McIntyre Vonda - Aztekowie.rtf

(230 KB) Pobierz
Vonda N

 

Vonda N. Mcintyre

Aztekowie

 

Całkiem chętnie zrezygnowała ze swojego serca.

Po operacji Laenea Trevelyan żyła jakby w niekończącej się półświadomości, naszpikowano ją lekami, tak że nie odczuwała bólu, utrzymywano niemal w nieprzytomności, kiedy rozpoczął się proces zdrowienia. Ci, którzy nad nią czuwali, nie wiedzieli, że wolałaby świadomość i koniec niepewności. A zatem spała płytkim snem, dryfując ku przytomności, wciąż od niej odpychana, egzystując w świecie koszmaru. Jej zaćmiony umysł podejrzewał niebezpieczeństwo, ale nie był w stanie jej ochronić. Zbyt często zmuszano ją do przesypiania niebezpieczeństwa. Wolałaby ból.

Raz niemal się przebudziła: dostrzegła sterylnie białe ściany i sufit, wszystko rozmyte, ledwie rozpoznawalne. Zielona poświata ekranów urządzeń monitorujących przelewała się przez jej ramię i po szorstkiej pościeli. Przytrzymywane plastrem wenflony drażniły nerwy jej ręki. Docierały do niej dźwięki, słyszała rytmiczne bicie serca.

Usiłowała krzyczeć z gniewu i rozpaczy. Lewa ręka była ciężka, letargiczna, nieposłuszna rozkazom, ale zdołała nią poruszyć. Dłoń podczołgała się jak pająk do prawego nadgarstka i poruszyła igłami i rurkami.

Powietrze zaszumiało, gdy otworzyły się drzwi pokoju. Łagodny głos i łagodne dotknięcie upomniały ją, wzrosła dawka środka uspokajającego, co okrutnie popchnęło Laeneę na powrót w objęcia snu.

Łza wypłynęła z kącika jej oka i spadła we włosy, gdy Laenea wkraczała na powrót w świat koszmaru. Towarzyszył jej kontrapunktowo podstawowy rytm ludzki, bicie serca, którego nie spodziewała się już nigdy usłyszeć.

Pastelowe światło było dla Laenei pierwszym zapewnieniem, że będzie żyła. Nie podniosło jej to na duchu. Sala intensywnej opieki była sterylnie biała, czuć ją było środkami odkażającymi, ale tę separatkę rozjaśniały żółcie i zielenie. Lek uspokajający przestał działać i wiedziała, że wreszcie pozwolą jej się obudzić. Nie walczyła z ciągłą sennością, ale podły nastrój nie pozwalał z radością oczekiwać na powrót zmysłów. Chciała tylko żyć w swoim własnym umyśle, zapomnieć o ciele, zapomnieć o porażce. Nie wiedziała nawet, co będzie robić w przyszłości, być może nie czekała jej już żadna przyszłość.

Niemniej świat wkraczał w jej życie, gdy tak nudziła się coraz bardziej leżeniem bez ruchu, w pocie i samoużalaniu. Nigdy nie potrafiła po prostu nic nie robić. Uparcie trzymała zamknięte oczy, ale nie była w stanie umknąć przed dźwiękami i wibracjami, które przechodziły falami przez jej ciało, jak drżenie z zimna i strachu.

To była moja szansa - pomyślała. - Wiedziałam jednak, że może się nie udać. Mogło być gorzej, a może lepiej: mogłam umrzeć.

Przesunęła dłonią po ciele od żołądka ku żebrom, przez plaster, bandaże i krawędź nowej blizny między piersiami, aż ku gardłu. Palce zatrzymały się na zagięciu żuchwy, tuż nad tętnicą szyjną.

Nie wyczuła tętna.

Podnosząc się gwałtownie, zlekceważyła ostre skurcze bólu. Wibracja uderzeń serca nie ustawała pod jej dłońmi, ale Laenea była teraz pewna, że nie pochodziła z jej ciała.

Na szafce nocnej stał wzmacniacz emitujący stałe bębnienie o niskiej częstotliwości. Laenea czuła, że wzbiera w niej śmiech: wiedziała, że to zaboli, ale się nie przejmowała. Podniosła głośnik - taka mała rzecz, a wywołała tyle niepokoju. Wyrwała sznur z gniazdka i cisnęła urządzenie w drugi kąt pokoju, gdzie rozleciało się z satysfakcjonującym trzaskiem.

Odsunęła na bok sztywną od krochmalu pościel, wstała, zatoczyła się i złapała równowagę. Oddech miała chrapliwy z powodu płynu w płucach. Odkaszlnęła, wciągnęła powietrze i odkaszlnęła ponownie. Czas był tajemnicą, mierzoną wyłącznie słabością: uznała lekarzy za głupców, którzy zmuszali ją do snu, narażali na zapalenie płuc i puszczali nagrane bicie serca, zamiast pozwolić jej obudzić się, poruszać i przyzwyczajać do nowego stanu.

Pod stopami czuła chłodne płytki. Przeszła wolnym krokiem ku plamie światła słonecznego, żółtej na kremowej podłodze, i wyjrzała przez okno. Dzień mienił się złotem i szarością. Z zachodu nadciągały chmury, kładąc się nad górami i Sound, podczas gdy nad miastem wciąż świeciło słońce. Po wodzie poruszały się cienie, zmieniając jej barwę ze srebrnej na ołowianą.

Białe od obfitych zimowych opadów śniegu Góry Olimpijskie dzieliły Laeneę od portu. Nadciągający deszcz zatarł ślad statku kosmicznego odrywającego się od ziemi i jasne błyski dysz spadających do morza. Wkrótce jednak je zobaczy. Roześmiała się głośno, przeciągając się na przekór pieczeniu w klatce piersiowej i bólowi żeber, odrzucając do tyłu potargane fale włosów. Połaskotały ją w kark i w kręgosłup, prześwitujący między wiązaniami szpitalnej koszuli.

Poczuła ruch powietrza, gdy otworzyły się drzwi, jakby pokój oddychał. Odwróciła się i ujrzała chirurga - drobną, delikatną kobietę, jednak niezwykle silną. Lekarka rzuciła okiem na rozbity wzmacniacz i potrząsnęła głową.

- To było konieczne?

- Tak - odrzekła Laenea. - Dla mojego komfortu psychicznego.

- To właśnie miało służyć pani komfortowi psychicznemu.

- Odniosło wręcz przeciwny skutek.

- Wspomnę o tym w raporcie - oznajmiła lekarka. - Robili to dla pierwszych pilotów.

- Administracja znana jest z upartego dawania złych rad.

Lekarka się roześmiała.

- Cóż, pani pilot, niebawem będzie pani mogła zaprojektować własne środowisko.

- Kiedy?

- Niebawem. Nie chcę, żeby to brzmiało niejasno... ja decyduję tylko o tym, czy wolno pani opuścić szpital, a nie o tym, czy pani go opuści. Blizna potrzebuje trochę czasu, żeby się zagoić. Chce pani już iść? Dość solidnie podczas operacji połamałam pani żebra.

- Wiem - odparła Laenea z uśmiechem. Była szczelnie i mocno zabandażowana, ale czuła wszystkie połączenia żeber z chrząstkami.

- To potrwa co najmniej kilka dni.

- Ile minęło do tej pory?

- Utrzymywaliśmy panią we śnie przez trzy dni.

- Miałam wrażenie, że tygodni.

- Cóż... natychmiastowe przystosowanie do zmian mogłoby spowodować szok.

- Jestem częścią eksperymentu - powiedziała Laenea. - Wszyscy jesteśmy. Wolno eksperymentować z eksperymentami.

- Być może. Wolelibyśmy jednak, żeby pani u nas została. - Włosy miała krótkie i stalowoszare, ale kiedy się uśmiechała, jej twarz stawała się dziecinna. Długie, mocne palce, wyraźnie zarysowane mięśnie i ścięgna, krótko obcięte paznokcie - dobre dłonie do wszelkiego rodzaju pracy, pomyślała Laenea i wyciągnęła rękę. Obie kobiety dotknęły się delikatnie nadgarstkami.

- Kiedy usłyszałam bicie serca - powiedziała Laenea - myślałam, że musieliście zostawić mnie w zwykłym stanie.

- To ma być uspokajający dźwięk.

- Nikt inny wcześniej nie narzekał?

- Nie aż tak... bardzo.

Zostałyby przyjaciółkami, gdyby czas na to pozwalał, ale Laenea wyglądała niecierpliwie dalszych kroków, jak podczas pierwszej podróży, gdy życie mijało bez jej świadomości.

- Kiedy mogę wyjść? - Szpital był kolejnym miejscem postoju, z którego pragnęła się wyrwać.

- Na razie proszę wrócić do łóżka. Wkrótce będziemy mogły porozmawiać o przyszłości.

Laenea odwróciła się bez słowa. Okna, ściany i filtrowane powietrze odcinały ją od szarych chmur i miasta. Krople deszczu spływały po szybach. Nie chciała już więcej spać.

- Pilocie...

Laenea nie odpowiedziała. Lekarka westchnęła.

- Niech pani coś dla mnie zrobi, pilocie.

Laenea wzruszyła ramionami.

- Chciałabym, żeby zrobiła pani test kontrolny.

Laenea wyraziła zgodę milczeniem.

- Proszę przyspieszać stopniowo bicie serca i zwracać uwagę na efekty.

Laenea zwiększyła reakcje nerwowe.

- Co pani czuje?

- Nic - odpowiedziała Laenea, mimo że krew popędziła przez te miejsca, w których dawało się wyczuć jej bieg: skronie, szyję, nadgarstki.

Stojąca obok niej lekarka zmarszczyła brwi.

- Proszę jeszcze nieco zwiększyć, ale bardzo powoli.

Laenea posłuchała i zareagowała na obfitą dawkę tlenu dostarczoną do mózgu. Przed oczami rozbłysły jasne światła. Poczuła w głowie bolesne ukłucie biegnące od prawego oka w głąb czaszki. Poczuła się naładowana i podniecona. Odwróciła się od okna.

- Nie mogłabym już teraz wyjść?

Lekarka dotknęła jej nadgarstka, a Laenea niemal głośno się roześmiała na myśl o wyczuwaniu jej pulsu. Lekarka poprowadziła ją do stojącego przy oknie krzesła.

- Niech pani usiądzie, pilocie.

Ale Laenea czuła, że mogłaby się wspiąć na sam szczyt spirali zawrotów głowy: nie czuła potrzeby odpoczynku.

- Proszę usiąść. - Głos brzmiał jak szept, był cichy jak szelest piasku na skale. Laenea posłuchała. - Proszę sobie przypomnieć resztę treningu, pilocie. Proszę się oprzeć, rozluźnić. Zmniejszyć pompowanie. Rozszerzyć naczynia włosowate. Rozluźnić się.

Laenea przywołała na powrót biokontrolę. Po raz pierwszy miała wrażenie raczej obecności niż nieobecności. Tętno znikło, a w jego miejsce pojawił się jednostajny cichy szum doskonale zrównoważonej maszyny obrotowej. Pompowała ona krew tak efektywnie, że ciśnienie mogłoby zabić Laeneę, gdyby do tego dopuściła. Rozluźniła się i zwolniła tempo pompowania, rozszerzyła i ścisnęła maleńkie mięśnie tętnic, raz, drugi, kolejny. Ból głowy, mroczki, dzwonienie w uszach zmalały i znikły.

Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je powoli.

- Teraz lepiej - powiedziała lekarka. - Proszę nie zapominać, jakie to wywołuje odczucia. Nie może pani chodzić szybko przez długi czas, bo pani mózg zmieni się w papkę. Może się pani czuć przez chwilę świetnie, jak po środkach pobudzających. Ale liczyłabym się z poważnym kacem. - Pogłaskała Laeneę po ręce. - Chcemy tu panią trzymać, dopóki nie będziemy pewni, że potrafi pani regulować maszynę. Nie lubię robić przeszczepów nerek.

Laenea się uśmiechnęła.

- Potrafię ją regulować. - Zaczęła indukować powolną, arytmiczną zmianę w prędkości działania nowej pompy, w ciśnieniu krwi. Odkryła, że potrafi to robić, nie zastanawiając się nad tym, tak jak podpowiada jej konieczność równoważenia przepływu. - Mogę dostać popioły mojego serca?

- Jeszcze nie. Chcemy mieć pewność.

- Ja mam pewność.

Gdzieś w labiryncie krętych korytarzy szpitalnych jej serce ciągle biło, kąpiąc się w ciepłej solance i płynie odżywczym. Dopóki będzie istniało, dopóki będzie żyło, ambicje Laenei wciąż będą zagrożone. Nie może być pilotem i pozostać normalną istotą ludzką z normalnymi ludzkimi rytmami. Jej ciało wciąż mogło odrzucić sztuczne serce - wtedy przerobią ją z powrotem na normalną. Jeśli będzie zdolna do pracy, pozostanie członkiem załogi, uśpionym i nieświadomym od początku do końca podróży. Czuła, że dłużej tego nie zniesie.

- Ja mam pewność. Nie chcę powrotu.

Testy, pytania i badania pochłonęły kilka następnych dni. Mimo że czuła się na tyle silna, żeby chodzić, poruszała się po korytarzach na wózku. Nuda stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Ból ustępował, ale Laenea widywała tylko lekarzy, pielęgniarki i maszyny: przyjaciele nie przychodzili. Był to rytuał przejścia, który musiała przeżyć w samotności i bez przewodnika.

Minął dzień, w ciągu którego nie widziała nawet przelotnego deszczu ani mglistego zachodu słońca. Zapytała ponownie, kiedy mogłaby opuścić szpital, ale nikt jej nie udzielił odpowiedzi.

Wieczorem w separatce Laenea leżała, nie mogąc zasnąć. Przesunęła palcami od obojczyka do mostka po jasnoczerwonej kresce straszliwie długiej blizny. Wciąż była pokryta przezroczystą syntetyczną skórą, ściągnięta szerokim plastrem tylko raz, tuż poniżej piersi, żeby trzymać połamane żebra.

Wydajność nowego serca intrygowała ją. Zmusiła się świadomie do zwolnienia tempa jego bicia, po czym wykonała ćwiczenie z rozszerzaniem i zwężaniem tętnic i naczyń włosowatych. Jej biokontrola była znakomita. Musiała być, inaczej Laenea nie zakwalifikowałaby się do operacji.

Zwolnienie pracy pompy powinno zaowocować przyjemną drzemką i w końcu snem, ale wyprodukowana w złości adrenalina wciąż krążyła, nie pozwalając na odpoczynek. Laenea nie chciała pastylki nasennej - nie będzie brała więcej lekarstw. Pozbawiony marzeń sen wywołany lekami był najgorszy. Powodował narastanie lęku, który nie rozładowywał się w fantazjach, ale prowadził do wielkiego, bezkształtnego napięcia.

Zmierzch miał konsystencję wilgotnego szarego jedwabiu, matowego i nieregularnego. Szpitalne pastele stały się chłodne i tajemnicze. Laenea odrzuciła koc. Czuła się znów mocna, była uleczona. Przeszła przez trwające wiele miesięcy przygotowania, poważną operację i te ostatnie dobijające dni nudy, mające uwolnić ją całkowicie od rytmów biologicznych. Nie było na całym świecie powodu, dla którego miałaby spać jak inni, gdy zapadła ciemność.

Cywilizowany szpital: jej ubrania znajdowały się w szafce, nie ukryto ich w jakiejś przechowalni. Włożyła czarne spodnie, miękkie, skórzane wysokie buty i lśniącą skórzaną kamizelkę sznurowaną na przodzie. Ramiona i szyję zostawiła nagie. Ostry grzbiet blizny był widoczny na szyi i między sznurówkami.

Chcąc uniknąć sporów, zaczekała, aż korytarz opustoszeje. Zielona farba, w zamierzeniu uspokajająca, zmatowiała i zbrzydła ze starości. Buty Laenei nie robiły hałasu na wygłuszającej wykładzinie, ale w pustym szybie schodów przeciwpożarowych obcasy stukały o beton, rozsyłając echo na wszystkie strony. Po zejściu na dół czuła zmęczenie w nogach. Przyspieszyła przepływ krwi.

Na zewnątrz mgła przysłaniała gwiazdy. Księżyc, który właśnie wzeszedł, był okrągły i otoczony poświatą. W drzwiach obrotowych szpitala uliczne lampy rozpostarły cień Laenei wokół niej jak szprychy koła.

Na rogu stał rządek elektrycznych aut, przywiązanych jak konie w jakimś starym filmie. Wsunęła klucz kredytowy do zamka, żeby uwolnić samochód pomalowany jak żółw - właściwe porównanie. Wsiadła i odjechała w kierunku nabrzeża. Mały potwór toczył się powoli, silnik mruczał cicho na płaskim terenie i zmieniał nieco ton na niskim biegu przy stromych zjazdach. Laenea odprężyła się w wiadrowatym fotelu, marząc o tym, żeby siedzieć w statku kosmicznym, ale nie pozwoliła ponieść się wyobraźni. Drążek żółwia nie mógł zmienić się w deskę rozdzielczo-informacyjną, a miasto, mimo że miłe, było nudnie zwyczajne w porównaniu z miejscami, które oglądała. Nie potrafiła, rzecz jasna, wyobrazić sobie podróży, ponieważ tego nie dawało się wyobrazić. Język i umysł nie wystarczały. Podróży nigdy nie opisano.

Nabrzeże było odrapane, brudne i przykuwało uwagę. Laenea wiedziała, że mogłaby znaleźć jakichś znajomych w pobliżu, ale nie chciała pozostawać w mieście. Odwiozła żółwia na postój i wyjęła klucz kredytowy, żeby nie zwiększać obciążenia rachunku.

Noc pochłodniała - podpowiedziała jej to zmiana konsystencji mgły i śliski od wilgoci bruk. Nędzne, walące się stragany miejskiego targu, upstrzone resztkami zwiędłych warzyw, były puste. Ludzie mijali ją jak cienie.

Kiedy znalazła się w mroku między dwiema latarniami, tuż za nią poruszył się mężczyzna.

- Hej - odezwał się - co byś powiedziała na...

W jego tonie słychać było zawadiacki ton wynikający albo z niedoświadczenia, albo niepewności, albo strachu. Spojrzawszy na niego z góry, zdziwiona Laenea się roześmiała.

- Biedny głupcze...

Umknął niczym krab. Po krótkiej chwili nieokreślonej litości i rozbawienia Laenea zapomniała o nim. Wzdrygnęła się. W uszach jej dzwoniło, a w klatce piersiowej czuła ból z zimna.

Sklepiki usadowiły się między barami i tanimi restauracjami. Laenea weszła do jednego z nich, żeby się ogrzać. Był bardzo mroczny - ciemniejszy niż ulica - miał wysoki sufit i ciągnął się w głąb korytarzem tak wąskim, że wyciągając ramiona, mogła dotknąć obu ścian naraz. Nie zrobiła tego. Złożyła ręce na piersi i ból nieco ustąpił.

- Czym mogę pani służyć?

Niewysoki stary człowieczek pojawił się tak, jakby nadał kształt kawałkowi nieokreślonej masy z wnętrza sklepu. Miał na sobie wymiętą, niedobraną garderobę pochodzącą z własnych zapasów: Laenea weszła do lombardu albo sklepu z używaną odzieżą. Pióra, kapelusze o szerokich rondach i paciorki zwieszały się ze ścian niczym trofea. Laenea weszła głębiej.

- Och, pilot - powiedział stary człowieczek. - To zaszczyt dla mnie.

Radość Laenei była tak wielka, że aż dziecinna. Tylko lekarka nazywała ją pilotem, dla reszty personelu szpitala była po prostu kolejną pacjentką, bardziej kłopotliwą od pozostałych.

- Nad wodą jest zimno - powiedziała. Należała mu się wdzięczność albo jakieś przeprosiny, ponieważ nie zamierzała nic kupować.

- Kurtkę? Nie, płaszcz! - zawołał. - Płaszcz będzie w sam raz dla kogoś pani wzrostu.

Odwrócił się i rozpłynął między wieszakami i stertami ubrań. Laenea przyglądała się błyszczącym paciorkom i cekinom, migotliwym złotym lamówkom i zastanawiała się bezlitośnie, jaki koszmarny kostium teatralny zaproponuje jej sprzedawca. Ale płaszcz, który przyniósł nieduży człowieczek, był ciemny. Uniósł go w górę: długie czarne poły podbite szkarłatem. Laenea zamierzała podziękować mu i odmówić, ale wbrew sobie samej wyciągnęła rękę. Aksamitne poszycie i gładka satynowa podszewka pieściły jej palce. Płaszcz był peleryną spiętą pod szyją rzeźbioną dżetową zapinką. Mimo że ciężki, układał się łatwo i wdzięcznie. Zarzuciła go na ramiona, a on spłynął niemal do jej kostek.

- Wyśmienicie - powiedział sklepikarz. Skinął ręką, a ona podeszła: pod ścianą za jego plecami stało wielkie mętne lustro. Brązowe plamy zniekształcały jego nieregularne srebrne rysy tam, gdzie złuszczył się podkład. Płaszcz podobał się Laenei. Odchyliła brzegi, żeby ukazać szkarłatną podszewkę, odsłaniając tym samym zarys piersi i czubek blizny. Odrzuciła włosy do tyłu.

- Nie całkiem wyśmienicie - odpowiedziała z uśmiechem. Była za wysoka i zbyt grubokoścista na takie wykwintne ciuchy. Włosy układały jej się w zakola i miała wysokie kości policzkowe, ale jej szczęka była mocna i kanciasta. Twarz jej się śmiała, ale nie mogła udawać nieśmiałości.

- Nie podoba się pani. - W jego głosie zabrzmiało rozczarowanie. Laenea nie potrafiła określić lekkiego akcentu, z jakim mówił.

- Podoba mi się - odrzekła. - Wezmę go.

Gestem dał jej znak, żeby podeszła bliżej frontu sklepu, gdzie wyciągnęła klucz kredytowy.

- Nie, nie, pilocie - powiedział. - Nie to.

Laenea podniosła jedną brew. Kilka sklepów na nabrzeżu przyjmowało wyłącznie gotówkę, zachowując posmak czegoś nieprzystojnego w czasie, gdy niemal wszelkie działania były legalne. Ale wśród nich znalazłoby się raptem kilka takich, które odmówiłyby kredytu członkowi załogi albo pilotowi.

- Nie mam gotówki.

Nie miała już od lat, odkąd kiedyś znalazła w trzech różnych kieszeniach trzy metalowe monety, jedną plastikową, jedną drewnianą, przyjemnie atawistyczny pazur zwierzęcia (albo też doskonały duplikat) oraz upakowany w pudełku kawałek materii organicznej, zakazanej na Ziemi od pięćdziesięciu lat. Laenea nie planowała ponownych odwiedzin na co najmniej trzech ze światów, na których posługiwano się tymi walutami.

- Nie chodzi o gotówkę - odpowiedział. - Należy do pani, pilocie. Tylko... - Podniósł wzrok i po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. Miał bardzo ciemne, głębokie oczy, pełne nadziei i oczekiwania. - Tylko proszę mi powiedzieć, jak to jest? Co się widzi?

Cofnęła się, zaskoczona. Wiedziała, że ludzie często zadają to pytanie. Sama je sobie zadawała, bez słów, po kilku odpowiedziach milczenia i cierpliwych potrząsań głową. Piloci nigdy nie odpowiadali. Maszyny nie mogły udzielać odpowiedzi, piloci nie mogli udzielać odpowiedzi. Albo nie chcieli. Na to pytanie można było znaleźć odpowiedź tylko osobiście. Laenei zrobiło się żal sklepikarza i zamierzała powiedzieć, że jak dotychczas nigdy nie odbywała podróży przytomna, że jest nowa, że podróżowała tylko jako załogantka, znarkotyzowana niemal na śmierć, żeby przeżyć. Ale ostatecznie nie mogła powiedzieć nawet tego. To było zbyt łatwe, stanowiłoby niemal zdradę. Nieprawdziwa prawda. Oznaczałoby, że gdyby wiedziała, powiedziałaby, podczas gdy nie miała pewności, czy byłaby w stanie i miała ochotę. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się najuprzejmiej, jak mogła.

- Przepraszam.

Pokiwał głową ze smutkiem.

- Nie powinienem był pytać...

- Nie ma problemu.

- Jestem za stary, rozumie pani. Za stary na przygody. Przyjechałem tu tak dawno... ale czas, czas znikł. Nigdy nie dowiedziałem się, co się stało. Śniło mi się to. To były złe sny...

- Rozumiem. Byłam załogantką przez dziesięć lat. My też nie wiemy, co się dzieje.

- To jeszcze gorsze, zgoda. W kółko i w kółko, bez czasu pośrodku. Ale teraz pani wie.

- Piloci wiedzą - przytaknęła Laenea. Podała mu klucz kredytowy. Mimo że nadal usiłował odmówić, uparła się, że zapłaci.

Otulona płaszczem wyszła na zewnątrz, w mgłę. Wyobraziła sobie, że sklepik teraz zniknie, jak każdy legendarny sklep sprzedający magiczne przedmioty i czapki-niewidki. Ale nie spojrzała za siebie, ponieważ wszystko w odległości kilku kroków rozpływało się w szarość. W niewielkich kołach wokół latarni ciepło unosiło języki pary ku niebu.

Odpływający o północy prom terkotał, unosząc się na falach dzięki poduszce powietrznej. Otulona peleryną Laenea stała się anonimowa. Po przystankach na wyspach pozostała jedynym pasażerem podróżującym pieszo. Kiedy zamknięto kioski z jedzeniem, kierowcy z pokładu samochodowego wrócili do swoich ciężarówek, żeby drzemać albo pić kawę z termosów. Laenea oparła stopy o ławkę stojącą naprzeciwko, przeciągnęła się i wpatrywała się w ciemność przez okno. Światła promu kołysały się na wierzchołkach fal. Laenea widziała zarówno wodę, jak i własne, blade odbicie. Po chwili zapadła w drzemkę.

Port kosmiczny był wielką, pływającą sztuczną wyspą, zakotwiczoną daleko na brzegu. Jaśniał własnymi światłami. Paraboliczne baterie słoneczne wyglądały jak fasetki ogromnego wodnego owada. Jeśli nie liczyć luster i wież startowych, powierzchnia portu była niemal płaska: większość budynków nie wznosiła się wyżej niż na jedno, dwa piętra. Wysokie konstrukcje wystawiałyby żaglopodobne ściany na północno-zachodnie wichry.

Pod platformą, pod tłumiącą wibracje dolną warstwą, pod powierzchnią morza, leżało trzyczęściowe miasto. Ryk startujących statków i wycie poduszkowców doprowadziłby do szaleństwa każdego, kto przebywałby na powierzchni. Dlatego północno-zachodni port kosmiczny zbudowany został na morzu, daleko od miast i sam niczym miasto, bezpieczny pomiędzy podwodnymi szybami stabilizującymi.

Prom wspiął się na niską pochylnię wychodzącą z wody i osiadł na platformie załadunkowej. Brzęczenie silników elektrycznych ciężarówek zastąpiło warkot olbrzymich wiatraków. Laenea sztywnym krokiem zeszła po schodach. Była za wysoka, żeby wyspać się wygodnie na dwuosobowej ławce. Zatrzymała się na chwilę przy schodkach, przypatrując się przejeżdżającym ciężarówkom, skoncentrowała się przez chwilę i poczuła wzrost ciśnienia krwi. Rozumiała doskonale, jak może to być niebezpieczne i jak łatwo uzależnić się od większej wytrzymałości, aż osiągnie taki poziom, że jej ciało spłonie niczym przegrzana maszyna. Ale na razie poczuła przypływ energii, a sztywność w nogach i plecach powoli ustępowała.

Jeśli nie liczyć ciężarówek, które mrucząc, rozjechały się po obwodnicach wyspy i znikły, port był o tej porze nocy cichy. Kolejka pasażerska czekała pusta przy centralnej rampie. Gdy Laenea wsiadła, urządzenie wyczuło jej obecność, zatrzasnęło drzwi i ruszyło. Komenda wydana przez naciśnięcie guzika zatrzymała pociąg powyżej Trzeciego Stabilizatora, w którym mieściła się kwarantanna, administracja i kwatery załogi. Laenea czuła się dobrze, było jej ciepło, widziała wszystko jasno i wyraźnie. Pozwoliła, by płaszcz spływał jej luźno z ramion - nie potrzebowała już ochrony przed chłodem. Rozpalała ją niecierpliwość przed spotkaniem z przyjaciółmi w tym nowym wcieleniu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin