May Tajemnica miksteków-ród Rodrigandów.txt

(145 KB) Pobierz
Karol May
"Tajemnica mikstekow"R�d Rodrigand�w
tom I
Tajemnica Mikstek�w
tom z
Rozb�jnicy z Maladety
tom 3
Cyganie i przemytnicy
tom q
La Pendola
tom 5
Ku Mapimi
tom 6
Pantera Poludnia
tom 7
W Hararze
tom 8
Rapier � i tomahawk
tom g
Czarny Gerard
tom Io
Benito Juarez
tom II
Traper S�pi Dzi�b
tom tz
,Jego Kr�lewska Mo��
tom i3
Maskarada w Moguncji
tom iq
Grobowiec Rodrigand�w
tom I g
Klasztor della Barbara
tom I6
Walka o Meksyk
tom I7
Zmierzch cesarza
Powie�ci
Karola Maya
w Agencji Wydawniczej MOREX
Skarb w Srebrnym Jeziorze
*
Old Surehand
(w z tomach)
*
Old Shatterhand
*
Winnetou
(w 3 tomach)
*
W Kordylierach
*
Przez g�ry i prerie
Porwani przez Komancz�w
By�o to jesieni� roku I84~. Po rzece Rio Grande del Norte p�yn�a
wolno lekka ��d�. Siedzia�o w niej dw�ch m�czyzn, nale��cych do
ro�nych ras. Jeden kierowa� sterem, drugi zaj�ty by� przygotowa-
niem �adunku z papieru, prochu i kul. Cz�owiek przy sterze mia�
ostre rysy, a przenikliwe, bystre oczy zdradza�y Indianina; zreszt�
sam str�j wskazywa� na przynale�no�� do czerwonej rasy. Ubrany
by� w sk�rzan� kurtk�, sk�rzane spodnie ze zwisaj�cymi z boku
skalpami zamordowanych wrog�w. Na nogach mia� mokasyny
o podw�jnych podeszwach, na szyi sznur z�b�w nied�wiedzich,
z przepaski na czarnych w�osach strzela�y orle pi�ra. Wszystko to
�wiadczy�o, �e jest wodzem. Obok niego le�a�a w ��dce wspania�a
sk�ra bawola, s�u��ca za p�aszcz, a na niej d�uga dubelt�wka; na
kolbie widocznych by�o sporo naci�� - rejestr zabitych wrog�w.
U pasa �wieci� tomahawk i obosieczny n� do skalpowania. Na szyi
mia� jeszcze kalumet, a z kieszeni kurtki wystawa�y kolby dw�ch
rewolwer�w. Ta bro�, tak rzadko przez czrerwonosk�rych u�ywa-
na, wskazywa�a na �cis�y kontakt z cywilizowanym �wiatem.
Sprawia� wra�enie cz�owieka zupe�nie poch�oni�tego swoj� prac�,
ale nie usz�oby z pewno�ci� uwagi badawczego obserwatora, �e spod
opuszczonych powiek uwa�nie �ledzi brzeg rzeki.
Towarzysz jego natomiast nale�a� do bia�ej rasy. By� ros�y,
wysoki, dobrze zbudowany, a twarz zdobi�a d�uga, jasna broda. I on
mia� na sobie sk�rzane spodnie wpuszczone w wysokie buty.
Ubrany by� ponadto w niebiesk� kamizelk� i my�liwsk� kurtk� tego
samego koloru, a na g�owie mia� kapelusz filcowy o szerokim
rondzie, tak cz�sto spotykany na Dalekim Zachodzie. Kapelusz
straci� form� i wyp�owia�.
M�czy�ni wygl�dali na nieca�e trzydzie�ci lat. Obydwaj nosili
ostrogi, co �wiadczy�o, �e do �odzi zeszli prosto z koni.
5
Gdy tak p�yn�li wzd�u� rzeki, niesieni jej pr�dem, us�yszeli nagle
r�enie konia. B�yskawicznie, jeszcze parskanie nie ucich�o, a ju�
le�eli na dnie �odzi, aby z brzegu nikt ich nie dojrza�.
- Shli (ko�)! - wyszepta� w narzeczu Apacz�w Jicarilla Indianin.
- Stoi gdzie� niedaleko - dopowiedzia� bia�y.
- Zwietrzy� nas! Tylko kto na nim jedzie?
- Nie jest to ani Indianin, ani bia�y - zauwa�y� my�liwy.
- Cz�owiek do�wiadczony nie pozwoli nigdy, by ko� jego r�a� tak
g�o�no. Dop�y�my do brzegu, wysi�d�my i podkradnijmy si� do
niego.
- Porzucaj�c ��d�? - zapyta� Indianin. - A je�eli to wrogowie,
kt�rzy chc� zwabi� nas na brzeg i pozabija�?
- Przecie� mamy bro�!
- Niech lepiej m�j bia�y brat zostanie w �odzi, a ja przeszukam
okolic�.
- Zgoda.
��d� przybi�a do brzegu. Indianin wyszed� na l�d, bia�y pozosta�
w �odzi, trzymaj�c bro� w pogotowiu. Po kilku minutach Apacz
wr�ci�.
- No i co?
- Jaki� bia�y cz�owiek �pi tam, pod krzakiem.
- Czy to my�liwy?
- Ma tylko n� przy sobie.
- W pobli�u nie ma nikogo?
- Nie widzia�em.
- A wi�c chod�my tam.
M�czyzna wyskoczy� z cz�na i przywi�za� je do drzewa. Wzi��
swoj� strzelb�, wyci�gn�� oba rewolwery. Tak uzbrojony poszed� za
Indianinem. Droga by�a kr�tka. Obok �pi�cego sta� ko� przywi�za-
ny do drzewa, osiod�any na spos�b meksyka�ski. �pi�cy ubrany by�
w meksyka�skie spodnie, rozszerzaj�ce si� ku do�owi, bia�� koszul�
i niebiesk� kurtk�, przerzucon� przez plecy na mod�� husarsk�.
Spodnie z koszul� ��czy�a ��ta chustka, zawi�zana jak pas. Przy
pasie, opr�cz no�a, nie by�o �adnej broni. Na g�owie mia� ��te
sombrero. Spa� tak twardo, �e nie poruszy� si�, gdy Indianin i bia�y
podeszli do niego.
- Halo, ch�opcze, wstawaj! - zawo�a� my�liwy, klepi�c �pi�cego
po ramieniu.
6
Ch�opiec obudzi� si�, skoczy� na r�wne nogi, wyci�gn�� n�.
- Do diab�a, czego chcecie? - zapyta�, mru��c jeszcze na wp�
senne powieki.
- Przede wszystkim musimy wiedzie�, kim ty jeste�.
- A kim wy jeste�cie?
- Mam wra�enie, �e si� boisz tego czerwonosk�rego. Niepo-
trzebnie, m�j drogi. Jestem Europejczykiem, nazywam si� Unger,
a m�j towarzysz to Shosh-in-lit (Nied�wiedzie Serce), w�dz
Apacz�w Jicarilla.
- Shosh-in-lit? W takim razie nie mam powodu do obaw, bo
wielki wojownik Apacz�w jest przyjacielem bia�ych.
- A wi�c kim jeste�?
- Jestem vaquero (pasterz bawo��w).
- U kogo s�u�ysz?
- S�u�� po tamtej stronie rzeki, u hrabiego Rodrigandy.
- W jaki spos�b dosta�e� si� tutaj?
- To wy raczej odpowiedzcie na to. Mnie goni� Komanczowie.
- Czy�by? �cigaj� ci� Komanczowie, a ty tymczasem �pisz sobie
najspokojniej?
- A c� mam robi�, skoro padam ze zm�czenia?
- Gdzie ich spotka�e�?
- St�d na p�noc, niedaleko Rio Pecos. By�o nas pi�tnastu i dwie
kobiety, ich sze��dziesi�ciu.
- Do diab�a! Czy�cie walczyli?
- Tak. Napadli na nas niespodzianie. Wi�kszo�� m�czyzn
pomordowali, kobiety wzi�li ze sob�. Nie wiem, ilu naszych opr�cz
mnie usz�o z �yciem.
- Sk�d przybywasz i dok�d jedziesz?
Vaquero nie by� rozmowny, trzeba by�o wyci�ga� z niego s�owo
po s�owie.
- Jechali�my konno do fortu Guadalupe po dwie damy, kt�re
tam by�y z wizyt�.
- Ale� Rio Pecos wcale nie le�y po drodze.
- Zanim wyruszyli�my w drog� powrotn�, urz�dzili�my sobie
ma�� wycieczk� do Rio Pecos. Tam nas napadni�to.
- Co to za damy?
- Seniorita Arbellez i Indianka Karia.
- Kim jest seniorita Arbellez?
7
- C�rk� naszego dzier�awcy, Pedra Arbelleza.
- A Karia?
- To siostra Tecalty, wodza Mikstek�w.
Shosh-in-lit s�ucha� uwa�nie.
- Siostra Tecalty? - zapyta�. - Tecalto jest moim przyjacielem.
Wypalili�my razem fajk� pokoju. Siostra jego nie mo�e pozostawa�
w niewoli. Czy m�j bia�y przyjaciel pojedzie ze mn�, by j� uwolni�?
- Przecie� nie macie koni - wtr�ci� vaquero.
Indianin obrzuci� go lekcewa��cym spojrzeniem.
- Nied�wiedzie Serce ma konia, gdy go potrzebuje. W ci�gu
godziny ukradn� konia tym psom Komanczom.
- A to by�aby heca!
- Kiedy was napadni�to? - zapyta� Unger.
- Wczoraj wieczorem.
- Jak d�ugo tutaj spa�e�?
- Nie d�u�ej ni� kwadrans.
- W takim razie Komanczowie przyb�d� ju� wkr�tce.
- Do licha!
- Jeste� vaquerem, a nie znasz obyczaj�w wojownik�w india�s-
kich? Jakie maj� twoim zdaniem zamiary wobec kobiet? Czy porwali
je, by za��da� okupu?
- Nie, na pewno nie! Porwali, by poj�� je za �ony; s� bardzo
pi�kne.
- S�ysza�em, �e kobiety Mikstek�w s�yn� z urody. Komanczowie
b�d� wi�c starali si� zatrze� za sob� �lady. Czy wszyscy mieli konie?
- Tak jest.
- W takim razie zaraz tu b�d�. Zdaje si�, �e nie grzeszysz
rozumem. Czy nie pomy�la�e� o tym, �e b�d� ci� �ciga� na koniach?
Dlaczego po�o�y�e� si� spa�?
- By�em zm�czony.
- Dlaczego nie uciek�e� przynajmniej na drugi brzeg rzeki?
- Woda g��boka. Ko� by uton��...
- Dzi�kuj Bogu, �e nie jeste�my Komanczami. Zbudzi�by� si�
w raju, ale bez skalpu. Czy� g�odny?
- Jak wilk!
- No to chod� do �odzi! Ale najpierw zaprowad� konia g��biej
w krzaki, by go nikt nie m�g� zobaczy�.
Vaquero dosta� porcj� mi�sa, wody napi� si� z rzeki. Gdy najad�
8
si� do syta, Unger podj�� przerwan� rozmow�. Dowiedzia� si�, �e
vaquero pracowa� w jednej z posiad�o�ci hrabiego Fernanda Rod-
rigandy, po�o�onej mi�dzy Kordylierami Coahuila a Rio Grande
del Norte, rzek�, kt�ra oddziela Meksyk od Teksasu.
Po jakim� czasie Unger opu�ci� ��d� i wdrapa� si� na g�rzysty
brzeg, aby zlustrowa� okolic�. Zaledwie tam si� dosta�, zawo�a�:
- Oho, ju� s� tutaj! Omal nie by�o za p�no!
Indianin zjawi� si� natychmiast u jego boku.
- Sze�ciu je�d�c�w - zauwa�y�.
- To znaczy, �e na ka�dego z nas po trzech - doda� Unger, nie
pomy�lawszy nawet ani przez chwil�, aby vaquero m�g� r�wnie�
stan�� do walki.
- Kto bierze konia? - zapyta� Nied�wiedzie Serce.
- Ja - odpowiedzia� Unger.
Indianin rzek� jeszcze:
- Nikt z nich nie powinien uj�� �ywy!
Unger zwr�ci� si� do ch�opca:
- Wi�c masz przy sobie tylko n�? W takim razie nie b�dziesz
nam pomocny. Zosta� w �odzi, ja za� wezm� twojego konia.
- A je�eli go zabij�? - wyj�ka� przera�ony ch�opak.
- G�upstwo, zdob�dziemy sze�� innych na jego miejsce!
Vaquero zosta� wi�c w �odzi. Indianin z bia�ym udali si� na
miejsce, gdzie nie tak dawno znale�li �pi�cego pastucha. Tam
stan�li obok ukrytego w zaro�lach konia i czekali.
Je�d�cy zbli�ali si� szybko. Wida� ju� by�o ich ubi�r i bro�.
- Tak, to psy Komancze! - powiedzia� Nied�wiedzie Serce.
- Nosz� barwy wojenne, wi�c nie mo�emy mie� dla nich lito�ci!
Komanczowie znajdowali si� w odleg�o�ci p� kilometra i jechali
galopem. Minuta, dwie dzieli�y ich od zaro�li.
- Te psy nie maj� rozumu, nie umiej� my�le�.
- Nie przypuszczaj� nawet, �e vaquero si� schowa�. S� pewni, �e
przep�yn�� rzek�.
Indianin podni�s� strzelb�. To samo uczyni� Unger. Po chwili
rozleg�y si� dwa strza�y, po nich jeszcze dwa i czterech Komancz�w
le�a�o na ziemi. Teraz Unger wskoczy� na konia i pop�dzi� przez
zaro�la. Pozostali dwaj Komanczowie nie zd��yli nawet pomy�le�
o ucieczce, gdy traper ju� by� przy nich. Podnie�li tomahawki do
9
�miertelnego ciosu, lecz Unger dwoma strza�ami z rewolweru
po�o�y� ich trupem.
Ca�a walka trwa�a zaledwie kilka minut. Konie zabitych uda�o si�
schwyta� bez trudu.
Po chwili przybieg� na brzeg vaquero.
- Do licha, ale� to zwyci�stwo! - cieszy� si�.
- Drobiazg. Co to dla nas sze�ciu Komancz�w - bagatelizowa�
Unger. - W�a�ciwie nale�a�oby oszcz�dza� krwi ludzkiej, gdy�
najcenniejszy to p�yn na �wiecie, ale c� robi�? Te zb�je nie
zas�uguj� na lepszy los!
Z�brano...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin