NaszaGazeta Biblioteka dzie� J�zefa Mackiewicza J�zef Mackiewicz Droga donik�d (Powie��) Autor jeszcze przed wojn� og�asza drukiem szereg doskona�ych nowel i ciekaw� tematycznie powie�� p. t. "Bunt rojst�w". W 1943 r. bierze udzia� w komisji dla zbadania zbrodni katy�skiej. Zebrany tam materia� umo�liwia mu napisanie ju� w Anglii znakomitej ksi��ki ? rozprawy p. t. "Zbrodnia katy�ska", przet�umaczonej na szereg j�zyk�w. Powie�� "DROGA DONIK�D" pokazuje czytelnikowi �ycie ludzi na kresach wschodnich i na Litwie w latach 1940 ? 41, a wi�c w okresie, kiedy obszar ten dosta� si� we w�adanie systemu sowieckiego. Na tle rodz�cych si� w�wczas konflikt�w rozwija si� ciekawa fabu�a, obejmuj�ca tr�jk�t ma��e�ski w szeregu tragicznych powi�za�. T�em jest dzika tych okolic przyroda, przepi�knie przez autora przedstawiona i tak wielk� rol� odgrywaj�ca w przygodach bohater�w powie�ci. Wybitny talent narracyjny autora powoduje, �e czytelnik od pierwszych stronic a� do ko�ca trzymany jest w sta�ym napi�ciu. "DROGA DONIK�D" b�dzie na pewno wielkim WYDARZENIEM LITERACKIM NA EMIGRACJI. �onie mojej, Barbarze FIRST PUBLISHED IN THE GREAT BITAIN 1955 ALL COPYRIGHTS RESERVED Ok�adk� projektowa� Tadeusz Terlecki Publisher by ORBIS (London) Ltd., 38 Knightsbridge, London, S.W.1. Printed in Great Britain by The Poets and Painters Press, 146 Bridge Arch, Sutton Walk, London, S.E.1. BIBLIOTEKA AUTOR�W POLSKICH CZʌ� PIERWSZA ? KAROL STR. 8 CZʌ� DRUGA ? TADEUSZ STR. 95 CZʌ� TRZECIA ? WERONIKA STR. 259 Poza powie�ciowymi osobami wszystko jest autentyczne w tej relacji. Ludzie, zwierz�ta i rzeczy; zdarzenia, tajne dokumenty i daty; nazwy wsi; �wit i zach�d o czasie moskiewskim, linia przebiegaj�ca rojstami, kt�ra dzieli�a litewsk� i bia�orusk� republiki sowieckie, a tak�e kierunek ka�dej drogi. Autentyczne s� nazwiska oficer�w ludowego komisariatu bezpiecze�stwa pa�stwowego ? N.K.G.B Autentycznym nazwiskiem jest r�wnie�: Wi�niewski. Zatem go bardzo ma�o, prawie przelotne, a imienia nie wymieni�. Gdy przed laty, w tamtym okresie, opracowywa�em pierwsze szkice do niniejszej powie�ci, on, Wi�niewski, po�yczy� mi maszyn� do pisania. Powiedzia�em wtedy: "Panie Wi�niewski, je�eli kiedykolwiek wydam t� ksi��k�, podzi�kuj� panu na jej wst�pie". On tylko odkiwa� g�ow� z niedowierzaniem, powiedzia�bym nawet, �e z tego rodzaju lekcewa�eniem, jakie si� w ci�kich opresjach �ycia posiada dla projekt�w pozornie nierealnych. Nie wiem, czy i gdzie �yje w tej chwili Wi�niewski: w litewskiej, bia�oruskiej czy w polskiej republice sowieckiej? Ale s�owa dotrzyma�em i mu ? dzi�kuj�. AUTOR Cz�� pierwsza KAROL I Marta obsypa�a kluski m�k� i przykry�a stolnic� serwetk�, aby nie wysch�y zbytnio przed gotowaniem, a tak�e, aby chroni� je przed natarczywo�ci� much, zbieraj�cych si� w kuchni. Potem otrzepa�a r�ce i na twardym, d�bowym progu por�ba�a �ywiczne polano na cienkie drzazgi. Na fajerce sta� ju� du�y garnek z osolon� wod�. Marta odpi�a fartuch, obejrza�a raz jeszcze uwa�nie kuchni� i przesz�a do pokoi. Na kominku w pokoju Paw�a zegar wskazywa� wp� do pi�tej. Za p� godziny poci�g powinien odej�� z miasta, za drugie p� godziny s�ycha� b�dzie jego gwizd na przeje�dzie, i wtedy nale�y rozpali� ogie�. Marta podesz�a do p�ek z ksi��kami i przeci�gn�a palcem po kraw�dzi polerowanego drzewa. Kurz le�a� grub� warstw�. Wr�ci�a, wi�c do kuchni po �cierk� i zacz�a sprz�ta�. "Jutro opadnie nowy kurz, a je�li go zetr�, pojutrze b�dzie le�a� taki sam. I tak b�dzie trwa�o dop�ki..." - Marta przerazi�a si� (niedoko�czonej my�li, jak z�ego s�owa wypowiedzianego w z�� godzin�. "Bo�e, Bo�e, niech ju� zostanie tak jak jest. To jedno, chocia�: �ebym mog�a tu �y� mi�dzy tymi p�kami w tym domu, w�r�d tych rzeczy i z Paw�em, kt�ry zjawi si� za chwil�!" - Zegar na kominku wycykiwa� wp� do sz�stej, ale poci�gu nie by�o s�ycha�. Marta przesz�a do sypialni. W�asne odbicie w lustrze pociesza w samotno�ci, tak jak dobry przyjaciel spotkany w chwili, w kt�rej nie ma si� co pocz��. Marta przybli�y�a twarz do lustra, wypatruj�c przedwczesnych zmarszczek. To, �e ich nie znalaz�a, nape�ni�o j� raczej niemi�ym zdziwieniem. Zacz�a wi�c przegarnia� w�osy na skroniach w poszukiwaniu siwizny. "Jakie to dziwne" - my�la�a - "ani jednego siwego w�osa, ani jednego �ladu zmartwienia". Ale jak�e bardzo zaniedba�a si� w ostatnich czasach! W bocznej szufladzie le�a�a dawno nieu�ywana szminka. Odros�y jej d�ugie w�osy, i trzeba by zmieni� uczesanie. Marta szczotkowa�a je teraz uwa�nie, a potem upina�a d�ugo, sprawdzaj�c efekt z obu profil�w. Postanowi�a tak�e przebra� si� i umalowa�: "Pawe� b�dzie zadowolony. Zw�aszcza je�eli przywiezie ze sob� Karola". Oni tymczasem siedzieli wprost na torze, na szynie, na g��wnym dworcu kolejowym i czekali. By�o p�ne lato roku 1940. - �ycie nasze - m�wi� Karol - sk�ada si� ju� od dawna prawie wy��cznie z czekania. Czekania w kolejce, czekania na �arcie, czekania na areszt, czekania na dalszy post�p skomunizowania kraju, w ka�dym razie czekania na co� bardziej jeszcze przykrego ni� jest dzisiaj. Taka jest regu�a, i nie ma co zawraca� sobie g�owy. Pawe� splun�� pomi�dzy rozstawione kolana i odpar�: - Wyj�tek stanowi czekanie na wojn� kogo b�d� ze Zwi�zkiem Radzieckim. W tej chwili czekali na poci�g podmiejski. Mia� wyruszy� o godzinie pi�tej po po�udniu. Zegarek wskazywa� ju� wp� do si�dmej. Czekali. Na zwrotnicach zacz�y si� zapala� latarnie. By�o szaro. M�y� deszcz. - Sowiecka pogoda - wycedzi� Karol. - Hm... Obok siedzieli i stali ludzie w bezruchu. - Czy poci�g przyjdzie? - zapyta� Pawe�, podnosz�c wzrok na przechodz�cego kolejarza, kt�ry nie przystaj�c zapala� sw� r�czn� latark�. Ale ten wzruszy� ramionami i poszed� dalej. Siedzieli w najgorszych ubraniach i roboczych butach. Pawe� przeci�gn�� d�oni� po wilgotnych w�osach, bo czapki wsadzili sobie pod ty�ek, �eby by�o wygodniej. Pawe� by� ongi� dziennikarzem; posiada� w podmiejskiej okolicy ma�y domek. Teraz po utracie dawnej posady kupi� do sp�ki ze swoim przyjacielem pi�� za 60 rubli, bo zamierzali pracowa� w pobliskim lesie jako drwale. Kraj dopiero zacz�� si� sowietyzowa�. Na s�siedni tor wjecha� du�y poci�g, ale nie ich. Lokomotywa wysapywa�a niepotrzebn� ju� par�. Na froncie uczepion� mia�a gwiazd� z sierpem i m�otem. By�a to zatem lokomotywa reprezentacyjna. Poci�g mia� a� dwa wagony sypialne. Przyszed� z Moskwy przez Mi�sk; tablice na wagonach g�osz�: Mand�uria - Litwa. Z wagon�w zacz�li wychodzi� szarzy ludzie, nios�c drewniane kufry, tobo�y i worki. Przyjaciele patrzyli na nich milcz�c. P�niej Karol tr�ci� w bok Paw�a: - "Mand�uria...", co? - Aha... - Wielko�� Zwi�zku Sowieckiego robi na mnie zawsze wielkie wra�enie. A na ciebie: nie? Pomy�l tylko: Ukraina, g�ry Kaukazu... W Turkiestanie rosn� winogrona... Rosn� czy nie? - Rosn�. Na dachu jednego z wagon�w ustawiono g�o�nik radiowy. �piewa� przeze� baryton pi�knie i z przej�ciem. Wisia�y na deszczu czerwone flagi i prawie w ka�dym oknie dworca portrety Stalina. By�o szaro, deszcz si� wzmaga�, rycza�o radio. Poci�gu podmiejskiego wci�� nie podawano. Byli g�odni i �li. Z wagonu sypialnego wyszli pasa�erowie. Pan w p�asz�czu deszczowym, pani w kapeluszu mocowa�a si� z para�solk�; jeszcze dw�ch pan�w. Zacz�li wynosi� ogromne, l�ni�ce walizy. Ludzie, czekaj�cy na poci�g podmiejski, zbli�ali si� ociꭿale i t�oczyli w pewnej odleg�o�ci, a�eby obejrze� cudzo�ziemc�w ubranych tak, jak jeszcze niedawno sami chodzili ubrani... Pasa�erowie m�wili g�o�no i gard�owo. Tragarzy na dworcu nie by�o wida�. Podr�ni stali bezradni w�r�d ci�kich walizek naradzaj�c si� mi�dzy sob�. Wreszcie je�den z nich, dostrzeg�szy widocznie barczyst� statur� Karola, kiwn�� na� parasolem. Niew�tpliwie mogliby zarobi� troch�, przenosz�c Europejczykom walizki. Innego dnia zrobiliby to na pewno, ale w tej chwili �aden z nich si� nie ruszy�. Za ci�k� wyda�a si� ta robota. Nie walizki, oczywi�cie, ale "w og�le"... - jak to powiedzia� Karol, robi�c nieokre�lony ruch w powietrzu. P�niej odwr�ci� g�ow�: - Po jakiemu oni rozmawiaj�? - Nie s�ysz� st�d. - Mo�e kto� z korpusu dyplomatycznego. - Mo�e. Deszcz pada�. Siedzieli nieruchomo. Cudzoziemcy obrzucili ich wzrokiem szczerej wzgardy. Pan otworzy� paraso1, kt�rym poprzednio kiwa�, i odwr�ciwszy si� do pani powiedzia�: - Co za typowa ospa�o�� wschodnich ludzi. - Lenistwo - odrzek�a pani. Poci�g podmiejski podano tym razem o godzinie 8 wieczorem, czyli z trzygodzinnym op�nieniem. Wszystko rzuci�o si� do zdobywania go szturmem. Pawe� rozerwa� komu� r�kaw p�aszcza z�bami trzymanej pi�y. W przepe�nionym wagonie �mierdzia�o mokrym ubraniem, machork� i tym specyficznym odorem niewietrzonego wagonu - ni to zwietrza�� farb�, ni to w�glowym kurzem. Domek Paw�a sta� niedaleko przystanku kolejowego w�r�d sosnowego lasku. Gwiazdy �wieci�y, i nie by�o bardzo ciemno. W d...
buttergirl