Hawksley Elizabeth - Szarada.pdf
(
866 KB
)
Pobierz
Elizabeth Hawksley
Szarada
(Country Cousin)
Przekład
Barbara Dancygier
1
Rozkołysany faeton przemknął tuż przy chodniku, mijając o włos chłopca toczącego ulicą
wózek z pomarańczami. Rozległ się stłumiony okrzyk młodej damy, która właśnie zamierzała
przejść przez ulicę, podkreślony potokiem mało wyszukanych przekleństw handlarza owoców,
którego cały ładunek rozsypał się kaskadą po bruku. Powóz zatrzymał się, woźnica zeskoczył z
kozła i, odesławszy lokajczyka do rozsypanych pomarańczy, sam pospieszył na pomoc damie.
Dama owa stała na chodniku, tupiąc gniewnie nóżką; nie mogła mięć więcej niż
siedemnaście lat, jak zauważył właściciel faetonu. Śliczna jak licho i to nie w pospolitym stylu -
kasztanowe loki, błyszczące zielone oczy o morskim odcieniu, żywa, pełna wyrazu twarzyczka.
Ubrana była w przesadnie skromną, lecz kosztowną suknię odpowiednią dla młodej osoby
właśnie wkraczającej w towarzystwo, zieloną pelisę spacerową i wdzięczny kapelusik z
jasnozielonej słomki, spod którego wymykały się niesforne loki. Miała w sobie, jak zauważył
nasz dżentelmen, nie tylko wdzięk słodkiego kociaka, lecz zapewne i kocią niezależność.
- Ależ panie, upuściłam przez pana moje pudła na kapelusze!
- A pani, panienko, nie patrzyła, dokąd idzie - odparował dżentelmen z irytującym
spokojem. – No już, pudełkom nic się nie stało. Ale panienka z pewnością nie jest tu sama?
Gdzie panienki służba? A może - dodał kpiąco - uciekła panienka z lekcji?
- Z lekcji! - Młoda dama wyprostowała się prezentując dumnie całe swoje pięć stóp i
półtora cala.
- Mam siedemnaście lat, proszę pana. Tej wiosny zacznę bywać w towarzystwie. Poza
tym jest ze mną moja kuzynka. - Wskazała za siebie na damę w czerni wychodzącą właśnie ze
sklepu.
- Araminto! Co się znowu stało? - Głos damy był miękki, melodyjny i czaił się w nim
śmiech.
- Pan pozwoli, moja opiekunka - rzekła triumfalnie Araminta, niczym magik wyciągający
królika z kapelusza pod koniec niezbyt udanego seansu.
Przedstawiona w ten sposób dama podeszła do nich i położyła uspokajająco rękę na
ramieniu Araminty. Dżentelmen ledwie raczył na nią zerknąć, uznając ją z góry za ubogą krewną,
pewnie nudną i pozbawioną gustu. W istocie była to opinia wielce niesprawiedliwa.
Filida Gainford miała lat dwadzieścia pięć i od kilku już lat była wdową. Jej okryta krepą
sylwetka była smukła i elegancka. Włosy miała rdzawe, o głębokim odcieniu, i jasną cerę, która
czasem idzie z tym kolorem w parze. Oczy miała zielone, jak jej kuzynka, lecz podczas gdy
spojrzenie Araminty było jasne i żywe, oczy Filidy, ciemnozielone z orzechowymi plamkami,
nadawały jej twarzy szczególny wyraz. Twarz miała doskonale owalną, ale czerń krepy
znamionująca jej wdowieństwo pozbawiała ją barwy i nadawała jej ton niemal wyblakły. Jeśli
przeoczyło się inteligencję wyzierającą z tych zielonych oczu i humor czający się w kącikach ust,
łatwo było ją odrzucić jako niegodną zainteresowania.
Filida ogarnęła spojrzeniem nieznajomego. Stał przed nią mężczyzna wysoki, górujący
nad drobną Aramintą o dobrą stopę i niepokojąco przystojny. Zauważyła burzę jasnych
kręconych włosów, ułożonych w artystycznym nieładzie wedle ostatniej mody, ciemnoniebieskie
oczy i kształtne usta o stanowczym wyrazie, drgające leciutko z rozbawienia, gdy tak spoglądał
w dół na Aramintę. Ubrany był w oliwkowy płaszcz z wykładanym kołnierzem, jedwabną
kamizelkę ze skórzanymi wypustkami i obcisłe płowe spodnie oraz czarne wysokie buty. Filida
nie musiała oglądać herbu na drzwiach faetonu, by wiedzieć, że temu człowiekowi trudno
dorównać majątkiem i urodzeniem.
Poczuła cień zainteresowania, ale natychmiast go stłumiła. W tym wyrazie pogardliwego
znużenia całym światem, tej nieznośnej wyższości nad pomniejszymi śmiertelnikami było coś, co
boleśnie przypominało Filidzie jej zmarłego męża. Taki człowiek nie zawahałby się zniszczyć
każdego, kto wszedłby mu w drogę, nie należało dać się zwieść jego miłej powierzchowności i
urokowi - a Filida przyznawała ze smutkiem, że tego akurat miał nieznajomy pod dostatkiem. Jej
obawy potwierdzały się - zadanie opiekowania się młodą kuzynką zapowiadało się trudno.
Stawało się oczywiste, że Araminta, panna kapryśna, rozpieszczona i śliczna jak z obrazka - nie
mówiąc już o jej wspaniałym posagu - stanie się jedną z atrakcji sezonu. Dżentelmen, którego
miała przed sobą, otwierał długą zapewne listę przyszłych wielbicieli.
Jakże ona, Filida, miała sobie z tym poradzić? Całe życie, nie licząc krótkiego okresu
małżeństwa, spędziła w cichym, wiejskim zakątku w Gloucestershire. Nie przywykła do życia w
towarzystwie. Co prawda babcia uważała, że w wieku lat dwudziestu pięciu dorosła już do
opiekowania się Araminta, ale Filida znała siebie dobrze i wiedziała, że w towarzystwie czuje się
zawstydzona i skrępowana, zwłaszcza jeśli owo „towarzystwo” jest stanowczo za przystojne.
Uratowało Filidę jej poczucie humoru. Możesz sobie być piękny jak Adonis, pomyślała
kwaśno, ale jesteś też nadzwyczaj bezczelny, skoro ośmielasz się patrzyć na mnie tak
pogardliwie! Była teraz pewna, że stojący przed nią mężczyzna jest o sobie znacznie lepszego
zdania niż ona o nim.
- Araminto, czy znasz tego pana? - zapytała stanowczym tonem.
- Nie, nie znam! I wcale nie jestem pewna, czy chcę go znać! Jest arogancki, wyniosły i
powozi zbyt ostro. Ma przy tym czelność uważać mnie za uczennicę. Wszystko przez tę okropną
burą pelisę!
- Zechciej pamiętać o manierach, proszę cię, Araminto.
- Mówiłam babci - ciągnęła dziewczyna, nie zwracając uwagi na opiekunkę - jeżeli ma się
mój wzrost, trzeba czegoś bardziej, no... rzucającego się w oczy. Inaczej nikt mnie nie zauważy.
Dżentelmen wydawał się rozbawiony.
- Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek mógł panią przeoczyć, panno... hm?
- Stukeley - przedstawiła się Araminta - a to moja kuzynka, pani Gainford.
- Gainford? Czy z Gainfordów z Avenell?
- Jestem wdową po kapitanie Ambrożym Gainford.
- Ach tak. - Dżentelmen zmarszczył czoło, lecz nic już nie powiedział.
Filida popatrzyła na niego, ogarnięta nagłym niepokojem. Jej mąż zginął pod Waterloo
ledwie trzy miesiące po ślubie i choć to smutne wydarzenie miało miejsce już blisko dwa lata
temu, jakieś uprzejme kondolencje byłyby na miejscu. Tymczasem ten patrzący na wszystko z
góry zuchwalec milczał, zaciskając wargi, jakby chciał zatrzymać cisnące mu się na usta słowa.
- Czy znał pan mojego męża? - zaryzykowała Filida.
- Nie.
- No cóż - wtrąciła się niezadowolona Araminta, patrząc to na jedno, to na drugie. Była na
tyle młoda i ładna, by oczekiwać, że jej osoba pozostanie w centrum uwagi. - My się
przedstawiłyśmy. A pan, jeśli wolno spytać, kim pan jest?
- Nazywam się FitzIvor - odpowiedział krótko.
- Lord Hereward FitzIvor.
Wielkie nieba, pomyślała Filida, a więc to jest lord Hereward FitzIvor. Co to babcia
mówiła o nim wczoraj wieczorem? Arystokrata par
excellence,
znany w najlepszych klubach
sportowych, mistrz jazdy powozem i najlepsza partia w ciągu ostatnich ośmiu czy dziesięciu lat.
Był młodszym bratem hrabiego Gifford, ale dysponuje własnym pokaźnym majątkiem, jako że
razem z urodą swojej matki odziedziczył też jej fortunę.
Nic o tym nie wiedząc, lord Hereward stał też wysoko wśród panów zaliczanych przez
babcię do grona kandydatów na męża Araminty.
- No, no! - zawołała figlarnie Araminta, kiedy wraz z Filida znalazły się w końcu w ich
powozie.
- Oświadczam, że lord Hereward zdążył już nieźle zawrócić mi w głowie! A tobie, Fil?
Filida nie oparła się refleksji, że jego wspaniałe maniery nie skłoniły go do zaofiarowania
się z pomocą w niesieniu pudeł i że podczas gdy Araminta została potraktowana z wszelkimi
honorami, ją pozostawiono w tyle z pokaźną liczbą nieporęcznych paczek. No cóż, taki piękniś
nie mógł się przecież zniżyć do dźwigania pakunków w publicznym miejscu. Zachichotała nagle,
wyobrażając sobie tę elegancką postać uginającą się pod stertą pudeł; poczucie humoru
pospieszyło na pomoc urażonej godności.
- Z czego się śmiejesz? - spytała Araminta.
- Nic takiego. Niemądra myśl, niewarta powtórzenia. Ale owszem, przyznaję, że lord
Hereward to bardzo atrakcyjny mężczyzna. Chociaż mnie osobiście niezbyt się spodobał.
- Ale on jest taki przystojny! - zawołała Araminta, z otwartością, na jaką mogą sobie
pozwolić tylko siedemnastolatki.
- Przystojny jest ten, kto postępuje jak przystoi, - odparła Filida, próbując wyrzucić z
myśli te rozbawione błękitne oczy.
- Wobec mnie zachował się zupełnie jak przystoi! Czy myślisz, że naprawdę złoży nam
wizytę, jak zapowiedział? Co też babcia na to powie?
Pani Osborne, babka Filidy i Araminty, była damą, która w ludziach budziła tyleż obawy,
co niechęci. Była nadzwyczaj bogata, zdecydowana w poglądach i pozbawiona wszelkich
skrupułów w dążeniu do swoich celów. Należała do osób, które muszą nad innymi dominować i
skupiają wokół siebie ludzi o słabszej woli. Do tego grona należały między innymi lady Albinia
Marchmont, dama dworu królowej Szarlotty, a także żona generała Marmaduke’a Vavasour, oraz
dama będąca zaufaną lady Jersey. Popaść w niełaskę u pani Osborne uchodziło za rzecz
niemądrą, dysponowała ona bowiem wielkimi wpływami i nigdy nie wahała się ich użyć.
Pani Osborne miała dwie wnuczki - Aramintę Stukeley i Filidę Gainford. Araminta była
Plik z chomika:
goya.88
Inne pliki z tego folderu:
Hawksley Elizabeth - Komedianci.pdf
(1946 KB)
Hawksley Elizabeth - Brzydula.pdf
(650 KB)
Hawksley Elizabeth - Koligacje.pdf
(968 KB)
Hawksley Elizabeth - Szarada.pdf
(866 KB)
Hawksley Elizabeth - Guwernantka.pdf
(858 KB)
Inne foldery tego chomika:
Alexander Meg
Allen Danice
Allen Louise
Anderson Gabriella
Andrew Sylvia
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin