Donald Robyn - Letnia burza.pdf

(772 KB) Pobierz
17459927 UNPDF
ROBYN DONALD
Letnia burza
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
wykonanie - Irena
17459927.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Oriel Radford bezwładnie opadła na krzesło. Na
zewnątrz szalała burza, którą przyniósł tropikalny
cyklon, ale tu było ciepło i sucho. Zmęczonym wzrokiem
powiodła po wygodnym, przyjemnym salonie, okreś­
lanym przez gosposię nieco staroświeckim mianem
bawialni.
Mimo narzuconego na ramiona koca, nie umiała
opanować wstrząsających ciałem dreszczy. Jej czarne,
zupełnie proste w tej chwili włosy ociekały mulistą
wodą, która wsiąkała w ręcznik, okręcony wokół szyi.
Wargi zsiniały, a całe ciało przeszywał uparty ból.
Kiedy drżącymi palcami dotknęła policzka, wyczuła
opuchliznę. Z wahaniem musnęła opuszkami palców
pulsującą skroń. Także tu odnalazła ślady skaleczenia
- przedzierając się ku plaży przez nadbrzeżne zarośla
wpadła do dołu, na którego dnie leżał potężny głaz.
Po twarzy przemknął jej ślad lekkiego, nieprzytom­
nego, jak to określała jej matka, uśmiechu. Czytała
gdzieś, że powyżej określonego progu intensywności
bólu, ciało przestaje nań reagować, obojętnieje nawet,
gdy staje się on coraz silniejszy. No, do tego jeszcze nić
doszło. Cały czas czuła silne rwanie nogi, które
wyraźnie wzmagało się przy najmniejszym ruchu.
W pokoju panował półmrok. Gdzieś w pobliżu
rozmawiał przez telefon mężczyzna o niskim, nieco
władczym głosie. Uniosła ciężkie powieki, by zorien­
tować się, jak wygląda. Mężczyzna był wysoki, dobre
metr dziewięćdziesiąt, jak oceniła, i silny. Oriel wiedziała
już, jak bardzo, bo kiedy mniej więcej dziesięć minut
wykonanie - Irena
6
temu, na plaży, natknął się na nią, obolałą i przerażoną,
wziął ją po prostu na ręce i przyniósł tutaj, bez żadnych
oznak wysiłku.
Poczuła ukłucie w sercu. Mężczyzna wyraźnie zbliżał
się do niej, bo jego głos dochodził ze znacznie mniejszej
odległości.
- W porządku - usłyszała. - Straż przybrzeżna już
wie, wyślą helikopter. Na pewno znajdą pani współ­
towarzysza. Moja gosposia przygotowała kąpiel, zaniosę
panią do łazienki.
- Czy będą wiedzieli, gdzie go szukać?
- Jasne. Przecież pani dokładnie opisała to miejsce,
a pilot zna zatokę jak własną kieszeń.
- Niech znajdą go jak najszybciej - szepnęła
z napięciem, przymykając ciężkie ze zmęczenia powieki.
Oczy Oriel, normalnie intensywnie błękitne, stały się
na skutek niedawnych przeżyć matowe, jak gdyby
wypłukane z blasku. Mężczyzna schylił się, by ją
dźwignąć, nie zważając, że lekko drgnęła w odruchu
obrony przed tą opiekuńczością. Kiedy niósł ją do
domu, nie odczuwała skrępowania. Co innego teraz.
Chociaż starała się uspokoić i opanować, nie potrafiła
ukryć oznak pewnego zażenowania. Wyczerpana, niemal
zobojętniała na wszystko, czuła w duszy niezrozumiały
lęk. I choć to z pewnością niedorzeczne, poczuła się
zagrożona.
Mimo że trzymał ją w ramionach, uporał się
z otwarciem drzwi. Uczynił to zupełnie bez wysiłku
i z gracją, jakiej trudno byłoby się spodziewać
u człowieka tak potężnej postury. Właśnie ta siła
i zręczność odbierała jej odwagę.
Oriel wyczuwała napięcie jego mięśni i ów lekki,
pobudzający i fascynujący aromat, jaki zazwyczaj bije
od prawdziwego mężczyzny. Zapach ciała, gra mięśni,
elastyczność skóry - to dzięki nim właśnie zawsze
i nieuchronnie budzi się ów swoisty magnetyzm,
wykonanie - Irena
7
tajemne przyciąganie pomiędzy istotami różnej płci.
W odpowiedzi na ukryte, podświadome sygnały, ciało
Oriel zesztywniało, a serce zaczęło bić szybciej.
- Przepraszam, czyżbym coś pani zrobił? - spytał.
- Ależ nie, nic podobnego - odpowiedziała od­
ruchowo, po czym dodała w pośpiechu: - Naprawdę
nie muszę się teraz kąpać, poczekam tylko na helikopter.
- Na pewno nie przyleci. Zbliża się wieczór. Nie
zaryzykują dodatkowego lotu. Przede wszystkim muszą
uratować pani towarzysza. Pani jest już bezpieczna.
Może przylecą jutro, kiedy opadnie woda.
- To może ktoś by mnie podwiózł?
- Niestety, droga zamknięta. Na naszych wzgórzach
przy większym deszczu zawsze osuwa się ziemia.
A przecież leje od wczoraj wieczór i wygląda na to, że
szybko nie przestanie. To prawdziwa tropikalna
nawałnica. A według ostatniej prognozy nadciąga za
nią druga, z kierunku Wysp Fidżi.
- Już naprawdę mam dość tych ciągłych deszczy.
Prawdziwą jesień mamy tego lata - zauważyła Oriel,
a z opinią tą zapewne zgodziliby się wszyscy przemok­
nięci mieszkańcy Nowej Zelandii. - Ale przecież nie
mogę tu zostać, sprawiłabym kłopot, przecież...- widząc
rozbawione spojrzenie mężczyzny, straciła wątek
i dopiero po chwili dokończyła: -Ale cóż, zdaje się, że
nie mam innego wyboru i muszę skorzystać z pańskiej
gościnności. Dziękuję!
- Proszę nie robić sobie wyrzutów. Gość w dom...
- Ale nie taki połamaniec -wtrąciła Oriel zbolałym
głosem.
Mięśnie szerokich ramion mężczyzny napięły się
nieco, gdy niosąc ją zaczął wchodzić po schodach.
- Niestety, co się stało, już się nie odstanie - rzekł
łagodniejszym niż dotąd tonem. - Kiedy nadwerężyła
pani nogę?
- Zupełnie nie wiem. - Oriel zdławiła łzy. - Kiedy
wykonanie - Irena
8
runęła nawałnica, dochodziła dziewiąta. Potem, nim
odnalazłam Davida i umieściłam go we w miarę
bezpiecznym miejscu, minęła pewnie godzina -ciągnęła
łamiącym się głosem, oszczędzającmu jednak szczegółów
koszmarnych chwil poszukiwań w pełnej skalnych
odłamków wodzie, która błyskawicznie wypełniła
nadbrzeżny wąwóz. Nie wspomniała też ani słowem,
czym było towarzyszące jej przeświadczenie, że David
pewnie nie żyje, dopóki go nie dostrzegła, nieprzytom­
nego i ze złamaną nogą, wyrzuconego impetem pierwszej
fali na wysoką skarpę.
Mężczyzna spojrzał na nią niezwykłymi, srebrzysto-
szarymi oczyma ze współczującym uśmiechem, zupełnie,
jakby rozumiał grozę tamtych chwil. Nagle też otulił ją
silniej, jakby chcąc tym gestem dodać jej otuchy.
- Dobrze już, dobrze, teraz jest pani bezpieczna.
Zanim moja gosposia wyszła za mąż i zamieszkała
tutaj, była pielęgniarką. Zapewnia, że pani noga jest
tylko zwichnięta. No, ale iść w takim stame! To
musiało być straszne.
- Bolało, ale znalazłam kij. Podpierałam się nim,
a kiedy dotarłam do plaży, było już o wiele łatwiej.
Na chwilę zapadła cisza. Oboje pamiętali, jak żałośnie
utykając i zataczając się, uparcie szła przez plażę, by
zakończyć marsz bolesnym upadkiem. Wówczas on
ruszył ku niej biegiem, a ona, płacząc z wyczerpania,
zaczęła czołgać się w jego stronę.
- Jaksiępaninazywa?-spytałdośćbezceremonialnie.
- Oriel Radford - odparła, nieco zmieszana.
- Bardzo mi miło. Jestem Blaize Stephenson
- przedstawił się.
- A gdzie jesteśmy? - spytała, kiedy przenosił ją
przez kolejne drzwi na półpiętrze.
- W Pukekaroro.
- Wzgórze Mew - mruknęła sama do siebie.
- Zna pani język Maorysów?
wykonanie - Irena
Zgłoś jeśli naruszono regulamin