ZAWSZE FRAGMENT.doc

(103 KB) Pobierz
ZAWSZE FRAGMENT…

ZAWSZE FRAGMENT…

-MIĘDZY TRADYCJĄ A WSPÓŁCZESNOŚCIĄ

W DYDAKTYCE LITERATURY I JĘZYKA POLSKIEGO

                                                                                 Joanna Paździo

 

 

 

              Jak żyć? Jak radzić sobie z cierpieniem? I dlaczego w ogóle cierpienie istnieje, czasem tak niezasłużone i niesprawiedliwe?... Kim jest człowiek? Czemu w sytuacjach granicznych człowieczeństwo nagle okazuje się tak niewiele warte? Czy istnieją jakiekolwiek trwałe wartości? Czy istnieje Bóg? A jeśli Boga nie ma?...

              Te pytania wcale nie muszą być trudne. Wystarczy podać obowiązujące, jednoznaczne rozstrzygnięcia spornych kwestii, przedstawić niepodważalne kryteria moralności i definicje dobra, piękna i prawdy… Oddzielić światło od ciemności… Tak „pokolorowany” świat jest prosty w akceptacji - duchowe rozterki i wątpliwości byłyby w nim cokolwiek nie na miejscu… Nawiasem mówiąc, wielu ludzi jest święcie przekonanych, że problemy znikną, jeżeli nie będą poruszane albo też wtedy, gdy za nieznajomość właściwych rozstrzygnięć ustali się jakieś społeczne sankcje… Wielu nauczycieli i mistrzów…

              Wpływ szkoły na światopogląd uczniów nie ulega wątpliwości. Czas, jaki w niej spędzają, jest wystarczająco duży, by kwestia udziału szkoły w kształtowaniu zachowań i postaw uczniów została rzetelnie przemyślana i przedyskutowana. Tradycyjnie pojmowany model dydaktyki kładł nacisk przede wszystkim na treści naukowe i gruntowność w gromadzeniu wiedzy. W związku z tym, iż niejako patronem edukacji był Kartezjusz, za najwartościowszą i najbardziej pożądaną uznawano wiedzę,  którą można wyrazić w ścisłych, wiecznych i niezależnych od kontekstu regułach, odpowiadających ogólnym prawidłowościom[1]. Zakładano jednocześnie traktowanie kultury jako źródła i struktury ładu[2], instytucji dostarczającej gotowych wzorców postępowania i wszelakich norm.              Jak sugeruje program nauczania języka polskiego z 1985 roku[3], podstawowym zadaniem języka polskiego jest kształcenie sprawności językowej, tj. poprawnego, logicznego i estetycznego wypowiadania się w mowie i piśmie, a także wyposażenie uczniów w wiedzę o dorobku literackim i kulturalnym narodu (…) oraz w wiedzę o języku i jego roli w życiu społecznym.

Towarzyszyło temu przekonanie, że najwłaściwszym sposobem prezentowania uczniom obrazu świata jest wychowanie afirmatywne. Koncepcja ta nawiązuje do filozofii platońskiej, która wyrażała wiarę w to, iż ukazywane w sztuce moralne dobro automatycznie pozytywnie wpływa na zachowanie i postawę jej odbiorcy. Nauczyciele głęboko wierzyli w skuteczność zasad moralnych przekazywanych przez pewien rodzaj dzieł, zwłaszcza literackich, które w sposób sugestywny przedstawiają modelowe sytuacje moralne i modelowe postaci ludzkie, nadające się na wzory do naśladowania[4]. W modelu platońskim interpretacja świata jest jednoznaczna. Jak w baśniach, zło zawsze zostaje ukarane, a dobro wynagrodzone, przy czym sam podział na to, co dobre i złe, nie sprawia trudności, gdyż opiera się o jasne, czytelne kryteria, których zakwestionowanie nie wchodzi w grę. Uczeń-odbiorca utożsamia się z prezentowanymi bohaterami, a ponieważ są oni tak dobrani, że reprezentują określone pozytywne wartości i ideały, on sam pod ich wpływem z założenia staje się lepszy i potrafi sobie bez trudu poradzić z wszelkimi problemami. Taki świat, w którym panuje sprawiedliwość, a kryteria i wynikające z nich oceny moralne są klarowne dla wszystkich, jak pisze Z. A. Kłakówna, wymaga prostej akceptacji[5]. Tyle że ciągle jest to tylko „papierowa” wizja. Wizja, która nie wytrzyma zderzenia z rzeczywistością, z rzeczywistymi problemami

Zresztą, może nawet nie chodzi o sytuacje graniczne, lecz o „najzwyklejszy” kontakt z drugim człowiekiem, wobec którego książkowy opis jest co najwyżej niedoskonałą, niedokładną projekcją, fatamorganą rozpływającą się w miarę, jak zbliżamy się do obrazu przedmiotu, który, jak nam się zdaje, widzimy bardzo wyraźnie, choć w rzeczywistości znajduje się on poza zasięgiem naszego wzroku… Bo, jak pisze ksiądz Józef Tischner, inny człowiek jako człowiek może pojawić się dopiero wtedy, gdy – nie wykluczając całej „zewnętrzności”- stanie przede mną jako uczestnik mojego dramatu. (…) Inny człowiek staje wobec mnie poprzez jakieś roszczenie, w którego następstwie powstaje we mnie poczucie zobowiązania. Świadomość tego, że drugi człowiek jest obecny, dopełnia się jako świadomość roszczenia- roszczenia, które zobowiązuje. Oto do moich uszu dochodzi twoje pytanie. Jest chwila ciszy, wspólnej teraźniejszości. Oczekujesz na odpowiedź. Trzeba dać odpowiedź. To trzeba jest istotne. Dzięki niemu i w nim jesteś przy mnie obecny[6]Ludzie w autentyczny, rzeczywisty sposób spotykają się tylko na scenie życia, prawdziwego życia. Tam rozgrywa się ich dramat, którego substancją staje się płynący pomiędzy nimi (nie w każdym z osobna) czas dramatyczny, jego ciągłość i nieodwracalność: można wrócić na opuszczone miejsce, można odwołać słowo wypowiedziane nie w porę, ale nie można cofnąć czasu[7]

Świadomość obecności drugiego człowieka, świadomość obcowania z czyimś bytem wydaje się wyjątkowo trudna do uzmysłowienia w świecie, który przeżywa kryzys prymarnych wartości. Tradycja stała się zbędnym balastem, a kultura przybrała postać przemysłu kulturalnego[8], jak określa ten stan M. Janion w swojej książce „Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś”. Nastąpiło ogólne rozluźnienie, wolność demokracji okazała się również wolnością dla kiczu[9]. Wszystko jest na sprzedaż, czasem za bardzo niewielką cenę, bo liczy się pośpiech i konkurencja. Jak pisze wspomniana autorka, jesteśmy świadkami ustępowania kultury wysokiej i kultury popularnej przed zamerykanizowaną kulturą masową[10]. W społeczeństwie otwartym, którym się staliśmy, prawdopodobnie okazałoby, że nawet gdyby rząd dotował „dobre” filmy i „klasykę”, ludzie i tak woleliby oglądać kiepskie melodramaty i czytać tandetę albo w ogóle przestaliby czytać[11]. W tym rzekomo ma tkwić wolność i demokracja, że można wybierać, co chce się robić. I to właśnie uchodzi za decydowanie o sobie, o swoim rozwoju. Jakość owego wyboru się nie liczy, nawet jeżeli sprowadza się do najprostszych rozwiązań. Wręcz przeciwnie: pójście po linii najmniejszego oporu jest tym bardziej doceniane, gdyż oznacza, że ktoś jest sprytny i przedsiębiorczy, że potrafi sobie radzić w dżungli współczesnego świata W rzeczywistości to, co oferuje przemysł kulturalny, jest tylko ułudą wolnego wyboru i, jak pisze Janion, nakłada (…) pęta publicznośc[12], zniewala swoją łatwością i powierzchowną atrakcyjnością

Postmodernistyczny chaos panujący w kulturze (badaczka opisując ten stan, używa sformułowania śmietnik odpadków różnych kultur[13]) wcale nie ułatwia odnalezienia się w rzeczywistości, szczególnie młodym ludziom, dopiero wkraczającym w dorosłość. Ładotwórcza funkcja kultury została zakwestionowana, więc wychowanie afirmatywne przestaje mieć rację bytu. Problem tkwi chyba w utracie centrum, jakiegoś punktu odniesienia, trwałego i niepodważalnego. Trudno byłoby takowy znaleźć. Bo z pewnością, jak pokazuje historia (a może po prostu codzienność?...), nie jest nią owa platońska triada wartości -dobra, piękna i prawdy. I jak w tytułach książek J. Tischnera toczy się spór – nie tylko o istnienie Boga – ale i w ogóle -o istnienie człowieka…

Brak punktów odniesienia wyraża się też w nieustannej zmienności świata, co wynika z rozwoju cywilizacyjnego i technicznego. Zanikły prymarne kategorie czasu i przestrzeni, które jeszcze dla Kanta były koniecznym warunkiem każdego doświadczenia, formami warunkującymi wszelkie postrzeżenia (fenomenami). Dziś, na co zwraca uwagę R. Kapuściński w Autoportrecie reportera[14], nie oznaczają one już żadnej stałości, nie stanowią dla człowieka oparcia, są względne, nie do końca ustalone i zobiektywizowane- tak łatwo przecież z chwili na chwilę przemieścić się z jednego końca świata na drugi…

Z rozwojem techniki wiąże się jeszcze jeden problem, o którym pisze N. Postman. Oto jesteśmy świadkami swoistego paradoksu: przed ukończeniem siedmiu, ośmiu albo jedenastu czy dwunastu lat <młodzi, mali ludzie> mają dostep do tych samych informacji, co dorośli[15]. Trudno oczekiwać, by w takiej sytuacji ci ostatni stanowili dla młodzieży autorytet czy też, aby reprezentowane przez starszych poglądy były wystarczająco atrakcyjne dla młodego pokolenia. W świecie mediów trudno byłoby znaleźć propozycje, które w ramach wychowania afirmatywnego służyłyby „ku pokrzepieniu serc”, dostarczały jednoznacznych wzorców do naśladowania. Triumf „rzeczywistości wirtualnej” nad rzeczywistością po prostu[16] stał się faktem, a młodzi ludzie uczestniczą w takim świecie na tych samych zasadach, co dorośli. Im także stwarza się ułudę wyboru, a obdarzona wolnym wyborem przytłaczająca większość istot ludzkich w systemie wolnorynkowym przedłoży „Park Jurajski” nad Ajschylosa, wycie rocka czy sacharydową słodycz muzyki pop nad Beethovena i ilustrowany magazyn czy komiks nad Rembrandta[17]. I choć można by polemizować z tak jednoznacznym wartościowaniem Georga Steinera, którego cytuje M. Janion, problem stanowi przede wszystkim fakt, iż dzieciństwo, jeżeli wciąż można mówić o jego istnieniu, jest kategorią ekonomiczną. Kultura ma niewiele do zaoferowania dzieciom poza tym, że chce uczynić z nich konsumentów[18]

Tak łatwo pogubić się w takim świecie, tak łatwo pobłądzić w gąszczu postmodernistycznej kultury. Trudność wiąże się już z odnalezieniem własnej tożsamości, bo proces intelektualizacji własnych emocji okazuje się zbyt skomplikowany; nie dziwi więc, że drugi człowiek i jego dramat umyka z pola widzenia, nie wspominając już o przeniesieniu refleksji egzystencjalnej na wyższy poziom ogólności: skoro nie można dookreślić obrazu własnej osoby, nie uda się też dokonać tego w odniesieniu do człowieczeństwa w ogóle. M. Janion zadaje więc dwa istotne pytania: Czy odbiorcy kultury masowej przeżywają świadomie swoje istnienie? Czy tworzą własną osobowość kulturalną?[19] I odpowiada na nie słowami Milana Kundery: celem interpretacji kiczotwórczej, a więc i kultury masowej, jest to, żebyś nigdy nie wiedział, co przeżyłeś…[20]

Taką sytuację doskonale ilustruje piosenka zespołu Myslovitz To nie był film[21]. Mamy tu do czynienia z obrazem wpływu, jaki ma na młodych ludzi owa rzeczywistość wirtualna, o której pisze Janion. Konkretnie chodzi o wszechobecność filmów, poprzez codzienne z nimi obcowanie urastających dla młodzieży do rangi… Biblii, świętości, w imię której można kogoś zabić… Byle było jak w filmach… I chociaż zabijanie jest bardzo intrygującym eksperymentem, może obyć się bez zbędnych emocji, jakby według scenariusza, który samemu można sobie ułożyć- w zależności od swojej fantazji. Skoro rzeczywistość wymyka się spod kontroli, a nawiązanie relacji z innymi ludźmi wydaje się niemożliwe, takie doświadczenie przybiera wyjątkowo atrakcyjną postać. Można bowiem mieć wpływ na to, co się dzieje, w rękach trzymać przeznaczenie, jego panem być…Można zemścić się za wszelkie uczuciowe niepowodzenia, patrzeć, jak te kiedyś pewnie niedostępne najpiękniejsze dziewczyny, marnieją i więdną… Jeśli niczego nie odczuwa się podczas oglądania filmów, także w sytuacji przeniesienia scenariusza filmowego na rzeczywistość intelektualizacja emocji nie nastąpi. Osoba, która staje się biernym świadkiem (uczestnikiem?...) takiego „filmowego” morderstwa, nie potrafi sobie poradzić z tym, czego doświadczyła. Prześladuje ją widok wypływającej z potrzaskanej głowy krwi, ciągle boi się zasnąć i potrafi tylko bezradnie powtarzać w kółko, że to nie był film… A przecież sami jesteśmy cały czas świadkami takich brutalnych zdarzeń, zupełnie przypadkowych śmierci niewinnych ludzi… Skoro można czyjeś życie tak po prostu przekreślić, to ile jest ono warte? I po co takie uwznioślanie człowieka, jeśli drzemią w nim instynkty popychające go do najbardziej brutalnych zbrodni?

Szkoła nie może wobec takich problemów przejść obojętnie. Lansowanie optymistycznej wizji świata nie przystaje do rzeczywistości, w której, cytując jeden ze współczesnych zespołów rockowych, zginęła w niepokoju wielkich miast/ osnuta huraganem durnych spraw/ maleńka tajemnica- bycia w ciszy/ lub po prostu bycia Jeżeli młodzi ludzie mają dostać szansę na odnalezienie swojej tożsamości, na zrozumienie własnych przeżyć i rozwiązanie nurtujących ich wątpliwości, jeżeli mają odkryć tajemnicę prawdziwego sensu spotkania z drugą osobą albo przynajmniej się do owej tajemnicy zbliżyć, wychowanie afirmatywne nie może stanowić właściwego modelu wychowania…

Dlatego bardziej adekwatną do współczesności alternatywą jest wychowanie dramatyczne, opierające się na poglądach Arystotelesa i jego wiarze w oczyszczającą moc sztuki. Efekt katartyczny następuje pod wpływem wartości dramatycznych, wstrząsających człowiekiem. Stąd sztuka nie może przedstawiać modelowych bohaterów uwikłanych w schematyczne sytuacje, działających w oparciu o  bezpośrednie moralne wskazówki. Tutaj, jak w greckich tragediach, człowiek znajduje się sytuacji bez wyjścia, splot nieszczęśliwych wydarzeń nieuchronnie prowadzi do katastrofy. Bohater tragiczny jest postacią konfliktową, nie budzi jednoznacznej aprobaty czy sympatii dla swego postępowania, a tylko zmusza do pewnego typu refleksji, inspiruje nowe doświadczenie, o charakterze moralnie niejednoznacznym, wymagającym wszakże osobistego stanowiska krytycznego[22].

W modelu dramatycznym świat ukazany jest zgoła inaczej niż w afirmatywnym. Pełno w nim okrucieństwa i różnorakich niebezpieczeństw, z którymi trzeba się zmierzyć. Istnieje przy tym prawdopodobieństwo, że podjęte decyzje okażą się błędne i doprowadzą do tragedii. To także świat, w którym nie można przemilczeć tematu śmierci, trzeba mu sprostać, stawić czoła… Tu człowiek musi podjąć wyzwanie zrozumienia sensu życia z założeniem, że jego koniec jest nieuchronny, że wszyscy nieodwołalnie podlegamy śmierci. Dodatkowo skomplikowanie i złożoność owego świata nie ułatwia dokonania selekcji dobra i zła. Człowiek sam musi wytworzyć swoją moralność, nikt nie podsunie mu gotowych wzorców, jak było to w modelu dramatycznym. W oparciu o własne sumienie trzeba starać się zrozumieć świat, drugiego człowieka, a przede wszystkim samego siebie. Dokonanie jednoznacznej oceny nie jest w nim możliwe. Intencja naśladowania zmniejsza się na korzyść potrzeby refleksji, rozumienia, świadomego poszukiwania własnej prawdy moralnej[23]. Rolę sztuki określa więc I. Wojnar zgodnie z conradowską definicją, uznającą sztukę za „wysiłek ducha, dążący do wymierzenia najwyższej sprawiedliwości widzialnemu światu przez wydobycie na jaw prawdy- wielorakiej i jedynej- ukrytej pod wszelkimi pozorami”. 

Demaskowanie prawdy przez sztukę –tej nieraz bardzo okrutnej i brutalnej- można zaobserwować w wierszu T. Różewicza Biel[24]. Biały baranek staje się w nim synonimem każdego niezasłużonego (stąd biel) cierpienia, niesprawiedliwej krzywdy, zadanej przez jakichś „innych”, okrutnych ludzi. Jak zauważa A. Baluchowa[25], w postaci baranka kryje się obraz dziecka, na co ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin