Wartski Maurem - Uciekinierka.pdf

(509 KB) Pobierz
274052199 UNPDF
Maureen Wartski
UCIEKINIERKA
Mojej Matce
Coral miała oczy zaczerwienione jak od płaczu, ale w jej głosie słychać było
wzburzenie. Zerknęłam na stos rzeczy piętrzący się na łóżku i zapytałam, co robi.
Już mnie tu nie ma — warknęła. — Nie będą mi mówić, jak mam postępować.
Pełna lęku obserwowałam, jak kręci się po pokoju, wrzucając rzeczy byle jak do
torby.
Może mam siedzieć cały miesiąc w pokoju? Może mam przestać widywać się z
przyjaciółmi, bo oni tak sobie życzą? To wykluczone.
Co chcesz zrobić? — powtórzyłam, bojąc się coraz bardziej.
Odchodzę — powiedziała. — Trochę zabalo-wałam, no i co z tego? Każdemu się
zdarza, ale nagle to ja mam być dzieckiem szatana. Dobra, akurat to dziecko
szatana ma zamiar robić to, co chce, a nie to, czego chcą oni.
Następnego poranka Coral już nie było...
Rozdział 1
Dzisiaj tuż przed świtem do mojego pokoju weszła starsza siostra, usiadła na
brzegu łóżka i powiedziała:
Cześć, Sunny, co nowego?
Coral?! — krzyknęłam — kiedy wróciłaś? — Siedziała jak gdyby nigdy nic, z tym
swoim kocim uśmieszkiem na ustach, przechylając na bok piękną głowę. — Byłaś
przez cały ten czas w Kalifornii? — wypytywałam. — Dlaczego nie napisałaś?
Przecież obiecałaś.
Chciała odpowiedzieć, ale z ust zamiast słów popłynął nieznośny warkot, a jej
obraz zaczął się zacierać i znikać.
Coral, nie odchodź — błagałam.
Teraz już wiedziałam, że to tylko jeszcze jeden sen. Leżałam w łóżku, a budzik
dzwonił jak wściekły. Słońce wpadało przez okno, oświetlając jaskrawą plamą
miejsce, gdzie przed chwilą siedziała moja siostra.
Poprawka: zjawa mojej siostry. Musisz spojrzeć prawdzie w twarz, Sunny —
powiedziałam do siebie. — Coral odeszła prawie półtora roku temu.
Uciszyłam budzik i leżałam jeszcze chwilę, czekając, aż moje serce przestanie
łomotać. Wpatrywałam się w zdjęcie Coral na biurku. Mama zrobiła je dwa
7
lata temu, kiedy po raz ostatni byłyśmy razem w Oyster Point na Przylądku Cod.
Obok pucołowatego bobasa z końskim ogonem, czyli mnie, siedziała dumnie Coral w
kostiumie kąpielowym, smukła i zgrabna, z krótkimi włosami potarganymi wiatrem,
patrząc w słońce zmrużonymi oczyma. Wyglądała na taką szczęśliwą. Czy teraz
jesteś szczęśliwa, Coral? — pragnęłam ją zapytać. — Czy siedzisz sobie na
jakiejś plaży w Kalifornii?
Ale gdyby tak było, to napisałaby do mnie, prawda? Obiecywała, że się odezwie.
Jej ostatnie słowa brzmiały: „Będziemy do siebie pisać, Sunny. Przyrzekam, że
będziemy w kontakcie".
W mojej szufladzie leżała duża paczka listów do Coral, czekając tylko na adres,
który nigdy nie nadszedł. I tylko jedna pocztówka, nadana w Kolorado. Jedna. To
wszystko, jeśli nie liczyć snów.
Sunny, Sunnyyy!
Wysoki głos mamy dobiegał z parteru, przypominając mi, że już jest po siódmej.
Wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się biegiem przez korytarz, ale było już za późno.
Jeszcze z sypialni dostrzegłam Chestera pędzącego do łazienki.
Hej, teraz moja kolej! — wrzasnęłam, ale on zdążył już zatrzasnąć drzwi i
zamknąć je od środka.
Autobus mojego młodszego brata przyjeżdżał o godzinę później niż mój. Zajmowanie
łazienki, kiedy wiedział, że jestem spóźniona, było czystą, bezsensowną
złośliwością. Słyszałam, jak chichotał, kiedy waliłam w drzwi.
Lepiej się stamtąd wynoś! — ostrzegłam.
To twoja wina, że przyszłaś za późno — zmierzając ku schodom, tato zatrzymał
się za moimi
8
plecami. — Zawsze czekasz do ostatniej minuty, Sunny.
U taty wszystko było jak zwykle na swoim miejscu. Nienaganne zestawienie kolorów
ubrań, dopięty każdy guzik, gładko zaczesane siwiejące włosy. Mógłby wystąpić w
reklamie Standish and Little — firmy księgowej, w której pracował. Bosa, w
obszernej piżamie, wyglądałam przy nim jak kloszard.
A teraz surowe spojrzenie jego szarych oczu zza okularów w srebrnej oprawce
wyrażało dezaprobatę dla mojego spóźnialstwa.
Czemu nie nastawisz budzika o godzinę wcześniej? — chciał wiedzieć.
W przeciwieństwie do mamy, która zawsze krzyczała, kiedy coś ją zdenerwowało,
tato prawie nigdy nie podnosił głosu. Mówił powoli, jak gdyby ważył każdą myśl,
dobierając najwłaściwsze słowa. Tylko raz stracił panowanie nad sobą, totalnie
wypadł z roli. Nie chciałabym wracać do tamtego zdarzenia ani teraz, ani nigdy.
Odpowiedziałam, że siedziałam wczoraj do późnej nocy, przygotowując się do testu
z angielskiego, ale on na tę wymówkę tylko pokiwał głową i powiedział, że gdybym
uczyła się systematycznie, to nie miałabym tyle pracy naraz.
Musisz nauczyć się samodyscypliny, Sunny. Dyscypliny ciała i duszy, pamiętasz?
Nie musiał mi przypominać drętwego kazania, które wielebny Fahr wygłosił
ostatniej niedzieli. Załomotałam w drzwi łazienki.
Muszę wyjść za mi—nu—tę!
Zawiąż dobrze sznurowadła, Sunny — za-szczebiotał Chester.
9
Pokiwawszy głową, tato zszedł na dół. Miałam ochotę walnąć w drzwi jeszcze raz,
ale to tylko sprowokowałoby Chestera do pozostania tam jeszcze dłużej. Tupiąc
wróciłam do swojego pokoju, hałaśliwie zamknęłam drzwi i z powrotem wysunęłam
się na palcach, zaczaiwszy się koło łazienki. Tak jak myślałam, po kilku
sekundach drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich jasnowłosa głowa mojego
braciszka.
Mam cię! — Złapałam za klamkę, szarpnęłam i warknęłam: — Wynocha!
Już otwierał buźkę, żeby zawołać mamę, ale zobaczył wyraz mojej twarzy i zamiast
tego zaczął się tłumaczyć:
Zawsze się spóźniasz, a potem zwalasz na mnie.
Minęłam go, wypchnęłam na korytarz i zamknęłam mu drzwi przed nosem.
Oblejesz ten test — powiedział — bez względu na to, ile się uczyłaś. ? ? ? ?
1 nigdy nie musiała kuć.
Ilekroć Chester naprawdę chciał zaleźć mi za skórę, porównywał mnie z siostrą.
Jej nieobecność, która przysparzała mi tylu cierpień, nie usunęła cierpienia
innego rodzaju — zadawnionego uczucia zazdrości, o którym Chester — mistrz
intrygi — doskonale wiedział. Któregoś dnia — przyrzekłam sobie, biorąc
rekordowo krótki prysznic — dopadnę tego gnojka.
Sunnyyy — zawołała mama z dołu — zaraz ucieknie ci autobus!
Zerwałam w pośpiechu sznurowadło, wyciągnęłam inne ze starej pary tenisówek,
złapałam w locie plecak i zbiegłam po schodach do kuchni. Tata już tam był,
odgrodzony gazetą jak murem, a mama
10
oglądała prognozę pogody w małym telewizorze, który stał na blacie kuchennym.
Chester studiował karton z mlekiem.
No tak — powiedział. — Na tym nie ma Coral.
Spojrzałam ukradkiem na mamę, ale ona była wpatrzona w telewizor i nic nie
słyszała. Tata zaszeleścił gazetą.
Zamkniesz się? — syknęłam.
Była na trzech kartonach — smarkacz nie dawał za wygraną. — Ale ostatnio jej
nie widziałem. Chyba już zeszła z afisza.
Dopiłam sok, ignorując jego uwagi. Mimo wysiłku woli nie mogłam jednak
powstrzymać się od spojrzenia na zdjęcie dzisiejszego zaginionego dziecka,
widniejące na opakowaniu mleka Chestera.
Adam Strait, siedmiolatek, miał metr wzrostu (w wieku lat pięciu). Ważył
trzydzieści dziewięć funtów, miał ciemne włosy i brązowe oczy. Adama widziano po
raz ostatni w drodze do przedszkola w Coppertown, w stanie New Hampshire, dwa
lata temu. Czy jego rodzice ciągle czuwają przy telefonie, tak jak my, kiedy
Coral po raz pierwszy uśmiechnęła się do nas ze zdjęcia na wilgotnym kartonie
mleka? Czy ktoś w ogóle przygląda się tym fotografiom? Czy ktoś powiedział:
Jasne, tak, to ten dzieciak, którego wczoraj widziałem", i czy Adam
kiedykolwiek się odnajdzie i wróci do domu?
Mama odezwała się niespodziewanie:
W San Diego jest bezchmurnie i trzydzieści stopni w cieniu.
Odwróciła się i spojrzała na mnie z uśmiechem. Nagle gardło ścisnęło mi się tak,
że nie mogłam
przełknąć soku. Przez moment wydawało mi się, że to Coral. Te same blond włosy,
te same zielone oczy — oprócz tego, że twarz mamy była bardziej pociągła,
starsza, z lekkimi niebieskimi obwódkami wokół oczu.
W San Diego jest teraz najlepsza pogoda w całym kraju — ciągnęła z całą
powagą. — Cały czas plażowa pogoda. Wiesz, jak Coral uwielbia plażować.
Tato starannie złożył gazetę i wstał.
Czas iść do pracy — oznajmił. — Miłego dnia, Paulo. Przyłóż się do nauki w
szkole, Chester. Sunny — dorzucił, kiedy biegłam ku drzwiom — nie zawiązałaś
sznurowadła.
Wybiegłam w pośpiechu na ulicę. Zza pleców Jobiegło mnie zdawkowe „do widzenia"
mamy. Czułam się dziwnie, idąc sama, być może z powodu dzisiejszego snu. Od
pierwszej klasy każdego poranka w drodze do przystanku towarzyszyła mi siostra.
Zależnie od nastroju snułyśmy się albo skakałyśmy, albo biegłyśmy wzdłuż
Longwood Street, mijając ceglany, pseudokolonialny dom pani Evans na rogu West
Road, potem dom Gordonów i na koniec Ty-rellów, gdzie czekała Linda, żeby
towarzyszyć nam przez resztę drogi.
Cześć, Sunny!
Nadejście Lindy przerwało te wspomnienia. Założyła swój „szczęśliwy" ciuch,
mocno znoszoną wełnianą narzutkę, która zwisała z jej wąskich ramion, sięgając
prawie kolan.
Spóźniasz się — powiedziała ośkarżycielskim tonem. — Autobus pewnie już
odjechał. — Podczas gdy pokonywałyśmy biegiem resztę drogi, spytała: —
Przygotowałaś się z Juliusza Scyzora?
12
Spoko — odparłam, pewna siebie jak nigdy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin