Jones Diana Wynne 01 - Zaczarowane życie.rtf

(1133 KB) Pobierz

Diana Wynne Jones

 

 

ZACZAROWANE ŻYCIE

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ŚWIATY CHRESTOMANCIEGO

Przekład Danuta Górska

AHBER

 


ROZDZIA Ł 1

Kot Chant podziwiał swoją starszą siostrę Gwendolinę. Była czarownicą. Podziwiał ją i trzymał się blisko niej. Wielkie zmiany zaszły w ich życiu i nie został mu nikt, tylko ona.

Pierwsza wielka zmiana nadeszła, kiedy rodzice zabrali ich na całodzienną wycieczkę po rzece statkiem parowym. Wyruszyli w wielkim stylu, Gwendolina i jej matka w białych sukienkach ze wstążkami, Kot^ jego ojciec w niedzielnych garniturach z drapiącej niebieskiej serży. Dzień był upalny. Na parostatku tłoczyli się ludzie w odświętnych ubraniach, gadali, śmiali się, zajadali małże na cienkich kromkach białego chleba z masłem, podczas gdy organy parowe statku wysapywały popularne melodie tak głośno, że nikt nie słyszał własnych słów.

Prawdę mówiąc, parostatek był za stary i zbyt zatłoczony. Coś poszło źle ze sterowaniem. Cały roześmiany, odświętnie wystrojony, zajadający małże tłum został porwany przez prąd rzeki. Uderzyli o jeden ze słupów, które miały zatrzymywać ludzi znoszonych prądem, i wiekowy parostatek po prostu rozleciał się na kawałki. Kot pamiętał grające organy i łopatki koła mielące błękit nieba. Kłęby pary z sykiem wyrwały się z popękanych rur i zagłuszyły krzyki ludzi, których wciągał nurt rzeki.

To był okropny wypadek. Gazety nazwały go katastrofą „Szykownej Nancy". Panie w spódnicach krępujących ruchy po prostu nie mogły pływać. Panowie w ciasnych serżowych garniturach radzili sobie niewiele lepiej. Ale Gwendolina była czarownicą, więc nie mogła utonąć. A Kot, który mocno objął siostrę, kiedy statek uderzył w słup, również się uratował. Niewiele więcej pasażerów przeżyło.     ,„

Katastrofa wstrząsnęła całym krajem. Kompania parostatków i miasto Wolvercote wspólnie zapłaciły za pogrzeby. Gwendolina i Kot dostali ciężkie czarne ubrania na koszt publiczny i jechali za procesją karawanów w powozie ciągniętym przez czarne konie z czarnymi pióropuszami na łbach. Inni, którzy przeżyli, jechali razem z nimi. Kot patrzył na nich i zastanawiał się, czy byli czarownicami i czarownikami, ale nigdy się tego nie dowiedział. Burmistrz Wolvercote założył fundację dla ofiar, które przeżyły katastrofę. Pieniądze napływały z całego kraju. Wszyscy rozbitkowie zabrali swoje udziały i wyjechali, żeby gdzie indziej zacząć nowe życie. Tylko Kot i Gwendołina, ponieważ nie mieli żadnych krewnych - przynajmniej takich nie znaleziono - pozostali w Wolvercote.

Przez jakiś czas byli sławni. Wszyscy traktowali ich bardzo miło. Wszyscy powtarzali, jakie śliczne z nich sierotki. Mówili prawdę. I brat, i siostra mieli jasną cerę, niebieskie oczy i dobrze wyglądali w czerni. Gwendolina była bardzo ładna i wysoka na swój wiek. Kot był niski jak na swój wiek. Gwendołina mu matkowała, co wzruszało ludzi.

Kot nie miał nic przeciwko temu. Trochę to pomagało na dręczące go poczucie pustki i zagubienia. Panie dawały mu ciastka i zabawki. Radni miejscy przychodzili pytać, jak się trzyma. Burmistrz też raz wpadł i poklepał go po głowie. Wyjaśnił, że pieniądze z fundacji dostaną, kiedy dorosną. Do tej pory miasto będzie płacić za ich edukację i utrzymanie.

-  A gdzie dzieciaki chcą mieszkać? - zapytał jowialnie. Gwendolina natychmiast oświadczyła, że stara pani Sharp

z dołu chce ich wziąć do siebie.

-  Zawsze była dla nas bardzo dobra - wyjaśniła. - Chcielibyśmy właśnie u niej zamieszkać.

Pani Sharp też była czarownicą - drukowany szyld w jej salonie głosił: DYPLOMOWANA CZAROWNICA - i interesowała się Gwendolina. Burmistrz miał nieco wątpliwości. Podobnie jak wszyscy ludzie pozbawieni czarodziejskich talentów, nie pochwalał ich u innych. Zapytał Kota, co sądzi o planie Gwendoliny. Kot nie miał nic przeciwko. Wolał nadal mieszkać w domu, do którego przywyknął, nawet jeśli musiał przeprowadzić się na dół. Ponieważ burmistrz uważał, że dwojgu sierot należy dogadzać pod każdym możliwym względem, wyraził zgodę. Gwendolina i Kot wprowadzili się do pani Sharp.

Spoglądając w przeszłość, Kot doszedł do wniosku, że właśnie wtedy ostatecznie uwierzył, iż Gwendolina jest czarownicą. Przedtem nie miał pewności. Kiedy pytał rodziców, kręcili głowami, wzdychali i robili nieszczęśliwe miny. Nie mógł się w tym połapać, bo pamiętał okropne kłopoty, kiedy Gwendolina zesłała na niego skurcze. Nie rozumiał, jak rodzice mogli ją o to obwiniać, jeśli naprawdę nie była czarownicą. Ale teraz wszystko się zmieniło. Pani Sharp nie robiła z tego tajemnicy.

-  Masz prawdziwy talent do magii, skarbie - powiedziała rozpromieniona do Gwendoliny - i zaniedbałabym swoje obowiązki wobec ciebie, gdybym pozwoliła go zmarnować. Musimy natychmiast poszukać dla ciebie nauczyciela. Na początek wystarczy nawet pan Nostrum z sąsiedztwa. Wprawdzie to najgorszy nekromanta w mieście, ale potrafi uczyć. Da ci dobre podstawy, moja kochana.

Opłaty za naukę magii u pana Nostruma wynosiły: funt za godzinę kursu podstawowego i gwinea za godzinę zaawansowanego. Raczej drogo, jak zauważyła pani Sharp. Włożyła swój najlepszy kapelusz z czarnymi paciorkami i pobiegła do miejskiego ratusza zapytać, czy fundacja zapłaci za lekcje Gwendoliny.

Ku jej irytacji burmistrz odmówił. Poinformował panią Sharp, że czary nie należą do zwykłego programu nauczania. Pani Sharp dostała płaskie kartonowe pudło pełne różnych rupieci, które miłe panie uprzątnęły z sypialni rodziców Gwendoliny, i wróciła, gniewnie grzechocząc paciorkami na kapeluszu.

Ślepe uprzedzenia! - oświadczyła, rzucając pudło na kuchenny stół. - Jeśli ktoś' posiada dar, ma prawo go rozwijać... i tak mu powiedziałam! Ale nie martw się, skarbie - dodała, widząc, że Gwendolina wyraźnie spochmurniała. - Zawsze znajdzie się jakaś okrężna droga. Pan Nostrum będzie cię uczył za darmo, jeśli go czymś skusimy. Zajrzyjmy do tego pudełka. Może twoi biedni rodzice zostawili coś odpowiedniego.

Nie tracąc czasu, pani Sharp wysypała na stół zawartość pudła. Była to dziwaczna kolekcja przedmiotów - listy, koronki i pamiątki. Kot nie pamiętał, żeby widział przedtem chociaż połowę z nich. Był tam akt małżeństwa zaświadczający, że Francis John Chant poślubił Karolinę Mary Chant dwanaście lat temu w kościele Świętej Małgorzaty w Wolvercote oraz zwiędły bukiet weselny. Pod spodem Kot znalazł parę błyszczących kolczyków. Nigdy nie widział, żeby matka je nosiła.

Kapelusz pani Sharp zagrzechotał, kiedy szybko pochyliła się nad nimi.

-  To brylantowe kolczyki! - zawołała. - Widocznie twoja mama miała pieniądze. Jeśli je zaniosę do pana Nostruma... Ale dostaniemy więcej, jeśli je zaniosę do pana Larkinsa.

Pan Larkins prowadził sklep ze starzyzną na rogu ulicy - no, nie całkiem ze starzyzną. Wśród mosiężnych pogrzebaczy i wyszczerbionej porcelany trafiały się całkiem wartościowe rzeczy. Dyskretny szyld z napisem TOWARY EGZOTYCZNE oznaczał, że kupić tu można także skrzydła nietoperzy, suszone traszki i inne magiczne ingrediencje. Nie ulegało wątpliwości, że pan Larkins będzie bardzo zainteresowany parą brylantowych kolczyków. Chciwe, paciorkowate oczka pani Sharp zabłysły, kiedy wyciągnęła rękę po klejnoty.

Gwendolina sięgnęła po nie w tej samej chwili. Nie powiedziała nic. Pani Sharp też nie. Obie ręce zawisły nieruchomo w powietrzu, zupełnie jakby trwała pomiędzy nimi zaciekła, niewidoczna walka. Potem pani Sharp cofnęła rękę.

-  Dziękuję - powiedziała chłodno Gwendolina i schowała kolczyki do kieszeni swojej czarnej sukienki.

-  No widzisz?! - zawołała pani Sharp, próbując zachować twarz. - Masz prawdziwy talent, skarbie!

Powróciła do sortowania zawartości pudła. Odsunęła starą fajkę, wstążki, gałązkę białego wrzosu, jadłospisy, bilety na koncert i podniosła paczuszkę starych listów. Przesunęła kciukiem po krawędziach.

-  Listy miłosne - oznajmiła. - Jego do niej.

Odłożyła paczkę, nie zaglądając do środka i podniosła następną.

-  Jej do niego. Na nic.

Kot, obserwując szeroki ciemnoróżowy kciuk pani Sharp wertujący błyskawicznie trzeci plik, pomyślał, że bycie czarownicą oszczędza mnóstwo czasu.

-  Listy urzędowe - stwierdziła pani Sharp.

Jej kciuk zatrzymał się i powoli przesunął jeszcze raz wzdłuż paczki.

-  Co my tu mamy? - Rozwiązała różową tasiemkę przytrzymującą paczkę i ostrożnie wyjęła trzy listy. - Chrestomanci! - wykrzyknęła.

I natychmiast zakryła sobie ręką usta. Twarz jej poczerwieniała. Kot widział jej zdumienie, przestrach i chciwość, wszystko naraz.

           Po co on pisa ł do twojego taty? - powiedziała, jak tylko ochłonęła.

           - Zobaczmy - zaproponowała Gwendolina.

Pani Sharp rozłożyła trzy listy na kuchennym stole. Gwendolina i Kot pochylili się nad nimi. Pierwsze, co przyciągnęło uwagę Kota, to energiczny podpis na wszystkich trzech:

 

Chrestomanci

 

Dwa listy skreślone były tym samym energicznym charakterem pisma. Pierwszy nosił datę sprzed dwunastu lat, wkrótce po ślubie rodziców Kota.

Drogi Franku!

Nie wsiadaj na wysokiego konia. Zaproponowałem tylko dlatego, że myślałem, że to pomoże. Nadal chcę pomóc wszelkimi sposobami, jeśli tylko mi powiesz, co mogę zrobić. Czuję, że mam u Ciebie dług.

Zawsze Twój Chrestomanci

Następny list był krótszy:

Drogi Chant!

I nawzajem. Idź do diabła.

Chrestomanci

Trzeci list nosił datę sprzed sześciu lat i napisał go ktoś inny. Chrestomanci tylko się podpisał.

Szanowny Panie!

Ostrzeżono Pana sześć lat temu, że coś takiego może się zdarzyć, a Pan zaznaczył wyraźnie, że nie życzy sobie żadnej pomocy z tej strony. Nie interesują nas Pana kłopoty. To nie jest instytucja charytatywna.

Chrestomanci

-  Co twój tata mu odpowiedział? - zastanawiała się pani Sharp, zaciekawiona i przejęta. - Jak myślisz, skarbie?

Gwendolina trzymała ręce rozpostarte nad Ustami, całkiem jakby grzała się nad ogniem. Małe palce obu jej dłoni drgały.

-  Nie wiem. Wydają się ważne... zwłaszcza pierwszy i ostatni... okropnie ważne.

-  Kto to jest Chrestomanci? - zapytał Kot. Z trudem wymówił to nazwisko; każdą część po kolei, próbując sobie przypomnieć, jak to powiedziała pani Sharp: Kres-to-man-czi. - Czy dobrze mówię?

-  Tak, dobrze... I nie musisz wiedzieć, kto to jest, kochanie -odparła pani Sharp. - A „ważny" to za słabe słowo, skarbie. Szkoda, że nie wiesz, co odpowiedział twój tata, Gwendolino. Coś, na co niewielu ludzi by się odważyło, sądząc po tonie listu. I patrz, co dostał w odpowiedzi! Trzy oryginalne podpisy! Pan Nostrum oddałby za nie prawą rękę, skarbie. Och, ale masz szczęście! Za te trzy będzie cię uczył! Każdy nekromanta w kraju zgodziłby się na to.

Zadowolona pani Sharp zaczęła wkładać rzeczy z powrotem do pudła. 

              Co my tu mamy?

Z pliku urzędowych listów wypadła mała czerwona książeczka zapałek. Pani Sharp podniosła ją ostrożnie i otworzyła z równą ostrożnością. W środku była mniej niż połowa wiotkich kartonowych zapałek. Trzy były wypalone, chociaż nie wyrwano ich z książeczki; jedna tak mocno, że Kot przypuszczał, iż dwie pozostałe zajęły się od niej.

-  Hm - mruknęła pani Sharp. - Lepiej to zatrzymaj, skarbie. Podała czerwoną książeczkę Gwendolinie, która włożyła zapałki do kieszeni sukienki razem z kolczykami.

-  A ty chcesz to, kochanie? - zwróciła się pani Sharp do Kota, przypomniawszy sobie o nim.

Podała mu gałązkę białego wrzosu. Kot nosił ją w butonierce, dopóki nie rozpadła się w pył.

Mieszkając z panią Sharp, Gwendolina jakby się rozrastała. Włosy jej mocniej błyszczały złotem, oczy lśniły głębszym błękitem, z całego zachowania przebijało zadowolenie i pewność siebie. Może Kot trochę się skurczył, żeby zrobić dla niej miejsce... sam nie wiedział. Chociaż nie czuł się nieszczęśliwy. Pani Sharp odnosiła się do niego równie miło, jak do Gwendoliny. Radni miejscy z żonami wpadali kilka razy w tygodniu i w salonie poklepywali go po głowie. Posłali jego i Gwendolinę do najlepszej szkoły w Wolvercote.

Kot był tam szczęśliwy. Jedno mu tylko przeszkadzało: był leworęczny i nauczyciele zawsze go karali, gdy przyłapali go na pisaniu lewą ręką. Ale robili tak we wszystkich szkołach, do których uczęszczał, więc już się przyzwyczaił. Miał wielu przyjaciół, mimo tego w głębi serca czuł się samotny i zagubiony. Więc trzymał się siostry, ponieważ nie miał żadnych innych krewnych.

Gwendolina często okazywała mu zniecierpliwienie, chociaż zwykle była zbyt zajęta i szczęśliwa, żeby naprawdę się złościć.

-  Zostaw mnie w spokoju, Kot - mawiała. - Bo zobaczysz! Potem pakowała podręczniki do teczki na nuty i wychodziła

w pośpiechu na lekcję do pana Nostruma.

Pan Nostrum z radością uczył Gwendolinę w zamian za listy. Pani Sharp dawała mu jeden za każdy semestr, zaczynając od ostatniego.

-  Nie wszystkie naraz, żeby nie zrobił się chciwy - oświadczyła. - A najlepszy damy mu na koniec.

Gwendolina robiła ogromne postępy. Była tak obiecującą czarownicą, że nawet nie musiała zdawać egzaminu do pierwszej klasy magii i przeskoczyła od razu do drugiej. Przerobiła trzecią i czwartą klasę jednocześnie zaraz po Gwiazdce, a następnego lata rozpoczęła kurs magii zaawansowanej. Pan Nostrum uważał ją za ulubioną uczennicę - tak powiedział pani Sharp nad murem dzielącym ich domy - a Gwendolina zawsze wracała z lekcji zadowolona i rozpromieniona. Chodziła do pana Nostruma dwa razy w tygodniu, z magiczną teczką pod pachą, jak wiele osób chodzi na lekcje muzyki. Zresztą właśnie lekcje muzyki wpisała pani Sharp do rozkładu zajęć Gwendoliny w rachunkach, które prowadziła dla Rady Miejskiej. Ponieważ pan Nostrum nie dostawał żadnej zapłaty oprócz listów, Kot uważał to za trochę nieuczciwe ze strony pani Sharp.

-  Muszę sobie odłożyć coś na starość - oznajmiła mu gniewnie pani Sharp. - Sama nie dostaję dużo na wasze utrzymanie, prawda? I nie mogę liczyć, że twoja siostra nie zapomni o mnie, kiedy dorośnie i zdobędzie sławę. O nie, mój kochany, nie mam żadnych złudzeń co do tego!

Kot wiedział, że pani Sharp prawdopodobnie ma rację. Trochę jej żałował, bo rzeczywiście dobrze ich traktowała, a do tej pory zdążył się zorientować, że sama nie jest zbyt dobrą czarownicą. Szyld z napisem DYPLOMOWANA CZAROWNICA, wiszący w oknie jej salonu, oznaczał najniższe kwalifikacje. Ludzie przychodzili do pani Sharp po czary tylko wtedy, kiedy nie mogli sobie pozwolić na trzy akredytowane czarownice mieszkające dalej przy tej samej ulicy. Pani Sharp dorabiała sobie, pracując jako pośredniczka dla pana Larkinsa ze sklepu ze starzyzną. Dostarczała mu towary egzotyczne - czyli co dziwniejsze ingrediencje potrzebne do czarów - aż z Londynu. Bardzo pyszniła się swoimi londyńskimi kontaktami.

-  O tak - mówiła często do Gwendoliny - mam swoje kontakty. Znam osoby, które w każdej chwili mogą mi dostarczyć funt smoczej krwi, chociaż jest nielegalna. Ze mną niczego ci nie zabraknie.

Być może, chociaż nie miała żadnych złudzeń co do Gwendoliny, w gruncie rzeczy liczyła, że kiedyś zostanie jej agentką. Kot w każdym razie tak podejrzewał. I współczuł pani Sharp. Był pewien, że Gwendolina odrzuci ją jak stary płaszcz, kiedy zdobędzie sławę - nie wątpił, podobnie jak pani Sharp, że Gwendolina zostanie sławną czarownicą. Więc powiedział:

-  Ja będę się panią opiekował.

Nie palił się do tego, ale czuł, że powinien tak powiedzieć. Pani Sharp okazała gorącą wdzięczność. W nagrodę załatwiła dla Kota prawdziwe lekcje muzyki.

-  W ten sposób burmistrz nie będzie miał powodów do narzekania - stwierdziła. Lubiła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Kot zaczął się uczyć gry na skrzypcach. Uważał, że robi postępy. Pilnie ćwiczył. Nie rozumiał, dlaczego nowi lokatorzy z góry zawsze walili w podłogę, kiedy zaczynał grać. Pani Sharp, sama pozbawiona słuchu, uśmiechała się i kiwała głową, kiedy grał, i zachęcała go z całego serca.

Kot ćwiczył pewnego wieczoru, gdy Gwendolina wpadła do pokoju i wywrzeszczała mu zaklęcie prosto w twarz. Kot odkrył z przerażeniem, że zamiast skrzypiec trzyma za ogon wielkiego pręgowanego kota. Wetknął sobie jego łepek pod brodę i piłował smyczkiem koci grzbiet. Puścił go czym prędzej, ale kot i tak zdążył go ugryźć w szyję i boleśnie podrapać.

-  Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał. Kot stał w progu i wściekle prychał.

-  Bo to właśnie tak brzmiało! - zawołała Gwendolina. - Nie mogłam wytrzymać ani chwili dłużej. Kici, kici!

Kot nie lubił również Gwendoliny. Podrapał ją w rękę. Gwendolina dała mu klapsa. Kocur uciekł, a Kot popędził za nim, krzycząc:

-  Stój! To moje skrzypce! Łapać go!

Ale kot umknął i taki był koniec lekcji muzyki.

Ten pokaz talentu Gwendoliny zrobił wielkie wrażenie na pani Sharp. Wdrapała się na krzesło na podwórzu i opowiedziała o tym panu Nostrumowi ponad murem. Stamtąd historia dotarła do każdej czarownicy i każdego nekromanty w sąsiedztwie.

W okolicy mieszkało mnóstwo czarownic. Ludzie tej samej profesji lubią trzymać się razem. Gdyby Kot wyszedł z domu pani Sharp i ruszył w prawo ulicą Sabatu, oprócz trzech AKREDYTOWANYCH CZAROWNIC minąłby dwóch SPECJALISTÓW NEKROMANCJI, WRÓŻ-BIARKĘ, RÓŻDŻKARZA oraz POMOCNEGO CZAROWNIKA. Gdyby

skręcił w lewo, minąłby KURSY NEKROMANCJI, przepowiadanie PRZYSZŁOŚCI, CZARYNAKAZDĄOKAZJĘ, JASNOWIDZA ijako ostatni sklep pana Larkinsa. Powietrze na całej ulicy i na kilku sąsiednich przecznicach dookoła było ciężkie od zapachu magii.

Wszyscy ci ludzie interesowali się po przyjacielsku Gwendoli-ną. Historia z kotem ogromnie im zaimponowała. Zwierzak został ich ulubieńcem - naturalnie nazwali go Skrzypek. Chociaż pozostał dziki, złośliwy i podstępny, nigdy nie zabrakło mu jedzenia. Jeszcze bardziej rozpieszczali Gwendolinę. Pan Larkins dawał jej prezenty. Pomocny Czarownik, muskularny młody mężczyzna, zawsze nieogolony, wyskakiwał z domu, ilekroć zobaczył przechodzącą Gwendolinę, i częstował ją cukierkami. Różne czarownice wciąż wyszukiwały dla niej proste zaklęcia.

Gwendolina miała te zaklęcia w wielkiej pogardzie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin