dół. Shrek! Ja w dół patrzę". Nie jest to żaden cytat ze Stuhra, ale udało mi się ten fragment tak napisać, że znakomicie pasuje do tego aktora.

No właśnie, ale żeby tak konstruować dialogi, musisz wiedzieć wcześniej, kto będzie podkładał głosy. Czy tak jest w rzeczywistości?

Oczywiście nie znam wszystkich głosów, ale zawsze informuje się mnie o tych najważniejszych. Jeśli nie znam polskiego odtwórcy jakiejś postaci, to staram się na wstępnym etapie pracy sugerować brzmieniem i wyglądem oryginału. Potem rozmawiam z reżyser dubbingu Joanną Wizmur, która daje mi swoje dokładne wskazówki na temat rysu postaci. Kiedy tekst jest gotowy, rozpoczynają się nagrania. Staram się w nich uczestniczyć, ponieważ często nawet w ostatniej chwili dokonywane są jeszcze zmiany w dialogach. Na przykład w przypadku filmu "Potwory i spółka" większość najlepszych tekstów, które znalazły się na liście dialogowej, przyszła mi do głowy w trakcie nagrań.

Przechodzi wszystko, co zaproponujesz?

Z reguły nie ma większych ingerencji w tekst, który przygotuję. Zdarzają się jednak opinie, z którymi trudno mi się zgodzić. Tak było w przypadku filmu "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra". Jego konsultantka opatrzyła moje tłumaczenie uwagami, które wynikały ewidentnie z tego, że pani ta zupełnie nie zrozumiała specyfiki dubbingu. Zarzucała mi na przykład, że przetłumaczyłem "papa" jako "mama" a nie jako "tata". Oczywiście to nie był mój błąd, ale celowa zamiana, która podyktowana była zasadami dubbingu. W tym przypadku nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ postać ta i tak nie pojawia się w filmie osobiście, umiejscowiona jest jedynie w wypowiedzi i zamiast "tata raz mi powiedział" napisałem "mama raz mi powiedziała", bo tak bardziej pasowało.

Joanna Wizmur nazwała cię kiedyś mistrzem języka potocznego.

Do pewnego momentu w dubbingu panowała taka zasada, że tekst musi być elegancki, a jego artykulacja powinna być dykcyjnie nienaganna. To było nie najlepsze założenie, bo dubbing powinien być zrobiony tak, żeby wyglądało to w taki sposób, jakby ten film powstał w Polsce, a w Polsce przecież się tak sztucznie nie gra. To musi brzmieć autentycznie, ponieważ w przeciwnym razie dubbing będzie sztuczny. Joasia spróbowała nagrywać aktorów na leniwych ustach, które są bardziej naturalne. Za tym poszło również dostosowanie języka, który z hiperpoprawnego zbliżył się do języka potocznego. Do niedawna w dubbingu było tak, że jeśli dziecko miało czemuś zaprzeczyć, mówiło "wcale nie" albo "bynajmniej". Jakie dzieci tak mówią? Dzieci w takiej sytuacji mówią "wcale że nie". Jest to niepoprawne, ale tak się mówi i tego nie zmienimy. I co z tym zrobić? Zastanawialiśmy się, czy możemy pozwolić sobie na "wcale że nie". Doszliśmy do wniosku, że tak. Ponieważ filmy nie powstają po to, żeby uczyć. Nie po to przecież chodzi się do kina. Do kina chodzi po to, żeby się pośmiać, wzruszyć albo przestraszyć. I temu ma służyć dubbing, a nie nauce języka. Tym powinna się zajmować chyba szkoła.

W tej chwili na ekranach goszczą dwa filmy z twoimi dialogami: animowany "Lilo i Stich" oraz aktorski "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra". Jakie są różnice między pisaniem dialogów do filmu animowanego i aktorskiego?

Wszyscy myślą, że łatwiej jest pisać do kreskówki. Tymczasem moim zdaniem jest to trudniejsze. To właśnie tam pojawiają się wielkie, wybałuszone oczy, dziwne miny, kilkakrotnie większa dynamika ciała. To wszystko musi zostać dopasowane do synchronów. Jest więcej szczegółów, na które trzeba zwracać uwagę, bo są bardzo widoczne. W filmie aktorskim takiej ekwilibrystyki nie ma. Dlatego jest łatwiej pisać do filmów aktorskich. W filmach aktorskich człowiek ma zagrać człowieka, a przy dubbingu filmu animowanego człowiek musi zagrać na przykład stół i musi zrobić to jedynie przy pomocy głosu. Mój tekst musi mu w tym pomóc.

Pracujesz również nad scenariuszami do filmów i seriali.

Tak, poprawiam je w charakterze dialogisty. Moim zadaniem jest dynamizować gotowy scenariusz pod względem językowym. Zdarza się też, że nanoszę poprawki do całego scenariusza.

Nie myślałeś o napisaniu samodzielnego scenariusza?

Trochę na to za wcześnie. Znam się na dialogach i wiem, jak budować postać poprzez dialog. Natomiast nie za bardzo znam się na konstruowaniu całego scenariusza po względem dramaturgicznym.

No w każdym razie gdybyś taki scenariusz napisał, to nikt nie zarzuciłby, że bardzo niedobre dialogi są...

No tak (śmiech), ale mógły za to powiedzieć: dłużyzna proszę pana...


[Grzegorz Wojtowicz]

Zapytałem się Bartka jak wygląda jego roboczy dzień i jego zainteresowania. Oto co mi powiedział :
Jak wygląda mój dzień? Otóż zwykle wstaję ok. 9:00 - co bardzo sobie w tej pracy cenie :).Następnie bądź to zasiadam do pisania, bądź to jadę na nagrania - jeżeli akurat gramy coś "dużego", czyli produkcje kinowe, lub coś mniejszego, ale z udziałem aktorów, których z takich czy innych względów chciałbym zobaczyć przy pracy - ostanio np. Witolda Pyrkosza czy Edyty Olszówki w telewizyjnym Tarzanie (serial).
Jak dalej upływa mi dzień ? To już zależy od natłoku pracy i terminów. Bywa, że pisze non stop i zarywam noce - tak powstał np. "Shrek" czy "Potwory i Spółka". 3 dni, 2 noce - praca w pośpiechu mobilizuje. Ale bywa też - rzadko - że rozkładam sobie całość tak, żeby pracować 2, 3 godziny dziennie. Zdarzają się też dni kiedy oddaję się słodkiemu a gnuśnemu nieróbstwu. Czas wolny spędzam ze swoja dziewczyną, czasem z przyjaciółmi. Jak wszyscy czytam, chodzę do kina i do teatru, po klubach i restauracjach - choć podniebieniu najbardziej lubię dogadzać w ramach wspólnych kolacyjek w zaciszu domowym. W zależności od pory roku i własnej ochoty chodzę na basen, siłownię, tango, jazdę konną. Od pewnego czasu jeżdżę do Egiptu na nurkowania. Lada dzień zapiszę się do klubu strzeleckiego. Melomanem nie jestem, jeśli słucham to głównie jazzu. Nie interesują mnie: football, doniesienia ze świata i polityka. Najlepiej wypoczywam na żaglach, na Mazurach, gdzie codzienne dylematy egzystencjalne niepostrzeżenie ustępują prostej triadzie potrzeb naturalnych: jeść, pić, spać. I to już - tytułem rysu psychologicznego - z grubsza wszystko.
Aha - ostatnimi czasy otrzymałem dość liczne propozycje "dynamizacji" dialogów w rozmaitych polskich produkcjach kinowych i telewizyjnych, jak też pisania własnych, autorskich scenariuszy. Jak dotąd, niestety, na propozycjach się skończyło. Mogę mieć tylko nadzieje, że to specyfika branży i obiektywne trudności finansowo-organizacyjne, na które cierpi rodzima kinematografia. Naiwnie ufam, ze kiedyś się to zmieni.

Michał Culek
Foto : Mariusz Martyniak

http://menstream.pl/wiadomosci-reportaze-i-wywiady/krol-julian-rango-czy-shrek-nawet-nie-wiesz-ze-bohaterowie-filmow-mowia-wierzbieta,0,1119899.html

Andrzej Zwoliński

Bartosz Wierzbięta, scenarzysta, tłumacz i dialogista. Przygodę z tłumaczeniem zaczynał od instrukcji i pytań ankietowych. Potem były filmy przyrodnicze, aż trafił do kina. Pierwszą kreskówką, jaką przetłumaczył, był Miś Jogi, zasłynął jednak brawurowymi dialogami w Shreku. Tłumaczył takie kinowe hity, jak Asterix i Obelix: Misja Kleopatra, Potwory i Spółka oraz kolejne filmy z serii Madagaskar. - Średnio pięć procent tego co słyszą widzowie w tych filmach to moje pomysły - opowiada.

MenStream.pl: Tłumacz, dialogista, scenarzysta, reżyser, adaptator, kim Pan właściwie jest? Co to za profesja?

Bartosz Wierzbięta: Tak naprawdę trudno jednym słowem określić to co robię. Zajmuję się kilkoma rzeczami naraz. Tłumacz niewiele ma wspólnego ze scenarzystą, a scenarzysta to nie to samo co script doctor. Z kolei nie ma chyba takiej profesji jak dialogista, to po prostu wąska specjalizacja w tłumaczeniach. Ważąc jednak wszystkie te zajęcia, w moim przypadku najwięcej jest chyba dialogisty i tłumacza. Zajmuję się głównie przekładem tekstów sztuk, oraz tłumaczeniami tekstów, które nazywam audiowizualnymi.

Można troszkę jaśniej?

Chodzi o tłumaczenia filmów, a nie tekstów czy scenariuszy. Nie przekładam tego, co jest na papierze, tylko to, co widać i słychać na ekranie. To wymaga trochę innego podejścia.

To chyba daje swobodę? Na dużo luzu Pan sobie pozwala tłumacząc dialogi do filmów animowanych?

Oczywiście, że korzystam z pewnego marginesu swobody, aczkolwiek nigdy nie pozwoliłem sobie, by w przetłumaczonym tekście więcej było mnie niż oryginału. Ja to mniej więcej 5 procent tego co słyszą widzowie, przychodząc do polskich kin na Madagaskar, Shreka czy choćby Piratów. Gdybym pozwolił sobie na więcej, najprawdopodobniej nie popracował bym dłużej w tym fachu.

Pilnują Pana?

Oczywiście, chodzi przecież o prawa autorskie twórców oryginału, za czym stoją olbrzymie pieniądze.

Są teksty, w których można więcej adaptować i interpretować niż w innych?

 

W przypadku na przykład tekstów śpiewanych, czyli piosenek do musicali, można śmiało powiedzieć, że działka każdego tłumacza to ponad 20 procent przełożonego tekstu. W tych przypadkach trzeba dużo zmieniać, wymyślać od początku, żeby się to dało zaśpiewać, żeby tekst się rymował. Przetłumaczona piosenka musi jednocześnie mieć ten sam sens i wydźwięk. Jednak tekst śpiewany rządzi się swoimi prawami. Nie tylko ja tak uważam. Kiedy rozmawiam z innymi tłumaczami, czy autorami rodzimych szlagierów, sens w piosence jest najczęściej mniej istotny od melodyki i estetyki. Najważniejsze jest brzmienie.

W dialogach można mniej?

Najważniejsze to wiernie przekazać sens wypowiedzi. Każdy tłumacz już według własnego uznania dobiera słowa i składnię. Nie może być dysonansu, między tym co widać na ekranie, a tym co mówią bohaterowie. Niezmiernie istotny jest kontekst kulturowy. Zdarza się, że w amerykańskich czy angielskich produkcjach trzeba szukać polskich odpowiedników do pewnych porównań czy odniesień. Dla polskiego widza pewne historie czy ludzie są nierozpoznawalni, muszę więc szukać polskich analogii. Wtedy to, co jest w polskiej wersji, z jednej strony różni się od oryginału, z drugiej działa tak samo.

Zdarzały się fragmenty, nad którymi długo Pan siedział i głowił się się jak to przerobić by Polak zrozumiał?

Takie sytuacje powtarzają się w każdym filmie czy scenariuszu. Chodzi na przykład o konkretne nazwiska ze świata polityki czy popkultury, które u Amerykanów, Brytyjczyków czy Francuzów wywołują pewne skojarzenia. Bo należą do ludzi znanych w swoich krajach z tego, że są na przykład aroganccy albo neurotyczni. W Polsce nikt by nie zrozumiał, o kogo chodzi. Musze więc szukać kogoś w ich miejsce. Na szczęście takich rozpoznawalnych ludzi u nas nie brakuje.

Nie obrażają się?

 

Najlepiej mieć zgodę tego kogoś, a jak się jej nie ma, to trzeba liczyć na poczucie humoru. Nie można jednak szukać polskich odpowiedników na siłę. Jeżeli na przykład akcja filmu rozgrywa się w średniowiecznej Japonii, to nie można nagle wpleść polskiego nazwiska, bo brzmiałoby to idiotycznie. Fajnie jest, jak film dzieje się w rzeczywistości umownej, bajkowej, współcześnie i w jakiejś bliżej nie określonej przestrzeni. Na przykład historia zwierzaków w wielkim mieście. To wtedy jak kogoś nazwiemy Maniek czy miasto określimy jako Katowice to nie będzie dysonansu. Pod warunkiem jednak, że w tym mieście nie zobaczymy nagle Statuy Wolności.

