Szczepionka.doc

(2030 KB) Pobierz
Szczepionka

Michael Palmer

 

Szczepionka

(Fatal)

 

Przełożył Krzysztof Mazurek


Nicholasowi Aleksandarowi Palmerowi

Wierz albo nie wierz, ale kiedyś, kiedyś twój dziadek napisał tę książkę.

A także Danicy Damjanovic Palmer, Jessice Bladd Palmer i Elizabeth Hanke za to, że troszczycie się o moich chłopców.

 

Ta powieść jest dziełem z wyobraźni. Nazwiska, postaci, instytucje i przedstawione tu wydarzenia są tworem wyobraźni autora lub też autor posługuje się nimi zgodnie z wymogami dzieła literackiego. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób lub instytucji jest całkowicie przypadkowe.


PODZIĘKOWANIA

 

Gdy kończę książkę i wiem, że niedługo będzie w księgarniach, bibliotekach i na półkach moich czytelników na całym świecie, z prawdziwą przyjemnością myślę o tym, ile wsparcia i pomocy otrzymałem podczas jej pisania.

Jane i Don, dziękuję, że byliście ze mną, jak zawsze i na każdym kroku.

Billowi Masseyowi dziękuję za znakomitą redakcję tekstu. Nicie i Irwynowi, Andrei Nicolay, Kelly Chain i wszystkim w wydawnictwie Bantham Books dziękuję za entuzjazm i prowadzenie mnie po stromych ścieżkach ku publikacji.

Kapitanowi Cole Cordrayowi, doktorowi Standonowi Kesslerowi, doktorowi Pierluigiemu Gambettiemu, doktorowi Erwinowi Hirschowi, Rickowi Macomberowi, Barbarze Loe Fisher oraz Kathi Williams dziękuję za pomoc techniczną. Billowi Wilsonowi i doktorowi Bobowi Smithowi dziękuję za wszystko, co uczynili dla mnie i dla wielu innych.

Daniel, dzięki serdeczne za stronę internetową i pomysły; Mimi, Matt i Beverly, dzięki za lekturę.

I Lukowi, niezwykłemu czarodziejowi Lukowi, dziękuję za wyrozumiałość, gdy tato musiał czasem powiedzieć: „Pobawimy się później”.


PROLOG

 

Wszystko zaczęło się od bólu gardła.

Nattie Serwanga dokładnie pamięta tę chwilę. Siedziała przy kolacji z Elim, swoim mężem, kiedy poczuła ból przy przełykaniu fasolki szparagowej. Rozmawiali właśnie o tym, czy lepiej byłoby dać córce na imię Nadine, czy może Kolette. Drapanie w gardle to początek zwykłego przeziębieniatak sobie wtedy pomyślała. Nic więcej.

Tymczasem pomimo leczenia, które zastosowali lekarze w przychodni, z gardłem było coraz gorzej. Teraz, po dziewięciu dniach od tamtego bolesnego drapania, Nattie wiedziała, że jest choranaprawdę chora. Świadczył o tym pulsujący ból głowy, a także oblewające ją na przemian fale zimna i gorąca oraz bolesna opuchlizna w gardle, na którą nic nie pomogły antybiotyki. A dziś o trzeciej w nocy doszedł do tego jeszcze kaszel.

 

Po drugiej stronie wysokiej szklanej witryny stały w kolejce po obiad dzieci ze szpitalnego oddziału dziennego. Kurczak w panierce i spaghetti. Na deser budyń.

Cześć, Nattie Smattie... Ja pierwszy, Nattie, ja byłem pierwszy... Ble, znowu spanetti.

Puszczając perskie oko do cudownego czterolatka imieniem Harold, Nattie zmusiła się do przełknięcia kilku kropel śliny przez piekące gardło i nałożyła mu jedzenie na talerz. Chwilę później, bez żadnego ostrzeżeniatak nagle, że nawet nie zdołała podnieść ręki do ustchwycił ją i zgiął w pół potworny, rozrywający oskrzela kaszeltakiego ataku jeszcze nie miała. Krople śliny rozprysły się na talerze i na wszystko, co na nich leżało. Zrobiła krok w tył, potknęła się, ale zdążyła się czegoś uchwycić. Z każdym kaszlnięciem czuła, jak w mózg wbija jej się długi stalowy gwóźdź.

Choleramruknęła, odzyskując równowagę. Była twarda, twarda jak stal, jak mówiła jedna z jej sióstr. Ale ta infekcja nie była słabsza. Instynktownie wsunęła dłonie pod fartuch i przycisnęła je do łona. Przez kilka strasznych, martwych sekund nie było nic. Potem poczuła ostre pchnięcie po lewej stronie, które odbiło się natychmiast szturchnięciem po prawej. Pomimo bólu głowy, kaszlu i gorących węgli w gardle na jej twarzy pojawił się uśmiech.

Nattie miała czterdzieści lat i od lat siedmiu była mężatką. Powoli zaczęła się już przyzwyczajać do myśli, że jej smutnym przeznaczeniem będzie stan bezdzietności. Eli, który pochodził z dziesięcioosobowej rodziny, gorąco pragnął dzieci. Prawie stracił nadzieję i zaczął mówić o stworzeniu rodziny zastępczej, a nawet o adopcji. Aż tu nagle cud.

Nattie, co z tobą?

Szefowa zmiany, Peggy Souza, przyglądała jej się z niepokojem. Tym razem Nattie zmusiła się do uśmiechu. Między jej łopatkami zmaterializował się przeszywający ból.

Nic mi... nie jestpowiedziała z trudnością. – To tylko katar, który się za długo ciągnie. Byłam u ginekologajuż dwa razy.

Przepisał ci coś?

Najpierw penicylinę, a potem coś mocniejszego. Postanowiła pominąć milczeniem, że posyłał ją do specjalisty od infekcji, jeśli jej stan się wkrótce nie poprawi, i że pytał o niedawną podróż do rodziny w Sierra Leone.

Chcesz iść do domu?

Nattie wskazała ręką na kłębiący się tłum dzieciaków po drugiej stronie lady. Kilka pielęgniarek i kilkoro lekarzy ustawiło się teraz w kolejce za dziećmi.

Może, jak się to przewali.

Żeby pojechać na wycieczkę do Afryki, Nattie wykorzystała resztki urlopu. Zachowywała dni bezpłatnego chorobowego, żeby móc je wykorzystać w połączeniu z urlopem macierzyńskim. Jeżeli dopisze jej szczęście, będzie mogła dopracować do ostatniego tygodnia ciąży, a potem wziąć prawie trzy miesiące urlopu. Nie, nie mogła teraz żadną miarą iść do domu.

Wiesz cozwróciła się do niej Peggy. – To może byś na ten czas założyła maseczkę? Masz paskudny kaszel.

Natty obróciła się, żeby Peggy nie widziała, jak się męczy z zawiązaniem tasiemek maseczki.

Na Boga, cóż się ze mną dzieje?

Następne dziesięć minut pamięta jako zamazany obraz bólu i powstrzymywanego kaszlu. Tak czy owak, Nattie udało się wydać ciepły posiłek dzieciakom i nawet pomóc przy obsługiwaniu personelu szpitalnego, wiedziała, że nikt z nich nie ma czasu, żeby zejść i zjeść obiad. Teraz prócz nieustępującego bólu czuła skurcze i przepełnienie w kiszce stolcowej.

Boże, proszą, czuwaj nad moim maleństwem. Niech nic jej się nie stanie.

Nattie?... Nattie!

Co takiego? Aha, przepraszam, Peggy. Zamyśliłam się.

Stałaś i gapiłaś się przed siebie. Chyba powinnaś dać sobie spocznij i... Nattie, popatrz tu na mnie.

O co chodzi?

Twoje oczy. Są całe przekrwione. Masz tam plamki krwi.

Co ty opowiadasz?

Białka oczu masz usiane jakby małymi łatkami z krwi. Nattie, lepiej nie czekaj i od razu idź do lekarza.

Nagły, duszący skurcz w kiszce stolcowej odebrał jej całkowicie mowę. Ogarnięta paniką, przytaknęła i możliwie najszybciej pobiegła do toalety. Z lustra patrzyła na nią twarz podobna do maski, wprost potworna. Wystające spod papierowego czepka kępki hebanowych włosów przyklejały jej się do spoconego czoła. Poniżej białka zmęczonych, niemal zmartwiałych oczu były prawie zupełnie niewidoczne spod jasnoczerwonych plam. Rozwiązała górną tasiemkę maseczki, która opadła jej na piersi. Wewnętrzna strona maseczki, poplamiona krwią, wyglądała jak jakiś nieprzyzwoity wytwór współczesnego malarstwa.

Kolejny skurcz w dolnej części brzuchajak rozgrzany do białości grot dzidy przeszywający ją wewnątrz od dołu do góry.

Niedobrze. Jezu, jest naprawdę niedobrze.

Kuśtykając, podeszła do ubikacji. Jej ubranie było całkowicie przesiąknięte potem. Po ostrym skurczu w dolnej części brzucha nastąpiła eksplozja biegunki. Ciężkie krople potu spadały jej z czoła.

Eli... skarbie, jestem taka chora...

Nattie z trudem udało się wstać. Za sobą, w muszli, zobaczyła przerażającą mieszaninę stolca i skrzepłej krwi. Z przewagą krwi. Myślała tylko o dziecku. Znowu spróbowała wyczuć kopanie w brzuchu, ale tak się trzęsła, że nie była w stanie niczego stwierdzić. Eli wiedziałby, co robić, pomyślała. On zawsze jest spokojny. Pomacała dłonią w kieszeni, żeby zobaczyć, czy ma drobne na telefon, żeby zadzwonić do niego do pracy. Pusto. Telefon w biurze Peggy. Stamtąd mogłaby do niego zadzwonić.

Zataczając się z boku na bok, wytrącona z naturalnej równowagi ciążą, Nattie chwyciła się ściany i ruszyła naprzód. Teraz pot lał się z niej strumieniami, szczypiąc ją w oczy i skapując z nosa. Dwa razy zatrzymał ją...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin