Clark Mary Jane - Zatańcz ze mną.doc

(1095 KB) Pobierz

Prolog

B

rak możliwości widzenia wyostrzy) pozostałe zmysły, Pogrążona w całkowitej ciemności, słyszała jedynie nieustający ryk Oceanu AUantyck-iego w oddali, a nad głową delikatne trzepotanie skrzydeł. Nozdrza jej drgnęły, gdy w po­wietrzu wyczula woń stęcblizny. Pod bosymi stopami miała zimną, wilgotną ziemię. Zacisnęła pałce na mokrym piasku, Coś musnęło jej kostkę, zaczęła się modlić, by była to tylko mysz.

Spędziła w tym wilgotnym pomieszczeniu już trzy doby. Czuła, że jeszcze chwila, a postrada zmysły, Z drugiej strony, kiedy ją odnajdą, jak to sobie cały czas wyobrażała, policja na pewno będzie ją o wszystko wypytywać. Jeśli przeżyje, musi być w stanie opowiedzieć ze szczegółami o tym, co zaszło,

Powie, że zostawił ją samą na całe wieki. I że zanim wyszedł. zakneblował ją, żeby nikt nie słyszał jej krzyków, 1 że opuszczał knebel tylko po to, żeby przyciskać usta do jej ust.

Policja na pewno będzie chciała wiedzieć, co do niej mówił. Będzie musiała się przyznać, że już na drugi dzień po porwaniu przestała zadawać mu pytania, bo i tak nie odpowiada!. Jeśli czegoś chciał, wyrażał to dotykiem. Dokładnie opowie, jak ją pieścił i podnosił w górę, jak przygniatał ją swoim ciałem i dawał do zrozumienia, jak ma się poruszać.

Próbując poskładać wszystkie informacje, jakie musi przeka­zać policji, usłyszała znajome burczenie w brzuchu. Zjadła bardzo niewiele ze skąpych zapasów, ale wcale się tym nie przejmowała. Głód był jej starym znajomym. Wiedziała, że umiejętność zaspokojenia łaknienia minimalną porcją pożywię-




nia była jej silną struną, choć rodzice wcale tak nie uważali. Podobnie jej dawni przyjaciele, nauczyciele oraz terapeuci z oś­rodka zdrowia, robiący wszystko, by zawrócić ją z drogi, którą obrała. Nie dostrzegali tego, co jej wydawało się oczywiste -niejedzenie było idealnym sposobem kontrolowania własnego życia,

Nasłuchując gołębia gruchającego gdzieś nad jej głową, myś­lała o swoich rodzicach. Musieli umierać z niepokoju. Marna pewnie płakała, ojciec krążył po salonie i, jak zawsze, gdy był /denerwowany, co chwilę strzelał kostkami. Ciekawe, czy całe miasto zaczęło już je j szukać. Modliła się w duszy, żeby tak było. Miała nadzieję, że wszyscy, którzy ją w jakikolwiek sposób skrzywdzili, urazili czy zranili, zamartwiali się teraz o nią,

Próbowała się uspokoić, kołysząc się w miarowym rytmie przypływów fal. Wszystko będzie dobrze. Musi być. Powie poJicji, co się mlo, jak bez słowa podciągnął ją, żeby wstała. Nie odzywał się do niej, tylko pokazał, czego od niej chciał. poruszając się luż przy jej ciele. Musiała tańczyć dla niego w ciemności. Cały czas tańczyła, desperacko próbując go zado­wolić. Tańczyła o życie.

* *■ *

Cztery godziny pobitej. Ocean Grove. New Jersey

George Croft ochroniarz podniósł rękę i oświetlił zegarek na nadgarstku. Do końca zmiany została mu jeszcze godzina. Pora na ostatni patrol.

Ruszył na obchód pustymi alejkami. Z kieszeni munduru wyjął chusteczkę i wytarł spocone czoło i kark. Gdyby nie upiornie wysoka temperatura, ta noc niczym nic różniłaby się od innych w spokojnym i cichym miasteczku nad oceanem. Od czasu do czasu z mijanych domków dobiegało chrapanie. Prze­pisy obowiązujące na terenie ośrodka wprowadzały ciszę nocną


o dwudziestej drugiej, więc prawie wszystkie światła były już zgaszone. Słońce, upał i słone powietrze skutecznie usypiały letników.

Ochroniarz dotarł do końca ulicy Mt. Carmel, przeszedł na skróty po trawniku, żeby ostatni raz sprawdzić drzwi Świątyni i Wielkiej Auli. Ogromne drewniane budowle w wiktoriańskim stylu byty zamknięte na cztery spusty. Oświetlony krzyż na duchu auli, wskazujący drogę przepływającym obok statkom. rozjaśniał mrok nocy i sygnalizował, że wszędzie panował spokój.

Z zadowoleniem stwierdzi!, że wszystko było w porządku. ale do oficjalnego końca służby wciąż pozostawał mu cały kwadrans. Nie daj Boże, żeby coś się wydarzyło przed drugą w nocy, a jego nie było na posterunku! Na pewno straciłby natychmiast robotę. Ta zaginiona dziewczyna nie mieszkała na terenie, który patrolował, ale gdyby jakiś wariat zamierza! uprowadzić jeszcze kogoś z Ocean Grove, to na pewno nie podczas jego zmiany!

Rany. ależ gorąco! George marzy! o szklance zimnej wody. Oświetli! latarką zabytkową drewnianą altankę, osłaniającą stu­dnię Bersabee, pierwszą, jaką wywiercono w Ocean Grove i nazwano na cześć biblijnej studni jakubowej, opisywanej w Starym Testamencie. Woda z owej studni była dobra dla Izraelitów, a z tej w Ocean Grove czerpali założyciele miasta. Wprawdzie George wolał pić wodę butelkowaną, ale altanka wydawała się całkiem dobrym miejscem, by tam doczekać końca zmiany.

Od oceanu nie wiała nawet najlżejsza bryza, nocne powietrze po prostu stało w miejscu. Ochroniarz oświetlił trawnik i nie spiesząc się, szedł przed siebie. Miał jeszcze trochę czasu do zabicia. Zauważył, że rozwiązała mu się sznurówka, więc po­chylił się, by ją zawiązać, Kiedy odkładał latarkę na trawę, usłyszał szelest, coś jakby drapanie.

Włoski na spoconym karku stanęły mu dęba. George skiero-


wal latarkę w stronę, skąd dobiegał hałas. Zmrużył oczy. próbu­jąc zidentyfikować 10. co widna!. W altance, na podłodze leżało coś duiego i, jak sic wydawało, nieruchomego.

Podszedł bliżej. W tym momencie kształt poruszył sie i jesz­cze raz usłyszał ten sam szelest. Zbliżał się powoli i bardzo ostrożnie, w końcu światło latarki odbiło się od bladej twarzy. Na podłodze leżała kobieta, zakneblowana i /. przepaska, na oczach.


-1-

D

ianę, idąc pospiesznie Columbus Avenue. przez pode­szwy tiulów czDla rozgrzany chodnik. Kropelki potu spłynęły jej po skroniach, gdy otarła wilgotne czoło, zaprzepa­szczając tym samym dwadzieścia minm. które spędziła przed lustrem w łazience, układając włosy. Świeżo wyprana, baweł-jm na bluzka przylepiła jej stię do pleców, a wykrochmalony kołnierzyk zaczynał .smętnie opadać na ramiona. Dzień jeszcze sie na dobre nie zaczął, a ona już się topiła.

Jak zwykle, denerwowała sie. że sie spóini. Zaczynała żało­wać. że przyrzekła sobie chodzić pieszo do pracy. Przejście dwudziestu przecznic było ostatnio jedyną formą wysiłku fizy­cznego. którego tak potrzebowała. Kiedy jej karnet na siłownię wygasł, nie przedłużała go, bo i tak nie korzystała z sali regular­nie. Nie ini.iła na mc czasu, a jeśli już go trochę znalazła. uważała, źe powinna spędzać go z dziećmi.

W gorącym powietrzu unosił się ohydny zapach śmieci, które od rana smażyły stę rta słońcu, czekając, aż ktoś zbierze je zchodnika. Dianę z ulgą pomyślała o zbliżającym stę dwutygo­dniowym urtopie. Będzie cudownie wyrwać się z miasta, byle dalej od tego zabójczego upału, hałasu, wiecznego pośpiechu i Stresu. Ostatnie miesiące były dła nich wszystkich naprawdę ciężkie, wręcz brutalne.

Czasami czuła się lak. jakby nic się nie siało, jednak rzeczy­wistość szybko o sobie przypominała. Wystarczyło, że spoj­rzała na obgryzającą paznokcie Michelłe czy na zgarbione pJeey A.nthony'ego. wpatrującego się w stojące na pianinie zdjęcie ojca. albo gdy w środku nocy jej dłoń trafiała na pustkę * wielkim łóżku."

Przeszła przez dziedziniec Lincoln Center, zatrzymując się


na moment przy dużej fontannie, w nadziei, że orzeźw i ja. powiew wilgotnego powietrza. Niestety, powietrze stafo w miejscu.

Poprawiła torebkę i ruszyła dalej. Nieważne. Wkrótce ona i jej dzieci będą gdzieś indziej, w miejscu, gdzie powietrze nie Mnierdzi. a woda jest zimna i czysta. Cóż. nie będzie to dokład­nie to, co wcześniej planowali, ale pojadą na te wakacje. Za­służyli na nie. Potrzebowali ich po tym wszystkim, co przeszli. W końcu trzeba żyć dalej, nawet bez Philipa. Dianę popchnęła ciężkie drzwi obrotowe i weszła do holu, z ulgą poddając się Tali zimnego powietrza. Uśmiechnęła się do umundurowanych strażników i sięgnęła do torebki po metalowy łańcuszek, na którym nosiła identyfikator. Wsunęła kartę w czyt­nik, który cicho piknął, co oznaczało, że drzwi do siedziby kanału informacyjnego KEYInfo były otwarte. Wielu korespon­dentów oburzało się, że muszą pokazywać identyfikatory. Uwa­żali, że są na tyle znani, że nie powinno się tego od nich wymagać. Dianę zupełnie to nie przeszkadzało. Ochroniarze nie mieli tu lekkiego życia, a dla niej wyjęcie identyfikatora nie było żadnym wysiłkiem. Nie zgodziła się jedynie nosić lego czegoś na szyi przez cały dzień.

W sklepiku kupiła herbatę i banana. Podchodząc do długiego rzędu wind, minęła duże, podświetlone zdjęcia dziennikarzy i korespondentów działu wiadomości w stacji KEY info, po­grupowane według programów, w jakich pracowali. Z plakatu Wieczornych wiadomości KEY uśmiechała się Eliza Blake. Constance Young i Harry Granger szczerzyli zęby w uśmiechu pod logo porannej audycji Oto Ameryka. Zrobione rok wcześ­niej zdjęcie z programu Pod lupą przedstawiało Cassiego Sheri-dana w otoczeniu reporterów wiadomości. Dianę nawet nie spojrzała na swoją uśmiechniętą twarz, z dużymi niebiesko-szarymi oczyma i nosem, który, jak na jej gust. mógłby być nieco prostszy. Zmieniła się. Stres i nerwy, jakie towarzyszyły jej przez kilka ostatnich miesięcy, dawały o sobie znać. Drobne zmarszczki w kącikach oczu pogłębiły się, a wokół ust pojawiły


się nowe. efekt nieświadomego marszczenia się. Dianę zauwa­żyła. że od jakiegoś czasu używała korektora nawet kilka razy dziennie, żeby zatuszować cienie, jakie pojawiły się jej pod oczami.

Jeszcze jeden powód, dla którego należało wyjechać na urlop, pomyślała, naciskając guzik przywołujący windę. Gdyby tylko mogła wyjechać i choć przez chwilę się zrelaksować, od razu zaczęłaby lepiej wyglądać. Wszystkie reporterki dobrze wiedziały, że w tej pracy Uczy się wygląd. Oczywiście męż­czyźni też zwracali uwagę na swój wygląd, tyle że oni mogli sobie pozwolić na siwe włosy, drobne zmarszczki, kilka dodat­kowych kilogramów. Kobietom absolutnie to nie uchodziło. Doskonale zdawały sobie sprawę, że to się tak prędko nie zmieni, więc mogły co najwyżej ponarzekać na ten temat. Owszem, u prezenterek telewizyjnych liczyło się doświadcze­nie zawodowe, ale to młodość i urodę stawiano na piedestale.

Brzęknął dzwonek i drzwi windy otworzyły się na szóstym piętrze. Dianę udała się prosto do łazienki. Z wiszącego na ścianie pojemnika wyjęła papierowe ręczniki i delikatnie, by nie zniszczyć makijażu, osuszyła twarz i wytarła tusz z kącików oczu. Gdy próbowała doprowadzić fryzurę do ładu, usłyszała, że otworzyły się drzwi kabiny za jej plecami.

-              Cześć. Susannah - przywitała się Dianę.

Młoda kobieta podeszła do sąsiedniej umywalki i wycisnęła na dłoń odrobinę mydła w płynie.

-              Hej, Dianę. Też ci tak gorąco?-Susannah uśmiechnęła się
krzywo do odbicia Dianę w lustrze.

Dianę miała ochotę ponarzekać na swoje oklapnięte włosy i upiorną drogę do pracy, ale się powstrzymała. Wiedziała, że byłby to nietakt. Susannah oddałaby wszystko, żeby być na jej miejscu.

-              Dzięki ci. Boże, za klimatyzację. - odparła Dianę, usuwa­
jąc ze szczotki kilka długich włosów w kolorze popielatego
blondu. Schowała szczotkę do torebki i wyjęła z kosmetyczki


mały pojemnik z lakierem do włosów. - Od jutra mam urlop. Jadę z dziećmi do Wielkiego Kanionu. Pewnie tam też będzie gorąco, ale przynajmniej nie tak parno jak tutaj.

-              To cudownie! - powiedziała z entuzjazmem Susannah,
- Zdążyłaś zebrać przed wyjazdem wszystkie niezbędne infor­
macje? Jeśli chcesz, mogę się tym zająć.

I to w niej było najlepsze, pomyślała Dianę, potrząsając pojemnikiem. Susannah była pełna zapału, zawsze chętnie wszystkim pomagała. Bóg jeden wiedział, że miała swoje po­wody do rozpaczy i niezadowolenia, ale nigdy nie odgrywała roli ofiary. Może wiedziała, że nic tak ludzi nie odstrasza jak wieczne użalanie się nad sobą.

-              Och, Susannah, jesteś cudowna, ale dziękuję, niczego mi
nie potrzeba. Zamierzam rozsiąść się wygodnie i pozwolić
przewodnikom wykonywać swoje obowiązki. Marzę o wakac­
jach. na których nie będę musiała oglądać map. ani brać na
siebie odpowiedzialności, a jedyne decyzje, jakie będę pode­
jmować, to które szony włożyć rano. Chcę przez dwa tygodnie
wypoczywać z moimi dziećmi, a ktoś inny niech się martwi, jak
mamy spędzać czas.

Dianę zaczekała, aż asystentka znajdzie się przy drzwiach łazienki, dopiero wtedy spryskała włosy lakierem. Ledwo za-pachaerozolu rozszedł się w powietrzu, usłyszalagfosSusannah.

-               Chyba powinnam cię ostrzec, Dianę. Joel cię szuka.

-               Nie wiesz, czego chce? - zapytała Dianę, zamykając poje­mnik z lakierem. Ale Susannah już nie było.

Detektyw o kamiennym obliczu, stojący w nogach szpital­nego łóżka, dokładnie zapisywał każde słowo Leslie Patterson.

-              Ile razy mam panu powtarzać? - zapytała podniesionym
2 frustracji głosem. - W ogóle nie widziałam jego twarzy.
Mówię prawdę. Nie widziałam go.


Czekała na reakcję, ale twarz detektywa niczego nie zdradza­ła. Sposób, w jaki w kolko zadawał lo samo pytanie, pozwolił się domyślać, że mężczyzna jej nie wierzył.

-              Panno Patterson, zacznijmy jeszcze raz, od początku,
O północy spacerowała pani promenadą, tak? - Detektyw nie
kryl sceptycyzmu. - Często chodzi pani sama na spacery w środ­
ku nocy?

-              Już panu tłumaczyłam. Pokłóciłam się z moim chłopakiem
i chciałam przez chwilę pobyć sama, żeby przemyśleć parę
spraw. Miałam nadzieję, że spacer pomoże mi zebrać myśli albo
chociaż zmęczy mnie na tyle, że będę mogła zasnąć.

-              Pani chłopak nazywa się Shawn Ostrander, zgadza się?

-              Tak. to też już mówiłam. - Sięgnęła po łyżkę, leżącą na
tacy ze śniadaniem i zaraz odłożyła ją na miejsce. Pielęgniarka
uważała, że robi Leslie przysługę, przynosząc posiłek, gdy ta
czekała na wypisanie ze szpitala. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin