Goldsmith Olivia - Zmowa Pierwszych Zon 2.pdf

(2905 KB) Pobierz
Microsoft Word - Goldsmith Olivia - Zmowa Pierwszych Zon 2
.ustko dig
W SZYSTKO DLA PAŃ
w Wydawnictwie Amber
październik - grudzień
GOLDSM
Elizabeth Adler
Szmaragd z korony carów
PIERWSZYCH
Olivia Goldsmith
Zmowa pierwszych żon
Fern Michaels
Za wszelką cenę
Danielle Steel
Tata
Nadzieja
Danielle Thomas
Krzyk ciszy
B ŁĘKITNA SEDIA
Anita Brookner
Prywatne doznania
Marika Cobbold
Gupiki na podwieczorek
Edna 0'Brien
Dom zapomnienia
Przekład:
Danuta Dowjat
Anna Maria Nowak
f ^
251264008.002.png
Tytuł oryginału THE
FIRST WIVES CLUB
Ilustracja na okładce
ITI CINEMA
Redakcja merytoryczna
EWA WOJCIECHOWSKA
Część pierwsza
Redakcja techniczna
LIWIA DRUBKOWSKA
Korekta
JOANNA DZIK
Rozgniewane żony
Copyright © 1992 by Olivia Goldsmith
For the Polish edition Copyright ©
1992 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o
ISBN 83-7169-193-9
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1996. Wydanie II Druk:
Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza
251264008.003.png
1. Annie
anhattan, wyspa najśmielszych marzeń, spał pogrążony
w ciemnościach poprzedzających świt. Wyspa spełnionych
marzeń, snów, z których się wyrasta i pozostawia za sobą, a które czasem
przeradzają się w koszmary. Dziś, w ciemną majową noc u schyłku lat
osiemdziesiątych, okazał się miejscem, gdzie wiele kobiet spało samotnie.
Sypialnię należącą do Annie Paradise, z domu MacDuggan, charak-
teryzowała prostota, za którą kryje się dużo pieniędzy i wyrafinowany smak.
Drewniana podłoga w niemodnym już ciemnokasztanowym kolorze lśniła
starannie wypastowana, na jej tle wspaniale wyglądał atłasowy chiński
dywan. Poczynając od wytapetowanych ścian poprzez jedwabne zasłony aż
po adamaszkową bieliznę pościelową w pokoju dominowała śnieżna biel;
jedyne barwne akcenty stanowiły dywan w tonacji wrzosowo-kremowo--
szafirowej i soczyście zielone, zadbane drzewko bonsai. Cały wystrój
wnętrza sprawiał wrażenie niepokalanej czystości; nawet po ogniu w mar-
murowym kominku pozostała jedynie schludna kupka białego popiołu. Tylko
łóżko raziło nieładem: skotłowana kołdra, poduszki na podłodze, poduszki
wepchnięte pod prześcieradło.
Wszystkie przedmioty w pokoju świadczyły o wybrednym smaku
i zrównoważeniu jego mieszkanki, z wyjątkiem stosu książek leżących na
marmurowym blacie nocnej szafki. „Buddyzm i ekologia", „Droga ocalenia
Ziemi", „Skrzywdzona kobieta", „Kobiety, które kochają za bardzo", „Symbole
a podświadomość zbiorowa" Junga, „Moc gniewu", „Kobiety Japonii". Ze
stertą nieco przykurzonych tomów w krzykliwych obwolutach kontrastował
maleńki kryształowy wazonik z trzema delikatnymi gałązkami miniaturowej
orchidei cymbidium, białej jak wszystko inne w pokoju. Drobne kwiatki
zdawały się rozpływać na tle jaskrawych okładek. Nagle rozległ się dzwonek
telefonu stojącego obok wazonika.
Spod kołdry wysunęło się szczupłe, opalone ramię i pewnym ruchem, nie
M
251264008.004.png
potrącając książek ani kwiatów, sięgnęło po słuchawkę. Dłoń była równie
brązowa i drobna i choć uważniejsza obserwacja pozwalała odkryć tysiące
delikatych zmarszczek świadczących o wieku, to jednak z kształtu przypomi-
nała rękę dziecka, z małymi, nie tkniętymi lakierem czy pilniczkiem
paznokciami. Nim telefon zadzwonił ponownie, palce zacisnęły się na
słuchawce i wciągnęły ją pod górę skotłowanej pościeli.
Halo. — Jej głos przypominał skrzek. Przełknęła ślinę. — Halo.
Annę? Tu Gil. — Nie odpowiadała, budząc się powoli, a on ciągnął:
— Gil Griffin.
Jeszcze przed chwilą śniła, że jest w innym świecie i teraz nie chciała
wracać do rzeczywistości. W końcu niechętnie otrząsnęła się z resztek snu.
Gil Griffin.
— Gil. Witaj. — Pomyślała, że nie zanosi się na towarzyską pogawędkę.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz z nim rozmawiała, ale na pewno ładnych parę
lat temu, na długo przedtem, nim rozwiódł się z Cynthią. I nie przez telefon
0 wpół do szóstej rano. Widać zdarzyło się coś okropnego.
— Potrzebuję twojej pomocy, Annę. Chodzi o Cynthię. Nie żyje.
W pierwszej chwili nie zrozumiała. Coś tu nie pasowało: ton głosu
1 słowa kłóciły się ze sobą. Informacja zupełnie pozbawiona emocji.
Przypominało to prognozę pogody. Przez południową część kraju przechodzi
front zimnego powietrza z Kanady. Nagle pojęła.
O Boże! Co się stało? — Niemożliwe. Przecież Cynthia nie chorowała,
przynajmniej ona nie dostrzegła żadnych niepokojących oznak. Była od niej
tylko o rok starsza. Może miała wypadek. Piła za dużo? Nie... Przypomniała
sobie, że to akurat dotyczy innej jej przyjaciółki, Elise.
Popełniła samobójstwo — powiedział Gil i Annie na chwilę odebrało
głos. W ciszę rzucał suchym głosem koszmarne szczegóły. Wanna... nadgar
stki... prawie dwa dni temu. — Wolałbym o tym nie mówić. — Jego głos
brzmiał obojętnie, bez cienia zaangażowania. Tak, pomyślała, przelotne
deszcze nad Środkowym Wschodem, relacjonuje prognozę pogody. Wtem: —
Chciałbym, żebyś zrobiła jedną rzecz.
Oczywiście. W czym ci mogę pomóc? — automatycznie zareagowała
jak na grzeczną dziewczynkę przystało. Mój Boże! Cynthia nie żyje. Cynthia
nie żyje, a ja zachowuję się uprzejmie. Annie zadrżała pod kołdrą, choć był
koniec maja. — Co mam zrobić?
Pogrzeb odbędzie się jutro rano.
Gil, jutro rano? Tak szybko? Ale ludzie potrzebują czasu...
Czy mogłabyś powiadomić jej przyjaciół? — Uciął protesty. —
Straciłem kontakt z jej znajomymi.
Oczywiście. Bardzo chętnie pomogę, ale to już prawie Memoriał
Day... * Ludzie wyjeżdżają z miasta na dłuższy weekend. I... — pomyślała
o swojej własnej wyprawie do Bostonu na uroczystość odbioru dyplomu jej
syna. A jeszcze Sylvie i całe pakowanie. To przecież ich ostatnie dni razem.
Och, nie. Nie teraz. Ten tydzień i tak był niesłychanie trudny. I na dodatek...
Aż się zawstydziła, kiedy zdała sobie sprawę ze swoich myśli. Przełknęła
ślinę. — Zostało tak mało czasu, że nie wiem...
— Zrób, co możesz. Sam ginę w powodzi roboty — mówił beznamiętnie.
W Nowym Jorku alarm przeciwpowodziowy — pomyślała Annie. — No
nie, to niesmaczny dowcip. Usiadła na łóżku. Ale po co ten pośpiech?
Dlaczego robić wszystko w takim pośpiechu?
Przecież tyle trzeba ustalić. Co z kwiatami i z resztą? Mam na
myśli... — Poczuła, że brak jej tchu, a oczy wypełniają łzy. Próbowała się
opanować. — Gil, a co z mową pogrzebową?
Ja się tym zajmę, a ty daj znać przyjaciołom. Do zobaczenia
w domu pogrzebowym Campbella jutro o dziesiątej rano.
O dziesiątej? — potrząsnęła głową, jakby tym ruchem mogła coś
zmienić. — Tak wcześnie? Ale...
Zrób, co możesz. I dziękuję — przerwał połączenie. Posłuchanie
skończone. Annie trzymała w dłoni niemą słuchawkę. Oddychała z trudem.
Ty bydlaku, myślała, ty zimnokrwisty potworze. Wolno odłożyła ją na widełki.
Cynthia odebrała sobie życie. Cynthia umarła. Annie zwinęła się na
łóżku, dygocąc z zimna mimo kołdry. Chciała poleżeć jeszcze chwilę,
bezpieczna w ciemności, i spróbować jakoś dojść do ładu. „Pozwól, by
uczucia tobą zawładnęły", przypomniała sobie radę doktor Rosen, swej
dawnej psychoterapeutki. Przeciągnęła się. Pangor, kot syjamski, bezszelestnie
przemierzył pokój i wskoczywszy na łóżko położył się obok niej. Moja droga
Cynthia, ta urocza, wesoła Cynthia nie żyje. Cóż za koszmar! Ku swemu
zdumieniu nie potrafiła płakać.
Ogarnęła ją fala wspomnień. Przyjaciółki w szkole panny Porter.
Mieszkały w jednym pokoju i Cynthia okazała jej tyle dobroci. Kiedy Annie
pierwszego wieczoru w internacie zawstydzona rozebrała się do bielizny, nie
wykpiła jej. Bez komentarza podała stanik i odwracając się powiedziała:
„Lepiej zacznij to nosić, bo dziewczęta będą z ciebie stroić żarty".
Razem chodziły na pierwsze randki. Brat Cyn poznał ją z Aaronem i na
ślubie Cynthia była jej druhną. A potem poślubiła Gila. I mniej więcej w tym
samym czasie urodziły córki.
Jedyne dziecko Cynthii urodziło się późno; pomyślała, że teraz byłoby
w wieku jej Sylvie. W czasie ciąży trzymały się razem. Carla była pięknym,
udanym dzieckiem. Choć niechętnie się do tego przyznawała, bolało ją
obserwowanie, jak Carla rośnie i rozwija się, gdy tymczasem jej mała była
tak opóźniona. I oto pewnego marcowego dnia samochód potrącił Carlę
wysiadającą ze szkolnego autobusu. Annie z powodu ukrywanej zazdrości
czuła się podwójnie winna i dlatego przez tydzień trwała w szpitalu przy
łóżeczku pogrążonej w śpiączce dziewczynki. W końcu większość przyjaciół
Cynthii zrezygnowała z odwiedzin, ale ona przychodziła nadal; zdawała sobie
* Święto obchodzone w większości stanów USA w ostatni poniedziałek maja, kiedy
czci się pamięć żołnierzy amerykańskich poległych we wszystkich wojnach — przyp. tłum.
8
251264008.005.png
sprawę ze swojej bezsilności, ale nie mogła znieść myśli o pozostawieniu
matki dziecka w samotności.
Pewnego dnia, w końcu maja, do słonecznego pokoju weszła Cynthia,
bledsza niż zwykle, oczy miała głęboko zapadnięte. Przez długość pokoju
powiedziała głośno, równym tonem:
— On chce, żeby wyłączyli urządzenia podtrzymujące ją przy życiu. Gil
chce z tym skończyć.
Annie wstała i szeroko otworzyła ramiona. Cynthia szukając pociechy
wtuliła się w jej objęcia i pochyliła głowę na ramię. Płakała cicho, bez łkań,
wysoką sylwetką wstrząsały dreszcze, a łzy były tak gorące, że parzyły nawet
wiecznie marznącą Annie. Mimo to stała i trzymała przyjaciółkę w objęciach
przez chwilę długą niczym wieczność. W końcu Cynthia uspokoiła się,
głęboko zaczerpnęła powietrza i spoglądając Annie prosto w oczy powiedziała:
— Matka nigdy mnie nie kochała.
Annie skinęła głową na to zdanie pozornie bez związku z sytuacją,
Cynthia wzdrygnęła się, wyjęła chusteczkę do nosa i otarła oczy.
Po południu odłączono urządzenia utrzymujące dziecko przy życiu,
a wieczorem dziewczynka umarła. Wkrótce po pogrzebie rodzice wyjechali
w podróż do Europy. Po powrocie sprzedali dom i kupili bardziej okazały
w Greenwich.
W tym samym czasie dwaj synowie Annie rozpoczęli naukę w szkole
z internatem, a ona sama z Aaronem i Sylvie przeniosła się na Manhattan.
Oczywiście umawiała się z przyjaciółką na lunch, czasem chodziły razem po
zakupy, ale Cyn sprawiała wrażenie, jakby zamknęła się w skorupie. O sobie
mówiła coraz mniej i rzadziej. A po rozwodzie z Gilem zrobiła się jeszcze
bardziej milcząca. Cicha Cynthia.
A teraz umarła. Odebrała sobie życie. To nie przypadek, bo przecież
Carla odeszła w końcu maja.
O Boże! Nagle zdała sobie sprawę, że właśnie mija rocznica śmierci
dziewczynki! Powinna była o tym pamiętać! Jak mogła się tak od niej
oddalić? I nic nie wiedzieć? Cóż to takiego było, czego tamta nie chciała jej
wyznać: ból, którego nie mogła znieść, rozpacz, a może wstydliwy sekret?
Z jękiem przewróciła się na łóżku.
Annie miała czterdzieści trzy lata i mierzyła metr sześćdziesiąt dwa,
dokładnie tyle, ile przeciętna Amerykanka, ale ważyła zaledwie czterdzieści
dziewięć kilo, ani deka więcej niż ćwierć wieku temu w szkole panny Porter.
Obsesyjnie dbała o figurę i o wiele innych rzeczy: stroje, mieszkanie, domek
na wsi, drzewka bonsai, pisanie, terapię. Teraz, stosując się do zaleceń
lekarki, pozwoliła, by owładnęła nią fala rozpaczy. Och, Boże, ależ to boli.
Cynthia nie żyje. Gdyby choć zadzwoniła... nie widywałyśmy się zbyt często
ostatnio. Powinnam była...
W oczach zakręciły się łzy, popłynęły w dół policzków. Targały nią
łkania, niemal z bólem wyrywały się z piersi. Podciągnęła na twarz kapę,
mając nadzieję, że materiał stłumi zawodzenia. Zrobiła to nie tylko dlatego,
by nie obudzić córki śpiącej w pokoju na końcu korytarza; sama też nie mogła
znieść tych dźwięków. Płacząc pomyślała, że ten ból ją przerasta. Przed oczami
pojawiły się obrazy: ostrze przecina skórę, krew skapuje do wypełnionej wodą
wanny. To zbyt straszne. Dlaczego do niej nie zadzwoniłam? Och, Cynthio,
dlaczego ty nie zadzwoniłaś do mnie? Leżała na plecach z kołdrą naciągniętą na
twarz, łzy spływały w stronę uszu po delikatnych zmarszczkach wyżłobionych
w skórze policzków. Poczuła, jak ją łaskoczą, więc wytarła je palcami.
Stopniowo łkanie ucichło, łzy obeschły i Annie powoli usiadła na łóżku.
Spojrzała na wysokie okna umieszczone po przeciwległej stronie
niepokalanej sypialni; świt rozjaśniał niebo. Dzień się jeszcze na dobre nie
zaczął, a już się czuła kompletnie wykończona.
— Pieprzę to — zaklęła, odrzucając kapę i wychodząc z łóżka.
Miasto u jej stóp powoli budziło się do życia. Światła ciągle jeszcze
migotały w Queens, po drugiej stronie szarej rzeki, co sprawiało wrażenie
bajkowej scenerii. W rzeczywistości była to niewielka, ponura dzielnica;
Annie mijała ją w drodze na lotnisko i stąd wiedziała, jak bardzo mamił ten
zachwycający widok. Rzeczy różnią się od wyobrażenia, jakie o nich mamy.
Z apartamentu na najwyższym piętrze mogła dostrzec kilka osób biegających
dla zdrowia wzdłuż zadeszczonej promenady. Cały zeszły tydzień był zimny,
mokry i ponury. Szary jak śmierć. Skuliła się i odwróciła od okna.
Jak poradzić sobie z samobójstwem najlepszej przyjaciółki? — za-
stanawiała się, idąc po miękkim dywanie do łazienki. — Cóż, będzie robiła
to, co zwykle. Spróbuje znaleźć sobie dużo zajęć. Tyle ma do zrobienia. Musi
przecież zawiadomić Brendę, Elise i wszystkich znajomych Cynthii, którzy
przychodzą jej na myśl.
Z kim przyjaźniła się Cynthia? Annie uświadomiła sobie, że nie widywała
zbyt często osób z dawnego sąsiedztwa w Greenwich. Właściwie spotykała
się tylko z Brendą Cushman, choć ona tak naprawdę nigdy nie pasowała do
tamtego miejsca, i Elise Atchison, która również miała apartament w Nowym
Jorku. Najgłębsza więź łączyła ją jednak z Cynthia, to była prawdziwa
przyjaciółka w mieście, gdzie kontakty z ludźmi opierały się na tym, kogo
znasz, z kim wzięłaś ślub, ile masz na koncie, co możesz stracić, a co zyskać.
Annie żałowała, bo... ale teraz to nie miało znaczenia, co by zmieniła. Cynthia
nie żyje.
Gdy wyszła z łazienki owinięta w beżowy szlafrok frotte, wyglądała na
zmęczoną, włosy miała poskręcane od wilgoci, plamy na skórze i zaczer-
wienione oczy. Pokiwała głową nad odbiciem w lustrze, ale nie zatrzymała
się ani na chwilę. Poszła długim korytarzem prowadzącym z największej
sypialni do reszty mieszkania. Minęła zamknięte drzwi pokoju Sylvie, która
jeszcze mocno spała. Już za kilka dni wyjedzie. Annie wiedziała, że jej żałoba
obejmie nie tylko śmierć przyjaciółki, ale również utratę córki.
Teraz nie ma czasu do stracenia. Nawet nie mogła sobie pozwolić na
myślenie o Cynthii. Liczyły się wyłącznie rzeczy do załatwienia. Annie
nakazała sobie pośpiech. W nieskazitelnie czystej kuchni podeszła do biurka,
10
11
251264008.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin