Brian Aldiss Zabawa w Boga Po po�udniu przynie�li mu wn�trzno�ci. O innych porach dnia pigmeje przynosili staremu cz�owiekowi ryby z rzeki albo brukiew, kt�r� uwielbia�, ale po po�udniu dostawa� od nich dwie miski jelit. Sta� przyjmuj�c je i niewidz�cymi oczyma patrzy� ponad ich g�owami przez otwarte drzwi na b��kitn� d�ungl�. Przeszywa� go b�l. Nie wa�y� si� zdradzi� przed swoimi poddanymi, �e cierpi, czy jest bez si� pigmeje nie cackali si� ze s�abo�ci�. Zanim weszli do izby, zmusi� si�, �eby stan�� prosto i wspar� na lasce. Obydwaj pigmeje zatrzymali si� przed nim sk�aniaj�c g�owy tak nisko, �e ich pyski niemal znalaz�y si� w dymi�cych jeszcze miskach. - B�g sk�ada wam dzi�ki. Wasza ofiara zosta�a przyj�ta - powiedzia� stary cz�owiek. Nie umia� pozna�, czy naprawd� rozumieli jego klekotliw� pr�b� odtworzenia ich j�zyka. Lekko dr��c poklepa� ich po �uskowatych g�owach. Wyprostowali si� i odeszli swoim szybkim, �lizgaj�cym si� krokiem. W misach b�yszcza�y plamy t�uszczu odbijaj�c promienie s�o�ca wpadaj�ce przez okno. Run�� z powrotem na ��ko i - zapad� zn�w w ten sam sen: pigmeje przychodz� do niego, a on nie ma dla nich cierpliwo�ci, lecz nienawi��. Daje upust swemu d�ugo t�umionemu wstr�towi i pogardzie, wali po g�owach lask� i wyp�dza w ko�cu ich i ca�� t� ras� na zawsze z planety. Odeszli. Lazurowe s�o�ce i b��kitne d�ungle nale�� tylko do niego; mo�e �y� tam, gdzie nikt go nie znajdzie i nie b�dzie mu si� naprzykrza�. Mo�e nareszcie umrze� tak lekko, jak lekko spada li�� z drzewa. Zda� sobie spraw�, �e marzenie pierzch�o. Spl�t� d�onie tak mocno, �e a� k�ykcie wysz�y mu jak kocie �by, i odkaszln�� krwi�. Trzeba si� b�dzie pozby� misy z wn�trzno�ciami. Nast�pnego dnia, o mil� od chaty wyl�dowa� statek kosmiczny. L�downik terenowy posuwa� si� z trudem kr�t� le�n� drog�. Pod mistrzowsk� r�k� Barneya Brangwyna na kierownicy pojazd jecha� tak szybko, jak si� da�o. Otacza�a ich zewsz�d g�sta ro�linno�� o pos�pnym, sinym zabarwieniu, kt�re cechowa�o wi�kszo�� �ywych organizm�w na planecie Kakakakaxo. - �aden z was nie ma zdrowej, rumianej cery - zauwa�y� Barney, przenosz�c spojrzenie z drogi na twarze towarzyszy, na kt�rych ta�czy�y b��kitne �wiat�a. Na fizjonomiach trzech cz�onk�w Planetarnej Misji Ekologicznej k�ad�y si� niebieskie cienie. Dawa�y one z�udzenie ch�odu, chocia� by�o tu w strefie r�wnikowej i ze s�o�cem Cassivelaunus stoj�cym w zenicie przyjemnie ciep�o, je�li nie gor�co. Otaczaj�ca d�ungla ros�a g�sto, z nieomal tropikaln� bujno�ci�, krzewy a� ugina�y si� pod ci�arem listowia. Dziwne uczucie budzi�a w nich my�l, �e jechali do cz�owieka, kt�ry �y� w tym nie zach�caj�cym otoczeniu od prawie dwudziestu lat. Teraz, kiedy ju� znale�li si� na miejscu; �atwiej by�o zrozumie�, dlaczego uwa�ano go powszechnie za bohatera. - Gdyby jacy� zieloni pigmeje chcieli nas podgl�da�, jest za czym si� chowa� - powiedzia� Tim Anderson, przygl�daj�c si� badawczo mijanym zaro�lom. - Mia�em nadziej�, �e zobacz� jednego czy dw�ch. Barney zachichota�, s�ysz�c niepok�j w g�osie m�odszego towarzysza. - Pigmeje chyba jeszcze nie pozbierali si� po ha�asie, jakiego narobili�my podczas l�dowania - powiedzia�. - Zobaczymy ich pr�dzej, ni� my�lisz. Kiedy do�yjesz mojego s�dziwego wieku, Tim, b�dziesz si� mniej pali� do spotkania z miejscowymi wa�niakami. Pogromcami na ka�dej planecie s� na og� najwi�ksi krzykacze - ipso iacto, jak m�wi� prawnicy. Umilk� na czas pokonywania w�wozu i zr�cznie wjecha� du�ym pojazdem pod przeciwleg�y stok. - S�dz�c z fakt�w, najbardziej zwariowany na Kakakakaxo jest jej klimat - rzek� Tim. - Zaledwie sze��set czy siedemset mil na p�noc i po�udnie st�d bior� pocz�tek lodowce, kt�re ci�gn� si� do samych biegun�w. Dobrze, �e nasza robota ogranicza si� do zbadania bezpiecze�stwa planety dla osadnik�w - nie chcia�bym tu mieszka�, z pigmejami czy bez. To, co zobaczy�em, zupe�nie mi wystarcza. - Koloni�ci zwykle nie maj� alternatywy - zauwa�y� Craig Hodges, dow�dca misji. - Przyjad�, w jakim� stopniu przymuszeni - czynnikami ekonomicznymi, uciskiem, n�dz�, czy potrzeb� lebensraumu, ponurymi konieczno�ciami, kt�re przeganiaj� nas z miejsca na miejsce. - Ale� z was radosna para! - wykrzykn�� Barney. - Dobrze, �e chocia� Papie Dangerfieldowi podoba si� tutaj! Stawia� czo�o Kakakakaxo przez 19 lat, bawi�c si� w Boga i mamk� tych pigmejow! - Przede wszystkim rozbi� si� tu przypadkiem i musia� si� przystosowa� - powiedzia� Craig, niech�tnie daj�c si� wytr�ci� z melancholii, w kt�r� zawsze popada�, kiedy PME stawa�a w obliczu tajemnicy nowej planety. - Jak�e wspaniale si� przystosowa�! - wykrzykn�� Tim. - Papa Dangerfield, B�g Bezkresnego Ko�ca �wiata! By� jednym z bohater�w mojego dzieci�stwa. A� trudno mi uwierzy�, �e go poznamy. - Wi�kszo�� legend, jakie naros�y wok� niego, pochodzi z Droxy stwierdzi� Craig. - To znaczy z miejsca, gdzie powstaje po�owa tego ca�ego jarmarcznego przereklamowania we wszech�wiecie. Osobi�cie nie jestem przekonany co do tego faceta, chocia� mo�e si� okaza� dobrym �r�d�em informacji. Pami�taj, Tim, �e nie przyjechali�my tu po autograf. - I na pewno b�dzie dobrym informatorem - rzek� Barney, jad�c skrajem rododendronowych zaro�li. - Oszcz�dzi nam �adny kawa� roboty. W ci�gu dziewi�tnastu lat - je�li jest chocia� w przybli�eniu takim, jakim go zachwalaj� - powinien by� zgromadzi� mas� materia�u o bezcennej dla nas warto�ci. PME rzadko dostawa�a proste zadania. Kiedy ta trzyosobowa za�oga l�dowa�a na nie zbadanej planecie, takiej jak Kakakakaxo, musia�a sklasyfikowa� potencjalne niebezpiecze�stwa i dok�adnie ustali� rodzaj oporu, z jakim mogliby si� spotka� koloni�ci ze strony jakiegokolwiek wy�szego gatunku zamieszkuj�cego planet�. W galaktyce a� si� roi�o od r�nych wy�szych rodzaj�w, kt�rymi r�wnie dobrze mog�y by� ssaki, gady, owady, ro�liny, minera�y, jak i wirusy. Nierzadko by�y one niesforne do tego stopnia, �e aby cz�owiek m�g� przyby�, trzeba je by�o ca�kowicie wyt�pi� i to w taki spos�b, by jak najmniej zak��ci� ekologiczn� r�wnowag� planety. Podr� zako�czy�a si� nieoczekiwanie. Byli zaledwie mil� od statku, kiedy d�ungla z jednej strony l�downika ust�pi�a miejsca skale tworz�cej podn�e stromej i zalesionej g�ry. Min�wszy wysok� skaln� ostrog�, zobaczyli przed sob� wiosk� pigmej�w. Kiedy Barney zahamowa� i wy��czy� silnik, siedzieli jeszcze przez chwil� w ciszy, obejmuj�c wzrokiem krajobraz. Ich przybycie wywo�a�o gwa�towne poruszenie pod drzewami. - A oto i komitet powitalny - powiedzia� Craig. - Lepiej zejd�my i zr�bmy przyjazny wyraz twarzy. B�g wie, co oni sobie pomy�l� o twojej brodzie, Barney. Na wszelki wypadek w��cz sw�j miotacz. Ca�a tr�jka zosta�a otoczona, gdy tylko zeskoczy�a na ziemi�. Pigmeje poruszali si� gwa�townie i szybko, okr��aj�c ekolog�w. Chocia� wygl�da�o na to, �e pojawiaj� si� ze wszystkich stron, najwyra�niej bez uprzednio ustalonego planu, zaledwie par� sekund zaj�o im utworzenie pier�cienia wok� intruz�w. I pomimo ca�ej ich szybko�ci mieli w sobie co� ukradkowego; jaka� gro�ba czai�a si� w ich po�piechu. By�y z nich paskudne stwory. Poruszali si� jak jaszczurki i sk�ra ich by�a podobna do sk�ry jaszczurki - zielona i c�tkowana, z wyj�tkiem miejsca pod grzbietem, gdzie przechodzi�a w chropowate �uski. Co do wzrostu pigmej�w, to �aden z nich nie mierzy� wi�cej ni� metr dwadzie�cia. Byli czterono�ni i dwur�czni. G�owy, osadzone na bezszyjnym ciele, przypomina�y �by kajman�w o d�ugiej, okrutnej paszczy i pi�owatych z�bach. Te g�owy obraca�y si� teraz z boku na bok, jak wie�yczki na czo�gach wypatruj�ce nieprzyjaciela. Otoczywszy ekolog�w pigmeje zamarli w bezruchu. Opu�ci�a ich inicjatywa. Ich workowate gard�a t�tni�y mocnym pulsem. Craig wskaza� na jedn� z g��w stoj�cych przed nim i powiedzia�: - Witajcie! Gdzie jest Papa Dangerfield? Nie mamy zamiaru zrobi� wam nic z�ego, chcemy tylko zobaczy� Dangerfielda. Zaprowad�cie nas do niego. Powt�rzy� to samo w j�zyku galingua. Pigmeje o�ywili si�, pocz�li otwiera� paszcze i rechota�. Dooko�a wybuch� podniecony klek-klek-klekot. Od stwor�w dolatywa� intensywny zapach ryb. �aden z nich nie wyst�pi� z czym�, co mo�na by�o uwa�a� za odpowied�. Fala podniecenia, kt�ra po nich przesz�a, je�li to w og�le by�o to, uwydatni�a ich gro�ny wygl�d. Kr�pe cia�a mo�e by i by�y komiczne, gdyby nie mocne nogi i uzbrojone paszcze, na widok kt�rych nikomu nie by�o do �miechu. - Ale� to s� zwierz�ta! - wykrzykn�� Tim. - Sp�jrzcie na nich wypr�niaj� si� pod siebie na stoj�co, jak byd�o. Nie maj� w sobie ani cienia dumy, kt�rej mo�na by oczekiwa� nawet od prymitywnego dzikusa. Nie maj� na sobie nic, co by przypomina�o ubranie. Nie s� nawet uzbrojeni! - Nie m�w tak, dop�ki si� dobrze nie przyjrzysz ich szponom i z�bom - pogodnie odpar� Barney. W g�osie m�odszego towarzysza wyczu� odraz�, a wiedzia�, jak cz�sto kryje si� pod ni� strach. Sam czu� ciekawo�� i suche napi�cie, zrodzone nie tyle z my�li o pigmejach, ile z faktu, �e oto ich trzech znalaz�o si� w nieznanym �wiecie, bez poprzednik�w, kt�rzy mogliby ich we� wprowadzi�; je�li kiedy� przestanie odczuwa� to napi�cie, b�dzie si� ju� nadawa� na emerytur�. - Ruszamy powoli do przodu - powiedzia� Craig. - Je�li b�dziemy tu tak sta�, nic dobrego z tego nie wyniknie. Dangerfield powinien by� gdzie� w pobli�u, co daj Bo�e. Okr��eni przez klekoc�cych im przy udach krokodylog�owych, cz�onkowie PME zacz�li posuwa� si� w kierunku osady, le��cej przed nimi jak szachownica niebieskich plam s�o�ca i cienia. Ten manewr nie podoba� si� pigmejom, kt�rzy podnie�li jeszcze wi�ksz� wrzaw�, chocia� bez sprzeciwu schodzili z drogi. Trajkocz�c, trzepali ozorami z g�ry na d� w d�ugich pyskach. Pod��aj�c za Craigiem, Barney i Tim trzymali r�ce na broni u boku, gotowi na wszystko. I tak weszli do wioski....
ptomaszew1966