Adamowicz Demiurg.txt

(5 KB) Pobierz
Damian Adamowicz

DEMIURG

Nazwa kursu : Demiurg. Poziom zaawansowany.
Zeszyt �wicze� (semestr I).
�wiczenie 15/3. Zadanie : Skok.
(...) No to postawi�em gostka nad przepa�ci�. Nawet �adna mi wysz�a, jak nigdy. 
Naga, granitowa ska�a, kraw�d�, a 
potem sto metr�w w d�. Cudo. No wi�c m�wi� mu:
- Skacz.
- Dlaczego ?
A to mnie zaskoczy�. W pierwszej chwili mnie zatka�o.
- No... Po to tu jeste�. Wi�c skacz - doda�em zniecierpliwiony.
- Dobrze - przyzna� mi �agodnie racj�. - Ale dlaczego?
Ech, najwyra�niej wyszed�em z wprawy.
- Musisz mie� pow�d? - zapyta�em z nadziej� w g�osie (�e nie, rzecz jasna)
- Aha - odpar� powa�nie.
Hm, dobra, czemu nie. Zmieni�em troch� wystr�j - doda�em par� mew i morsk� 
kipiel tam, gdzie dotychczas by�y 
suche ostrza ska�. Zapachnia�o sol�. Wia�a lekka bryza.
- Patrz - pokaza�em palcem na horyzont. - Widzisz ten �agiel ? - Skin�� g�ow�. - 
Tam odp�ywa twoja ukochana, no, 
tego, dziewczyna - doda�em, widz�c niezrozumienie w jego oczach. - Zostawi�a ci� 
dla innego, po co �y�, wi�c 
skaczesz - doko�czy�em z satysfakcj�.
- Mog� pomy�le�? - zapyta�. Jak rany, ale cymba�. Trzeba by�o ju� wtedy zacz�� 
wszystko od nowa, ale mi si� 
oczywi�cie nie chcia�o.
- Dobra, my�l. - Powiedzia�em. I postawi�em sobie krzes�o. Co sobie b�d� nogi 
nadwyr�a�, nie? Po paru minutach 
zamieni�em krzes�o na fotel. Mi�kki i g��boki. Doda�em stolik z fili�ank� 
herbaty. Herbata by�a gorzka jak pio�un, wi�c 
j� z miejsca wyla�em, i zrobi�em puszk� coli. Prawie mi wysz�a. To znaczy smak 
by� w�a�ciwy, tylko kolor, ehm, 
zielony. Ale wypi�em. A ten baran jak sta� tak stoi. Tylko wiatr mu grzywk� 
rozwiewa.
- Czego nie skaczesz?
- Przecie� ja j� kocham. I ona na pewno te� mnie kocha. Wi�c w jakim celu mam 
skaka� ?
Straci�em cierpliwo��. C�, widocznie trzeba mu pom�c. Drobne zmiany molekularne 
w sk�adzie kraw�dzi urwiska i 
ju� ch�opta� lecia�. Ja, oczywi�cie, zadowolony, ju� mia�em uzupe�nia� 
sprawozdanie, kiedy nieopatrznie podszed�em 
do kraw�dzi. Patrz�, a ten palant, ten bez-m�zg, ten idiota, ten imbecyl, ten 
kretyn g�upi, ten.. ten... uch... zaczepi� si� 
jakie� dziesi�� metr�w ni�ej o jaki� pier...ehm, krzaczek. My�la�em, �e mnie 
krew zaleje. Prawie wy�em.
- Spadasz, czy nie !?
- Jak widzisz, raczej nie - ten jego spok�j by� chyba najgorszy. Zmieni�em 
sceneri� na chybi� trafi� i ze zdziwieniem 
stwierdzi�em, �e to jest lepsze od urwiska. Dok�adniejsze. Najwyra�niej m�j m�zg 
(kt�ry mam, w przeciwie�stwie od 
tego skoczka od siedmiu bole�ci) dzia�a wydajniej w sytuacjach silnego 
zdenerwowanie. W ka�dym b�d� razie pacan 
sta� sobie teraz, lekko si� chwiej�c, na w�skim murku otaczaj�cym dach nawet 
wysokiego wie�owca. Chyba. Mniejsza 
z tym. Widok w d� by� naprawd� zachwycaj�cy. Ludzie jak mr�wki, chodz�, 
krzycz�, samochody sobie je�d��, a co 
najwa�niejsze, nic, na drodze w d�, nie wystawa�o ze �ciany budynku.
- No to le� - powiedzia�em i lekko klepn��em w rami� ch�optasia. Przestraszy� 
si� i jak oparzony odskoczy�. Tyle, �e 
nie w t� stron�, co nale�a�o. Nawet nie krzycza�, tylko spada� jak kamie�. Mlask 
i ju� by� na dole. Szcz�cie, �e na 
nikogo nie spad�. Dooko�a cia�a zgromadzi� si� ju� wianuszek ciekawskich gapi�w. 
Moment - pomy�la�em. Przecie� on 
mia� spa�� sam (!), z w�asnej, nieprzymuszonej woli. Zamruga�em oczami i ju� 
sta� z powrotem na murku. Pami�taj�c 
niedawne do�wiadczenie stara�em si� nie wykonywa� gwa�townych ruch�w.
- Ehm, jak si� namy�lisz, to skacz - powiedzia�em przyja�nie. Po chwili 
przypatrywa�em mu si� z poziomu gruntu. 
Wygl�da� jak troch� wi�ksza czarna kropka na szczycie wie�owca. Dobra, niech on 
sobie duma, my si� p�jdziemy 
zabawi�. Otworzy�em kino i poszed�em ogl�da� (he, he) film. Western konkretnie. 
Ale ludziska mieli miny, kiedy 
nagle zgin�� ich ulubieniec, dobry szeryf, jedyny sprawiedliwy. I tak na ko�cu 
przyszli Indianie i wyr�wnali. Ca�kiem 
dobry by� ten film. Wyszed�em na ulic� i patrz� na dach. Nie ma go. Skoczy�! - 
ucieszy�em si�. A gdzie zamieszanie, 
karetka, prasa, policja? Na skraju chodnika sta�a kwiaciarka.
- Babciu, nie widzieli�cie, �eby tu kto� rzuca� si� z wie�owca ? - zapyta�em.
- Nie, gdzie tam.
- A tam - pokaza�em na dach - nie by�o nikogo ?
- Tam? - zamy�li�a si�. - A by�o tam co�, ale to jaki� wielki ptak musia� by�, 
bo posiedzia�, posiedzia�, roz�o�y� skrzyd�a 
i polecia�.
Takie buty - pomy�la�em. Kto� mi bru�dzi w mojej w�asnej pracowni. Znienacka 
zmieni�em krajobraz. Teraz otacza�a 
mnie mi�a i pusta pustynia. Kwiaciarka mia�a by� kaktusem, wiecie, takim 
wysokim. Tymczasem przede mn� sta�a 
ca�kiem niczego sobie beduinka. Beduinka? Wy��czy�em sprz�t. No tak. To wredne 
babsko, ledwo co po magisterce, 
niedouczone.
- Co pani tu robi? - zapyta�em. Zacz�a co� kr�ci�. Wyrzuci�em j� z sali, a ta 
ci�gle bucza�a o jakich� nieetycznych 
metodach, o z�ym doborze programu i jeszcze jakie� podobne bzdety. G�upie 
babsko. Nie po to robi�em t� asy-stentur�, 
�eby teraz mi tu kto� przychodzi� i "poprawia�". Zdenerwowany podpar�em klamk� 
jakim� ci�kim staty-wem i 
wr�ci�em do pracy. Zmajstrowa�em jak�� dziew-czyn�, mo�e z ni� p�jdzie lepiej. 
Wsadzi�em dziewcz�tko do 
kamiennej wie�y i udaj�, �e j� chc� poca�owa�.
- Chod� tu do mnie, przecie� ci� nie skrzywdz� - za�wierka�em.
A ta popatrzy�a na mnie, jak nie wrzasn�a i... skoczy�a. W�skie okienko by�o, a 
ta raz dwa si� przecisn�a i polecia�a. 
No nareszcie. Trzeba to b�dzie uwzgl�dni� przy dawaniu tego �wiczenia studentom. 
�e podmiot ma by� bezwzgl�dnie 
osobnikiem m�skim. Niech nie maj� za �atwo (...)
Zgłoś jeśli naruszono regulamin