Zdaje Pan sobie sprawę, że Polacy mówią już Wierzbiętą. Pewne powiedzenia z tłumaczonych przez Pana filmów weszły do potocznego języka. Choćby najbardziej znany tekst osła ze Shreka: Stary, zainwestuj w tik taki bo ci jedzie! To dosłowny przekład z oryginału czy Pan to zdanie podkręcił? Gromadzi gdzieś Pan podobne pomysły?

Głowy nie dam, ale to chyba akurat było w oryginale. Na pewno nie zbieram, ani nie gromadzę podobnych powiedzonek. One pojawiają się jak pracuję nad tekstem, muszą wynikać z kontekstu. Oczywiście, jeśli na przykład gdzieś usłyszę jakiś zabawny, oryginalny sposób pozdrawiania się, to staram się go zapamiętać i potem gdzieś wykorzystać. Nie spisuję jednak takich rzeczy w notesie.

Który film był szczególnie trudny, a który wyjątkowo Pan polubił?

Szczególnie trudnych to nie było, każdy wiąże się z jakimiś trudnościami. Z kolei czym innym są ulubione postaci, a czym innym ulubione filmy. Filmem szczególnie przeze mnie ulubionym jest Rango. Miałem pełen kontakt z tym filmem, tłumaczyłem i reżyserowałem jego polską wersję. Ale nawet gdybym nie pracował nad tym filmem, uważałbym go za jedną z najlepszych animacji, które dane mi było oglądać.

Innym, lubianym przeze mnie obrazem, nad którym pracowałem są Potwory i spółka. Historia powraca po latach, niebawem prawdopodobnie rozpocznę pracę na drugą częścią. Film zobaczymy już w przyszłym roku.

Niebawem na ekrany polskich kin wejdzie trzecia część Madagaskaru. To także Pana robota.

Z Madagaskarem jestem związany od samego początku, czyli pierwszej części. Pracowałem zresztą nie tylko przy pełnometrażowych filmach o grupie zwierzaków, które próbują wrócić do rodzinnego ZOO w Nowym Jorku. Tłumaczyłem też spin off, serial Pingwiny z Madagaskaru. Bardzo dobrze to wspominam, fajni bohaterowie, dobrze wymyśleni.

Ktoś szczególnie ulubiony?

Król Julian jest na pierwszym miejscu. To lemur idiota, ale przesympatyczny.

Chyba największym atutem tego serialu są dialogi, ale nie tylko ja to zauważyłem, bo kilku moich znajomych, śledzi z dziećmi ten serial, że ostatnio dialogi stały się zbyt dosadne, a humor przeszarżowany. Chyba poszedł Pan za bardzo po bandzie.

Ja tłumaczyłem tylko pierwszą serię. Nad drugą nie pracowałem.

Ale można przeszarżować z tłumaczeniem?

To bardzo delikatna kategoria. Czasami zdarza się, że dialogi są na granicy smaku, ale nawet nie o to chodzi. Zdarza się, że autorzy tłumaczeń starają się być bardzo slangowi. Gdy robi się to na siłę, to wychodzi coś w stylu - ej ziomek, skoczmy na chatę, póki nie ma starych zrobimy melanż. Młodzi ludzie, nawet jak używają takich słów, to jednak w taki sposób nie rozmawiają. To nienaturalne i tą sztuczność słychać. W przypadku Pingwinów z Madagaskaru tak nie jest, dialogi pisze mój kolega Tomek Robaczewski, bardzo zdolna bestia. Ale jeśli komuś moja seria się bardziej podoba, to miód na moją duszę (śmiech).

Pisze Pan pod konkretnych aktorów?

Oczywiście, że tak. Zawsze mam z tyłu głowy, kto będzie grał daną postać. Dla jednego trzeba pisać trochę gęściej dla drugiego trochę rzadziej. Tekstem można przecież popychać w taką, a nie inną interpretację tekstu. Pod tym względem, najwięcej swobody jest na początku, czyli w przypadku gdy bohaterowie nie są jeszcze znani publiczności, bo film dopiero wchodzi na ekrany. Tak było w przypadku Shreka czy pierwszego Madagaskaru. Pomaga mi wtedy znajomość możliwości poszczególnych aktorów. Na przykład Artur Żmijewski, który jest lwem Alexem. Mimo że wcześniej z nim nie pracowałem, to jednak wiedziałem jakim jest aktorem, jak gra, jak szybko mówi. Zawsze staram się to brać pod uwagę i stworzyć aktorowi takie warunki, żeby mógł się skupić wyłącznie na interpretacji. Żeby nie musiał myśleć o tym, czy zmieści się z tekstem z tym co dzieje się na ekranie.

Producent filmu wtrąca się do Pana pracy, próbuje narzucać warunki?

On je dyktuje. Czasami trudno się z nimi zgodzić, ale musimy. W przypadku Madagaskaru 3, reżyserem jest Marek Robaczewski, to on jest autorem tekstu Wyginam śmiało ciało - piosenki, którą śpiewa król Julian, a która stała się wielkim przebojem. Zaczął już pracę nad polską wersją kolejnych piosenek, kiedy nagle przyszła informacja, że wszystko ma zostać w oryginale. Szkoda, ale decyzja należy na twórców oryginału i nic się z tym nie da zrobić.

WYGINAM ŚMIAŁO CIAŁO:

Nasze poczucie humoru bardzo różni się od brytyjskiego czy amerykańskiego? To jest problem?

Polski humor dość mocno różni się od wyspiarskiego, nad czym ubolewam, bo bardzo odpowiada mi pure nonsensowy humor Brytyjczyków. Amerykański humor niewiele odbiega od naszego. Poza tym oni tak zdominowali światową pop kulturę, że ich historie są zrozumiałe i przyjmowane bez problemów na całym świecie.

Długo Pan pracuje nad jednym tekstem, na przykład tłumaczeniem takiego filmu jak Madagaskar?

Z biegiem lat coraz dłużej. Kiedyś byłem bardzo szybki, ale z czasem neurony mi się zestarzały, zrobiłem się bardziej leniwy. Teraz nad filmem kinowym siedzę mniej więcej tydzień.

Istnieje coś takiego jak polska szkoła dubbingu?

Trudno mówić o szkole. Są ludzie, których znam, którzy też się tym zajmują i na niektórych mogę się wzorować.

Trudniej jest tłumaczyć film pod lektora czy napisy niż dla dubbingu?

 

 

Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie. Dubbing to szereg wymogów technicznych, które trzeba spełnić, Tekst musi być nie tylko dobry gramatycznie, ale też musi się układać. Chodzi o to by to co mówił polski aktor układało się zgodnie z ruchem warg postaci, którą widać na ekranie. Żeby wargówki były zamknięte, u żeby było tam gdzie jest u. Oczywiście, nie zawsze tak się dzieje, ale mając doświadczenie wiem, kiedy mogę oszukiwać tak, żeby widz tego nie zobaczył.

Polacy polubili dubbing, przekonali się do niego? Wiele osób wciąż mówi, że woli oglądać filmy z napisami, ewentualnie z lektorem. Tłumaczą to tym, że chcą słyszeć dialogi w oryginale.

W Polsce wciąż dubbinguje się prawie wyłącznie filmy dla dzieci. Obowiązuje kryterium, czy widz da radę przeczytać tłumaczenie, czy nie. Dzieciaki nie dają rady, stąd decyzje o dubbingu. Mam nadzieję, że przy okazji także rodzice przekonają się do dubbingu. Tłumaczenie przez lektora, czyli szeptanka utrudnia odbiór filmu, a nie ułatwia. Głos aktorów jest przecież wyciszany, wraz z nimi ciszej brzmi muzyka, która ilustruje film.

Jak zostaje się dialogistą i tłumaczem? Jak trafił Pan do tej branży?

Jeszcze jako student lingwistyki stosowanej, szukałem jakiejś możliwości dorobienia i trafiłem do firmy badawczej - Pentor. Zaproponowano mi tłumaczenie ankiet. Tłumaczyłem pytania typu Czy jest Pani zadowolona ze swojej komórki? albo Czy ma Pan w domu płytę ceramiczną? Wtedy jeszcze nawet nie wiedziałem co to jest płyta ceramiczna. Napisałem więc glazura. Nikt tego chyba nawet nie zauważył. Potem tłumaczyłem filmy przyrodnicze i dokumentalne dla kanału Planete. Dopiero później zająłem się filmami fabularnymi, aż wreszcie dano mi dubbing. Lubię tę pracę.

Несомненно камнем преткновения как в области киноперевода, так и дубляжа является фильм «», диалоги для которого создал Б. Вежбента. Однако уже раньше появлялись робкие пробы доместицирования кинодиалогов. Именно так можем назвать действия Б. Робачевской в рамках перевода диалогов для фильма «Астерикс и Обеликс против Цезаря».wnioski, lub podsumowanie rozdziału!!!

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin