Goszczurny Morze nie odda ofiar.txt

(311 KB) Pobierz
STANIS�AW GOSZCZURNY

Morze nie odda ofiar

Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
Powie�� ta jest osnuta na tle wydarze� prawdziwych. Nie jest to jednak wierna 
relacja ani dokumentalne
sprawozdanie. Nazwiska bohater�w, nazwy statk�w i postaci pozosta�ych os�b oraz
ich zachowanie � s� nieprawdziwe, a jedynie t�o g��wnego dramatu wzi�te zosta�o 
z �ycia.
Jest to opowie�� o ludzkiej tragedii, kt�rej sprawc� by�o bezlitosne morze.
Tym, kt�rzy ju� nigdy nie wr�c�
do macierzystego portu.
Autor
Rozdzia� pierwszy
� Dobrze, �e pan tak szybko przyjecha�.
� Po��czenie lotnicze jest dobre � wzruszy� ramionami.
� Dwudziesty wiek � roze�mia� si� gospodarz.
� Niech to cholera! Jeszcze wczoraj by�em w g�rach. Depesza, nag�e wezwanie, 
manatki
do walizki i po urlopie. � By� wyra�nie z�y. Gospodarz, niewysoki pulchny 
m�czyzna, z dobroduszn�
okr�g�� twarz� i oczami patrz�cymi jakby troch� drwi�co, a troch� ze 
wsp�czuciem,
pokiwa� g�ow�.
� Nie takie to zn�w rzadkie � powiedzia�. � Sam pan wie, kapitanie.
� Ale po dw�ch latach p�ywania bez przerwy mogliby da� mi troch� oddechu � 
z�o�ci� si�
kapitan. � Cz�owiek dziczeje, dzieci go nie poznaj�, �ona nie wie, �e ma m�a. 
Pan sobie wyobra�a
co ona czu�a, kiedy po paru zaledwie dniach wczas�w przysz�o to wezwanie?
� Wyobra�am sobie, jak pan kl�� � u�miechn�� si� gospodarz.� No, ale co zrobi�? 
Sta�o
si�. Zdarzy� si� ten nieszcz�liwy wypadek i musia�em za��da� nowego kapitana.
� No dobra � kapitan sapn�� jakby odczu� ulg� po tym wybuchu roz�alenia. � 
Jestem,
obejm� statek i nie ma o czym gada�.
Podczas ca�ej tej rozmowy obaj stali naprzeciw siebie w niewielkim pokoju-biurze 
przedstawiciela
armatora rybackiego. Gospodarz wida� uzna�, �e wst�p maj� za sob�, bo jakby
przypominaj�c sobie o obowi�zku go�cinno�ci powiedzia�:
� Niech�e pan kapitan siada. Tak od razu zacz�li�my gada�, �e o wszystkim 
zapomnia�em.
Zaraz dam kaw�. Prosz� zdj�� ko�uszek, tu ciep�o. Mo�e kieliszek koniaku?
� Dzi�kuj� � kapitan siad�, ale ko�uszka nie zdj��, tylko go rozpi��. � Niech 
pan sobie nie
robi k�opotu � powstrzymywa� krz�taj�cego si� gospodarza. Ale ten wiedzia�, co 
do niego
nale�y. Wyj�� z barku p�ask� butelk� i p�kate kieliszki. Z du�� wpraw� nape�ni� 
je do po�owy
br�zowym p�ynem.
� Zdrowie pa�skie � uni�s� kieliszek. � Za dobry rejs i pe�ne �adownie.
Kapitan skin�� g�ow�, wypi� �yk, postawi� kieliszek i zapali� podanego przez 
gospodarza
papierosa.
� No dobra � powiedzia�. � Do rzeczy. Jak statek?
� W porz�dku. Prawie gotowy do wyj�cia. Za par� godzin mo�e pan i�� na �owisko.
� Za�oga?
� W komplecie. Kubiak to dobry chief, zadba� o wszystko. Jak si� zdarzy�o to 
nieszcz�cie
kapitanowi Majowi, obj�� statek i do tej chwili tam rz�dzi.
� Kubiak? Jerzy Kubiak? � w g�osie kapitana by�o co� wi�cej ni� zdziwienie. W 
ka�dym
razie nie ucieszy�a go wiadomo��, �e Kubiak jest chiefem na statku, kt�ry ma 
obj��. Zaintrygowany
gospodarz spyta� odruchowo:
� Pan go chyba zna?
� Nie.
Zapad�a niezr�czna cisza. Gospodarz czeka� na co� wi�cej, ale kapitan poprzesta� 
na tym
lakonicznym zaprzeczeniu. Po chwili wi�c, chc�c sprowokowa� swego rozm�wc�, 
podj��
temat.
� Kubiak to stary rybak. Ma kwalifikacje kapita�skie, swoje wyp�ywa�...
� Dlaczego zatem nie dano mu dow�dztwa, tylko mnie �ci�gni�to z urlopu? � 
odwr�ci�
spraw� kapitan, stawiaj�c gospodarza w nieco k�opotliwym po�o�eniu.
� Nie wiem. Zreszt� nie moja sprawa � wzruszy� wymownie ramionami � o tym 
decyduje
dyrekcja w Gdyni. Oni prowadz� swoj� w�asn� polityk�. Ja si� do niej nie 
wtr�cam. A co do
Kubiaka, to chyba nie jest w najlepszej formie. P�ywa ju� sporo czasu bez 
przerwy. Mia� zej��
teraz, ale skoro zabrak�o kapitana, polecili mu zosta�.
� Jasne, musi mnie wprowadzi�. Nowy kapitan i nowy chief to troch� za du�o na 
raz. �
Gospodarz nie m�g� si� zorientowa�, czy kapitan drwi, czy m�wi powa�nie. � W 
ka�dym
razie ten rejs odb�dziemy razem. A potem?
� Potem musi zej��. Chyba troch� choruje.
Gospodarzowi wydawa�o si�, �e kapitan odetchn�� z ulg� i jakby powesela�.
Doko�czy� koniak, zakry� d�oni� kieliszek, kiedy gospodarz chcia� mu nala� 
ponownie,
wsta� i podszed� do okna.
Biuro przedstawiciela armatora znajdowa�o si� nie w samym porcie. Z okna 
pierwszego
pi�tra mo�na by�o dostrzec tylko budynki portowe, czubki maszt�w stoj�cych przy 
nabrze�ach
statk�w i d�ugi betonowy falochron zamykaj�cy wej�cie od strony otwartego morza.
Dzie� by� szary, mglisty, chmury wisia�y nisko, bure, skot�owane, niewiele 
r�ni�ce si� od
powierzchni widocznego st�d do�� dobrze morza. Zaraz za falochronem linia 
horyzontu zlewa�a
si�, zaciera�a, jakby niebo i morze ��czy�y si� tam tworz�c nieprzyjazn�, trudn� 
do przebicia
kurtyn�. Kapitan widzia�, jak nad falochronem od czasu do czasu ukazuj� si� 
bia�e, niezbyt
wysokie wytryski piany, kt�r� wiatr natychmiast zamienia w py�. Nad ca�ym portem 
wisia�a
nieprzyjemna atmosfera, zdawa�o si�, �e wszystko jest lepkie, brudne, szare.
� Nie lubi� tego portu � powiedzia� odruchowo kapitan, stoj�c wci�� przy oknie.
� W zimie nie jest tu przyjemnie � zgodzi� si� przedstawiciel armatora. � Latem 
jeszcze
mo�na wytrzyma�, ale jesieni� i zim� jest rzeczywi�cie paskudnie. No i �atwy to 
on te� nie
jest � podszed� do kapitana i stan�wszy rami� w rami� patrzy� na port.
� To dlaczego nasz armator trzyma si� tej dziury?
� �owiska blisko. Odbi�r ryby bezb��dny, organizacja dobra, warunki finansowe 
nie najgorsze,
to powa�ne plusy � odpar�. � A pan tu pierwszy raz?
� Nie, ju� bywa�em � powiedzia� kapitan. Odwr�ci� si� od okna, zapi�� ko�uszek, 
na�o�y�
czapk� i si�gn�� po walizeczk�. P�jd�, jak mamy dzi� jeszcze wyj�� w morze, to 
szkoda czasu.
� Wypada, �ebym pana wprowadzi� na statek � bez przekonania zaofiarowa� si� 
gospodarz.
� Nie jestem dzieckiem � kapitan u�miechn�� si� lekko i wyci�gn�� d�o�. � Sam 
trafi�, a
przy okazji bez uprzedzenia zobacz�, jak oni tam gospodaruj�. Do widzenia.
� Jak pan sobie �yczy, kapitanie � gospodarz nie wygl�da� na zmartwionego. � W 
ka�dym
razie wpadn� potem na statek, podrzuc� papiery. Kapitanat te� zawiadomi�, �e 
wychodzicie,
tylko jeszcze ustalimy godzin�.
� Dobrze � kapitan ju� szed� ku drzwiom. � Niech pan zawiadomi Gdyni�, �e 
jestem, obj��em
statek i �e wszystko OK.
� Naturalnie � powiedzia� gospodarz do plec�w kapitana, kt�ry ju� opuszcza� 
biuro.
Zaraz po wyj�ciu z budynku uderzy� go ten charakterystyczny, silny zapach 
rybackiego
portu: ostra wo� ryb pomieszana z mocnym zapachem bliskiego morza, soli, dymu z 
pobliskich
w�dzarni i statkowych smar�w, kt�re, mimo do�� ostrych rygor�w portowych, zawsze
jednak jako� wydostawa�y si� na zewn�trz, tworz�c t�uste plamy w basenach i osad 
na burtach
statk�w.
Pogoda by�a paskudna. Dopiero teraz, gdy szed� od biura w g��b portu, poczu� w 
pe�ni wilgo�
wciskaj�c� si� za ko�nierz, oblepiaj�c� twarz i sprawiaj�c�, �e ca�y stawa� si� 
lepki. Niewielki
mrozek by� niemal nieodczuwalny, a roztopiony sol� i rozje�d�ony ko�ami licznych
pojazd�w �nieg tworzy� pod stopami brudn�, czepiaj�c� si� but�w bryj� i 
sprawia�, �e stopy
�lizga�y si� nieustannie w tej lepkiej mazi.
Wielki samoch�d-ch�odnia z wymalowan� na aluminiowych bokach reklam� wyrob�w
rybnych przejecha� tu� obok niego. Spod k� trysn�a fontanna b�ota, ochlapuj�c 
go od st�p
do g��w. Zakl�� gniewnie, otar� r�kawic� bok ko�uszka, strz�sn�� brudny �nieg z 
walizki i
poszed� dalej.
Przy do�� szerokim betonowym nabrze�u trwa�a zwyk�a krz�tanina. Wy�adowywano 
beczki
ze �ledziami, skrzynki pe�ne ryb w lodzie, w drug� stron�, na statki, w�drowa� 
prowiant:
po�cie mro�onego mi�sa, opakowane w kartony produkty potrzebne w rejsie.
Rozejrza� si� przystaj�c. Szuka� wzrokiem swego statku. Sta�o ich bowiem przy 
nabrze�u
wiele. By�y r�ne: niekt�re du�e, kilkudziesi�ciometrowe, stare i nowe, a nawet 
zupe�nie nowe,
widocznie niedawno wypuszczone ze stoczni. Te ostatnie wyr�nia�y si� bia�ymi 
nadbud�wkami,
g�adko i r�wno pomalowanymi burtami; wygl�da�y jak arystokracja w�r�d szarej,
roboczej, rybackiej braci.
Nie brakowa�o te� rybackiego drobiazgu: kutr�w, trawler�w, czasem starych 
smoluch�w,
biednych i mocno zaniedbanych, kt�rym nie wiadomo jakim cudem wydawano jeszcze 
zezwolenia
na po�owy, i nowszych, wyg�askanych, starannie utrzymanych, motorowych, z 
antenami
radarowymi na niewysokich masztach.
Kapitan ogarnia� to wszystko wzrokiem stan�wszy z boku, by nie przeszkadza� 
stale kr�c�cym
si� pojazdom. Z miejsca, w kt�rym sta�, widzia� ca�y port. By� to niezbyt wielki 
prostok�tny
basen. Od strony l�du ci�gn�o si� g��wne nabrze�e, przy kt�rym cumowa�o 
najwi�cej
statk�w. Tam te� wznosi�y si� g��wne budynki portowe, magazyny, biura firm 
obs�uguj�cych
statki, pomieszczenia armator�w, ch�odnie, sk�adowiska beczek i skrzynek, 
pouk�adanych
do�� porz�dnie na szerokiej przestrzeni mi�dzy statkami a zabudowaniami. Bieg�a 
tam
te� linia kolejowa, aby �adunki ryb mog�y w�drowa� wprost do ch�odzonych 
wagon�w. Samochody
najr�niejszych marek i firm uzupe�nia�y transport portowy.
Tu� przy nim ci�gn�o si� drugie nabrze�e, wychodz�ce poza �w basen, kt�ry mia� 
przed
sob�. I tu cumowa�y statki, cho� by�o ich znacznie mniej, bo miejsce to by�o 
mniej zaciszne.
Gdy morze silnie atakowa�o wej�cie do portu, dochodzi�a tu niekiedy fala. Dalej, 
na lewo od
niego, jako przed�u�enie owego bocznego nabrze�a, wida� by�o d�ugi, do�� wysoki, 
betonowy
falochron. Za�amany pod k�tem prostym, zamienia� si� jakby w poprzeczne molo 
dochodz�ce
a� do miejsca, w kt�rym znajdowa�y si� dwie �g��wki� oznaczaj�ce wej�cie. Ten 
falochron
chroni� ca�y port przed atakami morza, za nim by�a ju� wielka, niczym nie 
ograniczona przestrze�
wody. Tam by�a reda, gdzie statki niekiedy musia�y czeka� na wej�cie do portu.
Mi�dzy pierwszym g��wnym basenem portowym, tym wype�nionym statkami i do��
szczelnie zabudowanym, a owym fal...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin