Draven Rivelv.txt

(48 KB) Pobierz
Draven

RIVELV

1.
Cisawy ogier galopowa� w�sk� poln� drog� mi�dzy dwoma zagonami zbo�a. M�ody 
wie�niak imieniem Eryk
siedzia� w siodle co chwila pop�dzaj�c konia szerokim rzemieniem. Uczepi� si� 
grzywy, zmru�y� oczy i przylgn��
do karku zwierz�cia. Kurz wzbiera� w �lad za nimi. Cisek wyci�ga� kszta�tn� 
g�ow� i gna� przed siebie. Dudni�
kopytami.
Zagony zbo�a znikn�y w p�dzie. Wjechali w las. Drzewa �miga�y po obu stronach 
w�skiej dr�ki. Szyszki strzela�y
spod kopyt. Przy uchu �miga�y bzycz�ce owady.
Las zmieni� si� w ��k� i wij�c� si� przez ni� drog�. Potem droga si� rozwidli�a. 
Drogowskaz wskazywa� kierunek.
Dwa wypalone na strza�kach napisy, kt�rych ch�opak nie zd��y� odczyta�.
Nie musia�. Wiedzia� gdzie jedzie. P�dzi� do miasta. Tam prowadzi tylko jedna 
droga.
Pop�dzi� ciska na p�noc. Bez wahania.
Wieczorem by� ju� u bram Aplegate, gdzie pot�ny zamek sta� na wynios�ym 
wzniesieniu a u jego podn�a
rozlewa�o si� ca�e miasto. Setki budowli o r�nych kszta�tach. Wysokie wie�e, 
pot�ne klasztory i �wi�tynie,
otaczaj�ce wszystko ma�e chatki o ��tych strzechach i czerwonych, omsza�ych 
dach�wkach. Zak�ady stolarskie,
warsztaty i setki drobnych, szarych uliczek mkn�cych w�r�d dom�w, 
przeciskaj�cych si� mi�dzy setkami stragan�w
i karczem, gin�cych u wr�t zamczyska g�ruj�cego nad miastem.
Eryk dosta� si� za bramy bez wi�kszego problemu. Szuka� gospody gdzie mo�na by 
znale�� najemnik�w nadaj�cych
si� do tego zadania.
Obawia� si� �e pieni�dze kt�re otrzyma� od w�jta nie wystarcz� na op�acenie 
najemnego zbira lub �owcy. Nie
marnowa� ich wi�c na jedzenie ani napitek dla siebie. Zap�aci� jedynie za 
stajni� dla umordowanego ciska.
Mia� w sakiewce trzyna�cie z�otych monet. Z t� sum� i z nadziej�, uda� si� do 
gospody "Pod okiem szubrawcy"
znajduj�cej si� naprzeciw stajni, w cichej i w miar� spokojnej cz�ci Aplegate.
Szyld przedstawia� malowane czerwon� farb� wielkie oko, gro�nie wpatruj�ce si� w 
wej�cie swym martwym
wzrokiem. Eryk obdarzy� szyld przelotnym spojrzeniem i wszed� za wahad�owe 
drzwiczki.
Nie zdziwi� si� zbytnio, czuj�c intensywny zapach rozlanego piwa zmieszanego ze 
smrodem potu i dusznym
zapachem gotowanej zupy.
Karczma by�a pe�na.
Go�cie tylko na chwil� przerwali swe zaj�cia, aby zerkn�� na stoj�cego w 
drzwiach Eryka.
Nie przej�li si� jego drobn� postur� i dalej wr�cili do kart, picia i 
obmacywania pos�ugaczek.
Z reszt�, kto by si� przej�� chudym ch�opkiem w baranim kubraczku, z 
wyszczerbionym mieczem u boku?
Mo�e to i dobrze, �e nie zwraca� na siebie uwagi.
Szuka� d�ugo. Tej nocy rozmawia� z ponad setk� najemnych i �owc�w. Wielu 
wy�mia�o go i jego pieni�dze. Kilku
zignorowa�o. Inni przyrzekali �e zrobi� to nast�pnej wiosny, ale je�li dorzuci 
jakie� sto z�otych monet.
Najemnicy wchodzili i wychodzili. W gospodzie by� ci�g�y ruch. Karczmarz nie 
mia� na nic czasu i jedynymi
s�owami, jakimi operowa� by�y
"Poda� co�?"
"Trzy miedziaki si� nale��"
"Zaraz przyniese zupy".
�lini� si� przy tym i szczerzy� jak prosiak. Oczywi�cie w kr�tkich przerwach 
podszczypywa� piegowat� dziewk�,
kt�ra mog�aby by� jego c�rk�.
Niewiele brakowa�o, �eby Eryk straci� resztk� nadziei, gdy znalaz� si� jegomo��, 
siedz�cy samotnie za okr�g�ym
sto�em przy kominku.
Odziany by� w kolczug� przepi�t� pasami i zielonoszare naramienniki z wypalonymi 
znakami jakiej� gildii.
- M�w mi Jenkin, ch�opcze- powiedzia� �ciszonym g�osem.- Jak ciebie zw�?
- Eryk Willahn. Wa�� jest najemnikiem?
- Ooooh. Nie lubi� gdy tak mi m�wi�. Wol�: �owc� nagr�d. Brzmi �adniej.
- Wybacz panie. Potrzebuj� pomocy jednak pieni�dzy mi brakuje i wielu ju� 
odm�wi�o.
- Rozumiem. O co chodzi, przyjacielu.- u�miechn�� si� Jenkin.
- Czarnoksi�nik. Chodzi mi, o czarnoksi�nika kt�ry n�ka nasz� wie�. Straszny z 
niego �otr i morderca. Zabi� ju�
wielu m��w, powbija� ich na pale i ukrzy�owa�, porwa� jedno z dzieci, dziewki 
na nocki bra�, wszystkie zwierz�ta
we wsi potru�. To potw�r, nie cz�owiek... .
Jenkin s�ucha�. Blask ognia odbija� si� na jego pomarszczonej twarzy. Na 
wy�upiastych, �abich oczach i wrednym
u�mieszku cieniutkich ust.
Sprawia� wra�enie, jakby nie robi�o to na nim najmniejszego wra�enia.
- Zebrali�my razem trzyna�cie z�otych monet. To znaczy, czterna�cie, ale wyda�em 
jedn� sztuk� na stajni� dla
mojego konia.
- Konia?- zapyta� �owca.
- Tak. Cisawego ogierka- u�miechn�� si� ch�opak.
Jenkin zastanowi� si� chwil� drapi�c nos.
- Zgoda- powiedzia�.- Ale nie za trzyna�cie monet. Za wykonan� rob�tk� licz� �e 
dop�acicie mi jakie� trzydzie�ci i
oddacie, owego ciska.
Eryk smutno pomy�la� o utracie swego wierzchowca. Ale nie mia� wyboru.
- Je�li wa�� b�dzie �askaw pojecha� ze mn�, na pewno!- powiedzia� powa�nie.
- Wi�c chod�my. -wyszczerzy� si� �owca.-Najpierw po twojego cisawego ogierka. Na 
co jeszcze czeka�!?
Wstali od sto�u i wyszli.
Z zaciemnionego rogu sali, inna posta�, zrobi�a dok�adnie to samo.
Na dworze ja�nia�o. Eryk zda� sobie spraw�, �e najemnika szuka� przez ca�� noc. 
Teraz, o tak wczesnej godzinie,
uliczki by�y puste, a niebo zas�ane szarymi chmurzyskami. D�� wiatr.
- Gdzie masz ciska, ch�opcze?- zapyta� spokojnie �owca.
- W stajni, o tutaj, zaraz naprzeciwko.
- Zaczekam. Przyprowad� go szybko- powiedzia� otulaj�c si� ramionami.- Zimno tu.
- A wy, panie? Nie macie wierzchowca?
Jenkin spojrza� na niego czujnie, mru��c �abie oczy.
- Mam- zarzuci� na g�ow� sk�rzany kaptur.- Id� po konia, ch�opcze.
Z nieba pocz�y kapa� pierwsze krople deszczu. Na podw�rzu przed gospod�, na 
rozjechanym i zadeptanym przez
konie podje�dzie, nie by�o nikogo. Sta� tam tylko Jenkin.
Po kr�tkiej chwili Eryk przyprowadzi� ciska na podw�rze. Klepa� konia po szyi 
ciesz�c si�, �e wypocz��.
- A gdzie pana wierzchowiec?- zapyta�.- B�dzie pan szed� do wsi za mn�?
- Ale� ty jeste� g�upi smarkaczu!- zarechota� weso�o Jenkin mru��c oczy.
- N.. Nie rozumiem- zmarszczy� brwi Eryk.
Nagle w r�ce "�owcy" pojawi�a si� gruba pa�ka. Taka, jak� zwyk�o si� og�usza� 
zwierz�ta w rze�ni.
- A to, zrozumiesz? Parobku?!- zamachn�� si� zbir.
- Ale...- w oczach Eryka odmalowa� si� strach. Niezgrabnie cofn�� si� w ty�, 
unikaj�c w ten spos�b uderzenia pa�ki.
Wygi�� si� i run�� na plecy.
Jenkin dopad� go w mgnieniu oka. Przygwo�dzi� do ziemi swoim ci�arem i z 
wrednym u�mieszkiem powiedzia�:
- G�upi�, ch�opcze. Nast�pnym razem nie ufaj, mordercy takiemu jak ja. Mo�na 
przez to straci� �ycie, a wtedy, nie
b�dzie ju� tego, "nast�pnego" razu.
Eryk zacisn�� d�o� w pi�� i zamachn�� si� marszcz�c twarz. Jenkin run�� w bok, 
co pozwoli�o ch�opakowi wsta� i
si�gn�� po sw�j wyszczerbiony miecz.
- Ale� ty jeste� g�upi!- morderca wsta� do pionu pluj�c czerwon� �lin�. Z k�cika 
ust lecia�a mu stru�ka krwi.
Wcisn�� pa�k� za pas i garbi�c si� si�gn�� do cholewy buta.
- Najpierw chcia�em ci� tylko og�uszy� i zabra� ci pieni�dze i konia- 
powiedzia�.- Ale teraz, naprawd� mnie
rozw�cieczy�e� smarku!
Z cholewy wyrwa� ostro zako�czony no�yk, o r�koje�ci z rogu jeleniego. Nie 
prostuj�c si� run�� do przodu, na
Eryka.
Ch�opak niezgrabnie zamachn�� si� mieczem, tn�c powietrze obok biegn�cego 
mordercy. Ten uderzy� go barkiem,
obali� na ziemi�, kolanem przydusi� gard�o i zamachn�� si� ostrym jak brzytwa 
no�em.
Eryk us�ysza� mlask b�ota, kto� szed� w ich stron�. Jenkin wsta� 
niespodziewanie. Us�ysza� czysty odg�os, taki jaki
wydaj� szable wyci�gane z pochew. Mlask b�ota nie ustawa�. Us�ysza� jak Jenkin 
wrzeszczy i klnie. Us�ysza� szcz�k
�elaza, okrzyki walki i uderzenia.
Deszcz zadudni� na dachach domostw. Zla� ulic� i podw�rze przed karczm�.
Gdy Eryk wspar� si� na �okciu, zobaczy� Jenkina gin�cego u st�p odzianego w 
czer� nieznajomego.
2.
- Kim jeste�?- zapyta� w ko�cu.
Siedzieli w gospodzie ju� od jakiego� czasu. Przyszli tu zaraz po tym, jak 
nieznajomy przywi�za� ciska do barierki
przed karczm� i pom�g� wsta� Erykowi. Potem zam�wi� u karczmarza grzane wino i 
wod�.
Sprawia� wra�enie dobrego cz�owieka, cho� to jak wygl�da�, nie dawa�o tego 
pozna�. Twarz mia� blad�, naznaczon�
blizn�, id�c� przez prawe oko. Si�ga�a lekko ponad brew, a ko�czy�a si� dopiero 
na policzku. Blizna by�a ca�kiem
czarna i wygl�da�a jak tatua�. Nieznajomy mia� czarne, poskr�cane w�osy, 
si�gaj�ce do ramion. Ale najdziwniejsze
by�y jego oczy. To w�a�nie przez nie, Eryk nic nie m�wi�, tylko patrzy� i dziwi� 
si�, �e zwyczajny cz�owiek, mo�e
mie� takie oczy. By�y czarne i nieprzeniknione jak to� wody, �renice zdawa�y si� 
by� ciemno��te.
Spojrzenie mia� nieprzyjemne.
- Nazywam si� Naytrel- powiedzia� nieznajomy. Mia� spokojny g�os.
- Ch.. Chcia�em podzi�kowa� za ratunek, panie. Nazywam si� Eryk Willahn. Jestem 
pierwszy raz w tym mie�cie.
- Dlatego pewnie wybra�e� najgorsz� ober�� w Aplegate- u�miechn�� si� Naytrel.
- Chyba tak. I do tego najgorszego najemnika.
- Jenkin nie by� najemnikiem.
- Jak to?
- To zwyk�y r�baj�o i z�odziej. Mia�e� pecha, �e na niego trafi�e�.
- Widz� �e jeste� obeznany, panie. Mo�e pom�g�by� mi znale�� najemnika? Nie 
zap�ac� wiele ale..
- Nie jestem obeznany, ch�opcze. Teraz w ko�o pe�no dorabiaj�cych na boku 
niedobitk�w z pola bitwy.- wyja�ni�
Naytrel.- I nie jestem twoim panem, wi�c mnie tak nie nazywaj. A z Jenkinem, 
mia�em utarczk� ju� wcze�niej.
Obieca� mi, �e mnie zabije je�li jeszcze raz mnie zobaczy.
- Chyba rozumiem.
Naytrel poci�gn�� z kufla. Pi� grzane wino.
- Dlaczego mi pomog�e�, panie?- zapyta� niepewnie ch�opak.
- Us�ysza�em o twoim problemie. �cigam czarownika o kt�rym m�wi�e�.
- Dewiusza?
- Tak. Dewiusza i jego brata Castora, zwanego Krwawym. Chcia�bym, aby� zawi�z� 
mnie do twej wioski.
Eryk rozszerzy� oczy.
- Panie, czy to znaczy �e mi pomo�esz?
Naytrel spojrza� na niego dziwnie.
- Chyba s�ysza�e�?
Eryk wyszczerzy� si� w u�miechu.
- Dzi�kuj�, panie!- dr��cymi d�o�mi si�gn� za pazuch�, wyci�gn� sakiewk�.- Tu 
jest trzyna�cie z�otych monet.
Prosz� we� je w podzi�ce.
M�czyzna spojr...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin