Eugeniusz D�bski Niepotrzebna twierdza" By�o po�udnie, a wydawa�o si�, �e zbli�a si� wiecz�r, �e dzie� nie ma ju� si�y ani ochoty wlec si� dalej - takie zimno, takie g�ry, taki wiatr! S�o�ce otuli�o si� sinymi chmurami i ca�e ciep�o kierowa�o na ogrzanie samego siebie; tn�cy smugami zimna mrok, o�mielony brakiem s�o�ca najwyra�niej zamierza� zapanowa� ca�kowicie nad �wiatem. Nie by� to zimowy dzie�, ale z rodzaju takich, kiedy wysuni�ty nieopatrznie j�zyk wraca do ust w postaci lodowego ko�ka, dlatego �aden z w�drowc�w nie czyni� r�wnie g�upich rzeczy. Z wpraw� powoduj�c ko�mi, jeden �aciatym ogierem, drugi karym wa�achem, otuleni futrami, w nieustannie wiej�cym w twarze wietrze, st�pa przemierzali g�rzyst� nieurodzajn�, niego�cinn� krain�. -Czuj� si� jak w jakim� kominie - nie wytrzyma� jeden z konnych , na chwil� ods�oniwszy usta. Zaraz potem zn�w zanurzy� twarz w puchatym ko�nierzu futra, widoczne ponad nim oczy wydawa�y si� �wiadczy�, �e �a�uje niepotrzebnie otwartych ust. Drugi powoli odwr�ci� g�ow�, wolno, �eby nie ods�oni�a si� zbytnio twarz, poruszy� sk�r� czo�a, ale uzna�, �e nie ma nic ciekawego do powiedzenia i zmilcza�. Przeci�g tn�cy w prze��czy wywiewa� z niej ca�� ro�linno��, w zimie pewnie wywiewa� �nieg, teraz wywiewa� nawet d�wi�k podkutych kopyt, tylko s�abe "tsok-tsok" o kamienie na drodze dobiega�o do wtulonych w futra uszu. Niemal pionowo ciosane �ciany nagle ukaza�y szczelin�, zbawienne p�kni�cie jak raz dla dw�ch koni i kilku pieszych, nie zastanawiali si� ani nie naradzali. Ten na wa�achu tylko tkn�� wodze, a wierzchowiec, z wdzi�czno�ci� skin�wszy �bem wkroczy� w skalny wykrot, je�dziec zeskoczy� na ziemi� i otrz�sn�� si�. Drugi wkroczy� zaraz za nim, a jego ogier z niezadowoleniem parskn��, widz�c, �e wa�ach jest g��biej wtulony w nisz�. -Spok�j, Pok. - Je�dziec poklepa� wierzchowca i zeskoczy� r�wnie� z siod�a. - Poprzednio ty si� grza�e�, a on cierpliwie marz�. - Odwr�ci� si� do towarzysza. - Wiem, co mi powiesz: �e okowit� grzej� si� tylko naiwni g�upcy, ale dzi� jestem w ich szeregach. Drugi na to u�miechn�� si� mru��c oko i zamaszystym gestem ods�oni� po�� futra, pod ni�, w drugiej r�ce trzyma� p�ask�, ale nader pojemny piersiowniczek starannie i umiej�tnie opleciony sk�rzanymi rzemykami, potrz�sn�� nim, rozleg�o si� g��bokie chlupni�cie oznajmiaj�ce �wiatu: "Jest tu troch� tego dobra!". Wyci�gn�� r�k� do m�wi�cego. -Nie m�w tylko - powiedzia� tamten bior�c do r�ki flasz�, w jego g�osie zadr�a�a nie t�umiona nadzieja - �e schowa�e� jeszcze troch� najprzedniejszego balsamu od tego... No wiesz - p�owe w�osy, cia�o srogie i dusza jasna? Od... - Strzeli� palcami - ... Olaczka? -Olkacza - poprawi� go drugi. Skin�� g�ow�. - Tak, to jest to. -Och... Pocz�stowany chwyci� naczynie, przytkn�� usta do odkorkowanej flaszy i zaci�gn�� na trzy �yki. -Cadronie, wiesz, �e za wiele rzeczy jestem ci winien wdzi�czno��, ale tym razem... Cadron r�wnie� wypi� trzy �yki. Odchuchn�� jak nale�y. -Kto by pomy�la� - Hondelyk wdzi�czy si� i �asi i podlizuje za kilka �yk�w gorza�ki. Och, �wiecie nasz, �wiecie nasz!.. - pokiwa� g�ow� ze smutkiem na twarzy. Wicher nieustannie dm�cy, napieraj�cy jak t�py osio� na odgradzaj�cy go od ogrodu p�ot, wzm�g� si� jeszcze oznajmiaj�c to �wiatu sycz�cym przeci�g�ym gwizdem, zrodzonym gdzie� na z�bach turni. W�drowcy chwil� oddychali przez szeroko otwarte usta, potem Cadron poci�gn�� jeszcze kilka �yk�w i poda� flasz� Hondelykowi. Kiedy wr�ci�a do� schowa� j� gdzie� pod zwiewnym futrem, u�miechn�� si� porozumiewawczo i zaczerpn�� oddechu chc�c co� wa�nego powiedzie�. W tej samej chwili wichura na kr�ciutk� chwil� zel�a�a, usta� gwizd, ale w tej pozornej ciszy da� si� s�ysze� inny d�wi�k, bardziej do j�ku podobny. M�czy�ni wymienili uwa�ne porozumiewawcze spojrzenia. Cadron wskaza� szybko na siebie, druha i konie pytaj�co marszcz�c czo�o. Hondelyk pokiwa� potakuj�co g�ow�, obaj wskoczyli w siod�a i skierowali si� pod wiatrem. Po�y futer przysiedli, �eby powiewaj�c nie sprzyja�y wiatrowi w wyzi�bianiu cia�. Ujechali kilkana�cie krok�w, gdy przed ich oczyma otworzy� si� widok na podobn� wn�k� w skale. Pod jedn� ze �cian kl�cza� m�czyzna z dziwacznym drewnianym rusztowaniem na barkach. Czo�em opiera� si� o lodowat� ska��, wzd�u� rozkrzy�owanych ramion bieg� mu d�ugi dr�g przenizany dwoma zakrzywionymi hufnalami, kt�rych ostre ko�ce wbija�y si� m�czy�nie w plecy. Jego d�onie przybito gwo�dziami do ko�c�w dr�ga, a g�ow� biedaka zamkni�to w klatce z trzech kr�tszych �erdzi: dwie rozrywa�y mu uszy, trzecia - poprzeczna - mia�a, jak im si� zdawa�o zdusi� skowyt torturowanego. Twarz m�czyzny gin�a w cieniu, pog��bionym przez d�ugie opadaj�ce na pochylon� ku ziemi g�ow� w�osy. -Kto� ty i jak ci pom�c? - zapyta� g�o�no Hondelyk. M�czyzna nawet nie drgn��. Po d�ugiej chwili ciszy, szarpanej przez przeczesuj�cy wszystkie szczeliny potargany wiatr, spod strzechy posklejanych krwi� w�os�w dobieg� ich cichy pe�en cierpienia skowyt. Hondelyk rzuci� spojrzenie Cadronowi, pochylili si� na m�czyzn� i uj�li go pod ramiona. Delikatnie podtrzymuj�c dr�g uda�o im si� odchyli� bezw�adne cia�o od ska�y dopiero wtedy zobaczyli twarz nieszcz�nika. Przez karki obu przebieg� ostry k�uj�cy dreszcz, mimo �e byli lud�mi, kt�rzy niejedno widzieli i niejednego zaznali. Siny suchy j�zyk ofiary by� wyci�gni�ty na ca�� d�ugo�� i przybity do najkr�tszej z �erdzi. Na czubku, nad g��wk� �wieka utworzy� si� gruby br�zowy skrzep z w�skimi bia�ymi pasmami, �ladami po wyschni�tej sp�ywaj�cej kiedy� �linie. Twarz m�czyzny nosi�a �lady okrutnego pobicia, w�a�ciwie tworzy�a jedn� rozleg�� mask� z guz�w, obrz�k�w, ci�� i skrzep�w; jedno oko zosta�o wy�upione, ale nie wyrwane, ga�ka oczna pomarszczona jak dziwaczna ciemno��ta �liwka musia�a wisie� na jakich� strz�pach mi�ni, potem przyklei�a si� do strupa na policzku i tak zosta�a. Nos biedaka wbito niemal ca�y mi�dzy policzki, wystawa� ponad ich lini� tylko p�aski, nieregularny strup. Poni�ej otwiera�a si� dziura ust, w pierwszej chwili wydawa�o si�, �e cz�owiek ma je szeroko otwarte, ale okaza�o si�, �e obci�to mu wargi i pogruchotano wszystkie z�by, a przynajmniej te, kt�re da�o si� zobaczy� w obrz�kni�tej, wype�nionej opuchlizn�, gruz�ami skrzep�w i wyschni�tej plwociny jamie ust. Teraz te�, po podniesieniu m�czyzny okaza�o si�, �e od przodu g��wna �erd� mia�a wbitych kilka d�ugich hufnali, kt�re nie pozwala�y jej pozby� si� ramy nawet kosztem uszu i j�zyka, poniewa� opiera�y si� swoimi ko�cami na mostku ofiary, w�a�ciwie wbi�y si� ju� w cia�o i opiera�y na ko�ci. -Niech mnie... - wyszepta� Hondelyk. - Dziwne, �e jeszcze biedak �yje! Si�gn�� do pasa i wyszarpn�� sztylet, zacz�� gor�czkowo szuka� miejsca, gdzie m�g�by albo podwa�y� gw�d�, albo przeci�� kt�r�� z �erdzi, ale konstrukcja nie mia�a takich �atwych do pokonania miejsc - do por�bania bukowych dr�g�w potrzebna by�aby porz�dna siekiera i pniak, a nie para sztylet�w i oparte na ciele rusztowanie. Bezradnie popatrzywszy na przyjaciela, nerwowo obmacuj�cego g��wki hufnali , pochyli� si� tak, by zadr�czony niemal na �mier� cz�owiek m�g� go zobaczy� i zapyta� g�o�no: -Kto ci to zrobi�, cz�owieku?! Cadron zgrzytn�� z�bami i szybkim ruchem chlasn�� ostrzem po naci�gni�tej cienkiej ma��owinie usznej, a m�czyzna nie zareagowa� ani na pytanie Hondelyka, ani na cios Cadrona. -Po co? - sykn�� Hondelyk i natychmiast pokr�ci� g�ow�. jakby sam si� sobie dziwi�c i swojemu g�upiemu pytaniu. Nagle m�czyzna poruszy� �okciem, z jego potwornie poranionych ust wylecia� kolejny skowyt, zeskorupia�y ca�un prawej powieki drgn�� i ods�oni� ��to-sino- czerwone oko. By�o to oko szale�ca, dziko zamajta�o si� we wszystkie strony, m�czyzna jakby nie widzia� przed sob� twarzy Hondelyka. Wychrypia� co�. -Co on m�wi, zrozumia�e�? Hondelyk pokr�ci� g�ow�, nie zd��y� odpowiedzie�. M�czyzna szarpn�� si� z ca�ej si�y, zaszamota� w uwi�zi, ohydnie zgrzytn�y gwo�dzie opieraj�ce si� o mostek i �opatki, obaj podr�nicy jak na komend� pu�cili dr�gi i m�czyzn� boj�c si�, �e podtrzymuj�c go sprawiaj� jeszcze wi�kszy b�l, zaraz jednak zrozumieli - to agonia. M�czyzna rzuci� si� z ca�ej si�y, nogi kopn�y powietrze i ska��, zawy� i tak mocno przycisn�� g�ow� do piersi, �e uda�o mu si� zerwa� j�zyk z hufnala. Kr�tko zachrypia� i znieruchomia�. -Nawet nie pop�yn�a krew - powiedzia� po chwili Cadron - Nieszcz�sny... -Co za dzicz?! - warkn�� Hondelyk. - Kto mo�e by� na tyle szalo... -Dzicz! - chwyci� go za rami� przyjaciel. - Czy on nie powiedzia�: dzicz? Hondelyk urwa� wprawdzie, szarpni�ty przez druha, ale nadal skamienia�y wpatrywa� si� w cia�o i nie zamierza� rozmawia�. Schowa� sztylet i wyj�� miecz, dwoma gwa�townymi ruchami podwa�y� ��czenia dr�g�w, wyszarpn�� hufnal, drugi. Zaniechawszy na razie rozwa�a� Cadron rzuci� si� do pomocy i po chwili uwolnili zw�oki od potwornego rusztowania. -Nie zostawimy go! - warkn�� Hondelyk. -A czy ja m�wi� co innego!? - �achn�� si� Cadron. Skoczy� do koni z rezygnacj� przest�puj�cych z nogi na nog� na wietrze. Odwi�za� zrolowan� der� i przyni�s� do cia�a. Gdy zawin�li zw�oki doda�: - Do mnie, Gaber jest bardziej wypocz�ty. U�o�yli mi�kki, mi�kko�ci� niepodobn� do niczego innego rulon na zadzie wa�acha, przymocowali i wskoczyli w siod�a. Rzut oka na Hondelyka pozwoli� Cadronowi oceni�, �e zagadywanie nie ma na razie sensu. Wskoczy� w siod�o i os�oniwszy g�ow� kapturem pierwszy ruszy� na szlak, na kr�tk� chwil przycisn�� �ydki do ko�skiego boku. Przeszli w k�us. Z ty�u dobiega�y odg�osy kopyt Poka. -D�ugo jeszcze? Nagabni�ty Hondelyk oderwa� si� od ponurych my�li i najpierw splun��, a potem zawo�a�: -Chyba nie, zaraz powinien si� ten w�w�z sko�czy�... - Przerwa�, obejrza� si� do ty�u i zobaczywszy co� za plecami druha wrzasn��: - Uciekamy! Cadr...
ptomaszew1966