§ Forbes Colin - Pulapka w Palermo.pdf

(1353 KB) Pobierz
Forbes Colin - Pulapka w Palermo
Colin Forbes
Pułapka w Palermo
Przełożyli:
EWA KRASNODĘBSKA i JAN ZAKRZEWSKI
Dla Jane
1. Poniedziałek, 5 lipca 1943
„Cały plan jest idiotyczny... musisz mieć wiele szczęścia, żeby wyjść z tego cało...”
Widać już było nieprzyjacielski brzeg: zamglona sylwetka góry otoczonej nocą. Gdy
hydroplan siadał na śródziemnomorskiej toni, a pływaki wzbijały strugi wodnego pyłu, w
głowie Lawsona brzęczały słowa groźnego ostrzeżenia majora Jamesa Petriego. Maszyna
gwałtownie wytraciła szybkość, ale płynęła dalej równolegle do brzegu odległego o jakieś
osiemset metrów. Major Lawson siedzący za pilotem marynarki trzymał się mocno
obramowania drzwiczek i patrzył w przemykającą pod nim czarną wodę. Kiedy samolot już
stał, kołysany lekką falą, Lawson wyrzucił na wodę trzy gumowe pontony. Głośno plusnęły i
zaczęły jak korki podskakiwać na fali, nadal przywiązane do hydroplanu. Księżyc wyszedł zza
chmur właśnie w chwili, kiedy Lawson modlił się, by za chmurami pozostał. Księżycowy
reflektor obnażył ośmiu ludzi alianckiej grupy dywersyjnej, gdy jeden po drugim pojawiali się
koło Lawsona i wskakiwali do niestabilnych pontonów. Pilot wyłączył oba motory. Stanęły.
Lawson czekał ze stenem przewieszonym przez ramię, wpatrzony w odległy brzeg, a
jednocześnie odliczał członków swej wyprawy zeskakujących do pontonów. Znów myślał o
tym, co jeszcze powiedział mu Petrie, ale wtedy, kiedy było już zbyt późno, by zmienić plan:
„Dawnay nie powinien był akceptować podobnego szaleństwa! Ośmiu ludzi, z tobą dziewięciu,
to zbyt wielu do tej roboty. Będą sobie wchodzić w drogę...” Opuszczając w nerwowym
pośpiechu kabinę hydroplanu jeden z żołnierzy potknął się o nogi wyskakującego przed nim i
od upadku ocaliła go tylko szybko podana ręka Lawsona, który pomyślał ponuro, że pełen
niepokoju Petrie zrobił dobrze pozostając w Tunisie, by móc wysłuchać pierwszych
meldunków od grupy dywersyjnej.
Była dziesiąta, kiedy dziewięciu żołnierzy w przebraniu sycylijskich wieśniaków
odepchnęło pontony od hydroplanu i zaczęło wiosłować ku wyspie bronionej przez wojska Osi.
Ta wędrówka po zalanej światłem księżyca przestrzeni szarpała nerwy. Płynęli po morzu
rozkołysanym, wśród plam cieni i iluminowanych sinym światłem grzbietów fal.
Hydroplan pilotowany przez porucznika Dawida Gilbeya pozostał z tyłu, unosząc się i
opadając miarowo ze swymi unieruchomionymi silnikami na wzdętym falą morzu. Plan
zakładał, że Gilbey będzie czekał, aż grupa Lawsona dotrze do lądu; że nie zapuści motorów,
aby nie zwrócić uwagi nieprzyjaciela, dopóki uzbrojony desant nie dopłynie do plaży.
Malutkie pontony też się podnosiły i opadały między fale. Lawson siedział w
wiodącym, wiosłował mechanicznie, wpatrzony w opustoszały brzeg i nasyp kolejowy tuż za
nim. Obrócił się, by rzucić okiem na hydroplan, którym na sycylijski brzeg przylecieli z Tunisu.
Przynajmniej w tej sprawie Petrie nie miał racji: „Hydroplan jest zbyt hałaśliwy do takiego
przedsięwzięcia”, upierał się podczas ostatecznej odprawy przed rozpoczęciem misji, kiedy już
wszystkie jego zastrzeżenia zostały odrzucone przez generała Dawnaya i jego sztabowych
planistów. „Hydroplan będzie musiał zbliżyć się do Sycylii, żeby wyładować całą grupę i jej
łodzie. Po obu stronach Cieśniny Messyńskiej roi się od żołnierzy. Nieprzyjaciel was usłyszy”.
Wygląda na to, że Petrie się mylił, może więc mylił się i w innych sprawach. Nikła nadzieja,
niezbyt podniecająca Lawsona: Petrie, uczestnik dziesięciu wypraw za linie nieprzyjaciela,
rzadko się w tych sprawach mylił, natomiast generał Dawnay - „Żelazny człowiek, człowiek z
żelaza, ale tylko od szyi w górę”, jak to powiedział Petrie - przybył z Londynu zaledwie przed
sześcioma tygodniami.
Gdy zbliżyli się do opustoszałej plaży, nadal jedynymi nocnymi dźwiękami były ciche
klapsy czubków fal o boki pontonów, tłumione nerwowe chrząknięcia i szelest wioseł
zanurzanych w wodę, im bliżej brzegu tym energiczniej, jakby wiosłującej dziewiątce zależało
na szybszym wylądowaniu na sycylijskiej ziemi. Lawson spojrzał przez ramię za siebie -
hydroplan nadal kołysał się majestatycznie, a w nim niewidoczny teraz Gilbey, wpatrzony w
pokładowe instrumenty, oczekiwał chwili, kiedy będzie mógł odlecieć. W ostatnim pontonie
kapral Carpenter siedział pochylony bardziej niż inni, gdyż plecy przygniatał mu nadajnik
radiowy, nieporęczne, ciężkie pudło, które przypominało Lawsonowi jeszcze coś, co
powiedział Petrie: „Bill, błagam cię, zostaw to radio. Jeśli będziesz w tarapatach, jeśli będziesz
musiał wiać, to Carpenter dźwigający ten ciężar będzie dla ciebie kulą u nogi. W razie potrzeby
będziesz przecież miał nadajnik ruchu oporu obsługiwany przez Gambariego w Messynie.”
Dawnay jednak nalegał na zabranie nadajnika, tak samo jak mocno nalegał na zabranie
pozostałego sprzętu i na ten lot hydroplanem. „To jest nasze normalne postępowanie na
holenderskim wybrzeżu, może tutaj tego jeszcze nie wiecie...”, uzasadniał decyzję.
Właściwie nagle znaleźli się tuż przy plaży. Nie zdziwiło to Lawsona - często następuje
takie zaskoczenie, gdy z pofalowanego morza wpływa się na gładką wodę zatoki. Za niespełna
minutę wszyscy znajdą się już na twardym gruncie. Trzeba tylko przebiec wąskie pasemko
szarego piasku i poszukać osłony na zboczu kolejowego nasypu, który było widać tuż za szosą
łączącą Messynę na wschodzie z Palermo na zachodzie. Odłożywszy wiosło Lawson dał znak i
pontony zmieniły szyk, jeden po lewej, drugi po prawej stronie dowódcy, aby na wypadek
kontaktu ogniowego z nieprzyjacielem w czasie lądowania rozproszyć cele. Lawson wydał też
rozkaz siedzącemu za nim w pontonie sierżantowi. Mówił niemalże szeptem.
- Kiedy dotkniemy plaży, pędzimy do nasypu kolejowego. Chcę tam być przed
pozostałymi. Więc od razu z kopyta, Briggs! I wy dwaj także!
- Będziemy trzymali się pana, sir!
Był to drobiazg, ale być może bardzo istotny drobiazg: Lawson chciał znaleźć się ze
swoją załogą pierwszy na nasypie, aby w razie pojawienia się w niewłaściwej chwili patrolu
nieprzyjacielskiego móc zapewnić osłonę ogniową pozostałym. Obejrzał się jeszcze raz, gdy
Gilbey zapuścił silniki; odgłos pracujących motorów rozszedł się przerażającym rykiem ponad
posrebrzoną powierzchnią morza. Ale Lawson natychmiast przeniósł wzrok na poszarpane
kontury krajobrazu za plażą, szukając śladów ruchu. Ku niebu wznosiła się skalna ściana, w
polu widzenia nie było żadnego domu, tylko ta opuszczona plaża wciśnięta między urwiste
skały sięgające wody po obu stronach piaszczystego placka. Plaża zbyt mała na lądowanie
większego desantu, nie było więc też widać żadnych złowieszczych drutów, zapowiadających
pole minowe. Ponton przechylił się do tyłu, pokonał grzbiet fali, prześliznął się przez skłębioną
nad piaskiem plaży wodę z pianą. Lawson wyskoczył na brzeg, za nim inni. Ostatni zatrzymał
się chwilę, aby wciągnąć ponton daleko na plażę. Zgięty nisko w pałąk Lawson pognał przez
piasek, przeskoczył puste pasmo drogi i wdrapał się na ziemny nasyp kolejowy. Na samym
szczycie padł plackiem na ziemię obserwując uważnie zbocze góry pełne głazów i skalistych
występów, za którymi mogły kryć się nawet pokaźne siły wroga.
Lawson zaklął: zupełnie znikąd pojawił się messerschmitt, z rykiem motoru nurkował
w punkt daleko za plecami Lawsona, tam gdzie hydroplan przygotowywał się do startu. A więc
jednak Petrie miał rację! Potrzebowali piętnastu minut na przybycie na plażę od miejsca, w
którym czekał Gilbey. W tym czasie ktoś wysłał skądś radiową wiadomość na lotnisko, w tym
też czasie samolot wystartował i przyleciał. Pozostali członkowie wyprawy leżeli już na
nasypie. Lawson znów dał znak i trzech żołnierzy powróciło na plażę, aby z niej ściągnąć
pontony i ukryć głębiej na brzegu. Może już teraz zbędna ostrożność, ale istniało i takie
prawdopodobieństwo, że messerschmitt odbywał normalny lot patrolowy, podczas którego
pilot zobaczył nieprzyjacielski samolot na morzu. Istniała jeszcze iskierka nadziei, że
nieprzyjaciel nic nie wie o lądowaniu desantu, że pilot messerschmitta zapatrzony w swój cel
na morzu, do którego pikował z dużej wysokości, nie zauważy ludzkich figurynek ciągnących
pontony przez piasek, by je spróbować ukryć pod nasypem.
- Lepiej zmykajmy stąd w głąb lądu, panie majorze! - zaproponował sierżant Briggs.
Słychać było coraz większy, równy ryk motorów hydroplanu, ale pilot nadal nie
dysponował odpowiednią mocą, by wystartować na wodzie. Messerschmitt spadał na swą
ofiarę pod ostrym kątem, jego silnik wył potępieńczo. Lawson przestał interesować się tym, co
rozgrywało się na morzu, zatopiony w obserwacji głazów i skalnych nawisów stromego zbocza
Zgłoś jeśli naruszono regulamin