Tatarak.txt

(79 KB) Pobierz
Jaros�aw Iwaszkiewicz

TATARAK

Andrzejowi Brustmanowi
Tatarskie ziele ma dwa zapachy. Je�eli si� potrze w pal-
cach zielon� jego wst��k�, miejscami przymarszczon�, po-
czuj� si� zapach, �agodn� wo� �wierzbami ocienionej wo-
dy", jak m�wi S�owacki, troch� tylko zatr�caj�c� wschod-
nim nardem. Ale kiedy si� takie pasmo tataraku rozetrze,
kiedy si� w�o�y nos w bruzd�, wy�o�on� jak gdyby wat�,
czuje si� obok kadzidlanej woni zapach b�otnistego i�u,
gnij�cych rybich �usek, po prostu b�ota.
Zapach ten na pocz�tku mojego �ycia skojarzy� si�
z obrazem gwa�townej �mierci. W dzieci�stwie tatarakiem
wyk�adano pod�ogi sieni i balkonu, panowa� on niepodziel-
nie w dniach weso�ych i naprawd� Zielonych �wi�t. A jed-
nocze�nie przypomina mi on zawsze �mier� mojego pierw-
szego przyjaciela, kt�ry nosi� dziwaczne imi� Gracjan i uto-
pi� si� maj�c trzyna�cie lat.
To by�o o �witaniu mojego �ycia, we wczesnym dzieci�st-
wie. Ale i dzisiaj wywo�uje ten podw�jny zapach nieweso�e
my�li. Koniec ma jakie� tajemnicze zwi�zki z pocz�tkiem.
Ton, d�wi�k, wo� jak echo odpowiadaj� z ko�ca w koniec
�ywota. Zapach dzieci�stwa odnajduje odpowiednik w za-
pachu staro�ci, m�odo�� odbija si� w zielonym lustrze wieku
dojrza�ego. Tak� jest w moim �yciu historia tataraku.
Na og� ludzie si� dziwi�, �e aby uciec od zgie�ku miast
i podr�y, aby oderwa� si� od nu��cych i ja�owych zaj��,
sp�dzam cz�� lata (raczej p�nej wiosny) w ma�ym mias-
teczku Z., po�o�onym nad wielk� rzek�. Opr�cz rzeki i ��k
nadrzecznych, opr�cz nadbrze�nej wikliny, opr�cz lekkiej
konstrukcji mostu, kt�ry ��czy dwa brzegi � w miasteczku
nie ma dos�ownie nic. Zakurzony rynek, par� dom�w
i domk�w � owszem, jest du�o ogrod�w i sad�w, kt�re s�
jedyn� ozdob� osiedla. Dla mnie najwi�ksz� atrakcj� jest
to, �e mog� tam mieszka� (w przytu�ku dla starc�w!) nie
podaj�c nikomu mego adresu, nie m�czony telefonami
i depeszami, otrzymuj�c codziennie listy od �ony.
Mam te� jeszcze jedn� atrakcj�, kt�rej ludzie mniej mnie
znaj�cy przypisuj� wi�ksze ni� ma naprawd� znaczenie: jest
ni� przyja�� z doktorow� M. Jest to prawdziwa przyja��,
poparta wielkim argumentem tego, �e widujemy si� raz na
rok dwa lub trzy tygodnie, nie pisujemy do siebie i nie
jeste�my zupe�nie zainteresowani w naszych �ywotach. Po-
maga to zar�wno szczero�ci naszych wyzna�, jak te� pew-
nemu wzajemnemu egzaltowaniu swoich charakter�w. Jes-
te�my dla siebie zawsze czym� osobliwym, w ci�gu ca�ych
dwudziestu pi�ciu lat naszej znajomo�ci.
Doktorowa M. � p. Marta � straci�a w czasie okupa-
cji dw�ch syn�w i teraz jest zupe�nie samotna. M�� po-
twornie zapracowany. Opr�cz szpitala ma olbrzymi� prak-
tyk� wok� miasteczka. Dawniej widywa�em go na ch�ops-
kich furkach jad�cego po 15, 20 kilometr�w do chorych.
Teraz ma samoch�d i mo�e odwiedzi� w ci�gu dnia zna-
czn� ilo�� pacjent�w. Wp�ywa to dodatnio na poziom
codziennego �ycia doktorostwa. Mimo tego �poziomu",
pewnej �atwo�ci �yciowej, pani Marta odczuwa bardzo
swoje opuszczenie. Par� tygodni mojego pobytu w mia-
steczku Z. nie mo�e zaradzi� jej uczuciu zb�dno�ci istnie-
nia. Trzeba zreszt� doda�, �e pani Marta nigdy nie na-
rzeka, nie daje wyrazu swoim uczuciom. Pilnie zajmuje si�
domem, przyjmuje telefony, zapisuje pacjent�w i stara si�,
aby zziajany doktor przychodz�c do domu zastawa� �ad,
spok�j i zewn�trzny wygl�d mieszkania doprowadzony do
najwy�szego porz�dku.
29*
Dom doktorstwa � to staro�wiecki dworek, jakich jest
wiele w miasteczku. Niewygodny rozk�ad obszernych pokoi
sprawia, �e nikt nie mo�e tu mieszka� opr�cz doktorstwa.
Pok�j ch�opc�w zamkni�ty jest na klucz i nikt tam nie
zagl�da. A inne pokoje, niskie, ale jasne, zastawione s�
mn�stwem staro�wieckich mebli i doniczek z egzotycznymi
ro�linami.
Doktorowa przyjmowa�a mnie zawsze w salonie, gdzie
stoi garnitur simmlerowskich mahoniowych mebli, krytych
szafirowym pluszem, gdzie wisi na �cianie par� oleodruk�w
i portret pani Marty, sporz�dzony przez miejscowego mala-
rza, kt�ry pow�cha� kiedy� paryskiego powietrza. W czar-
nych �ardinierach g�sto zielenia�y ro�liny, jakby zrobione
z jedwabiu i blachy. Ogromny fortepian, przez nikogo od
wiek�w nie tykany, sta� tu tak�e. Na pod�odze le�a� czer-
wonawy dywan, przedstawiaj�cy kobiet� nios�c� dwa wiad-
ra wody na koromy�le.
Nie by� to pok�j stworzony do zwierze�. A jednak tu mi
opowiada�a pani Marta histori� swego �ycia. Tu te� �
ostatnio, kiedy skonstatowano u niej objawy chronicznej
a nieuleczalnej choroby � opowiedzia�a mi spraw�, kt�ra
jest przedmiotem niniejszej relacji. Oczywi�cie, spisa�em to
wszystko jak literat, uzupe�niaj�c, dodaj�c to, co sobie
wyobra�a�em � i nawet czasami, prawem od bardzo dawna
u�wi�conym, a w gruncie rzeczy nie umotywowanym, za-
gl�daj�c do wn�trza dzia�aj�cych os�b. By� mo�e potrak-
towa�em ca�� spraw� zbyt dramatycznie, jak gdyby by�o tu
co� wyj�tkowego. A przecie� to historia codzienna, jakich
tysi�ce zdarzaj� si� po naszych miastach i miasteczkach.
Pani Marta nigdy nie bywa na �przystani".
Tak si� nazywa do�� du�y drewniany budynek, stoj�cy
w pewnym oddaleniu od rzeki. Sk�ada si� on z dw�ch sal.
W jednej z nich stoi bufet, gdzie sprzedaj� papierosy, piwo
i znakomity tutejszy �p�ynny owoc" � gospodarcz� pod-
staw� tego pe�nego sad�w rejonu � a obok sal istnieje du�y
taras, a raczej drewniany pomost, na kt�rym odbywaj� si�
ta�ce. Wszystko to stoi jak chatka na kurzej n�ce na
wysokim podmurowaniu, kt�re zabezpiecza �przysta�"
przed porwaniem przez wezbrane wody powodzi.
� Ten taras w�a�nie jest najwi�ksz� atrakcj� miasteczka Z.
Tu przychodzi wyta�czy� si� i wyszumie� m�odzie� znudzo-
na monotoni� pracy czy nauki w po�o�onym daleko od
wszelkich centr�w kulturalnych mie�cie. Dzieje si� to zwyk-
le w soboty i niedziele. Przy czym w soboty obowi�zuje
ch�opc�w str�j bardziej swobodny, kolorowe kraciaste ko-
szule i potargane �egzystencjalistycznie" czupryny. W nie-
dziel� natomiast w�osy s� pobo�nie przyg�adzone, koszule
s� bia�e i marynarki ciemne. W jednym i drugim stroju
ch�opcy pij� �p�ynny owoc" i wbrew temu, co si� m�wi
o pija�stwie w Polsce, w�dki z sob� nie przynosz�. S� na to
za ubodzy. Graj� tak�e w brid�a, po p� grosza punkt.
Dziewcz�t jest zazwyczaj bardzo ma�o, tyle tylko, ile do
ta�ca potrzeba.
Gdzie� mog�a zaprowadzi� pani Marta przyby�� ze stoli-
cy przyjaci�k�? C� jej mia�a pokaza� w zrujnowanym
przez wojn� miasteczku? Oczywi�cie zaprowadzi�a j� na
�przysta�".
Ksi�yc �wieci�, rzeka po�yskiwa�a, czasami g�o�niej klap-
n�a fala o brzeg. Ale nikt nie patrzy� w tamt� stron�. Na
drewnianym tarasie ta�czy�y pary, chocia� megafon chry-
pia� niemi�osiernie. W �rodku prawie wszystkie stoliki by�y
zaj�te. M�odzie�cy grali w brid�a.
Panie zaj�y wolny stolik z boku i rozejrza�y si� po sali.
W k�cie za �szynkwasem" uprzejma blondyna sprzedawa�a
wod� sodow� i �w �p�ynny owoc", s�aw� miejscowej prze-
tw�rni. Trzeba by�o sobie samemu przynosi� te butelki.
Pani Marta skierowa�a si� do bufetu i wzi�a dwie butelki
jab�ecznego soku. Wracaj�c do swojego stolika mija�a grup�
graj�cych. Jeden z ch�opc�w, uderzaj�c kart� o st�, wysoko
podni�s� r�k� i tr�ci� butelk� niesion� przez pani� Mart�.
Butelka omal nie wy�lizn�a si� jej z r�k, a ch�opak podni�s�
na ni� oczy i przeprosi� uprzejmie.
Pani Marta usiad�a obok przyjaci�ki i milcza�a przez
chwil�. Potem rozla�a do szklanek p�yn o pi�knej, dojrza�ej
barwie i znowu si� zamy�li�a. Spojrza�a w stron�, gdzie
siedzia� �w ch�opiec, kt�ry j� potr�ci�. Zwr�cony do niej
bokiem, ukazywa� sw�j profil nieregularny, o zgniecionym
nieco, jak u boksera, nosie. Mia� obfite w�osy, zaczesane do
g�ry. R�ka, w kt�rej trzyma� karty, palce drugiej r�ki,
kt�rymi przebiera� po damach i waletach wahaj�c si�, czym
ma zabi� lew�, by�y pi�kne i smuk�e. Znajdowa�y si� one
w wyra�nym kontra�cie ze z�amanym nosem, do�� du��,
masywn� g�ow� i wulgarnie rze�bion� szyj�, wynurzaj�c�
si� z czerwonej koszuli (by�a sobota).
Pani Marta szybko spotrzeg�a, �e z ow� �przyjaci�k�"
niewiele maj� sobie do powiedzenia. ��czy�y je kiedy�
wspomnienia m�odo�ci, ale pani Marta zauwa�y�a, �e od
jakiego� czasu nie znosi wspomnie�. Postarza�y j� one �
i m�wi�y o wszystkim, co si� obr�ci�o w proch. A w pani
Marcie �y�y jeszcze jakie� niejasne nadzieje na dzie� dzisiej-
szy. S�ucha�a wi�c opowiada� przyjaci�ki, kt�ra mia�a
czworo dzieci rozsianych po wszystkich cz�ciach �wiata,
otrzymywa�a od nich paczki i listy i uwa�a�a za stosowne
poinformowa� pani� Mart� o tym wszystkim bardzo szcze-
g�owo. Doktorowa s�ucha�a pi�te przez dziesi�te, od czasu
do czasu zadawa�a jakie� pytanie, a nudz�c si� obserwowa�a
ch�opc�w graj�cych w karty.
W pewnej chwili zobaczy�a niezwykle urocz� dziewczyn�,
jak szybkim krokiem wesz�a na sal� (o ile tak mo�na nazwa�
niskie i drewniane pomieszczenie �przystani") i zatrzymu-
j�c si� przy tamtym stoliku po�o�y�a r�k� na ramieniu
ch�opca, kt�ry uderzy� w butelk� pani Marty. Ch�opiec si�
odwr�ci� � i wtedy pani Marta ujrza�a jego twarz en face.
Nie odpowiada�a ona zupe�nie � jak to czasem bywa �
jego profilowi. Szeroka, o wystaj�cych ko�ciach policz-
kowych, mia�a ta twarz w oczach jaki� specjalny b�ysk,
kt�ry zainteresowa� pani� Mart�.
Powiedzia� par� s��w do przyby�ej dziewczyny, potem
znowu zwr�ci� si� ku kartom. Ona posta�a chwilk� nad nim,
jakby si� waha�a. Potem powoli odesz�a.
Ubrana by�a w czarny sweter i kolorow� sp�dnic�. Mia�a
nawet w�osy upi�te w modny �ko�ski ogon" � a jednak
by�o w niej co� opuszczonego i zaniedbanego, jaka� omd-
la�o�� ruch�w, jakie� zniech�cenie w ca�ej postaci. Obci�-
ni�ty sweter ukazywa� pi�kne linie cia�a, ruchy mia�a troch�
kocie, skradaj�ce si� a oboj�tne. Mog�a bardzo interesowa�.
Ch�opak przerwa� gr� w karty i ku oburzeniu koleg�w
wybieg� za dziewczyn�. Zast�pi� go ma�y, chudy, przebieg�y
ch�opaczek, kt�ry kibicowa� przez ca�y czas przy brid�u
i widocznie tylko czeka� na nadarzaj�c� si� okazj�, aby
wpakowa�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin