Rozdział 8: Szczerość
Autor: Bell CBeta: Panna Rose (dziękuję ;))
Edward
Błąkałem się po ogrodzie, w te i z powrotem, szukając Belli. Gdzie ona mogła być? Po raz 3 tego popołudnia mijałem krzak czerwonych róż – nie znoszę kwiatów…żadnych! Śmierdzą, brudzą i stanowią jeden z najbardziej oczywistych symbolów przemijania…
Ale dziewczyny je uwielbiają, Cullen. Myślisz, że Bella też?Jasne idioto! Widziałeś kiedyś laskę, która nie piszczałaby na widok małej, czerwonej różyczki?! Bella nie jest taka jak wszystkie…Ale z Ciebie popapraniec Cullen, po prostu rwij tą róże i zamknij gębę… jasne?!Idąc za radą mojego popierdolonego ego, uklęknąłem i uciąłem kwiat powyżej korzenia. Ta róża była nawet ładna (pomijając fakt, że stanowiła symbol przemijania…) i z całą pewnością pasowała do Isabelli… Ostry jak kolec charakter i piękna, delikatna powierzchowność – oto moja miłość.
Gdyby ludziom płacili za pieprzenie romantycznych farmazonów, gwarantuję Cullen, byłbyś dzisiaj milionerem…
Jakiś cień przysłonił ostanie promienie słońca, padające na ziemię. Podniosłem głowę, żeby zobaczyć kto stoi nade mną, bo owy cień formował się w ludzką sylwetkę. - Eddie! Gdzieś Ty się podziewał?! – krzyknęła mała, orzechowo–oka brunetka, mierząc wzrokiem różę – Wołam Cię od 30 minut.- Przepraszam Bello, musiałem coś przemyśleć.- Ach…A dla kogo jest ten piękny kwiat? – zapytała a jej oczy rozbłysły radością. Dziewczyna podała mi swoją dłoń pomagając wstać z klęczek. Otrzepałem jeansy z kurzu i zerknąłem na nią chytrze. - Lubisz kwiatki?
- Bardzo! – zapiszczała niczym mały kociak.Boże, jeśli ona jeszcze raz zrobi taką minę, przysięgam, że umrę z rozkoszy…
Kuuuurwa! Przestań wreszcie pieprzyć i daj jej tego jebanego chwasta!
Dobra, już dobra, nie irytuj się tak…
- W takim razie ten jest dla Ciebie – wyszczerzyłem się jak debil, nie mogąc powiedzieć więcej ani słowa. Dlaczego tak się dzieje, że gdy do mojej chorej głowy dochodzą uczucia, mózg przestaje funkcjonować? Ja – Edward – skurwysyn – Cullen, stoję tu, przez tą delikatną, wątłą istotką i nie wiem co powiedzieć. Dlaczego?
Zgaduje… ponieważ jesteś zwykłym POPAPRAŃCEM?!... Ale zaraz, czy ja już o tym nie wspomniałem?
Tak, coś już słyszałem…
- Ed, wszystko w porządku? – Bella patrzyła ma mnie z troską.- Tak...chyba…tak.
Podeszła bliżej ujmując mój podbródek w dwa palce i obejrzała z każdej strony. - Chodźmy już. Alice i Jazz czekają w stajni.
Co? Stajnia. Konie. Jazda. Upadek. Boląca dupa…. NIE!
- Skarbie, mówiłem już, że do nie jest najlepszy pomysł. Może pójdziemy do domu, posiedzimy na werandzie… wiesz, będzie miło – nie wyszło to najlepiej, ale zawsze można próbować udawać kretyna…
Kto jak kto, ale ty udawać nie musisz, Cullen… Masz wrodzony talent.
- Nie bądź śmieszny Edwardzie, taki duży facet a boi się małego zwierzaczka? – zanim zdążyłem jakkolwiek zaprotestować, brunetka zaciągnęła mnie w stronę stajni. Prosto na pożarcie lwom…a raczej koniom.
Akurat był ciepły letni dzień. Szedłem z Bellą prawie przez całe rancho rozmyślając jednocześnie jak by to było, gdybyśmy byli razem?
Mąż – żona, dom – dzieci, istna sielanka..
Tak, wszystko byłoby wspaniale, gdybyś nie należał do grona największych dupków we wszechświecie…
Kurwa jego mać! W dzisiejszych czasach nie można nawet liczyć na zbawienny wpływ własnej psychiki, kiedy człowiek potrzebuje pocieszenia.
Spoglądałem ukradkiem na idącą obok Bellę i nie mogłem się nadziwić jej urodzie. Była idealna…idealna dla mnie. Oczy, włosy, nos, całe jej jestestwo stworzone zostało tylko po to, żeby doprowadzać mnie do szaleństwa. Ostatnie promienie południowego słońca, igrały zabawnie w brązowych lokach dziewczyny. Tak seksownie zarzucała swoimi pełnymi biodrami, że mógłbym wziąć ją tutaj, na dworze…Gdybym tylko był…tamtym Edwardem! Tamtym napalonym na każdą dupę półmózgiem, który każdej nocy jedynie pił, pieprzył i ćpał w otoczeniu swoich kalifornijskich pseudo- przyjaciół.
A nie jesteś nim?
Nie! Dzięki Belli jestem innym człowiekiem. Dzisiaj… Teraz… ZawszeNie spierdol tego Cullen, bo taka szansa może się już nie powtórzyć..
- Edwardzie Cullen! Czy mógłbyś wreszcie wytłumaczyć dlaczego mi się tak przyglądasz?! Brudna jestem czy jak? – oburzony głos Belli przerwał moją jakże inteligentną rozmowę z samym sobą.
- Bo… jesteś piękna, Swan.
- Naprawdę? – patrzyła na mnie tak, jakbym właśnie powiedział coś niedorzecznego.- A czy wyglądam na kłamcę?
- Szczerze? Tak – odrzekła krótko i zaczęła ode mnie uciekać ile sił w nogach.
Moja reakcja była natychmiastowa Puściłem się biegiem goniąc brunetkę przez cały ogród
Kurwa! Ona jest zdecydowanie za szybka dla Ciebie, Cullen…odpuść, bo zaraz wyzionę ducha!Nie! Muszę ją mieć, teraz albo nigdy!
Dopadłem małego uciekiniera tuż przed wejściem do stajni. Wyrywała się trochę i wierzgała nogami Raz nawet udało się jej kopnąć mnie w kostkę…dość mocno jak na taką niepokaźną istotkę… ale cóż, czego się nie robi dla miłości i dobrej zabawy? - A mam Cię, mała diablico! – krzyknąłem, podnosząc ją do góry w celu usadowienia na swoich biodrach – I teraz wykorzystam Twoje ciało do cna.
Zaśmiała się perliście darowując mi niewinnego buziaka w czoło.
- Cullen! Ty zwierzu!
- Bello…. Czy ty…wiesz….jak bardzo…? – zacząłem się jąkać. Jebane podniecenie! Co takiego ta mała miss miała w sobie, że mogła zrobić ze mną absolutnie – kurwa – wszystko?!
Seks, kochaniutki…seks
-Co? – sapnęła seksownie, na co aż cały stwardniałem – Czyżbyś miał jakiś problem? Przyparła do mnie, wkładając ręce między włosy. Mierzwiła je z ogromną zawziętością, nie opuszczając żadnego z rudych loków. Jeeezuuu, wystarczył jeden gest tych małych, ślicznych rączek, a ja szedłem za tym prosto do nieba.
- Żadnego, Bello – przełknąłem głośno ślinę, próbując ukryć to co się ze mną działo. Na próżno.
- Na pewno? – zwęziła oczka z niedowierzaniem kierując wzrok na moje krocze.
Cholera…błagam…nie teraz!
Chciałem za wszelką cenę uspokoić wszystkie zmysły. Wdech i wydech, wdech i wydech…. Tylko się nie podnoś....
Niestety mój „przyjaciel” miał inne plany…
- Hmm…- jęknąłem przeciągle, jakby na potwierdzenie słów Belli.
W następnej minucie stało się coś zupełnie nie oczekiwanego.
Który to już raz, odkąd się znacie, ona Cię zaskakuje?
Dziewczyna powoli zsuwała dłoń coraz niżej i niżej, kończąc swoją wędrówkę na wybrzuszeniu jeansów, które było rzecz jasna sprawką małego Eddie’go . Położyła rękę na moim penisie i delikatnie potarła.
Boże przenajświętszy…. Ona jest fantastyczna…
A widzisz, spodobało Ci się ty popiepszony zboczeńcu.
Powiedz mi, że Tobie się nie podoba…?…
- Lepiej? – wyszeptała, a jej głos przepełniało czyste, niczym nieskrępowane pożądanie.
- Jesteś wspaniała, Bello…
- Wiem Eddie, wiem – olbrzymi uśmiech zagościł na tej ślicznej twarzyczce. – A teraz chodź, bo Ali bywa niebezpieczna kiedy karze jej się długo czekać.
Poprowadziła mnie do pomieszczenia w całości pokrytego sianem i piaskiem. Podłoga, ściany, sufit… wszędzie walała się ususzona trawa. Po obu stronach stały boksy, a w każdym po 2 konie.
Ja pierdolę…jak tu śmierdzi!Nie uważasz, że konie to najbardziej groźne zwierzęta na tym pojebanym świecie?
Ech Cullen… TY i te Twoje fanaberie…
- Ooo, jesteście wreszcie! - moja siostra skoczyła na Bellę z pretensją – Co tak długo?
- Uhm… Eddie miał mały kłopot – uśmiechnęła się brunetka w odpowiedzi i weszła do najbliższego boksu.
Kurwa! Uduszę ją kiedyś…
- Nie żyjesz, Swan!
- Nie groź Cullen, nie groź – wyszczerzyła się złowieszczo – Bo będę musiała…
- Uh… - sapnąłem na wspomnienie małych rączek na moim fiucie.
Moja siostra zmierzyła pytającym wzrokiem Bellę, a nie uzyskawszy odpowiedzi, przeniosła oczy na mnie. - To jest…- Alice! Nie waż się kończyć swoich myśli – przerwałem jej brutalnie.
- …obrzydliwe!!! –zignorowała zakaz, uderzając chudym palcem w mój nowiusieńki niebieski podkoszulek.
- Nie dotykaj mnie w ten sposób, Alice… Nigdy! – warknąłem wściekle powodując u niej lekkie drgnięcie.
Czując najwyraźniej powagę sytuacji Jasper wkroczył do akcji.
- Hey… Hey, spokojnie. Nie ma powodu, aby się kłócić.
- Edward wyluzuj, proszę – Bella podeszła i położyła mi rękę na ramieniu – To jest Twoja siostra.
Miała rację. Alice była moją siostrą i mino iż znaliśmy się dość krótko, jak ma rodzeństwo, kochałem tą małą bestię.
- Przepraszam, Al. - powiedziałem ze szczerą skruchą w głosie – Nie powinienem był krzyczeć.
Dziewczyna wciąż patrzyła na mnie ze strachem, co sprawiało, że czułem się jak jedno wielkie gówno. Zawiodłem tym wybuchem złości nie tylko Alice i siebie, ale również Bellę. To bolało najbardziej.
- Edward, nie ma o czym mówić… przeprosiny przyjęte – wyciągnęła dłoń na znak pokoju – Kocham Cię, braciszku.
Naglę, tą niezmiernie romantyczną chwilę czułości bratersko- siostrzanej, przerwało głośnie rżenie konia.
Mówiłem, że to nieprzyjazne stworzenia?
- Aaa! - krzyknąłem przerażony i schowałem się za Alice, zamykając oczy - Weźcie ode mnie tego potwora!
Naprawdę się bałem. Oni jakby nie rozumiejąc mojego strachu, zaczęli się po prostu śmiać.
- No naprawdę… bardzo śmieszne to jest – fuknąłem jak rozkapryszony 5 latek.
- Ciii, malutki Edwardzik teraz wsiądzie na konika i będzie fajnie… mamusia Ci to obiecuje. – Bella złapała moją twarz między swoje dłonie i mocno pocałowała.
`Bella
Sukces. Edward, po wielu żmudnych namowach, (w które wliczały się także moje pocałunki), wreszcie zgodził się na pierwszą jazdę konną. Mimo iż usilnie próbowałam wytężyć wszystkie wdzięki, nie dał się jednak przekonać na osobnego konia. Byłam więc zmuszona zabrać go ma grzbiet Bazyla, co szczerze mówiąc nie było takie znowu złe.
Jechaliśmy bardzo powoli przez niewielki lasek porośnięty ze wszystkich stron zielenią. Tuż przed Bazylem szedł Don z rozchichotaną i szczęśliwą Ali. Dziewczyna cały czas zerkała w naszą stronę znacząco się uśmiechając. Ciekawe co znowu chodziło jej po tej małej główce? Jasper pogalopował gdzieś naprzód i czekał już na nas przy rzece. Gdyby był tu Emm, na pewno nie obyłoby się bez wyścigu.
- Wszystko w porządku Eddie? – zerknęłam ukradkiem na chłopaka, który wciąż wydawał mi się spięty. – Jeśli chcesz możemy przystanąć i zaczerpnąć powietrza.- Nie. Jest ok. – odrzekł, ściskając lejce tak mocno, że jego kciuki zrobiły się sine.- Spokojnie skarbie, nie pokazuj po sobie, że się boisz…zwierzęta wyczuwają takie emocje. - Wcale się nie boje… Ja tylko…
Oplotłam dłonie wzdłuż jego pasa i przytuliłam się do pleców. Moja pozycja znacznie ułatwiała mi ten manewr, ponieważ znajdowałam się tuż za Edwardem, a to on kierował ruchem jazdy. Po jakim czasie chłopak nie był już tak przestraszony i naszą przejażdżkę z całą pewnością można było zaliczyć do przyjemnych. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęło zmierzchać.
- Gdzie się podziali Alice i Jazz? – zapytałam, uświadomiwszy sobie, że para gdzieś zniknęła.
- Nie wiem. Może wrócili do domu. – odparł Ed, próbując właśnie przeprowadzić Bazyla przez skaliste zboczę.
- Może… My też powinniśmy już wracać. Robi się zimno – zadrżałam – A poza tym… dobrze sobie radzisz Kowboju, jestem z Ciebie dumna.
- Dziękuję… Masz rację, wracajmy.
- Idziemy piechotą. Bazylowi należy się odpoczynek – zarządziłam.
- Jasne – Ed uśmiechnął się tak pięknie że moje serce od razu podskoczyło do góry.
Wtedy przyszedł mi do głowy pewien wspaniały pomysł. A gdybyśmy tak mieli szanse poznać się lepiej? Porozmawiać trochę dłużej niż dotychczas? Może wówczas coś między nami by się zmieniło… Może miałabym więcej odwagi, żeby powiedzieć Edwardowi prawdę?
- Eddie, przejdźmy się plażą w stronę domu…. Proszę – zrobiłam sławną minkę a’la Kot ze Shreka i wiedziałam, że w tym momencie coś w nim pękło… był mój. - Ale to jest znacznie dłuższa droga, Bello – próbował protestować.
- Proszę, Eddie – jęknęłam. Niczego więcej nie było mu trzeba.
- Noo dobra…. jeśli chcesz.
Odciążyliśmy konia, pokonując plaże p...
BellC