Delstone Googleplex pojawia się i znika.txt

(27 KB) Pobierz
DELSTONE

Googleplex pojawia si� i znika

Gdy Googleplex pojawi� si� w naszym mie�cie, ptaki wpada�y na szyby, psy wy�y, a 
pani Van Randwyck, kt�ra wr�y�a z r�ki i widzia�a przysz�o��, wsiad�a do 
samochodu i wyjecha�a.
Na zawsze.
Googleplex pojawi� si� w dzielnicy handlowej, gdzie zmia�d�y� lodziarni� i 
parking przed domem pogrzebowym pana Keplingera, naprzeciwko apteki. Zmia�d�y� 
tak�e ludzi, kt�rzy si� tam znajdowali.
Nikt nie widzia� jego przybycia. Niekt�rzy twierdz�, �e tam byli, ale k�ami�. 
Inni twierdz�, �e nie ma pewno�ci, czy to przybycie w og�le nast�pi�o. Ci nie 
wiedz�.
Googleplex m�g� pojawi� si� w ka�dym mie�cie. M�g� spa�� na ocean, las, w 
g��bokie kaniony na zachodzie albo na ksi�yc. M�g� spa�� w j�dro Ziemi, na inn� 
planet� lub na jak�� anemiczn� gwiazdk�, kt�rej nawet nie wida� i nie mo�na by 
wypowiedzie� �yczenia, gdyby spad�a.
M�g� si� pojawi� wsz�dzie. 
Ale pojawi� si� w naszym mie�cie i dlatego niekt�rzy  uwa�aj�, �e zostali 
wybrani.
Nikt nie wie, czym by�, jest lub b�dzie Googleplex. Ani k�amcy, ani 
niedowiarkowie. Wie tylko Richard. Tak mi si� wydaje. Je�li jeszcze w og�le mo�e 
cokolwiek wiedzie�.
Nasze miasteczko ma nazw�, ale czy to wa�ne? W chwili przybycia Googleplexu 
mieszkali�my w mie�cie jakim� tam. Mia�am ch�opaka, kt�rego pokazali w 
dzienniku. Nazywa� si� Ricky. Albo Richard, zale�nie od towarzystwa. By� 
�redniego wzrostu i przypomina� kulturyst�, kt�ry ju� od dawna nie odwiedza 
si�owni. Jego oczy by�y troch� niebieskie, a troch� br�zowe� a na czubku g�owy 
mia� dziwny wicherek; zaczesany na czo�o wygl�da� jak odstaj�ca aureola. 
Powiedzia�am, �e by� moim ch�opakiem. Byli�my ze sob� od dawna, byli�my blisko - 
chc� powiedzie�, �e to by� zwi�zek, a mo�e nadal jest, poniewa� nie wiem, jak 
sprawy potocz� si� dalej. Wiem, �e lubi� staro�wieckie ga�niki, filmy, na 
kt�rych orientalni dyktatorzy dostaj� w kuper, oraz bardzo, bardzo g�o�nego 
rocka.
Googleplex go fascynowa�. Mia� na jego temat swoj� teori�, prawdopodobnie r�wnie 
prawdziw�, jak inne, przez co mo�na go zaliczy� do grona k�amc�w. Ale chcia� 
dobrze.
By� dla mnie odtrutk� na �wiat. Kocha�am go, jednak ta mi�o�� by�a u�omna, 
ska�ona niepewno�ci�, poniewa� Richard by� nie�mia�y, tak jak wielu m�czyzn, a 
ja musia�am si� jeszcze du�o nauczy�.
Jedno chc� zaznaczy� wyra�nie: mimo ca�ej przera�aj�cej obco�ci Googleplex by� - 
na sw�j spos�b - bardzo pi�kny.
Stara pani Wertz, kt�ra mieszka na tym samym korytarzu, przysi�ga, �e s�ysza�a 
przybycie Googleplexu. Twierdzi, �e ca�y budynek si� zatrz�s�, tak jak tego 
dnia, gdy silos pana Haywarda eksplodowa� w wyniku samozap�onu. Podobno szyby 
zad�wi�cza�y, rury kanalizacyjne j�kn�y jak rozstrojona gitara, z sufitu 
posypa� si� kurz. Tylko nadej�cie Googleplexu mog�o spowodowa� to wszystko.
Nie k�amie. Jest wariatk�.
Pewnej nocy zadzwoni�a do mnie i powiedzia�a, �e na latarni na parkingu jest 
wielki w��, anakonda lub pyton, kt�ry po�era przechodz�ce dzieci, czasami 
porywaj�c je wprost z rowerk�w.
Pewnej nocy zadzwoni�a do mnie i powiedzia�a, �e przed oknem jej sypialni zawis� 
lataj�cy talerz. 
Pewnej nocy zadzwoni�a do mnie i powiedzia�a, �e Richard jest wspania�ym 
ch�opcem.
My�la�a, �e wie lepiej ode mnie?
Googleplex poruszy� si� tylko raz. Niekt�rzy mieszka�cy miasteczka twierdz�, �e 
widzieli, jak si� rusza, ale ja nie, tylko raz, tu� przed jego znikni�ciem, a i 
wtedy w�a�ciwie tego nie widzia�am. Zauwa�y�am tylko, �e zmieni� po�o�enie.
Czasami Richard tak�e m�wi�, �e widzi jego ruchy. Wieczorami, gdy dziewczyna z 
budki podsun�a nam ju� col� i kube� l�ni�cego od t�uszczu popcornu "na drog�", 
siadywali�my na placu �wi�tego Andrzeja w samym �rodku miasta i przygl�dali�my 
si� Googleplexowi. Patrzyli�my, jak noc prze�lizguje si� wok� niego, jakby 
nawet ciemno�� odsuwa�a si� od czego� tak dziwnego. A Richard przysi�ga�, �e 
widzia� jego ruch.
Wed�ug mnie Googleplex by� za du�y, �eby si� rusza�. A raczej nie rusza� si� 
tak, jak ja to rozumiem. Gdyby si� rusza�, mieliby�my trz�sienie ziemi, 
powodzie, zarazy, ognisty deszcz. Ca�a planeta by si� przechyli�a, gdyby rusza� 
si� tak, jak ja to rozumiem. Ale poruszy� si� tylko raz. I my�l�, �e gdybym 
nawet na niego wtedy patrzy�a, te� bym tego nie zauwa�y�a.
By� wielki. Si�ga� nieba, przebija� chmury nieprawdopodobnie cienkimi, niby-
kryszta�owymi kolcami o wielu fasetach. Jego geometria ubli�a�a fizyce z r�wn� 
�atwo�ci�, jak fakt jego istnienia uniemo�liwia� jakiekolwiek wyja�nienie. Wielu 
usi�owa�o go bada� - ludzie z uniwersytet�w, korporacji i wojska. Opukiwali go 
diamentowymi wiert�ami, plastykiem i nuklearnymi detonatorami. Obw�chiwali go 
gazowo-chromatycznymi spektrolizerami. Usi�owali rozpozna� materia�y, z kt�rych 
go wykonano, roz�o�enie ich ci�aru. Bezowocnie sondowali go radarem, sonarem, 
mikrofalami, przeno�nymi akceleratorami wi�zek przeciwbie�nych i sygna�ami 
radiowymi.
Kr�cili g�owami. M�wili, �e to niemo�liwe. Potem, jak inni, poddawali si� i 
odje�d�ali.
Byli tak�e tacy, kt�rzy nie wiedzieli.
Nie wiem, czy Richard mnie kocha�, lubi�, czy by�o mu ze mn� wygodnie. Czasami 
wydawa�o mi si�, �e mnie kocha - naprawd�, tak jak m�czy�ni jemu podobni 
kochaj� co� tak cudownie prostego jak �rubokr�t.
I lubi� mnie. Na og� mnie lubi�, cho� tego tak�e nie wiem na pewno.
By� niewolnikiem pozor�w i tradycji. A mo�e raczej w nie wierzy� - nie wiem, 
cholera, nie wiem. Mi�o�� chyba si� dla niego liczy�a, tak jak towarzystwo i 
seks.
Ale czasami mia�am wra�enie, �e jego zrozumienie dla tych spraw nie wykracza 
poza ich mechaniczn� funkcj� i instytucjonaln� warto��. Nie s�ysza� w naszym 
zwi�zku muzyki, nie widzia� w nim zachodu s�o�ca, a je�li widzia�, to nigdy si� 
nie wzrusza�. Prawd� m�wi�c, ani razu nie widzia�am go wzruszonego lub pod 
wp�ywem silniejszej emocji. 
Je�li nie liczy� fascynacji Googleplexem.
Jestem osob� wykszta�con�, lecz Googleplex mnie nie zafascynowa�. Fascynowa� 
mnie Richard. Wraca�am z randek zm�czona, lecz jednocze�nie w stanie 
przedziwnego uniesienia, jakby�my balansowali na jakiej� granicy, jakbym 
unikn�a o w�os katastrofy, kolejny flirt z zag�ad�. Bez niego cierpia�am, przy 
nim by�am przera�ona i powoli uzale�ni�am si� od narkotycznego dzia�ania 
adrenaliny.
Ale nie potrafi�am rozwi�za� jego zagadki, tak jak on nie potrafi� rozwi�za� 
zagadki Googleplexu. �adne diamentowe wiert�a, �adne radary ani uczeni nie 
zdo�aliby da� mi odpowiedzi, kt�rych pragn�am.
Tylko Richard. A on nie m�g�.
Cz�sto tam bywali�my, w centrum miasta, gdzie pojawi� si� Googleplex, zw�aszcza 
p�niej, gdy w�adze wy��czy�y reflektory, zabra�y ogrodzenie i �o�nierzy. 
Niekt�rzy jeszcze si� tam kr�cili - brodaci naukowcy z jakich� tam 
uniwersytet�w, odjechani czciciele czego� tam lub grube kmioty z Wisconsin, z 
�onami i dzie�mi, w oldsmobilach z b�otnikami z drewnopodobnego tworzywa 
sztucznego. Richard przyje�d�a� po mnie w bronco - farba ob�azi�a z karoserii, a 
resory by�y tak stare, �e na Gwiazdk� dla �artu kupi�am mu paczk� plastr�w 
przeciwko chorobie lokomocyjnej. Za ka�dym razem w��cza� radio na ca�y 
regulator, tak �e te jego tanie g�o�niki omal nie wybucha�y, a kiedy wysiada�am, 
mia�am wra�enie, �e wszystkie moleku�y w moim ciele od��czy�y si� jedna od 
drugiej i Richard b�dzie mnie musia� zanie�� do domu w d�oniach jako kupk� 
galarety. Potem robili�my to, co mieli�my zrobi� - czasami ogl�dali�my film, 
czasami spacerowali�my po deptaku przy autostradzie - Richard pod jakim� 
pretekstem przeje�d�a� przez miasto i na chwil� przysiadali�my na placu �wi�tego 
Andrzeja.
�eby popatrze� na Googleplex.
Richard wykrzykiwa� r�ne rzeczy do ludzi, kt�rzy tam pracowali. "To budka 
telefoniczna z kosmosu!" - do takich, kt�rzy wygl�dali na in�ynier�w. "To Jezus 
i trzeba mu wynaj�� tani pok�j!" - do ob��kanych wyznawc�w. "To gruby Marsjanin, 
przyjecha� na safari!" - do burak�w z Wisconsin.
Zawsze wiedzia�, jakie k�amstwo powiedzie�.
Ale chyba nie wiedzia�, co ma powiedzie� mnie i jego milczenie, a raczej 
niemo�no�� odezwania si� brzmia�o r�wnie oskar�ycielsko, jak kpiny rzucane 
ludziom, kt�rzy usi�owali zrozumie� Googleplex.
Gdyby m�g� mi powiedzie� to teraz, kiedy wie ju� wszystko, naprawd� wszystko, 
wiedzia�abym, �e nie k�amie. Nie mia�abym nadziei, �e tak jest.
Straszna rzecz ta nadzieja.
Wydaje mi si�, �e tym, co ci�gn�o ludzi do Googleplexu, opr�cz jego 
niewyt�umaczalnej obco�ci, by� fakt, i� w pewien spos�b wydawa� si� zrozumia�y. 
Jak poezja. Wszyscy t�umaczyli go sobie na sw�j spos�b, ale zawsze opisywali 
rzeczy zakorzenione w ca�kowicie powszedniej, wygodnej rzeczywisto�ci 
codziennego �ycia. Dla niekt�rych wygl�da� jak Jezus Chrystus pod wielofasetow� 
p�aszczyzn�, wodz�cy za nimi wzrokiem, co� jak Ronald Reagan na tej fotografii, 
kt�r� szalona pani Wertz mia�a w salonie na �cianie nad magnetofonem. Dla innych 
by� to artystyczny gest, po�wi�cony niezmiernie porywaj�cemu uczuciu, jak film 
Stevena Spielberga, tylko o wiele mniej skomplikowany. In�ynierowie i mechanicy 
uwa�ali, �e to jaka� maszyna. Geologowie m�wili o �lebach krystalicznych, 
graniach i lataj�cych lakolitach. Fizycy szukali potwierdzenia dla jednolitej 
teorii pola, metafizycy dyskutowali o przeznaczeniu. Pastorzy, kardyna�owie i 
szamani twierdzili, �e znaj� wszystkie odpowiedzi, a niekt�rzy usi�owali na tym 
zarobi�.
Co my�la�am ja? Nie wiem. Googleplex mnie nie fascynowa�.
Ale pami�tam, �e w dzieci�stwie �ni�o mi si� co� podobnego. Koszmar, ci�gle taki 
sam. �wiat przedstawiony jako p�aska wycinanka, film rysunkowy, ca�y na ��to, 
jakby tw�rca snu posk�pi� pieni�dzy na inne kolory. Sta�am na chodniku. Po 
drugiej stronie ulicy widzia�am dziewczynk�, jak zdj�cie Shirley Temple. Mia�a 
w�osy skr�cone w spiralne loczki, pi�� lub sze�� spr�ynek. Zatrzyma�a si� i 
zerwa�a stokrotk�, rosn�c� tu� przy chodniku: dwa listki, pi�� p�atk�w. Nie 
zauwa�y�am wcze�ni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin