Małgorzata Kwietniewska- Jacques Derrida – horyzont życia i śmierci.pdf

(130 KB) Pobierz
28316556 UNPDF
Małgorzata Kwietniewska
Jacques Derrida – horyzont życia i śmierci
/ Tekst ten jest zapisem odczytu, który miał miejsce na zebraniu łódzkiego oddziału PTF 18
listopada 2004 r. /
W artykule Michała Pawła Markowskiego, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej” po śmierci
filozofa, w pierwszych słowach czytamy:
Kim był? Twórcą filozofii, którą sam nazwał dekonstrukcją, nieświa-domy, jakie treści będzie się
pod tę nazwę podkładać. Mówiono więc, że dekonstrukcja to kwintesencja postmodernizmu (że
niby wszystko wolno), destrukcja podstawowych wartości kultury zachodniej, skom-plikowana
analiza tekstu filozoficznego lub literackiego (pokazująca jego zamaskowane pęknięcia i
niespójności), która ostatecznie zama-zuje różnicę między filozofią a literaturą [ 1 ] .
Nietrudno zgadnąć, że autor tych słów dystansuje się wobec wymienio-nych tu treści. I słusznie.
Przecież dekonstrukcja nie ma zamazywać różnicy, tylko ją myśleć. Nie występuje przeciw
tradycji, lecz ją afirmuje: Derrida – zaryzykuję to stwierdzenie – był tradycjonalistą, jak chyba nikt
inny pośród mu współczesnych, a tym samym uczył młode pokolenia szacunku dla filozofii.
Nie można wyjaśnić, czym jest dekonstrukcja, nie odwołując się do długiej i bogatej tradycji
filozofii zachodnioeuropejskiej tak, by z mocą uwypuklić jej punkt wyjścia, czyli myśl
presokratejską. Ale nie wolno też zapominać o hawdala , biorącej swe źródło w myśli judaistycznej.
Konieczne byłyby tu również odniesienia do kultury Dalekiego Wschodu, która tak bardzo
inspirowała Mar-tina Heideggera – pierwszego filozofa współczesności, którego projekt nie tyle
zakwestionował metafizykę – jako emblematyczny dla Zachodu sposób myślenia rzeczywistości –
ile dał tejże metafizyce uzupełnienie, konkurencyjną, czy też komplementarną, formułę myślenia
wychodzącego od różnicy. Nie mogąc w ramach krótkiego studium przebiec wszystkich tych
motywów, pozostańmy przy zasygnalizowaniu ich, poświęcając więcej uwagi Heideggerowi, gdyż
to właśnie w jego tekście pojawił się pierwszy impuls do dekonstrukcji filozoficznej. Sprawie tej
poświęciłam więcej miejsca w posłowiu do polskiego wydania Prawdy w malarstwie :
"Słowo déconstruction pojawiło się po raz pierwszy we francuskim przekładzie eseju Heideggera
pt. Zur Seinsfrage [ 2 ] [W kwestii bycia] . Przekładu tego dokonał Gérard Granel, z którym Derrida
spotkał się podczas studiów w École Normale Supérieure w Paryżu. Przyjrzyjmy się uważnie trzem
wersjom językowym fragmentu, w którym pojawia się interesujący nas termin."
Es braucht hier keinen Dank, aber eine Besinnung. Doch die Besin-nungslosigkeit begann schon
mit der oberflächlichen Miβdeutung der in «Sein und Zeit» (1927) erörteren «Destruktion», die
kein ande-res Anliegen kennt, als im A b b a u geläufig und leer gewordener Vorstellungen die
ursprünglichen Seinserfahrungen der Metaphysique zurückzugewinnen [ 3 ] .
La question ici n’est pas qu’il faille dire merci, mais qu’il faut réfléchir. Or l’irréflexion a
commencé déjà en 1927, avec la mécompréhension superficielle de la Destruktion exposée dans
Sein und Zeit, qui ne connaît pas d’autre désir, en tant que D é - c o n s t r u c t i o n de
représentations devenues banales et vides, que de regagner les épreuves de l’être qui sont à
l’origine celles de la métaphysique [ 4 ] .
28316556.010.png 28316556.011.png 28316556.012.png
 
Nie trzeba tu podzięki, lecz namysłu. Bezmyślność zaczęła się jednak już wraz z powierzchowną
dezinterpretacją rozważanej w Byciu i czasie „destrukcji”, która wszak nie zna innych celów prócz
tego, by poprzez d e m o n t a ż wyobrażeń, które weszły w nawyk i stały się puste, odzyskać
pierwotne, metafizyczne doświadczenie bycia [ 5 ] .
Widzimy tu, jak niemieckie słowo der Abbau (= eksploatacja, rozbiórka, zdemontowanie, rozpad)
zostało przełożone na francuski neologizm la déconstruction , który od tej pory wszedł nie tylko do
słownika terminów filozoficznych, ale również do użytku powszechnego (o czym świadczy jego
pojawienie się w latach 90. XX wieku w słowniku Robert ). Słowo to bardzo trafnie oddaje myśl
tekstu oryginalnego: w der Abbau jest pewien negatywny wydźwięk (rozbiórka, rozpad), ale też coś
pozytywnego (eksploatacja). Polski demontaż, gdyby tylko lekko odsunąć pierwszą sylabę (de-
montaż), również mógłby wyrażać taką ambiwalencję. Właśnie ze względu na tę dwuznaczność
słowo dé-construction przyciągnęło uwagę Derridy, który mógł wtedy zadać sobie po raz pierwszy
sprawę, jak należy podejść do zadania nakreślonego przez Heideggera dla myśli współczesnej.
Najbardziej istotne okazują się tu dwa aspekty realizacji tego zadania:
1) musi ono podążać drogą pewnej praktyki, a nie tylko teoretycznego namysłu; słowo to
przywołuje wszak konotację pracy fizycznej, a pojawia się w eseju, który podejmuje dyskusję z
Ernstem Jüngerem między innymi w sprawie jego tekstu der Arbeiter [pracow-nik, robotnik] (byłby
to swoiście Heideggeriański sposób przyswojenia lekcji danej przez Hegla, a już przerobionej –
choć z innym rezultatem – przez Marksa);
2) dekonstrukcja jest słowem, które – jak już widzieliśmy – daje się rozłożyć; teraz zaś zauważmy,
że można je rozłożyć wielokrotnie: niesie w sobie znaczenie pewnej negatywności, burzenia,
niszcze-nia, ale również – tym razem akcentując jego drugi człon – pewnej pozytywności
budowania, tworzenia, komponowania, a co więcej ten drugi człon także daje się rozłożyć na temat,
który odwołuje się do łacińskiego czasownika struere (= wznosić, układać warstwami, urządzać,
porządkować) oraz przedrostka con - przywołującego ideę wykonywania czegoś razem:
współtworzenia, budo-wania wespół itd. [...];
W ten sposób zgromadziliśmy już podstawowy materiał do sformuło-wania określenia, czym jest
dekonstrukcja. Otóż jest to procedura przeplatająca aspekt rozkładu i składania badanych
elementów. Jako taka sytuuje się pomiędzy teoretycznym namysłem a praktycznym działaniem, a w
konsekwencji pomiędzy konceptualizacją a manipu-lowaniem rzeczami. Nie jest ona żadną
doktryną ani abstrakcyjną teo-rią, dlatego określanie jej mianem dekonstruktywizmu czy też dekon-
strukcjonizmu jest nie na miejscu. Dekonstrukcja myśli i działa, utrzymując te dwie aktywności w
stanie chwiejnej, niestabilnej rów-nowagi. Żadnej z tych aktywności nie traktuje w sposób
uprzywilejo-wany [...] [ 6 ] .
Zainspirowany myślą Heideggera Derrida kontynuuje, ale zarazem radykalizuje projekt burząco-
budującego myślenia wychodzącego od różnicy. Właściwie cała dekonstrukcja polega na tym, żeby
wyjść od różnicy samej, z owego pomiędzy, das Zwischen , na które Heidegger starał się zwrócić
uwagę współczesnych mu filozofów. Siła przyzwyczajenia jest jednak niezmiernie trudna do
pokonania. Teksty Heideggera powstawały w latach trzydziestych XX wieku, czterdzieści lat
później, gdy do głosu zaczął dochodzić Derrida, a nawet i dzisiaj, w pierwszym dziesięcioleciu XXI
wieku, wciąż stare nawyki filozofowania blokują nam dostęp do myślenia różnicą. Spróbujmy je
przełamać.
Co takiego starał się nam powiedzieć Heidegger, czego nie zrozumieli jego rodacy, a co udało się
uchwycić myślowo we Francji. W żadnym razie nie chodzi tu o przesłanie ideologiczne, patos czy
też nie zawsze udaną poetykę, ale o wejście w nowy plan myślenia, albo lepiej – w myślenie jako
plan . Tu wyraża się siła i argument myśli Heideggera. Tak o tym pisał Emmanuel Martineau, jeden
28316556.001.png
 
z myślicieli francuskich z pokolenia Derridy:
Żadnym cudem nie jest już to, że byt jest, że świat jest jako my, natura jako wolność – i odwrotnie.
Znajdujemy się na planie, gdzie przede wszystkim jest człowiek, mówił Sartre, na co Heidegger –
znajdujemy się na planie, gdzie przede wszystkim jest bycie – bycie jest planem . . [ 7 ] Czym jest ten
plan?
Według Heideggera jest to nowa dyspozycja czy też topografia myślenia (nie chciałabym użyć
słowa architektura , ze względów, o których mówiłam we wspomnianym już posłowiu do Prawdy
w malarstwie ). Taki plan różni się od tradycyjnego ujęcia metafizycznego tym, że w punkcie
wyjścia myślenia nie znajduje się żaden byt (idealny, absolutny, boski, ludzki czy
transcendentalny), lecz różnica bytów jako ich granica – stykający je ze sobą, a zarazem odsuwają-
cy od siebie horyzont. Albo fuga, albo prześwit, albo... Podobnych metafor jest w tekstach
Heideggera mnóstwo. Trzeba jednak pomyśleć to, na co one wskazują.
Kiedy Krzysztof Michalski komentuje filozofię Heideggera [ 8 ] , to odwołanie do horyzontu jest u
niego interpretowane tak, że w pierwszej kolejności przy-wołuje na myśl widnokrąg, otwierającą
się w perspektywie przestrzeń, dla któ-rej horyzont jest zamknięciem, a tym samym oddalonym,
wciąż oddalającym się, punktem dojścia, nieosiągalnym celem, do którego się zmierza. A
tymczasem horyzont jest zawsze tu i teraz. Nie jest zapowiedzią prawdy, ale jej obecnością. Tak jak
na tym tu zdjęciu.
(Fot. Maja Woźniak)
Otóż rzecz w tym, żeby zobaczyć wszystkie elementy tego zdjęcia naraz, jednocześnie – a więc w
jednym planie. Ziemia i niebo są dwoma rodzajami bytów. Każdy z nich jest tym, czym jest.
Tymczasem będący z nimi w jednym planie i zestawiający je ze sobą horyzont jest niczym. Bez
tego nic – które jest przecież nieusuwalne tak ze zdjęcia, jak i z rzeczywistości – nie byłoby ani
ziemi, ani nieba. Horyzont wyobraża tu ich bycie – konstytutywne nic, pustkę, której nie ma. To
samo nic występuje u Derridy. Na początek proponuje on nam pomyśleć taki horyzont, przywołując
pewien strategiczny gest filozoficzny Husserla znany jako powszechna epoche [ 9 ] , czyli
zawieszenie sądów na temat istnienia lub nieistnienia świata. W analogiczny – lecz nieidentyczny –
sposób Derrida abstrahuje od kwestii istnienia bądź nieistnienia rzeczy: nieba, ziemi, a zwłaszcza
horyzontu. Nie stawia sobie jednak jako ostatecznego celu dotarcia do jakiejkolwiek immanentnej
istoty jako danej absolutnej, lecz wkracza w przestrzeń paradoksu istnienia/nieistnienia samego
horyzontu jako granicy, która nie będąc żadnym transcendensem, wymyka się jednako
ontologicznym próbom znalezienia w niej immanentnej esencji. W „przestrzeni” granicy niebyt
tylko udostępnia byt. Granica sama w sobie zdaje się nie istnieć. Ale to dzięki niej są rzeczy, które
ona dzieli. Sama dzieląc się pomiędzy nie. Z pozycji nieba roztapia się, „przykleja” do ziemi. Z
pozycji ziemi jest odwrotnie. Nie przysługuje jej żadna istotna własność. Jeśli bowiem niebo jest
niebieskie, a ziemia zielona, to jakiego koloru byłaby ich granica?
Tradycyjnie metafizyczna odpowiedź – wystarczy sprawdzić u Hegla – brzmiałaby „szara”.
Metafizyka nie może się obejść bez „szarości”, tzn. zapo-średniczeń, elementów wchodzących w
rolę pośredników neutralizujących me-tafizyczny niebyt. Do zbudowania metafizyki potrzebne są
mosty – co wykazywał już Kant [ 10 ] Jak jednak mówić o „moście”, którego nie ma? Metaforyczny
sposób wypowiedzi metafizycznych daje do myślenia. Nie jest przypadkowy. Zakrywa sobą
problematykę konstytutywnej graniczności. A zarazem oszukuje – metafory, jakimi posługuje się
metafizyka, przedstawiane są jako tymczasowe i instrumentalne wsporniki myśli, które można
łatwo odrzucić. Dlaczego jednak nigdy tego nie uczyniono? Czy to, czego nie da się wyrazić
jednoznacznie i bezpośrednio, daje się pomyśleć? Czy istnieją jakieś środki wyrazu, które
pociągałoby za sobą takie myślenie?
28316556.002.png 28316556.003.png 28316556.004.png
 
Derrida uważa, że tak. Jest w tym bliski nie tylko Heideggerowi, ale rów-nież Heraklitowi. Granica
czysta to Heraklitańska anabasis – napięcie, ruch sam w sobie (bez poruszającego się przedmiotu,
bo tu nie ma jeszcze żadnego przedmiotu), puste nakierowanie-na. „Logikę” czy też „alogikę”
takiego napięcia, nakierowania-ku/od-siebie-nawzajem śledzi Derrida we wszystkich swoich
książkach. Robi to oczywiście pod różnymi nazwami, metaforyka odsłania tu bowiem swoją
nieusuwalność: jeśli bowiem nazwa własna nazywa coś, to jak nazwać nic ? Pozostają tylko
metafory.
Metafora, gr. metaphorá – słowo to odsyła etymologicznie do przedrostka metá (= poza, po, pod,
prze-) oraz czasownika pherein wyrażającego czynność niesienia, podnoszenia. W łacińskim ferre
wciąż jeszcze słychać to pierwotne znaczenie, w którym zaznacza się już pewna nadwyżka:
raportować, zdawać z czegoś relację. W języku francuskim znaczenia obu wymienionych wyżej
czasowników pobrzmiewają w słowie différer (odraczać, przekładać), wchodząc w semantyczną grę
z zupełnie innym, choć identycznie brzmiącym czasownikiem différer , różnić się. Metafora to
transport przez/poza różnicę sensu, jego transfer, nigdy niespełnione nakierowanie na sens w
słowie, granica słowa i pojęcia. Ani słowo, ani pojęcie, a przecież i jedno, i drugie.
I tym właśnie jest owa słynna już différance. Neologizm ten pojawił się po raz pierwszy w eseju
zatytułowanym właśnie La différance [w:] Marges – de la philosophie [ 11 ] Tłumaczenie go na
język polski za pomocą innego neologizmu – różnia – jest mylące. Différance nie jest bowiem
żadnym uprzywilejowanym bytem, żadnym źródłem w roli tradycyjnie metafizycznej arche . Ona
nie wyprzedza bytów, sytuując się w jakichś transcendentnych lub transcendentalnych „zaświatach”
(a tak się ją najczęściej wykłada – i to nie tylko w Polsce – zarzucając naiwny błąd Derridzie, który
miałby jakoby zakładać istnienie jakiegoś tajemniczego bytu w miejsce dawnego ontologicznego
fundamentu). Derrida porzuca w istocie tradycyjny kantowski transcendentalizm, konstruowany za
pomocą pojęć podmiotu i przedmiotu, a jego rozważania otwierają nową quasi-transcendentalną
sferę filozofii czystego rozpięcia (bez podmiotu, bez przedmiotu), w której différance jest tylko
relacją bytów, ich wzajemnym odnoszeniem się do siebie nawzajem, stosunkiem albo jeszcze
inaczej: granicą – tym, co sprowadza je wszystkie do jednego planu. Jako taka jest différance
pojęciem zdekonstruowanym, inseminowanym graficznością, granicą mowy i pisma. Kiedy słowo
to jest wypowiadane, słyszymy zwykłą różnicę, ale kiedy przyjrzymy się jej zapisowi, pojmujemy,
że chodzi tu właśnie o wewnętrzną granicę pojęcia – granicę, która podobnie jak différance , jest i
jej nie ma. To, co bierze się za właściwy literaturze brak dookreślenia – licentia poetica w miejsce
naukowej ścisłości – przestaje być takie niezrozumiałe, gdy tylko w miejsce différance podstawimy
wyobrażenie Heideggeriańskiego horyzontu. Odnieśmy słowa Derridy wprost do tego wyobrażenia:
„jeśli différance jest [...] tym, co umożliwia uobecnienie bytu-obecnego, to sama nigdy jako taka
nie może się uobecnić. Différance nigdy nie oddaje się obecności [...]. Nie podpada pod żadną
kategorię bytów – obecnych ani nieobecnych” [ 12 ] .
Praca différance umożliwia dekonstrukcję czystych pojęć metafizycznych. W żadnym razie nie
chodzi tu o ich dewaloryzowanie, lecz o ukazywanie ich granicznej operatywności. Takie
dekonstrukcyjne zabiegi Derrida stosuje w ca¬łym swym dziele. Nie sposób w krótkim tekście
przywołać ich wszystkich. Skupię się zatem tylko na niektórych z nich.
Konieczne wydaje mi się tu nawiązanie do jednego z elementarnych pojęć filozofii Zachodu, a
mianowicie pojęcia obecności, które pojawiło się tu zresztą w dopiero co przywołanym kontekście
différance . Ona także wywołuje wiele nieporozumień: jakże często klasyfikuje się filozofię Derridy
jako krytykę metafizyki obecności, w którym to wyrażeniu krytyka ma wyraźnie pejoratywne
zabarwienie. Otóż w tym ogólnikowym sensie jedyne, co można powiedzieć, wyraża się w
stwierdzeniu, że Derrida nie deprecjonuje tradycyjnej metafizyki obecności. Ją trzeba po prostu
zdekonstruować, to znaczy otworzyć na granicę, która przebiega w jej wnętrzu, otwierając ją na to,
co dla niej inne – nieobecność. I (raz jeszcze) wejść w pomiędzy , tym razem pomiędzy obecnością a
28316556.005.png
 
nie-obecnością w obecności samej.
Tradycyjnie w naszej kulturze (jest to kwestia etymologiczna) obecność ( ousia, parousia,
presence ...) jest wiązana z podstawowym problemem ontolo-gicznym: uobecnianiem się
źródłowego czystego bytu, który w naturalny spo-ób przekazuje swe działania bytom niższych
kategorii, tworząc gradualistyczny, zhierarchizowany według osi góra-dół kompleks bytów, czyli
rzeczywistość, której uzasadnieniem, racją, jest adekwatny do niej wertykalny schemat myślenia
tejże rzeczywistości (procedury poznawcze rozkrzewiające się podług porządku implikacyjnego
następstwa – dedukcja lub indukcja – mające swe zwieńczenie w głównej zasadzie porządkującej,
którą jest zasada niesprzeczno-ści). Porządna metoda odzwierciedla porządek świata lub nanosi nań
porządek w zgodzie z presupozycją, że świat daje się uporządkować i jest – przede wszystkim –
będący, obecny.
Kiedy jednak punktem wyjścia filozoficznych rozważań nie jest pełna obecność źródła, ale granica
między obecnością i nieobecnością, schemat metafizyczny – zarówno w wersji ontycznej, jak i
epistemicznej – jest nie do utrzymania. Jego ważność musi ulec zawieszeniu (nie oznacza to jednak
likwidacji). Heidegger wiedział o tym. W filozoficznych wnioskach nie posunął się jednak do
skrajności. Obecność wciąż jest u niego nieco faworyzowana w porównaniu z nieobecnością [ 13 ] .
O ile Heidegger pozostaje wciąż jeszcze mocno przywiązany do funda-mentalnej roli obecności w
metafizyce, o tyle Derrida nie waha się już przed spojrzeniem na nią z granicznej pozycji, w której
styka się ona ze swym przeciwieństwem. Jest to jeden z głównych problemów, na których
skoncentrował się jego namysł w tekście z roku 1972 pt. La dissémination [ 14 ] . Wnioski są
czytelne i z pewnością już nas nie zaskakują – oto jeden z nich: „obecność nigdy nie jest obecna.
Możliwość – albo możność – czasu obecnego jest tylko linią graniczną, jego wewnętrznym
zapętleniem, jego własną niemożliwością. Taki będzie stosunek tego, z czym wchodzą do gry
kastracja i obecność” [ 15 ] . Narzuca się tu wprost rozróżniające porównanie stanowiska
Heideggera, dla którego obecność wciąż miała w sobie coś z tradycyjnego rozrostu bytu
przypominającego rozwój żywych organizmów, np. kwitnienie róży, ze stanowiskiem Derridy, dla
którego wszelkie „wznoszenie się sygnalizuje, że zabójstwo jest już w toku. [...] Odwieczna
kastracja i obecność dla siebie czasu obecnego” [ 16 ] Obecność jest zawsze źródłowo podwojona:
jest dla siebie i przeciw sobie. Przywodzi na myśl podwójnie skręcone kolumny w wystroju
architektonicz-nym. Czy taka kolumna stanowi wnętrze czy zewnętrze budynku? A może raczej
istnieje [...] w sposób nieokreślony. Nieokreśloność ta pomnaża wy-wołane przez nią zjawiska w
łańcuch powiązań – kolumna jedyna i nieskończenie mnoga, niedająca się przewyższyć w swojej
wysoko-ści, nie do skontrolowania w swojej rozciągłości. Jest ona jedyna i nieskończenie mnoga,
tak jak to, co nazywamy czasem teraźniejszym. Jako jedyne (pojedyncze) określamy coś, co się nie
powtarza, co nie jest jedno, skoro nie może się powtórzyć. Tylko temu, co się powtarza w swojej
identyczności, przysługuje jedność. Jedyne nie ma więc jedności, nie jest jednością. Jedyny jest
więc apeiron. Jedyne jest to, co nieograniczone – mnogość, niedoskonałość. A jednak łańcuch liczb
składa się z jedynego/ych. Spróbujcie pomyśleć jedyne w liczbie mnogiej, jako takie właśnie oraz
jedyną Liczbę, która nie może być żadną inną. Zobaczycie, jak rodzą się „miliardy opowieści” i
zrozumiecie wtedy, że ten sam termin może się zrodzić dwa razy – kolumna bliźniacza –
rozmnażająca się w nadprodukcji . [ 17 ]
Przywołany tu tekst nosi tytuł La dissémination i znowu w sposób trudny do wytłumaczenia jest on
u nas przekładany jako rozplenianie. Idea rozpleniania nie jest obca dekonstrukcji, ale ten tytułowy
termin ma swoje miejsce i określoną rolę wewnątrz projektu Derridy. Przede wszystkim ustanawia
on przeciwwagę dla idei inseminacji, która jest ruchem różnicowania kierującym się do wewnątrz
bytu, tymczasem dyssminacja, rozsiewanie (obraz, który jest tu przywoływany, to ruch ręką siewcy,
który rozrzuca ziarno na dużej przestrzeni) jest ruchem kierującym się ku zewnętrzu: każdy byt –
28316556.006.png 28316556.007.png 28316556.008.png 28316556.009.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin