Rodeo - Palmer Diana.pdf

(624 KB) Pobierz
Tytuł oryginału: That Burke Man
Tytuł oryginału: That Burke Man
Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 1995
Przekład: Andrzej Panas
Redakcja: Mira Weber
Korekta: Stanisława Lewicka Maria Kaniewska
© 1995 by Diana Palmer
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z
o.o. Warszawa 1996
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości
dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin
Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do
osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Desire są
zastrzeżone.
Skład i łamanie: Studio Q
Printed in Germany by ELSNERDRUCK
ISBN 83-7070-830-7 Indeks 356948
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Todd Burke usiadł pewniej na rozklekotanym krześle i zaczął przyglądać
się uważnie otoczonemu barierką placowi, na którym odbywało się rodeo.
Poprawił na głowie stetsona, a następnie zerknął na buty i nogawki spodni. Nie
pomyślał o tym, że rodeo to nie kościół. Od wielu lat nie pracował u ojca, a
ostatnie występy jeździeckie Cherry też już poszły w zapomnienie.
Myśl o córce sprawiła mu wyraźną przyjemność. Ta dziewczyna
naprawdę nieźle radziła sobie z koniem. Brakowało jej tylko pewności siebie.
Była żona Todda nie pochwalała tej nagłej pasji. Ale Todd był dumny z córki.
Dzięki niej z mniejszą przykrością wspominał swoje małżeństwo zakończone
sześć lat temu szybkim rozwodem. Sąd przyznał mu wówczas opiekę nad
Cherry, ponieważ Marie i jej nowy mąż byli zbyt pochłonięci interesami, żeby
zająć się dziewczynką.
Obecnie Cherry była czternastoletnią pannicą i od czasu do czasu mogła
mu nawet pomóc w prowadzeniu firmy komputerowej. Jednak Todd często
czynił sobie wyrzuty, że nie poświęca córce dostatecznie dużo czasu i uwagi.
Cóż, był przecież dyrektorem firmy i nie mógł wszystkiego zrzucać na
podwładnych.
Ale praca nudziła go coraz bardziej. Miał już za sobą najtrudniejszy, ale
jednocześnie najciekawszy okres. Zarobił miliony i teraz pozostawało mu
odcinanie kuponów od tego, co wypracował wcześniej. Miał nadzieję, że
parotygodniowy urlop w czasie wakacji Cherry pozwoli mu znaleźć coś
nowego, ekscytującego w jego życiu i pracy, jednak szybko stwierdził, że już
samo myślenie o tym za bardzo go nuży. Teraz czekał niecierpliwie na występ
córki. Przyjechali do Jacobsville, ponieważ miał tu wystąpić ulubiony jeździec
Cherry. Zresztą miasteczko położone było niedaleko Victorii, gdzie znajdowała
się teksaska siedziba firmy. Nie planowali udziału dziewczynki w konkursie.
Córka spytała pod wpływem nagłego impulsu, czy może wystąpić, a on w końcu
się zgodził. Nie liczyli na wiele, ponieważ poziom rodeo był wysoki, a Cherry
mogła co najwyżej uchodzić za zdolną amatorkę.
Głos spikera wyrwał go z zamyślenia. Usłyszał swoje nazwisko, a
następnie zobaczył postać w kapeluszu z szerokim rondem. Przez moment miał
wrażenie, że to on sam wyjechał na arenę. Cherry miała podobną sylwetkę,
zwłaszcza teraz, kiedy siedziała pochylona na koniu. Todd obserwował jej
przejazd i serce w nim zamarło. Cherry popełniała podstawowe błędy. Oboje
wiedzieli, że nie wygra rodeo, ale Todd liczył po cichu na to, że przynajmniej
nie będzie ostatnia.
- Ależ to kompromitujące - usłyszał jakiś żeński głos. - Ta dziewczyna
nigdy nie będzie dobra. Wprawdzie zupełnie nieźle trzyma się na koniu, ale po
prostu nie potrafi jeździć. Czegoś jej brakuje.
Todd wzdrygnął się na dźwięk tego głosu. Dosłyszał w nim poczucie
wyższości, którego tak nie znosił. Zwłaszcza jeśli ktoś mówił o jego córce.
Szybko też obejrzał się, żeby sprawdzić, kto pozwala sobie na podobne uwagi.
Kiedy w końcu dostrzegł tę kobietę, jego serce zabiło mocniej.
Piękna wysoka blondynka, która tak obcesowo potraktowała umiejętności
Cherry, zaczęła mówić o sobie towarzyszącemu jej mężczyźnie. Stwierdziła, że
czuje się świetnie i że jest u szczytu formy. Nawet noga doskwiera jej mniej niż
zwykle. Oczywiście będzie musiała uważać na plecy, ale to już drobnostka.
Najważniejsze, że znów pokaże się na rodeo.
Oparła się o barierkę i raz jeszcze spojrzała na Cherry. Dziewczynka
wykonywała zwrot. Zachowywała się tak, jakby usłyszała jej uwagę i to
speszyło ją jeszcze bardziej. Jane zrobiło się głupio. Młodociana zawodniczka
najwyraźniej bała się gwałtownych manewrów. Powiedziała o tym stojącemu
obok kowbojowi, a on skinął głową. Ta Chenny czy Cherry musiała być
nowicjuszką, ponieważ Jane nigdy nie słyszała jej nazwiska, a przecież od wielu
lat brała udział (i wygrywała!) w różnych zawodach.
Jane nie miała ochoty na dalsze obserwacje. Postanowiła rozprostować
nogi. Skierowała się więc do wyjścia, nie rozglądając się dokoła. Nagle na jej
drodze pojawił się ubłocony męski but. Podniosła wzrok, żeby sprawdzić, co się
dzieje. Dostrzegła dryblasa w nieokreślonym wieku, o ciężkim, stalowym
spojrzeniu. Nawet nie podniósł się z krzesła. Wyciągnął po prostu nogę i
zagrodził jej przejście.
Jane otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna odezwał się
pierwszy:
- Kto pani pozwolił krytykować tę dziewczynę?! - huknął na nią. -
Wszystko słyszałem! Taka lalunia jak pani nie powinna w ogóle zabierać głosu
w tych sprawach!
Jane spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie, ten facet również nie
pokazywał się na rodeach. A przynajmniej nie w Teksasie.
- Kim pani jest? Modelką? Pewnie pracuje pani tutaj na rodeo, co? Jako
hostessa…
Todd aż zaśmiał się w duchu, ponieważ blondynka wyglądała na zupełnie
zbitą z pantałyku. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, jakby ujrzała
jakieś dziwne zwierzę.
- Czy pani w ogóle rozumie moje pytanie? - dodał po chwili, patrząc na
nią z politowaniem.
Jane powoli zaczynała dochodzić do siebie. Nie spodziewała się takiego
ataku i potrzebowała czasu, żeby ochłonąć.
- Doskonale rozumiem - powiedziała twardym, ostro brzmiącym głosem. -
Nie mam jednak zamiaru odpowiadać na podobne impertynencje. Chciałabym
przejść. - Wskazała nogę, która spoczywała przed nią niby szlaban.
- Nie tędy. - Mężczyzna zarechotał, najwyraźniej bardzo z siebie
zadowolony.
- A właśnie, że tędy.
Jane schyliła się, syknęła, ponieważ poczuła nagły ból w plecach, a
następnie chwyciła nogę mężczyzny, uniosła ją do góry i pchnęła lekko.
Wiedziała, że rozchwiane krzesło nie wytrzyma tego naporu. Siedzący obok
kowboje, którzy obserwowali jazdy z kamiennymi twarzami, teraz nie potrafili
ukryć rozbawienia. Mężczyzna zaczął gramolić się z ziemi, ale to już nie
interesowało Jane. Ruszyła do wyjścia, gdzie czekał jej opiekun, pomocnik i
najlepszy przyjaciel, Tim Harley.
Tim nawet nie starał się ukryć dezaprobaty, ale mimo to przyprowadził jej
ulubionego wałacha, Nawiasa. Jane zacisnęła wargi i spróbowała go dosiąść.
- Nie powinnaś dzisiaj jeździć - gderał Tim. - Masz jeszcze czas. Przecież
widzę, co się dzieje.
- Ależ, Tim! Przecież nie mogłam nie przyjąć zaproszenia. Byłoby ci
wstyd za mnie, sam przyznaj - tłumaczyła, starając się nie myśleć o bólu.
- Nikt nie oczekiwał, że wystąpisz - ciągnął Harley. - Wszyscy myśleli, że
po prostu pokażesz się na rodeo. Wiesz, jako wielokrotna zwyciężczyni.
Jane usadowiła się w siodle. W samą porę, ponieważ zauważyła, że zbliża
się do niej dryblas w szarym stetsonie. Na szczęście inni jeźdźcy już ją otoczyli i
ruszyła na plac. Jane była tutaj legendą. Niestety, musiała przed rokiem
zakończyć występy. Jednak wszyscy ją jeszcze dobrze pamiętali.
- Proszę państwa - rozległ się głos spikera. - Oto Jane Parker.
Najpiękniejsza i najlepsza. Zwyciężczyni wielu zawodów. Obecnie, jak wiecie,
nie występuje, ale wciąż wspaniale trzyma się na koniu.
Jane posłała uśmiech wiwatującym tłumom. Był to prawdziwy wyczyn,
zważywszy, że plecy bolały ją jak licho. Z trudem utrzymywała się na koniu.
Bob Harris wyszedł na plac i wręczył jej pamiątkową rozetkę.
- Nawet nie próbuj zsiadać - powiedział, zasłoniwszy dłonią mikrofon.
Posłuchała jego rady.
- Proszę państwa, proszę o chwilę uwagi. - Głos Boba znów rozbrzmiewał
z pełną siłą. - Wszyscy współczujemy Jane z powodu tragicznej śmierci ojca,
Orena Parkera, wspaniałego jeźdźca i dwukrotnego mistrza świata w rzutach
lassem. Organizatorzy tego rodeo chcieliby uczcić jego pamięć. Jane, przyjmij
od nas tę pamiątkową rozetkę i wiedz, że jesteśmy z tobą. Proszę państwa, Jane
Parker!
Zgromadzeni na rodeo widzowie znowu zaczęli wiwatować. Jane uniosła
do góry rozetkę, a następnie przypięła ją sobie do piersi. Bob podał jej mikrofon.
Podziękowała w krótkich, lecz serdecznych słowach za pamięć i w obawie, że
za chwilę spadnie z konia, skierowała się szybko do wyjścia.
W końcu znalazła się poza placem. Jednak tutaj czekała na nią pierwsza
niespodzianka - nie mogła zsiąść z konia. Zaraz też pojawiła się i druga w
postaci gniewnego kowboja o stalowym spojrzeniu. Mężczyzna chwycił
wędzidło i skrzywił z pogardą usta.
- Patrzcie, patrzcie, kto by powiedział, że taka z ciebie mistrzyni. - Bez
ogródek zaczął jej mówić per "ty". - Siedzisz na tym koniu, jakbyś połknęła kij.
Dawno nie widziałem kogoś, kto jeździłby gorzej.
Uśmiechnął się do niej kpiąco, a następnie mrugnął porozumiewawczo.
- A może sędziowie zwracali uwagę na inne twoje walory, co?
Jane z pewnością kopnęłaby go w twarz, gdyby nie to, że plecy bolały ją
nieludzko. Siły opuściły ją zupełnie. Pobladła tylko z wyczerpania i złości.
- Tfu! - splunął arogancki kowboj. - Nie wiedziałem, że jesteś taka.
Zupełnie bez ikry.
- Trzymaj się, Jane! Już idę! - dobiegł do niej głos opiekuna.
Odwróciła się trochę, żeby móc go widzieć. Biegł do niej z rozwianą
brodą. Zmarszczone czoło i grymas na twarzy powodowały, że wyglądał na
starszego, niż był w rzeczywistości.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin