Lerum May Grethe - Puchar Boga Slonca 04 - Ogien.doc

(158 KB) Pobierz

May Grethe Lerum

 

Puchar Boga Słońca 04

 

 

Ogień

Rzym, koniec IV wieku Palenisko w domu senatora Avicusa Caiusa Verticusa było zbyt małe i niepozorne, by dało się o nim powiedzieć, że stylem odpowiada temu olbrzymiemu wspaniałemu budynkowi: Domus Avicia. Piękna willa, stojąca tuż przy Forum Romanum, pyszniła się marmurami, fontannami, złoceniami i najszlachetniejszymi gatunkami drewna, natomiast stare palenisko było poszarzałe i bardzo zwyczajne. Zbudowane z surowych, niemal przypadkowo ułożonych kamieni, pasowałoby raczej do nędznej chaty niewolnika albo niskiego domu chłopa, uprawiającego cebulę. Julia nigdy się nad tym nie zastanawiała. Odkąd sięgała pamięcią, przychodziła w to dziwaczne, wyglądające ubogo miejsce w ogrodzie na tylach pałacu ojca. Ubrana w najwspanialsze jedwabie, z przepaskami ze splecionych złotych łańcuszków na czole i w talii, klękała przy starym palenisku i przeżywała najpiękniejsze chwile. Tu, skryta wśród kwitnących drzew i pachnących krzewów rozmarynu, spędziła lata najwcześniejszego dzieciństwa, bawiąc się ze swoją mamką i piastunką Sis. Tu spała jako niemowlę, ukołysana na huśtawce, którą Sis wieszała na starych drzewach. Tu, ukończywszy rok życia, stawiała pierwsze kroki i tu wła- śnie podarowano jej szczeniaka Romulusa, kiedy skończyła pięć lat. Teraz miała ich już dziesięć. Wciąż jednak siadywała przy starym palenisku, teraz z drogocennymi pergaminami i papirusami na kolanach. Chciała zostać poetką. Nie, już nią była! Być może zostanie kimś jeszcze mądrzejszym, na przykład nauczycielem, jak kochany Janus. Grek przybył do domu jej ojca, kiedy Julia miała siedem lat, i uczył ją swojego języka, czytywali też klasyczne pisma. Mogła zostać medykiem, leczyć choroby tak jak Aklotecja z Egiptu. Jako jedyna córka możnego człowieka Julia dorastała, nie znając właściwie żadnych ograniczeń. Cały świat stał przed nią otworem, mogła wybrać sobie takie życie, jakiego tylko zapragnęła... A ona pragnęła mieć wszystko! Chciała zostać poetką, matką, lekarką, atletką... Najbardziej jednak chciała zostać westalką. Swe niezwykłe zdolności odkryła już w wieku trzech lat. Przed oczami wciąż miała wyraźne obrazy tamtych wydarzeń, a w uszach tkwił jeszcze krzyk Fennii, jej matki, rozdzierający krzyk bólu kobiety, która na własne oczy widzi, jak jej jedyne dziecko płonie żywcem. Zaczęło się to, gdy ogród, stanowiący centrum Domus Avicia, spowiły ciemności. Julia nie wszystko sama pamiętała, nie potrafiła już właściwie oddzielić własnych wspomnień od tego, co opowiedzieli jej później rodzice, Sis i senator Justycjan. To było bardzo skromne przyjęcie. Nie żadna wielka uczta jak te, które ojciec często wydawał z okazji świąt lub ku przypodobaniu się politycznym przeciwnikom. Przyszło zaledwie kilkoro najbliższych osób spośród znajomych rodziny, dlatego małej Julii również pozwolono kręcić się przy gościach i kraść uściski ciotkom albo przyjaciółkom matki, ułożonym wygodnie na stosach poduszek i pozwalającym zabawiać się muzyką i winem. Po zapadnięciu zmroku niewolnicy zapalili czterdzieści dziewięć oliwnych lampek, które otaczały centrum ogrodu. Goście, szeroko się uśmiechając, zaczęli bić brawo, kiedy wielka fontanna na środku ogrodu nagle rozgorzała wielkim płomieniem. Ojciec Julii, senator, lubił zaskakiwać przybyłych. Nakłonił pewnego budowniczego do skonstruowania urządzenia, które przez cienką rurkę pompowało czystą oliwę w sam środek fontanny. Tam właśnie rozpalono ogień, który wśród pluskającej wody zdawał się płonąć z siłą wprost magiczną. "Widok ten Julia wciąż pamiętała, choć całe to skomplikowane urządzenie dawno zostało już zniszczone. Pamiętała czerwoną suknię, w którą była ubrana, i przepiękne dźwięki fletów, na których grali niewolnicy. I zapach pieczonego prosięcia. I karpie, zarówno dlatego, że pływały wokół płomienia, nie zdając sobie sprawy z jego istnienia, jak i dlatego, że zapieczone w miodzie leżały tego wieczoru również na jej talerzu. Oddaliła się od dorosłych głosów, od wybuchów śmiechu i wznoszonych toastów. Zostawiła za sobą rodziców, zabawę, jedzenie i pieśni. Widziała tylko ogień, płomień, który niby żyjąca istota wabił ją do siebie przez wodę płytkiego basenu fontanny. Julia wbiła wzrok w rozbawioną pomarańczowożóltą postać. Uśmiechnęła się do niej, odsłaniając bielutkie mleczne ząbki, a spomiędzy różowych usteczek wyrwał się okrzyk radości. Pod stopami miała miękki, trochę wilgotny trawnik otaczający fontannę. Za sobą wciąż słyszała bezpieczne głosy wszystkich tych, których kochała. Ogień tańczył dla niej! Tak jak anioły z opowieści matki, owe złociste, spowite w biel duchy, które strzegły i czuwały nad wszystkimi dziećmi Zbawiciela. Julia doszła aż do marmurowej krawędzi płytkiego basenu fontanny. Bez trudu się na nią wspięła, jej drobne ciałko było mocne i sprężyste, choć pucołowate policzki i małe stopki mogły na to nie wskazywać. Woda nie była zimna, a karpie rozpłynęły się, kiedy zrobiła trzy, cztery pierwsze kroki, kierując się ku środkowi, tam gdzie płonął ogień. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rączki do tego cudu nad cudami. Ogień wypełnił jej oczy, błyszczał i kusił, złocisty, rozbawiony, ciekawy. Z rękami wyciągniętymi w stronę płomienia bosonoga dziewczynka przeszła przez basen. Woda sięgała jej ledwie do kolan. Dno było omszałe, porośnięte algami, ale się nie poślizgnęła. Szła prosto ku płomieniowi. Czerwona sukienka z wolna coraz bardziej nasiąkała wodą i przybierała barwę starej skrzepniętej krwi. - Bona Dea! Mater Magna!* Dziecko się pali! Kobieta w przepysznie zdobionej szacie poderwała się i jednym ruchem odepchnęła srebrne półmiski z przepiórkami, pawiami pieczonymi w pieprzu, łbami prosiąt i wszelkimi możliwymi specjałami. Wywróciła też wielki dzban wina i biegnąc, nastąpiła na delikatną rękę szwagierki. - Julia płonie! Na twarzy ojca, potężnego, powolnego w ruchach mężczyzny, z początku pojawił się wyraz niedowierzania, potem zaś śmiertelnego przerażenia. Zaplątany w ciężką białą togę starał się znaleźć podparcie dla dłoni i kolan. Stoczywszy się z miękkich poduszek, ułożonych wokół stołu, na poły poczołgał się w stronę fontanny. Matka dotarła tam pierwsza. Skoczyła wprost do okrągłego basenu, poślizgnęła się i boleśnie uderzyła w biodro, trafiając nim w krawędź obramowania. Zdawała się jednak nie odczuwać bólu, rzuciła się ku córce, która stała w ogniu, płonęła niczym żywa pochodnia. Fennia przyciągnęła dziecko do siebie i instynktownie zanurzyła je w wodzie. Głowę Julii otaczał wieniec płomieni, gęste już jasne włosy paliły się jak żagiew. Sukienka, uszyta z wielu warstw najcieńszego czerwonego jedwabiu, też stała w ogniu. Płomienie otaczające ciało dziecka gorzały z taką mocą, że ojciec pomyślał, iż musiało oblać się oliwą. *Bona Dea, Mater Magna - boginie rzymskie (przyp. aut.). Podczas gdy przez jego głowę przelatywało tysiąc przerażających myśli i zdążył już wyobrazić sobie, jak też będzie wyglądało jego spalone dziecko, ostatnie języki ognia z sykiem dotknęły powierzchni wody i Julia przestała płonąć. Matka zawodziła pod ciemnym wieczornym niebem, zapominając niemalże o tym, by unieść głowę córki nad nagrzaną wodę w fontannie. - Och, ona nie żyje! Straciliśmy Julię, jedyną pociechę naszych serc! - Nie! - jęknął senator. Teraz już i inni goście dotarli do fontanny. Krzyki sprowadziły też niewolników i straże. - Nie! Senator, brodząc w wodzie, kierował się ku żonie i córce. Wymachiwał rękami w powietrzu, jak gdyby chciał odegnać złe duchy. Fennia, jego żona, klęczała w basenie, obiema rękami obejmując dziecko w spalonej sukience. Twarzy Julii nie było widać, dziecko spoczywało przyciśnięte do mokrej piersi matki. Potężny senator, pan życia i śmierci, doradca cesarza, jeden z najbogatszych ludzi w Rzymie... Teraz i on ukląkł w mulistej wodzie, kolanami szorując o kamienie, pokryte szarymi, śluzowatymi odchodami karpi. - Na wszystkich bogów! Na łaskę potężnego Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela, nie pozwólcie memu dziecku umrzeć! Ten okrzyk zabrzmiał jak jęk, zduszony, głuchy, lecz goście i tak go usłyszeli. Wiedzieli o niezłomnej wierze senatora w nowego jedynowładnego boga, wyznawanego przez cesarza Konstantyna. Niektórzy z nich skierowali modlitwy do starych bogów, do potężnego Jowisza lub do Apolla, boga sztuki medycznej. Jeszcze inni zwrócili się być może do Junony, małżonki Jowisza, albo do greckiej bogini Afrodyty. Lecz żona senatora, Fennia, wzywała matkę Jezusa, tę najpotężniejszą ze wszystkich dziewic, tę, która zrodziła syna Bożego, choć była nietknięta przez mężczyznę. Nadeszły dwie starsze niewolnice i, nie czekając na niczyje rozkazy, podniosły senatora, Fennię i wyciągnięte z ognia dziecko. Kiedy Julię wyniesiono z basenu, goście poczuli w nozdrzach nieprzyjemny świdrujący odór spalonych ludzkich włosów. Zrozpaczona Fennia wyrywała sobie z głowy osmalone złociste kędziory. Rozrzucone na ciemnej trawie wokół niej wyglądały niczym przegniła pajęczyna. Którąś z kobiet pochwyciły torsje, być może w równej mierze za sprawą przesadnie wykwintnych dań, którymi uraczono ją tu, w tym szlachetnym domu. Julię ułożono na jedwabnej pelerynie. To jeden z żołnierzy poświęcił swój uroczysty strój, rozpościerając okrycie wprost na wilgotnej trawie przy fontannie. Żona senatora, Fennia, natychmiast zaczęła zrywać z dziecka resztki ubrania. Trzyletnia dziewczynka nie krzyczała. Leżała spokojna, jakby uśpiona. Wśród spalonego jedwabiu i sadzy ledwie dało się dostrzec jedno oko małej. Ojciec spostrzegł, że w ciemnym spojrzeniu córki odbija się płomień, który wciąż gorzał w fontannie. - Julia - jęknął cicho. Przysunął ręce do dłoni żony, żeby pomóc jej uwolnić ciało córeczki od zwęglonego czerwonego jedwabiu. - Juliaaa... Goście szlochali coraz głośniej, ktoś krzyknął, że wezwano już greckiego medyka. Niewolnicy przynieśli światło, lecz umieścili kaganki w bezpiecznej odległości od dziecka. Fennia na widok migocących płomieni kilkakrotnie mrugnęła. Patrzyła na leżące przed nią nagie dziecięce ciałko, pokryte czarnymi smugami i płatami sadzy. Twarz małej zasłaniał częściowo spalony kawałek jedwabiu. Matka wzdragała się przed usunięciem go, wyobrażając sobie, jak wraz z tkaniną z twarzy dziecka odejdzie i skóra. Ale spalony jedwab dał się usunąć bez trudu. Kiedy płomienie kaganków oświetliły twarz Julii, dziewczynka otworzyła oczy i uśmiechnęła się szeroko. Drobne nagie ciałko przeciągnęło się, rączki przesunęły się po miękkiej materii peleryny, rozpostartej na ziemi. Ani na pulchnych paluszkach, ani na cienkiej skórze brzucha i piersi nie widać było śladu oparzeń. Resztki spalonej sukienki leżały z boku, już się z nich nie dymiło, cuchnęły tylko. Julia uśmiechnęła się do matki. Wyciągnęła rączkę i lekko pociągnęła Fennię za włosy. - Pływam - powiedziała. - Pływam w ogniu! Senator i jego żona padli sobie w objęcia i tulili się do siebie. Wstrząśnięci, ogarnięci niedowierzaniem, patrzyli, jak dziecko ostrożnie wstaje. Półdługie złote włosy Julii wiły się jej na ramionach jak przedtem, na nagim ciałku nie znać było ani jednej skazy. Nawet długie ciemne rzęsy wyglądały jak dawniej. Julia się uśmiechnęła. Przyłożyła paluszek do ust, pocałowała go, a potem posłała symboliczny pocałunek płomieniom. - Złoty przyjaciel - uśmiechnęła się szeroko, a następnie oznajmiła: - Jestem głodna! Zanim rodzice zdążyli dojść do siebie, wyjęła z ręki którejś z ciotek brzoskwinię i bardzo z siebie zadowolona usiadła nagusieńka przy kolanach matki i zajęła się jedzeniem. Senator z nabożeństwem złożył dłonie, świadom, że oto otrzymał jeszcze jeden dowód mocy i łaski tego nowego boga. Forum Romanum było piękne i wspaniałe. Ten główny i najstarszy plac w mieście, rozciągający się między Kapitolem i Palatynem, stanowił centrum życia publicznego i państwowego Rzymu. Tu stała Cuńa Iulia, gmach posiedzeń senatu, i comitium, miejsce, gdzie odbywały się zgromadzenia ludowe. Tu zbierali się kapłani, by uczestniczyć w składaniu ofiar i procesjach. Tu kierowali się przybyli z całego cesarstwa obywatele, by załatwić rozmaite sprawy, tu także odbywało się egzaminowanie nowych senatorów lub prefektów. Wysokie budynki niemal stapiały się ze sobą, lecz mimo to Forum, podobnie jak i reszta cesarskiego miasta, zostało starannie zaplanowane i zbudowane z artyzmem. Jasny złoty kolor ochry wyraźnie odgraniczał przestrzeń Forum i nie zważając na przeznaczenie budowli, wiązał ze sobą kościoły, łuki triumfalne, świątynie dawnych bogów i siedziby władz. Obramowanie całości stanowił niezwykle bujny park, w którym różnokolorowe kwiaty otaczały sadzawki i piękne skwery, pełne pomników i niewielkich obelisków. Senator Avicus doskonale znał ów labirynt portyków, otwartych placów, zabudowanych korytarzy i kolosalnych monumentów. Już od czternastu lat sprawował urząd senatora, zaliczał się do najważniejszych wśród politycznych doradców cesarza. Trzymał rękę na pulsie w kwestii rzymskiego handlu i działalności bankowej. A mimo to zawsze przy okazji takich świąt ogarniało go uczucie nabożnego uniesienia. Był siedemnasty dzień maja i jak zwykle najpierwsi obywatele miasta zgromadzili się, by uczestniczyć w składaniu ofiar. Od czasu gdy cesarz Konstantyn przyznał chrześcijanom swobodę wyznania, dawni bogowie utracili nieco ze swego blasku. Jednakże w duszy każdego Rzymianina, każdego niewolnika i dziecka stare legendy i dawne obrzędy wciąż pozostawały żywe. W każdym domu znajdowało się palenisko ku czci Westy, potężnej bogini ognia, płodności, domu i miłości rodzinnej. I każdy chyba wolno urodzony Rzymianin, tak samo jak każdy niewolnik, wciąż przechowywał amulety i miseczki ofiarne dla swych szczególnych bogów i bogiń. Ludzie przychodzili do nowo pobudowanych kościołów, by oddawać pokłon Żydowi, który był jedynym synem Bożym i Zbawicielem, lecz w powrotnej drodze do domu często zdarzało się, że zaglądali do dawnych świątyń. I ja mógłbym tak żyć, pomyślał Avicus. Dlaczego wybierać? Dlaczego nie troszczyć się o nich wszystkich? Przecież jeśli chrześcijanie się mylą, może się okazać, że to Jowisz kieruje losami jego i jego rodziny. A jeśli prawdą jest, jak mówią księża, że Jowisz nie istnieje, to chyba Jezus, syn Boży, łaskawie spojrzy na wiernego wyznawcę? I nawet jeśli ci nowi księża mają rację, zakazując kobietom sprawowania świętych obrzędów, to chyba mimo wszystko nie zaszkodzi okazać nieco szacunku westalkom i innym kapłankom? Tak rozmyślał łagodny, dobroduszny senator, postawny, wręcz otyły mężczyzna, który w czterdziestym roku życia wciąż pozostawał wierny swej ukochanej żonie Fennii, choć obdarzyła go tylko jedyną filią, jedyną córką. Julią. Najdroższym, co miał. Niczego więcej mu nie trzeba! Już od tamtego ranka, kiedy przyszła na świat, zawładnęła sercem Avicusa w sposób, jakiego nigdy nie zdołałby osiągnąć żaden Jezus, Diana, Mars czy Hera. Ona była jego małą boginią. We wszystkim. I gotów był w każdej chwili oddać zdrowie i życie za swą kochaną, wspaniałą mądrą i śliczną Julię. Tamtego pamiętnego wieczoru uznał, że otrzymał ostateczny dowód: ona, Julia, trzylatka ledwie, miała stanowić dopełnienie jego życia. Bogowie wyznaczyli ją do odegrania nadzwyczaj szczególnej roli. Podobnie jak jej matka Fennia, Julia okazała się osóbką po trosze nie z tego świata. Już umiała czytać i tworzyła króciutkie piękne pio- senki. Swoją urodą i łagodnym charakterem była w stanie oczarować każdego. Teraz, gdy zbliżała się już do wieku stosownego do małżeństwa, senator otrzymywał niezliczone propozycje od zamożnych mężczyzn i ich synów z całego cesarstwa. A Julia, wciąż zaledwie dziesięcioletnia, godna była cesarskiego syna. Prawdę powiedziawszy, zwracali się już do senatora w tej sprawie także doradcy cesarza, lecz jemu nie podobał się ów młody chłopak, łotrzyk spłodzony wprawdzie z lędźwi władcy, lecz zachowujący się jak pozbawiony honoru niewolnik... Senator wybrał już męża dla Julii. Wybrał go spośród wszystkich dostojnych, potężnych i szlachetnych zalotników. Właściwie wyboru dokonał, jeszcze zanim córka przyszła na świat. Wśród wszystkich podobnych jemu, wśród senatorów i prefektów, wśród najpierwszych ludzi cesarza istniał tylko jeden człowiek, któremu gotów był powierzyć swoją córkę: Najstarszy syn Heraklita Agrippy. Dumny, dobry, sprawiedliwy i odważny Theus. Chłopak przyjął chrzest, kiedy liczył sobie zaledwie czternaście lat, i z tego powodu został pobłogosławiony przez samego cesarza Konstantyna. Teraz miał lat dwadzieścia dwa i robił karierę jako strateg w cesarskiej armii. Był zwierzchnikiem centurionów, lecz sam nie walczył mieczem. Grał na lirze i układał piękne eposy, a przy tym nie istniał umysł, który mógłby mu dorównać przebiegłością na polu bitwy. O, tak, Theus będzie umiał chronić Julię i trosz- czyć się o jej łagodną duszę, okazać dużo ciepła i wyrozumiałości. Idealnie nadawał się na jej męża. Senator omówił już tę sprawę ze swą małżonką, ona się z nim zgadzała. Gdy tylko Julia osiągnie wiek odpowiedni do zamążpójścia, za jakieś trzy, cztery lata, zostanie żoną Theusa. To będzie najwspanialszy dzień w cesarskim mieście, odkąd ludzie sięgają pamięcią. Julia w osobie Theusa otrzyma doskonałego męża, a senator i jego żona będą mogli szczęśliwie odpocząć, radując się wnukami i wszystkimi innymi przyjemnościami, jakie niesie ze sobą jesień życia... Dzisiaj Avicus będzie patrzył, jak westalki proszą boginię o błogosławieństwa dla jego domu, sowicie opłacił już tę ceremonię szczerym złotem. A wieczorem... wieczorem przekaże Julii wspaniale wieści. Julia cicho sobie śpiewała przy palenisku. Niekiedy zdarzało się, że słowa łatwiej układały jej się w głowie, gdy dopasowywały się do melodii - miała dobrze opanowane zarówno greckie jednostki rytmiczne, jak i wymagające większej dyscypliny łacińskie miary wierszowe. Czytała już Safonę, znała poezję młodziutkiej Erinny. Miała też oczywiście kopie zarówno dzieł Homera, jak i mniej słynnych greckich epików. Lubiła dramaty, lubiła tragedie, kochała liczące sobie sto lat opowieści o chrześcijańskich męczennikach w katakumbach Rzymu. Pragnęła jednak wszystkich prześcignąć. Chciała znajdować nowe słowa, nowe melodie i stać się równie sławna jak greccy artyści. Złościło ją, że wciąż jest taka młoda. Gdyby chociaż miała piersi, gdyby przyszła na świat dziesięć lat wcześniej! Siedziała z przyborami do pisania w migotliwym świetle płomieni i nie była w stanie przelać żadnej myśli na pergamin. Opowieść, nad którą tyle pracowała, ta o kulawym żołnierzu nieszczęśliwie zakochanym w syryjskiej księżniczce, nie chciała się ułożyć. Zirytowana odrzuciła zwoje i grafit na trawę. Skierowała wzrok na złotą obręcz. Klejnot stanowił niegdyś część niezwykłego naczy- nia. Teraz nie miało już ani dna, ani pokrywy, i pozostała po nim jedynie ta obręcz o szerokości ramienia, ozdobiona lśniącymi kamieniami i tajemniczymi inskrypcjami. Złota obręcz w zdumiewający sposób zawsze umiała przynieść Julii pociechę. Za każdym razem, gdy się złościła albo smuciła tym, że słowa nie chcą układać jej się w głowie lub że świat dorosłych wciąż pozostaje jedynie marzeniem... Fragment naczynia zawsze sprowadzał na nią spokój. Spoczywał zawinięty w kawałek mocnego płótna, przewiązanego wstążką u góry w taki sposób, że napięta tkanina tworzyła jakby dno. W tym zawiniątku Julia umieszczała wszystkie swoje marzenia, starannie wypisane na maleńkich kawałeczkach papirusu. Czarny atrament w miarę, jak mijały miesiące, blakł, lecz zapiski wciąż pozostawały czytelne. Wyjmowała je i czytała regularnie. Widziała, że te najstarsze zapisane są dziecinnym pismem, pokryte kleksami, pełne błędów. Ale zawierały marzenia, które już się spełniły: Żeby Romulus miał mnóstwo pięknych szczeniaczków. Żebym dostała ten cudowny niebieski płaszcz. Żeby ten wstrętny Uricus nigdy więcej nie zasiadał przy naszym stołe. Wszystko się spełniło. Julia wiedziała, dlaczego. Wiedziała, że to naczynie jest magiczne. Pochodziło z tajemnej świątyni w Egipcie i wędrowało z rąk do rąk, dopóki nie trafiło do swej prawowitej właścicielki: Do Julii. Fennia zawsze się uśmiechała, kiedy córka prosiła, by opowiedziała jej o pucharze i jego niezwykłych arabskich strażnikach. Julia nigdy ich nie spotkała, żaden ślepiec, żaden głuchy ani niemowa nie stanął jej na drodze. To na pewno dlatego, że cząstka pucharu była bezpieczna w Domus Avicia, w jej rękach! Ale z pewnością nadejdzie dzień, taki dzień, w którym nastąpi coś wspaniałego! Przy starym palenisku Julia przymknęła oczy i przysunąwszy wolnym ruchem palce do maleńkiego płomyka oliwnego kaganka, który potajemnie ze sobą przyniosła, zaczęła się nim bawić. Ogień był jej przyjacielem. Nigdy jej nie parzył. I już od tamtego dnia, gdy po raz pierwszy ujrzała procesję westalek, wiedziała, co to oznacza. Urodziła się, by zostać westalką. Stanie się jedną z pięknych kapłanek, które poświęcały własne życie dla strzeżenia świętego ognia. Będzie piec święty chleb, uzdrawiać chorych, będzie siedzieć przy wiecznie płonącym ogniu, ubierać się w przejrzyste białe szaty i wyglądać na istotę obdarzoną nadziemską urodą, tak jak one... Matka przyrzekła jej, że jeśli zgłosi się po nią Pontifex Maximus*, nikt nie będzie się temu sprzeciwiał. Ale uśmiechała się trochę dziwnie, kiedy to mówiła. - Pamiętaj, mój różany pączku, że tylko nieliczne zostają wybrane. Tak wiele muszą poświęcić... W dodatku dla bogini, w którą my, chrześcijanie, nie wierzymy! Julia wcale się tym nie przejęła. *Pontifex Maximus (lac.) - najwyższy kapłan (przyp. tłum.). Wiedziała, że młode westalki wybierane są spośród dziewczynek pochodzących z najznamienitszych rzymskich rodów. W świątyni zawsze musiało pełnić służbę sześć kapłanek. Zdarzało się niekiedy, że dziewice odrzucano i odsyłano do domu. Gdy jednak przez dziesięć lat, tyle bowiem trwał okres nauki, utrzymywały swe serca w czystości, dawały świadectwo, że są silne i mądre, to mogły cieszyć się na kolejne dziesięć lat w świątynnej służbie. Potem czekało je jeszcze następne dziesięć lat spędzanych na przyuczaniu młodych adeptek. Później stawały się wolne. Mogły wyjść za mąż, swobodnie zarządzać własnym majątkiem i wcale pokaźnym posagiem, w jaki państwo zaopatrywało wszystkie westalki. - Mała Julio... twemu ojcu nie spodobają się takie pragnienia. Pamiętaj, że ostro występował przeciwko innym senatorom, którzy wciąż czczą dawnych bogów! Nie ma przecież tygodnia, żeby prefekt Synnachus nie składał petycji z protestami! Julia popatrzyła Fennii w oczy. - Czuję, że ogień we mnie żyje, matko. Widziałaś to przecież na własne oczy. Wtedy, w fontannie... Spojrzenie matki uciekło gdzieś w bok. Julia dobrze wiedziała, że tamta historia przy fontannie obudziła w Fennii wątpliwości. Być może rzeczywiście moc Westy wcale nie umarła, choć chrześcijaństwo coraz bardziej się rozprzestrzeniało i stare świątynie przemieniano w kościoły. Fennia pogładziła córkę po ramionach. - Nikt nie może wiedzieć, jaką przyszłość przędą dla ciebie boginie losu, maleńka. W pełni jednak ufam, że twoja czystość i mądrość ocali cię pośród burz i powodzi. Julia pozwoliła się uspokoić w przekonaniu, że miłość, jaką żywią dla niej rodzice, stanowi jej silę. W dniu, gdy zjawi się posłaniec, będzie mogła ich opuścić ze spokojem. W dniu, kiedy Pontifex ją zawezwie, będzie gotowa. Pójdzie do domu westalek bez bólu, ucałowawszy rodziców na pożegnanie z wielką serdecznością. A ta cząstka pucharu... Zabierze ją ze sobą. Sis znalazła Julię pogrążoną w słodkich snach i z czułością zaniosła ją przez ogród, przez kolumnady i pachnące różami patio ku tej części willi, w której znajdowały się pokoje dziecinne i te przeznaczone dla kobiet. Julia spała głęboko, kiedy matka przyszła zaśpiewać jej stare piosenki. Delikatnym ruchem Fennia wyjęła z rąk córki złotą obręcz, czując przy tym lekkie ukłucie w sercu. Julia sama znalazła fragment pucharu wśród wszystkich cennych przedmiotów, ozdabiających najwspanialsze pokoje w domu. Ledwie umiała chodzić, gdy po raz pierwszy wyciągnęła rączki do złotej obręczy, żądając, by dano ją jej do zabawy. Fennia znała zaledwie urywki historii pucharu i części z nich nie zamierzała nigdy przekazać swojej niewinnej córce. Przekleństwo Filii. Przekleństwo córki. To były tylko stare perskie mity, lecz mimo to Fennię przerażało, iż pojawia się w nich imię Filia. Filia, Filia... Słowo, które po łacinie znaczy „córka". Lecz po grecku słowo to oznacza „radość". Pragnęła dla Julii wszystkiego, co najlepsze, i teraz w milczeniu odmówiła modlitwę do Matki-Dziewicy, ostrożnie kładąc złotą obręcz tam, gdzie jej miejsce, na półce, ponad niskim stolikiem sypialni. Krzyż wiszący nad łóżkiem Julii dostała od wielkiego papieża, następcy apostoła Piotra. Ze wszystkich męczenników Piotr był największy, on dzierżył klucze do królestwa niebieskiego. Ten krzyż zdolny chyba będzie uchronić Julię przed wszelkimi niebezpieczeństwami, zarówno tymi ziemskimi, jak i duchowymi? Fennia miała taką nadzieję. Często jednak nocą leżała, nie śpiąc, dręczona dawnymi wspomnieniami Julii płonącej w fontannie. Obraz, który ukazywał się jej oczom, nie odpowiadał wcale prawdzie wydarzeń tamtego wieczoru. W jej snach dziecko zanosiło się przeraźliwym krzykiem w obliczu śmierci. A ogień je pochłaniał... Gdy wzywał potężny senator, większość ludzi czym prędzej stawiała się w jego zacienionym gabinecie. Nawet Theus, syn równie wielce szanowanego senatora, doskonale wiedział, że dobroduszny przyjaciel ojca nie toleruje lekceważenia. Ubrał się więc w nową tunikę, a na ramiona zarzucił delikatnie haftowaną togę. Postanowił piechotą pokonać krótki odcinek przez Forum do domu senatora. Po drodze minął wielkie marmurowe podium, skąd przemawiano do ludu i gdzie odbywały się dyskusje. Ledwie dotarły do niego pokrzykiwania i śmiechy ludzkiej ciżby, która zawsze zbierała się w tym miejscu podczas dysput. Krocząc szybko w pięknych sandałach z wołowej skóry, zbliżył się do dumnego domostwa. Popatrzył na kolumny korynckie, których kapitele zdobiły dwa rzędy liści akantu. Oczywiście zastanawiał się, jaką prośbę może mieć do niego Avicus. Zapewne chodzi o jakąś sprawę polityczną. Może brakuje mu jakiejś informacji o przeciwnikach, informacji, którą młodemu człowiekowi łatwiej będzie zdobyć w łaźniach czy w gospodach? Jego rodzony ojciec miał całą siatkę informatorów, lecz własnego syna nie mógł wykorzystywać do takich celów, to oczywiste. Theus niejednokrotnie więc pracował dla przyjaciół ojca, miał uszy otwarte, a usta zamknięte, podczas gdy jego bystry wzrok rejestrował każdy szczegół. Był strategiem. Uczestniczył w wojnach prowadzonych przez cesarza, nie wałcząc mieczem, lecz siłą swej myśli i wręcz nadprzyrodzoną zdolnością przewidywania kolejnych posunięć wroga. Młody Theus kroczył z dostojeństwem dorosłego mężczyzny. Liczył sobie zaledwie dwadzieścia dwa lata, lecz już zaliczano go w poczet godnych, wolno urodzonych rzymskich obywateli. Cieszył się przywilejami, jakie niosła za sobą wysoka pozycja ojca, i witano go z wielkim szacunkiem wszędzie, gdzie tylko trafił. Drzwi do pomieszczenia, w którym przyjmował senator, były otwarte. Theus pięknym łukiem omiótł togą podłogę, pozdrawiając starszego mężczyznę eleganckim ukłonem. Pokój był długi i wąski, wzdłuż obu ścian ciągnęły się półki pełne dokumentów. W głębi znajdowało się palenisko, a z sufitu zwieszały się dwie lampy, w każdej było po siedem knotów. Za plecami senatora stal niewolnik. Tkwił nieruchomo jak posąg i oczywiście nie ośmielił się popatrzeć gościowi w oczy. - Theus Agrippa Caracelius! Podejdź bliżej, pozwól, że cię ucałuję, synu mego najlepszego przyjaciela! Tęgi senator podniósł się z krzesła zaskakująco lekko i gdy dwaj mężczyźni się objęli, Theus poczuł bijący z ust Avicusa zapach cynamonu i mięty. - Zmężniałeś, Theusie! Mięśnie ci urosły! Theus uśmiechnął się, starszy mężczyzna mocno ścisnął go za ramię, a potem szybkim ruchem przesunął ręce po ramionach, plecach i pośladkach przybysza. - Piękny z ciebie młodzieniec, taki prosty i wysoki. Szkoda, że nie jesteś mistrzem we władaniu mieczem i sztyletem. Byłbyś wtedy jednym z najcenniejszych wojowników cesarstwa! - zażartował, puszczając oko do chłopaka. Przecież Theus i tak był jednym z najważniejszych żołnierzy cesarza. Zazdrościli mu nawet ci, którzy zaciągnęli się do armii, jeszcze nim Theusowi wyschło mleko pod nosem. - Siadaj! Mogę ci zaproponować jedynie trochę orzechów i wino, lecz może chcesz, bym posłał po pieczone przepiórki? A może masz ochotę na soloną rybę albo chciałbyś posmakować chińskiego owocu szczęścia? Theus uśmiechnął się. - Nie, dziękuję, łaskawy senatorze, nie jestem głodny. Chętnie natomiast napiłbym się wina, czuję pragnienie. Niewolnik napełnił kielichy i zaraz znów stanął z ciężkim dzbanem w dłoniach, milczący, wyprostowany i pozbawiony życia niczym kolumna. Theus, pijąc, obserwował twarz senatora. Avicus sprawiał wrażenie spokojnego, choć nieco podnieconego. Czyżby wplątał się w jakąś intrygę polityczną? Czy może to mieć jakiś związek z nadchodzącymi wyborami? A może chodzi o nie mający końca konflikt pomiędzy frakcją chrześcijańską w senacie a prefektem? Zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby to on rozpoczął rozmowę, okazałby senatorowi nieuprzejmość. W milczeniu więc wypił jeszcze łyk. Avicus wbił wzrok w jego oczy. Theus nie uciekł spojrzeniem. - Ta rozmowa nie powinna odbywać się tutaj. Wiem, że możesz poczuć się zaskoczony, ale ten po- kój jest jedynym miejscem, w którym czuję się dostatecznie swobodnie. Na tyle swobodnie, by przedstawić ci pewną propozycję. Wybacz, że nie uczynię tego zgodnie z panującymi obyczajami... Theus w zdziwieniu uniósł brwi. - Nie chcę cię urazić, szlachetny synu mego wyjątkowego starego przyjaciela, ale mam nadzieję, że mogę cię o coś spytać. O coś, o czym nie musi dowiedzieć się ani twój ojciec, ani moja żona... Theus oparł się o krzesło. Czuł, jak napięcie ogarnia ciało. Oczywiście powinien oświadczyć, że bez względu na wszystko i tak pozostanie wierny ojcu, lecz o tym senator dobrze wiedział. Nigdy nie poprosiłby Theusa o coś, co mogłoby wystawić na próbę jego lojalność. Avicus mówił teraz spokojnie i wyraźnie, kładąc nacisk na każde wypowiadane przez siebie słowo. - Masz już dwadzieścia dwa lata i jesteś najbardziej obiecującym młodym człowiekiem w całym cesarstwie, tak cię postrzegam. Mądry, piękny, wykształcony i szanowany przez mężczyzn starszych od siebie. Oczywiście jesteś synem senatora, lecz na tym nie koniec! Zmieszany Theus czuł, jak pali go kark, ale trzymał głowę podniesioną wysoko i tylko skinął nią w podziękowaniu za pochwały. - Masz silne ciało i wypowiadasz się mądrze na najbardziej zawiłe tematy. Jesteś prawdziwą ozdobą swojej rodziny, armii cesarza, ba, całego kraju! Theus nie bardzo wiedział, jak ma zareagować na takie słowa. Dlatego gdy Avicus posilał się jeszcze jednym łykiem wina, młody człowiek milczał. Wreszcie jednak senator przemówił: - Chciałbym prosić cię o to, byś się zastanowił, czy nie uważasz za korzystne zawarcia małżeństwa z moją córką Julią. Za kilka lat... Theus ze zdumienia otworzy! usta. Wzburzenie młodzieńca tą jakże bezpośrednią propozycją równało się niemal temu, które wywołał sposób przedstawienia jej przez zacnego senatora. Czyż takich kwestii nie poruszano zawsze w obecności adwokata i rodziny? - Ja... dziękuję za wielki zaszczyt, jaki mi okazujesz, senatorze... Avicus cierpliwie i łaskawie kiwał głową. - Jeszcze raz proszę o wybaczenie mego mało stosownego postępowania. Zrozumże jednak, bardzo kocham moją córkę, mimo to wiem, że potrafi być uparta jak osioł, dlatego właśnie rozmawiam z tobą teraz, wiedząc, że wkrótce znów opuścisz Rzym. Twój ojciec mówi, że zaciągnąłeś się na czteroletnią wyprawę na północ w służbie cesarza. Theus znów potaknął, mrużąc lekko oczy. - Skończy się na trzech latach, tak sądzę. Trzy lata... lecz może i cztery. Wyjeżdżam po następnych Idach*. Avicus dostojnie skinął głową. - Chciałbym, żebyś wykorzystał czas, jaki dzieli cię od wyjazdu, na zapoznanie się z moją córką. Jeśli to zrobisz, to wiem, że pamięć o tobie zapadnie jej w serce, a za trzy, cztery lata Julia osiągnie akurat odpowiedni wiek... * Idy (}ac. Idus) - wg kalendarza rzymskiego piętnasty dzień marca, maja, lipca i października, w pozostałych miesiącach - trzynasty dzień (przyp. aut.). Theus wciągnął głęboki oddech. Ledwie przypominał sobie to dziecko, tę dziewczynkę o przykuwających uwagę jasnych włosach i ciemnych szarych oczach. - Czynisz wielki zaszczyt zarówno mnie, jak i mojej rodzinie, senatorze Avicusie. W istocie, jestem nieco wstrząśnięty faktem, iż rozmawiasz w tej sprawie ze mną, a nie z moim ojcem, ale... Senator uśmiechnął się z odrobiną smutku. - Pamiętaj, co się mówi, młody człowieku: Fata. no~ lentem trahunt*. Theus w obawie, że uraził senatora, czym prędzej postanowił zatrzeć niemiłe wrażenie, odpowiadając jakimś błyskotliwym cytatem z Cycerona lub innego wielkiego męża stanu czy poety, nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Rozłożył ręce bezradnie. Bardzo to była dla niego niezwykła sytuacja - oto nie może sprostać rozmówcy w tej słownej potyczce. - Och, nie, oczywiście nie jestem temu niechętny! Po prostu przytłoczył mnie zaszczyt, który mi wyświadczasz. Teraz Avicus kiwnął głową zadowolony. Theus ledwie zdołał odzyskać panowanie nad sobą. Wyciągnął prawą rękę. - Sława twej córki ją wyprzedza. Ludzie mówią, że jest jedną z najmądrzejszych, najczystszych, najpiękniejszych i najsilniejszych dziewcząt w całym Rzymie. Jest niczym szlachetny kamień, niczym cesarska korona. Senator uśmiechnął się. ''Fata nolentem trahunt"' (łac.) - Opornego los [silą] wlecze. - Tak rzeczywiście jest, ale to nie wszystko. Nie mam nic cenniejszego od niej. Moja żona i ja gotowi jesteśmy oddać za nią życie, nie bylibyśmy w stanie niczego jej odmówić. W najgorszych wizjach wyobrażam sobie, jak przychodzi do mnie z jakimś stajennym albo synem wieśniaka uprawiającego winorośl... Nie potrafiłbym jej zranić, dałbym nawet przyzwolenie na takie małżeństwo. Lepiej więc uprzedzić bieg wypadków i już teraz wpłynąć na jej przyszłość! - Oto słowa naprawdę mądrego ojca - uśmiechnął się Theus. Senator wstał, dając tym samym znak, że wizyta dobiegła końca. - Jeśli właściwie cię zrozumiałem, młody Theusie, to słusznie zrobię, rozmawiając teraz z twoim ojcem? Theus potwierdził skinieniem głowy. Pożegnali się, składając sobie na policzkach kolejne pocałunki i wygłaszając zwyczajową formułę na cześć pokoju, cesarza i Boga. Theus, wracając tą samą drogą przez Forum, nie dostrzegał, jak piękne są kwiaty róż, które spływają po murze ogrodu westalek. Nie czuł nawet ich słodkiego aromatu. Szedł zatopiony w myślach, usiłując wyczarować przed oczami obraz tej dziewczynki. Tak, to jeszcze dziecko, ale senator miał rację: za trzy, cztery lata będzie gotowa do małżeństwa, a zarazem prawdopodobnie dostatecznie rozpieszczona i uparta, by stwarzać trudności. Bardzo go to pociągało. Julia, córka Avicusa i dumnej Fennii... Zapewne może wyrosnąć na kobietę, u której znajdzie zarówno łagodność, jak i wyzwanie. A tego, właśnie tego ów młody człowiek od dawna szukał u kobiet. - Ach, uczta, tak nagle? Ależ to niemożliwe, doprawdy, przy następnej pełni księżyca! To zaledwie siedem dni, jak zdążymy... - Cicho, cicho, droga żono! To będzie tylko niewielkie przyjęcie, nie więcej niż dwadzieścia osób. I sami nasi najbliżsi, nie rozumiesz? Lecz na niczym nie wolno oszczędzać, to bardzo szczególna okazja, droga Fennio... Zrozumiał, jak niefortunnie rozpoczął tę rozmowę. Fennia już załamywała ręce w rozpaczy, że nie zdoła w tak krótkim czasie sprowadzić odpowiedniej ilości jedzenia, niewolników i kwiatów. A w prawdziwą rozpacz wpadnie, kiedy się dowie, jakiego rodzaju ucztę ma na myśli jej mąż. Senator westchnął lekko i mocniej przygarnął żonę do siebie. Światło skromnych kaganków w sypialni sprawiało, że włosy Fennii połyskiwały niczym miedź. Pocałował ją delikatnie w czoło, mocno ściskając za rękę. - Żono, czy kiedykolwiek cię do czegoś przymuszałem? Czy kiedykolwiek podejmowałem decyzje, które nie miałyby na względzie najwyższego dobra naszej rodziny? Dobra naszej ukochanej Julii? Popatrzyła na niego przestraszona. - Och, nie, oczywiście, że nie! Jesteś wspaniałym mężem i ojcem, Avicusie. Uśmiechnął się lekko, lecz bal się spojrzeć jej prosto w oczy, kiedy mówił: - Wiele o tym myślałem, moja droga. Musisz wie- dzieć, że to, co teraz zdecydowałem, jest wynikiem bardzo gruntownych rozważań. Wyczuł leciutkie drżenie ciała żony. I szloch. - Avicusie, nie... nie mów tego! Musiał jednak poszukać jej oczu. Fennia płakała! - Ależ, najdroższa... przecież jeszcze nic nie powiedziałem... Dlaczego płaczesz? Fennia poderwała się z posłania. Stanęła, cała drżąc, i krzyczała przez łzy: - Jeśli sprowadzisz pod ten dach nową żonę albo weźmiesz sobie konkubinę*, to rzucę się ze skały śmierci! Avicus wyciągnął ręce do żony, złapał za szatę i przygarnął do siebie. - Och, nie, nie! Gołąbeczko, wiesz przecież, że nigdy nie mógłbym spocząć przy piersi innej kobiety! Kochana Fennio, posłuchaj mnie! Moja decyzja wcale nie tego dotyczy, mam dla ciebie radosną nowinę! Nasza córka, nasz największy skarb, zostanie żoną zacnego Theusa, najstarszego syna mego najlepszego przyjaciela! Teraz Fennii zaparło dech w piersiach. Zasłoniła usta rękami i osunęła się na kolana obok męża, klęczącego na podłodze. - Co... co ty zrobiłeś? Czy ty... bez rozmowy z nią? Ze mną? Ach, Avicusie... jakaż to zdrada... jaki ból... Avicus przytulił żonę mocniej i zaczął tłumaczyć. Po krótkiej chwili Fennia wstała, twarz miała suchą, lecz oczy zaczerwienione. *Konkubina - oficjalna, zwyczajowo akceptowana nałożnica. Długo patrzyła na męża. - Masz do tego prawo. Masz taką władzę. Beati possidentes...* - Fennio... najdroższa... nie widzisz, że robię to, by uniknąć kłopotów w przyszłości? Nasza Julia ma silną wolę, będzie się nam sprzeciwiać. Jeszcze kilka lat, a trudno nam będzie nią kierować. Co zrobimy, jeśli jej oczy zwrócą się na niegodnego jej człowieka? Zdołasz odmówić jej swojego błogosławieństwa dla takiego małżeństwa, którego ona będzie pragnąć całym sercem? Będziesz umiała to zrobić? - Nie... - No właśnie! A chcesz, żeby tak się stało? Czy rozumiesz już, że mądry ojciec uczyniłby właśnie tak, jak ja robię teraz? Brukuję jej przyszłą drogę życia pozłacanymi kamieniami. Wabię ją słodyczami, zamiast później grozić goryczą! Fennia wreszcie ostrożnie się uśmiechnęła. Objęła męża. W jego gęstą brodę wymruczała błogosławieństwa, przyrzekając, że i ona postara się wpłynąć na pomyślne zakończenie całej tej sprawy. Potem poszła porozmawiać z Julią. Pokoje Julii leżały przy wewnętrznym ogrodzie. Trzy pomieszczenia stanowiły mieszkanie dla niej, jej niewolnicy i greckiego nauczyciela. Fennia spostrzegła, że w żadnym z pokojów nie palą się lampy. Zasłony były cienkie, przepuszczały powietrze i światło, lecz zagradzały drogę owadom. * Beati possidentes (łac.) - Szczęśliwi, którzy posiadają. W ogrodzie połyskiwała samotna pochodnia, oświetlająca ścieżkę, która okrążała całą tę wewnętrzną część domu. Przy piekarni stała niewolnica i coś cicho śpiewała. Może nastawiała kwaśny zaczyn na jutrzejszy chleb, a może doglądała pieczenia ciastek przeznaczonych na ofiarę za dwa dni? Fennia zastała córeczkę, słodko uśpioną we własnym łóżku. Julia podciągnęła ciepłe okrycia aż pod sam nos, nogi podwinęła. Oddychała spokojnie i równo. Unosił się od niej leciutki zapach lawendowego mydła, którym umyła ją niewolnica. - Piękna mała Julio... Oby matka Zbawiciela czuwała nad tobą, niewinną. Fennia złożyła dłonie. - Dobry Boże, Jezu Chryste... wyprostuj ścieżki tego dziecka, tak by nie stąpało po cierniach i nie zbłądziło. Obdarz mą córkę mądrością, by umiała przyjąć to, czego i tak nie będzie w stanie odmienić... Julia spała. Oczy Fennii przyzwyczaiły się już teraz do mroku, dostrzegła ciemne drżące rzęsy. O czym śni Julia, nie potrafiła jednak zgadnąć. Kucharze z Domus Avicia czerpali swe niewiarygodne przepisy z zapisków samego Apicjusza. W najelegantszych rzymskich domach krążyły opowieści o fantastycznych daniach, jakie serwowano na stół Fennii. Były one nie tylko doskonale przyrządzone, lecz również złożone z produktów tak wyszukanych i rzadkich, że zdarzało się, iż nigdy wcześniej o nich nie słyszano! A przyprawy... Jakież niezwykłe mieszanki, jakie aromaty i smaki! Wniesiono jedzenie, tak pięknie ugarnirowane i barwne, że gościom wprost trudno było pogodzić się z myślą, iż takie dzieła ulegną zniszczeniu. Mimo to chętnie się do tego zabierali, bo kiedy język poznał już smak pierwszych kęsków, trudno go było powstrzymać... Zaproszeni spoczywali w półkolu. Honorowego gościa, senatora, Avicus umieścił po swej prawicy, z drugiej strony obsługiwała go Fennia, która obok miała jego syna Theusa. Wystarczyło, by wyciągnęła rękę i już mogła obydwóm podać kawałeczki ociekającej masłem wątroby prosięcia. Senator przybył wraz ze swą żoną, Lidią, i z najmłodszym synem Nicodemusem, dwuletnim, przy piersi. Theus wprost jaśniał godnością, jaka spłynęła na niego w ten wieczór. Wymieniono formalne dokumenty. Fleciści pozostawali niewidoczni, lecz wypełniali przestrzeń tęsknymi miłosnymi pieśniami. Fennia często się uśmiechała. Wychylała się do Theusa, jak gdyby chciała dzielić z nim jakieś tajemnice, zamiast tego podawała mu jednak najsmaczniejsze kąski potrawy z truflami. Chłopak śmiał się do niej i cmokał z lubością. Wino w srebrnym pucharze było słodkie i mocne, najlepsze z najlepszych win falerneńskich. Spoczywali pomiędzy smukłymi kolumnami, otaczającymi tńclinium, czyli jadalnię willi. Dookoła zielony bujny bluszcz rozciągał się na podobieństwo ścian i dachu nad ucztującymi ludźmi. Nad ich głowami wygięte łuki połyskiwały różowością marmuru. Z każdego skrzyżowania przepięknego mozaikowego wzoru zwieszał się pozłacany łańcuch, który podtrzymywał lampę z dmuchanego szkła. Podłogę pokrywały kwiaty, a z maleńkich naczynek unosił się przyjemny zapach kadzidła, gdy świeży wietrzyk przeleciał przez pokój. - Jestem szczęśliwy, że jestem ojcem. Czyż to nie brzmi jak żart, przyjaciele? Avicusowi aż trzęsły się zaróżowione policzki. Śmiał się lekko, popijał wino, a nos błyszczał mu od tłustych marynowanych ślimaków, które z taką łapczywością pochłaniał. Niewolnik delikatnymi ruchami otarł mu twarz. Avicus znów sięgnął po puchar. - Wznieśmy toast, przyjaciele, którzy wkrótce będziemy rodziną! Wypijmy za tę szczęśliwą intencję, za przyrzeczenie, jakie sobie nawzajem złożyliśmy, i za te, które dopiero zostaną złożone! Lidia, kobieta o obfitych kształtach, uśmiechnęła się uszminkowanymi na czerwono wargami. Dwulatek zasypiał już z noskiem mocno wciśniętym w jej szyję. - Za twoją cześć, wielki Avicusie! - Za twoją cześć! Jedna uroczysta przemowa następowała po drugiej aż do chwili, gdy Theus na chwiejnych nogach skierował się do ustępu, by tam walczyć z zawrotami głowy i mdłościami, wywołanymi winem i mnóstwem jedzenia. Tam, gdy siadł oparty o marmurową ścianę, ośmielił się wreszcie przymknąć oczy i wyobrazić sobie pobladłą twarz młodziutkiej Julii. Odesłano ją do łóżka zaraz po tym, jak uśmiechnięty i odświętnie ubrany ojciec oznajmił jej, jaka ją czeka przyszłość. Julia wiedziała, co zrobi. Musi być cierpliwa. Do kalend, pierwszego dnia następnego miesiąca, wciąż pozostawały cztery dni. A potem upłynie jeszcze siedem nocy, nim zaczną się Vestalia, święto Westy. Jedynie podczas tych siedmiu dni świątynia była otwarta dla wszystkich kobiet, młodych, starych, dziewic, matek. Jeśli tylko przyniosły dary ofiarne i przyszły czyste i bose, to wpuszczano je aż do penus, świątynnego pomieszczenia z zapasami. Potem mogły przedstawić westalce sprawę, z którą przyszły, może nawet przedłożyć ją samej Coelii Concordii, najpotężniejszej z nich, przełożonej, Virgo Vestalis Maxima. Julia chciała prosić o coś naprawdę niezwykłego. Pragnęła prosić Coelię, by ta przedstawiła jej prośbę samemu Pontifexowi Maximusowi: Czuła się wybrana i była przekonana, że wolą bogów jest, by została westalką. Nie miała jednak pojęcia, jak zareaguje ów potężny świątobliwy człowiek. Musi chyba jednak zrozumieć, że Julia mówi poważnie, a o Coelii ludzie powiadali, że jest najmądrzejszą i najsprawiedliwszą kobietą, jaka stąpa po ziemi. Wobec tego musi chyba ją zrozumieć? Julia się bała i zdawała sobie sprawę, że być może właśnie tych dni potrzeba jej, by dokładnie się nad wszystkim zastanowić i przygotować do podjęcia decyzji. Ale i tak nic jej nie powstrzyma. Nie poślubi przeznaczonego jej wielkiego człowieka. Zostanie westalką! Teraz zrozumiała, że musi się spieszyć, i to nie tylko dlatego, że skończyła już dziesięć lat. Przecież ojciec postanowił podpisać oficjalną obietnicę, że odda ją za żonę Theusowi, gdy ten za trzy lata powróci z wyprawy do domu. Nie wiedziała, czy Theus jest dobrym czy też złym człowiekiem, przypuszczała jednak, że ojciec nigdy nie wybrałby dla niej nikogo nieodpowiedniego. Theus na pewno jest miły. Zamieniła z nim ledwie parę słów, lecz zwróciła uwagę na głębokie piwne oczy pod lśniącą grzywą ciemnych włosów. Mówił głosem, który wydawał się silny i miękki zarazem. Z czułością głaskał Romulusa i przemawiał do niego pieszczotliwymi słowami. Owszem, polubiła go. Wcale nie to jest przeszkodą. Mógł być naprawdę miłym wujkiem, a może nauczycielem. Julię przeszedł dreszcz, zadrżała. Ale poślubić go? Spłodzić z nim dzieci? Zostać żoną tego człowieka, związaną danym słowem wobec prawa? Nigdy. Przenigdy! Sięgnęła po kawałek magicznego pucharu i włożyła go niczym przesadnie grubą bransoletę. Podsunęła obręcz aż na ramię, była za szeroka, nie pasowała do jej delikatnych rąk. Mimo to chętnie ją nosiła, lubiła bowiem uczucie, gdy złocisty metal ogrzewał się od skóry. Zaraz też poczuła moc, którą ją napełniał. I wiedziała, że wkrótce otrzyma wszystkie odpo- wiedzi; przyniesie je ta mroczna postać, która była jej przewodnikiem po krainie snów. Julia przycisnęła mocno do siebie poduszkę i przysunęła się jeszcze bliżej paleniska. Niewolnice zostawiły ją w spokoju. Przesiadywała w tym miejscu tak często, że przestały zwracać na to uwagę. Wiedziały, że Fennia wymaga jedynie, by pilnowały dziewczynki i zaniosły ją do domu, gdy tylko zaśnie. Lecz Julia jeszcze nie spała. Śpiewała cichutko. Delikatnie przysuwając ręce do okopconego paleniska, wyśpiewywała jeden ze swoich hymnów ku czci miłości, siły, kobiety i bogini Westy. Jej ojcu nie spodobałyby się takie pieśni. Matka wystraszyłaby się, że ktoś jeszcze mógłby je usłyszeć. Wszak mimo wszystko to chrześcijański dom! Julia leciutko uśmiechnęła się do siebie, kiedy płomienie zaczęły się odsuwać od jej ręki. Popychała je, zmuszała do tańca. Odchylały się od niej, wyginały, wyciągały ku niebu, zwinne niczym węże lub smużki dymu, paliły się dla niej i tylko dla niej. W jęzorach ognia wychwytywała jak zwykle barwę kawałka pucharu, ten kolor, którego nie potrafiłby odtworzyć żaden artysta, był bowiem srebrny i złoty zarazem, jasny i jednocześnie mroczny. Julia bawiła się ogniem. Wsłuchana w dźwięki tonów, dochodzące z jadalni, domyślała się, że podniesione głosy to znak, iż siedemnaścioro gości zapewne napoczęło już drugą amforę"". * Amfora - , litra (przyp. aut.). Ścisnęło ją lekko w sercu, gdy wyobraziła sobie ojca i matkę wśród bliskich przyjaciół. To był dla nich taki szczęśliwy wieczór. Tak bardzo się cieszyli, że Theus pojmie ją za żonę. Pociągnęła nosem. Czyż nie mogła dostać mężczyzny, którego sama wybierze? Czyż matka szeptem nie obiecywała jej tego tyle razy, gdy rozmawiały o miłości i przyszłości? Julia nie była ani trochę przygotowana na to, co się stało. Prawdę powiedziawszy, sądziła, że rodzice dawno już zrozumieli, czego pragnie. Gdy przed trzema dniami wezwali ją do używa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin