Steffen Sandra - Na wszystko przyjdzie czas.pdf

(539 KB) Pobierz
6964572 UNPDF
SANDRA STEFFEN
Na wszystko
przyjdzie czas
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W Jasper Gulch, w Południowej Dakocie, z pozoru niewiele
się zmieniło. Ale przecież to nie zewnętrzne zmiany intereso­
wały Burke'a Kincaida. Zajął ostatnie wolne miejsce przy Main
Street i, nim wyłączył silnik i zgasił światła, już otworzył drzwi
samochodu.
Płatki śniegu szczypały go w twarz, gdy biegł do baru znaj­
dującego się po drugiej stronie ulicy. Przed drzwiami zatrzymał
się z ręką na klamce. Oto nadeszła chwila prawdy. Chwila, na
którą czekał przez ostatnie dwa i pół roku.
O Boże! Całe dwa i pół roku!
Sprawi wszystkim ogromną niespodziankę. Do licha, to będzie
prawdziwy szok! Przez tyle bezsennych nocy rozmyślał, jak powi­
nien się zachować. Mógł zadzwonić lub napisać. Ale co miał jej
powiedzieć? Ot, tak po prostu: - Cześć, Lily. Tu Burke. Burke
Kincaid. Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale kilka lat temu spędzi­
liśmy jedną szaloną, namiętną noc i miałem nadzieję...
Właściwie, na co liczył? Czy mógł mieć nadzieję, że ona
odnowi z nim znajomość? Że będzie pamiętała?
On pamiętał.
Tamtej nocy, gdy zabrakło mu benzyny i usiłował złapać
okazję do najbliższego miasta, szare oczy Lily pełne były ma-
rzeri, a jej jasna twarz tak łatwo się rumieniła. Zamierzał tylko
skorzystać z telefonu, aby zamówić taksówkę i podjechać pod
stację benzynową z kanistrem na benzynę, a potem kontynuo­
wać podróż do Oklahoma City, gdzie chciał odwiedzić przyrod-
niego brata. Ale Lily tak słodko się do niego uśmiechała, że
całkiem stracił poczucie czasu, a właściwie poczucie rzeczywi­
stości. Poszedł za nią do maleńkiej kuchni, gdzie parzyła her­
batę. Pierwszy pocałunek był nieuchronny, gdy znaleźli się obok
siebie w ciasnej przestrzeni. Drugi przyprawił go o zawrót gło­
wy. A gdy zrozumiał, że był jej pierwszym kochankiem... Cóż,
miała takie ciało, w którym mężczyzna się zatracał. On stracił
głowę zupełnie. Oczywiście, wróciłby szybciej; gdyby tylko...
Dość. Już zbyt dużo czasu spędził na gdybaniu. Nie mógł
zmienić przeszłości, tak samo jak nie mógł jej kontrolować.
Liczyła się tylko teraźniejszość, a więc to, co wydarzy się w cią­
gu najbliższych dziesięciu minut.
Gdy wchodził do baru, nad drzwiami zadźwięczały dzwo­
neczki. Wewnątrz paliły się światła, a na kołkach przy drzwiach
wisiało z tuzin kowbojskich kapeluszy. Przy stolikach jednak
nie było nikogo. Burke skierował się ku otwartym drzwiom na
zaplecze, skąd dobiegał hałas. Przystanął w progu i przebiegł
wzrokiem po twarzach obecnych tu kobiet. Niestety, żadna nie
była twarzą Lily.
Niski mężczyzna o przerzedzonych siwych włosach i inteli­
gentnych niebieskich oczach podszedł do niego pospiesznie.
- Cieszę się, że udało się panu przyjechać - powiedział do­
ktor Masey, ściskając dłoń Burke'a. - Miał pan dobrą podróż?
- Spokojną - odparł Burke, nadal poszukując wzrokiem
znajomej twarzy.
- To dobrze. - Stary lekarz zdjął okulary w drucianej opra­
wie i dokładnie wyczyścił je białą chusteczką, którą wyjął z kie­
szeni. Oglądając szkła pod światło, powiedział: - Na ogół nie
ma tu takiego rozgardiaszu, ale dziś wieczorem champion rodeo,
który pochodzi z naszego miasta, zamierza poprosić jedną
z dziewcząt o rękę. Wiele osób specjalnie przyszło, by zobaczyć
zaręczyny.
Kulejący mężczyzna, ubrany w kowbojski strój, pojawił się
na podium i zawołał:
- Zajmijcie swoje miejsca, bym mógł rozpocząć przedsta­
wienie!
Zastukały kowbojskie buty, zatrzeszczały krzesła. Burke
usiadł obok doktora Maseya i nadal rozglądał się po sali. Za­
uważył wiele nie ogolonych twarzy, mnóstwo flanelowych ko­
szul i spranego dżinsu oraz odcisków od kowbojskich kapeluszy
na głowach zgromadzonych tu mężczyzn. Siedząca w piątym
rzędzie z tyłu kobieta lekko odwróciła głowę.
Lily!
Hałas ucichł, a myśli Burke'a jakby zamarły. Gdzieś z oddali
dobiegały go stłumione słowa doktora Maseya, który wyjaśniał,
że miasteczko Jasper Gulch wymierało z powodu braku kobiet
i rada miejska trzy lata temu zdecydowała się ogłosić to wszem
i wobec. Wiele dziewczyn odpowiedziało na ogłoszenie, ale ich
imiona nie miały teraz dla Burke'a żadnego znaczenia, całą
bowiem uwagę skupił na kobiecie, która się tu wychowała.
Okazało się, że we wspomnieniach nie oddawał jej całej
sprawiedliwości. Miała jasną skórę, tak jak pamiętał, ale nieco
krótsze włosy, sięgające do ramion i pogodny, śliczny uśmiech.
Czy to możliwe, by przez-tyle łat nikt nie zauważył tu jej urody?
Czyżby ci kowboje i ranczerzy byli całkiem ślepi?
Chciał zawołać ją po imieniu, już wyobrażał sobie jej
uśmiech, gdy go rozpozna... Ledwie zdołał pochylić się do
przodu, gdy mężczyzna stojący na środku sali powiedział:
- Louetto, chodź tu, kochanie.
Burke był zdumiony widząc, że Lily wstaje. Nim przecisnęła
się na środek sali, paraliżująca myśl zaświtała mu w głowie,
a uśmiech zamarł na ustach.
- O co tu chodzi?
- To Wes Stryker - wyjaśnił doktor Masey. - Dwa lata temu
wygrał narodowe zawody rodeo. W zeszłym roku z powodu
złamanej nogi na stałe wrócił do domu. Zresztą trudno mu się
dziwić. Trofea i nagrody to przecież nic w porównaniu z miło­
ścią odpowiedniej kobiety.
- Ale co to ma wspólnego z Lily?
Pytanie Burke'a zawisło w powietrzu. Tłum ucichł, gdy Wes
Stryker z trudem przyklęknął i przyciskając kapelusz do piersi,
sięgnął po rękę Lily.
- Wiem, że rzadko się widywaliśmy od czasu dzieciństwa
- powiedział były champion rodeo - oraz że mam więcej sinia­
ków i naderwanych ścięgien niż mężczyźni starsi ode mnie, ale
umiem ciężko pracować i będę zaszczycony, jeśli zgodzisz się
zostać moją żoną. Co ty na to? Wyjdziesz za mnie, Louetto?
Dlaczego ten kowboj nazywa Lily - Louettą? Burke z tru­
dem przełknął ślinę i wstał.
- To będzie trudne - powiedział tak głośno, że wszyscy
zwrócili na niego oczy.
- Co on mówi? Kto to jest?
Burke, napotkawszy zdziwione spojrzenie Lily, powtórzył
nieco ciszej:
- To będzie trudne, ponieważ obiecałaś, że poślubisz mnie.
Louetta Graham nie mogła oderwać wzroku od mężczyzny
stojącego w głębi sali. Biała koszula, szare wełniane spodnie,
rozwiane wiatrem włosy. Burke!
- Co ty tutaj robisz? - zapytała i poczuła, jak mocno i szyb­
ko bije jej serce.
Burke, nie odrywając oczu od jej twarzy, wyszedł na środek
sali.
- Obiecałem ci, że wrócę - oświadczył.
Tak, obiecał, że wróci najdalej za dwa miesiące, pomyślała
Louetta, jednocześnie chwytając się prawą ręką za szyję. To
właśnie obiecał i od tamtej pory minęło dwa i pół roku.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin