Smith Deborah - Serce smoka.pdf

(952 KB) Pobierz
Kobieta z ambicjami
DEBORAH SMITH
Serce smoka
Przełożyła Ewa Prądzyńska
Tytuł oryginału Heart of the Dragon
150924283.063.png 150924283.074.png 150924283.085.png 150924283.096.png 150924283.001.png 150924283.012.png 150924283.015.png 150924283.016.png 150924283.017.png 150924283.018.png 150924283.019.png 150924283.020.png 150924283.021.png 150924283.022.png 150924283.023.png 150924283.024.png 150924283.025.png 150924283.026.png 150924283.027.png 150924283.028.png 150924283.029.png 150924283.030.png 150924283.031.png 150924283.032.png 150924283.033.png 150924283.034.png 150924283.035.png 150924283.036.png 150924283.037.png 150924283.038.png 150924283.039.png 150924283.040.png 150924283.041.png 150924283.042.png 150924283.043.png 150924283.044.png 150924283.045.png 150924283.046.png 150924283.047.png 150924283.048.png 150924283.049.png 150924283.050.png 150924283.051.png 150924283.052.png 150924283.053.png 150924283.054.png 150924283.055.png 150924283.056.png 150924283.057.png 150924283.058.png 150924283.059.png 150924283.060.png 150924283.061.png 150924283.062.png 150924283.064.png 150924283.065.png 150924283.066.png 150924283.067.png 150924283.068.png 150924283.069.png 150924283.070.png 150924283.071.png 150924283.072.png 150924283.073.png 150924283.075.png 150924283.076.png 150924283.077.png 150924283.078.png 150924283.079.png 150924283.080.png 150924283.081.png 150924283.082.png 150924283.083.png 150924283.084.png 150924283.086.png 150924283.087.png 150924283.088.png 150924283.089.png 150924283.090.png 150924283.091.png 150924283.092.png 150924283.093.png 150924283.094.png 150924283.095.png 150924283.097.png 150924283.098.png 150924283.099.png 150924283.100.png 150924283.101.png 150924283.102.png 150924283.103.png 150924283.104.png 150924283.105.png 150924283.106.png 150924283.002.png 150924283.003.png 150924283.004.png 150924283.005.png 150924283.006.png 150924283.007.png 150924283.008.png 150924283.009.png 150924283.010.png 150924283.011.png 150924283.013.png 150924283.014.png
SERCE SMOKA
Szofer wskazał otwarte drzwi samochodu.
- Proszę wsiąść, panna Vatan jest tutaj.
Rebeka podeszła spiesznie, szczęśliwa, że
nareszcie jest bliska celu; zaczęła nawet po-
dejrzewać smoka-Santellego o całkiem mięk-
kie serce, skoro doprowadził do tego spotka-
nia. W tym samym momencie szofer wepchnął
ją na tylne siedzenie; znalazła się pomiędzy
dwoma mężczyznami, którzy brutalnie chwyci-
li ją pod ramiona. Czyjaś ręka zacisnęła się na
jej ustach. Rebeka zdołała jeszcze dostrzec
błysk długiego czarnego ostrza, które po chwi-
li poczuła na gardle. Szofer spokojnie zamknął
drzwi i przyciemnione szyby odcięły ją od re-
szty świata. Pomyślała, że jeżeli dalej będzie
powstrzymywała krzyk, za chwilę pękną jej
płuca.
- Potrzebna nam pani współpraca - po-
wiedział miłym głosem jeden z mężczyzn -
i dlatego nic się pani nie stanie.
Kiedy samochód ruszał, poprzez zaskocze-
nie i strach Rebeki przedarła się czarna myśl:
„Nigdy nie ufaj smokom ".
I
Kashadlin Santelli stał przy oknie z nieruchomą twarzą,
ale w środku drżał z niecierpliwości. Oczekiwał właśnie
przybycia pewnej kobiety, którą miał zobaczyć po raz pier-
wszy w życiu. Jego opanowanie było wynikiem długich lat
pracy nad wytworzeniem w sobie pewnego dystansu do ota-
czającego świata. Jednak w owej chwili mimo wszystko da-
wała o sobie znać ciekawość. Przysunął się bliżej do wiel-
kiego okna w hebanowej ramie i z wysokości pierwszego
piętra spojrzał w dół.
Gdy dotknął jasnej jedwabnej zasłony, przyszła mu do
głowy szalona myśl, że tkanina ma w sobie gładkość kobie-
cej skóry, a jednocześnie stalowy chłód nerwów Rebeki
Brown, i to połączenie zaciekawiło go. Ta dziewczyna musi
mieć nieprawdopodobny tupet, jeżeli znalazła się tu,
w Bangkoku, z zamiarem, o jaki ją podejrzewał. Rodzina
Nalinatów miewała najdziwniejsze pomysły, ale żeby poje-
chać aż do Ameryki w celu wynajęcia szpiega?
Tak, Rebeka Brown stanowiła zagadkę. Z przekąsem
ostrzegł ją w duchu, że nie ma co liczyć na jego słabe nerwy,
był bowiem specjalnie szkolony do wykrywania wszelkiego
szpiegostwa oraz do ochrony przed nim innych. Jeżeli Rebe-
ka Brown rzeczywiście została zatrudniona po to, żeby na-
robić komuś kłopotów, on zamierzał rozgryźć ją natychmiast
i wydobyć zniej wszelkie informacje. Już w dzieciństwie zdą-
żył się bowiem przekonać, że niewinność to tylko pozory.
Odrzucając mroczne wspomnienia, z dumą rozejrzał się
po biurze, które wynajął specjalnie na owo popołudnie. Wy-
brał budynek o tradycyjnym wnętrzu, ze złotymi smokami
spoglądającymi groźnie z rzeźbionej tekowej boazerii i ster-
tą bogato haftowanych poduszek z najlepszego tajlandzkie-
go jedwabiu, ułożonych na długiej czerwonej sofie. Rogi
mahoniowego biurka ozdabiały majestatyczne tygrysie gło-
wy, na wierzchu zaś leżał blok pergaminu, cienkie złote pió-
ro oraz - dla ozdoby - ciężka bryła szlifowanego jadeitu
wielkości cegły o niewiadomym przeznaczeniu. Wszystkie
te dziwne przedmioty miały wzbudzić w Rebece Brown pe-
wien niepokój, uświadomić jej, jak bardzo różna od jej włas-
nej jest owa kultura, która rządzi się ciągle dawnymi prawami.
Poza tym, skoro już stanęła mu na drodze, powinna się
dowiedzieć, że on także nie jest podobny do mężczyzn, któ-
rych znała dotychczas. Jeżeli rzeczywiście była uwikłana
w całą tę sprawę, to najwyższy czas, żeby zaczęła się go oba-
wiać.
Ulicą w dole płynęły tłumy małych złotoskórych postaci,
a ubiory typowo azjatyckie mieszały się z modą zachodnią.
Biznesmeni w garniturach i krawatach mijali mnichów bud-
dyjskich odzianych w długie szaty o barwie szafranu. Samo-
chody i autobusy z trudem torowały sobie drogę pośród ro-
werów i trójkołowych ryksz motorowych z umieszczonymi
w tylnej części otwartymi siedzeniami dla pasażerów. Sprze-
dawcy w różnokolorowych koszulach i słomkowych kape-
luszach o szerokich rondach siedzieli w kucki wśród swoich
towarów, rozłożonych bezpośrednio na chodnikach przed
nowoczesnymi butikami pełnymi zachodnich wyrobów.
Kash wiedział bardzo dobrze, że na ulicach Bangkoku hand-
luje się dosłownie wszystkim, od gorących potraw po naj-
czystsze diamenty, od przedmiotów zwykłych, sprzedawa-
nych legalnie po egzotyczne i najbardziej zakazane.
On sam odbiegał bardzo swoim wyglądem od ludzi w do-
le. Dla nich miał barbarzyńskie wręcz rozmiary - o wiele za
wysoki wzrost i zbyt szerokie ramiona - natomiast z rysów
jego twarzy prawie nie można było odgadnąć azjatyckiego
pochodzenia. Wiedział jednak, że na zawsze pozostanie
w nim coś z twardego chłopaka, wychowanego na tutej-
szych ulicach.
Spoza zasłony dostrzegł nagle białego sedana zatrzy-
mującego się przed domem i serce zaczęło mu bić mocniej
na myśl o zbliżającym się spotkaniu. Pewnie będzie musiał
wysłuchać tej samej niedorzecznej historyjki, którą znało
już niemal całe miasto. Gdy kierowca otwierał tylne drzwi,
Kash cofnął się w głąb pokoju, chciał bowiem zobaczyć ko-
bietę dopiero w biurze, przed sobą.
Jedwabna zasłona zaszeleściła łagodnie.
Rebeka Brown wsunęła rękę pod włosy i ostrożnie wyre-
gulowała aparat słuchowy w prawym uchu. Jej tajlandzki
przewodnik, chudy, wiecznie nieszczęśliwy mężczyzna,
który prawie się nie odzywał przez całą drogę z hotelu, właś-
nie usiłował coś do niej powiedzieć, lecz znajdowali się
w tłumie sprzedawców, którzy gestykulując zachęcali ją do
kupna zupełnie niepotrzebnego towaru. Przypomniała sobie
zajście, do jakiego doszło poprzedniego dnia przed hotelem,
kiedy to jakiś słoń oddalił się od właściciela i zatarasował
drogę wszystkim pojazdom z wyjątkiem ryksz.
Teraz już wiedziała, co czuł wtedy słoń.
Skłoniła przepraszająco głowę w stronę jednego ze sprze-
dawców i złożyła ręce pod brodą w pełnym szacunku ge-
ście, który Tajowie nazywają wai. W zakłopotanie wprawiła
ją myśl, że ów gest może oznaczać zarówno pozdrowienie,
jak też prośbę o wybaczenie. Mężczyźni w końcu ustąpili jej
z drogi, ale ich uprzejme uśmiechy były wyraźnie wymu-
szone.
- Przepraszam, co pan mówił? - zapytała przewodnika,
pochylając się ku niemu i dotykając rękawa jego białej ko-
szuli.
Brwi Taja podjechały do góry. Rebeka szybko cofnęła rę-
kę i skarciła się w duchu. Zawsze zapominała, że tutaj kobie-
cie nie wolno publicznie dotknąć żadnego mężczyzny, na-
wet jeżeli jest to przyjaciel lub mąż, lub też groźnie wyglą-
dający pracownik Kompanii Jedwabniczej Vatanów, mający
zaprowadzić ją na długo oczekiwane spotkanie z Mayurą
Vatan.
- Wejdzie pani na górę sama. - Tym razem jej towarzysz
mówił głośniej. - Zostawiam tu panią.
- Ale przecież...
- Pokój numer dwadzieścia dwa, pierwsze piętro. - Wy-
konał w jej stronę niedbałe wai i wrócił do samochodu.
Rebeka z ledwością powstrzymała się, by znów nie
chwycić przewodnika za rękaw.
- Czy panna Vatan mnie oczekuje? I co to za budynek?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin