173
Wiedza o kulturze – t. II
Słowo w kulturze
redakcja:
Michał Boni
Grzegorz Godlewski
Andrzej Mencwel
Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego
Warszawa 1991
Howard Becker, Harry Elmer Barnes
Myśl społeczna ludów przedpiśmiennych
Lud bez pisma
Z dala od chłodnego wybrzeża północnej Szkocji, na zachód od brzegu, gdzie Ultima Tiule usprawiedliwia swoją nazwę Gniewnego Przylądka (Cape Wrath), znajdują się postrzępione skały pokryte łatami bezdrzewnych wrzosowisk, rozrzuconych pośród gór i jezior. Jeszcze czterysta lat temu – bardzo to niewiele w długiej perspektywie historii – zagrodnicy, którzy uprawiali urodzajne zakątki dalekich Hebryd, nie posiadali żadnych właściwie pisanych dokumentów. Co więcej, nigdy nie było tam okresu, w którym uprawiano by sztukę pisania; byli oni po prostu nie niepiśmienni, lecz przedpiśmienni. Między rozproszonymi wysepkami prostego ludu krążyły: legenda, ballada, przysłowie – jak gdyby małe łódeczki, o wiele za kruche do tego nawet, aby przewieźć poprzez wieki czyny Władców Wysp oraz inne wielkie dzieła „starodawnych mężów”, nie mówiąc już o sprawach pomniejszych śmiertelników. Żywa siła folkloru przechowała jednak nikłe ułomki minionych wieków w postaci mówionej opowieści. Wychowani na Burnsie, MacLarenie i Barrem, wyobrażamy sobie niekiedy szkockiego chłopa jako kogoś stojącego przy swoim pługu i dzielącego się z wędrowcem owocami długich zimowych lektur „Dobrej Nowiny” albo – rzecz jedyna w świecie – pism Davie Hume’a. Istnieli jednakże Szkoci, którzy o swojej przeszłości nie wiedzieli niczego poza tym, co ludzie starzy przywracali do życia w swoich opowieściach. Na dalekich Hebrydach ucho pozostawało brama do dawności.
Na północy Nowej Zelandii mieszkają pokonane resztki wojowniczego niegdyś ludu – Maori. Na brązowych obliczach nielicznych wiekowych wojowników dostrzec można delikatne, kręte ozdoby – niebieskie bruzdy, przywodzące na myśl opis starożytnych Brytów przez Cezara: „Pokalani na niebiesko przez farbiarza”. Tajemne barwniki i ostre igły – rytualni mistrzowie tatuażu, służyli kiedyś tajemnicami swego rzemiosła wysoko urodzonym członkom plemienia. Po miesiącach mulatach znoszonego cierpliwie bólu znamienici Maoriowie stawali się posiadaczami malowniczych wzorów, których mógłby zapragnąć Harun al Raszyd dla przyozdobienia swojego Koranu. Ci Maoriowie byli niegdyś wielkimi żeglarzami. Przed wiekami – zapewne wówczas, gdy Cezar po raz pierwszy wbił wzrok w urwiska Dover lub gdy oczy Agricoli z ledwością rozróżniały w mgle Ultima Tiule – „skeely skippers” południowych Wikingów zapędzały się daleko. Pewnego dnia nieustraszona kompania, poprzedniczka wielu późniejszych grup, mocno pracując połyskującymi wiosłami, w długich łodziach, które wyglądają tak wątło, a są tak silne, pozostawiła za sobą na zawsze wschodnią Polinezję – swoją ojczyznę. Śpiewając unisono, żeglarze pchnęli bogato rzeźbione dzioby swoich łodzi na wezbrany przestwór południowego Pacyfiku –
... gdzie na koralach goreją ukwiały,
a fal spienionych długogrzywe rzędy,
nucą lagunom zamkniętym, ospałym
oceanowe wieczyste legendy.
(tłum. H. Łochockiej)
Podróżując podług gwiazd jedynie, wiodąc epickie boje, dotarli przypuszczalnie do kraju Aotearoa, który prawem zdobywców miał należeć do nich dopóty, dopóki go im nie wydrze inny żeglarski lud. Jednak po całej tej epopei męstwa, natchnionej wiary, wspaniałego żeglarstwa, zwycięstw odniesionych przed zjawieniem się Brytyjczyków, nie zostało ani jedno pisane słowo. „Starzy powiadają” – i to wszystko. Niezwykle utalentowany ud, który rozwinął subtelną umiejętność obserwowania gwiazd, skomplikowanego tatuażu, fantastycznej, niewiarygodnie zawiłej rzeźby, nie wpadł nigdy na stosunkowo prosty pomysł pisania, krystalizowania mowy. Był przedpiśmienny.
Moglibyśmy wyliczać dalej chłopskie ludy odległych regionów oraz „dzikich ludzi” całego świata, to jednak, co zostało powiedziane, wystarczy, aby stwierdzić, że nie należy naszych rozważań o przedpiśmiennej myśli społecznej ograniczać do ludów innych ras. Ludy bez pisma to nie zawsze mniejsze plemiona, nie znające prawa. Obok Hotentotów, Winnebagów i Tarahumarów, łączonych beztrosko w jedno za pomocą dwuznacznych i mylących nazw ludów „prymitywnych” i „dzikich” itp., istnieją europejskie i amerykańskie „rezerwaty ludowe” (folk-fragments), odznaczające się de facto przedpiśmiennością. Prawdą jest, że spotyka się je rzadko, coraz rzadziej, ale ciągle jeszcze można je odnaleźć. Co więcej, badano je dostatecznie gruntownie, byśmy mogli porównać ich cechy charakterystyczne z cechami „zdradzieckich tubylców”, „pogańskich bestii” i wykryć zasadnicze podobieństwa. Takie przedpiśmienne grupy zamieszkują niemal bez wyjątku „mateczniki głuche”, położone daleko od szlaków komunikacyjnych. Pomimo biologicznego podobieństwa do mieszkańców miast danego kraju swoim sposobem myślenia znacznie bardziej przypominają one podobnie izolowane „ludy naturalne” (nature peoples), wydatnie różniące się od nich pod względem rasowym. Zagrodnik z Heisgier na Hebrydach swoim sposobem postępowania i myślenia bardziej przypomina tubylca ze wzgórz w głębi Nowej Zelandii aniżeli przedpiśmienny Szkot lub jego maoryski odpowiednik – zurbanizowanego mieszkańca Glasgow czy Auckland (...).
Będziemy zatem mówili o „przedpiśmienności” w przypadku ludów nie posiadających pewnej cechy kulturowej, tj. pisanego języka, niezależnie od tego, do jakiej rasy należą i jaką część świata zamieszkują. Biali, czarni, żółci, czerwoni i brązowi – mieszkańcy mroźnej Północy i upalnego Południa mają myśl społeczną, wyrażaną w przysłowiach oraz innych formach gromadzenia doświadczenia, wystarczająco jednorodną, abyśmy mogli zakwalifikować ją do tej samej ogólnej kategorii. W wielu przypadkach będą istniały podstawy, aby mówić o skostniałości owej myśli, i dlatego (aczkolwiek kilkakrotnie wskazujemy, iż cecha ta nie upoważnia do twierdzenia o „niższości” ludów „prymitywnych” w stosunku do „człowieka cywilizowanego”) dobrze będzie na samym początku zabezpieczyć się przed możliwymi nieporozumieniami. Więc:
Wzrost kultury jest możliwy... jedynie wówczas, gdy świadomie i aktywnie korzystamy z przeszłości. Możności takiej nie ma, jeżeli pokolenie chroni dziedzictwo przed zapomnieniem jedynie drogą mechanicznego powtarzania. Wynalezienie pisma wyzwoliło nas od konieczności poprzestawania na tym. Każdy, kto miał do czynienia z ludami pierwotnymi, może zaświadczyć, że człowiek niepiśmienny nie zapomina przeszłości swoich dziadów i pradziadów. Mając do wyboru konserwowanie jej lub ryzyko czegoś nowego, całkiem rozsądnie wybiera to pierwsze. T o t e ż b ł ę d e m j e s t w y o b r a ż a n i e s o b i e, ż e j e s t o n z u r o d z e n i a b a r d z i e j k o n s e r - w a t y w n y o d c z ł o w i e k a c y w i l i z o w a n e g o. Kładzie on po prostu większy nacisk na zachowanie ciągłości swej kultury, czyniąc to w jedyny sposób, jaki w tych niesprzyjających warunkach jest możliwy. (...)
Izolacja sąsiedzka a umysłowa immobilność
Zanim zajmiemy się myślą społeczną jako taką, musimy wyjaśnić pewne kwestie związane z przedpiśmienną fazą kultury. Jeżeli np. chłopska społeczność pozostaje przedpiśmienna pośród – dochodzącej niemal wszędzie – wrzawy środków komunikowania się nowoczesnego świata, oznacza to, iż żyje odgrodzona od niego barierą izolacji. Znajduje się ona poniekąd poza rzeczywistą stycznością z postronnymi grupami; komunikacja jest znikoma. Ów względny brak komunikacji może być przyczyną przedpiśmienności, albo jej skutkiem, ale te dwa fakty rzadko występują oddzielnie.
Skoro mowa o izolacji, wyjaśnić trzeba najpierw różnicę między izolacją geograficzną a sąsiedzką (vicinal). Termin „sąsiedztwo” lub raczej jako przymiotnikowa forma „położenie sąsiedzkie” (vicinal location); został wprowadzony przez Semple’a jako przykład ratzelowskiego Lage i następująco odróżniony od położenia geograficznego:
Lud ma... położenie dwojakie: bezpośrednie, związane z terytorium, jakie w danej chwili zajmuje, oraz pośrednie, czyli sąsiedzkie, wynikające z jego stosunków z pobliskimi krajami. Pierwsze jest sprawą ziemi, po której stąpa; drugie – sąsiadów.
Innymi słowy: hipotetyczny człowiek, pozbawiony jakichkolwiek kontaktów z innymi ludźmi, jak Mogli z „Księgi dżungli”, będzie miał położenie geograficzne, nie mając położenia sąsiedzkiego, ponieważ to ostatnie zakłada stosunki z innymi ludźmi. Położenie sąsiedzkie nie może istnieć bez geograficznego, będącego jego substratem, ale położenie geograficzne może się wydatnie zmienić bez istotniejszych zmian pozycji sąsiedzkiej i na odwrót. Dawniejsi teoretycy społeczeństwa nie odróżniali izolacji geograficznej od sąsiedzkiej. W ich rozważaniach są całkowicie ze sobą pomieszane. W gruncie rzeczy dopiero pojawienie się „Physics and Politics” Bagehota zwróciło należytą uwagę na pojęcie izolacji.
Niedostępne regiony świata – kontynenty w rodzaju Afryki, odległe wyspy w rodzaju Australii czy Nowej Zelandii – są z konieczności zapóźnione.
Nie musimy się tu koncentrować na ludach przedpiśmiennych czy przedhistorycznych; te same zjawiska odnajdujemy zarówno we wczesnej, jak i w nowszej historii:
Kiedy zakres kontaktów kulturowych jest ograniczony, zubożenie intelektualne staje się nieuniknione nawet wówczas, gdy bogactwo idei wydaje się niewyczerpane.
Prawdziwości tego poglądu dowodzi np. historia ludów, które dały początek naszej klasycznej literaturze: „znały one i rozumiały tylko same siebie” (Saint-Beuve). Umysłowa izolacja, skrępowanie wyobraźni, widoczne są w stosowaniu powtarzających się wciąż metafor i wyobrażeń, wziętych z natury, historii i mitologii – nowość jest nieznana i rzadko zdarzają się nawet nowe kombinacje. (...)
Do czynników najbardziej niesprzyjających zmianie należy izolacja sąsiedzka, ale nie bardzo daje się ona wyjaśnić cechami „pierwotnej natury”, chociaż często znajdujemy ją właśnie na niższych szczeblach kultury. Gdy kultura staje się bardziej złożona, przemianie sprzyja niekiedy kultura materialna. Nadto – jak zauważa cytowany autor – trudności wzbogacenia kultury lub przyjęcia nowej bywają większe, niż się to wydaje obserwatorowi z zewnątrz. Krótko mówiąc: inercja kulturowa i ściśle z nią związana immobilność umysłowa nie są rezultatem „natury ludzkiej”, lecz wynikiem szczególnej sytuacji, istniejącej często u przedpiśmiennych grup oraz we wcześniejszych stadiach ludzkiej historii; j e s t t o s y t u a c j a s ą s i e d z k i e j i z o l a c j i. (...)
Organizacja rodowa a umysłowa immobilność
Innym aspektem przedpiśmiennej fazy rozwoju kulturalnego jest występująca często przewaga organizacji rodowej, Najsilniejsze więzi społeczne są przeważnie więzami pokrewieństwa, ponieważ izolacja uniemożliwia szersze kontakty, które pozwoliłyby na ustalenie związków innego rodzaju. Stosunki takie sprzyjają immobilności umysłowej. Grupa rodowa, oparta na przekazywaniu tradycji, kształtuje charakter dziecka, kładąc w ten sposób podstawy pod uniformizm i konformizm człowieka dojrzałego. Dziecko jest jednym z krewnych, a zerwanie więzi z grupą to coś takiego nieomal jak przecięcie pępowiny, ponieważ związki biologiczne liczą się w organizacji rodowej bardziej aniżeli w jakiejkolwiek innej grupie społecznej. Różnica płci np. oraz związany z jej istnieniem popęd seksualny działają jako potężna siła spajająca grupę. Mężczyźni i kobiety zbliżają się do siebie i trzymają się razem; bez względu na to, jak często zmieniają się partnerzy i jak wielu ich jest, dwie płcie istnieją zawsze, a ich stosunki opierają się nie tylko na zmienności. Innym czynnikiem jednoczącym w społeczeństwie ludzkim jest znaczna różnica wieku między rodzicami a dziećmi. Zanim dorośli zaczynają wywierać wpływ na dzieci, życie ich jest już w pełni ustalone; wzmaga to oddziaływanie ojca na syna, matki na córkę. Oddziaływaniu temu najbardziej sprzyja długość okresu ludzkiego dzieciństwa; starsi mają dostatecznie wiele czasu, aby urobić młodego na swoje podobieństwo. Jeżeli pamiętamy, że w wielu grupach przedpiśmiennych karmienie piersią trwa do trzeciego, a nawet czwartego roku życia, żywotność więzi pomiędzy mężem a żoną, matką i dzieckiem jest czymś oczywistym dla nas. Współzależność tych wszystkich czynników biologicznych czyni organizację rodową typem struktury przepotężnym w zakresie tworzenia zasadniczych cech charakteru. Skuteczność wpływu, wywieranego przez nią na jednostkę, wynika stąd, że we wszystkich znanych nam kulturach przedpiśmiennych jest on nieoddzielny od całości ludzkiego życia (nie znaczy to, że utożsamiamy rodzinę biologiczną z grupą krewnych).
Ponadto owe czynniki biologiczne są uzupełniane i modyfikowane przez praktykę społeczną takiej grupy w ten sposób, że kontrola ulega dalszemu wzmocnieniu. Poprzez subtelne procesy uspołecznienia doświadczenia dojrzalszych członków grupy łączą się z doświadczeniami mniej dojrzałych i górują nad nimi, toteż – rodząca postawy, uczucia, obrządek społeczny i tradycje grupy rodowej – społeczna natura dzieci wydobywana jest i formowana głównie przez rodziców oraz innych krewnych (pokrewieństwo to nie musi być oczywiście oparte na związkach krwi). Żaden inny rodzaj przedpiśmiennej organizacji społecznej nie stwarza równie potężnych środków spajania ludzi w jedną homogeniczną strukturę i upodobniania ich do siebie w tak wielkim stopniu. Dopóki grupy rodowe są od siebie stosunkowo izolowane, dopóty prawdopodobieństwo odchyleń od sakralnych wzorców jest nieznaczne. Podkreślamy tu raz jeszcze, iż wczesna społeczność przedpiśmienna jest z reguły rzeczywiście społecznością izolowaną i immobilność umysłowa, wywołana przez oparte na pokrewieństwie stosunki społeczne, ma wszelkie dane na trwałość.
Kontrola społeczna i starszyzna
Można powiedzieć, iż organizacja rodowa sprzyja szczególnie takiemu typowi kontroli społecznej (zwanemu niekiedy gerontokracją), w którym sprawują ją najstarsi członkowie grupy. Kontrola ta nie musi polegać na istnieniu określonych nakazów czy zakazów. Kontrolą najskuteczniejszą jest zapewne kontrola niezauważalna, niejawna i nieformalna, po prostu spontaniczna, „zwyczajna jak oddech, bliższa niż ręce i nogi”. Władza starszyzny nie musi być sprawowana bezpośrednio; rola, jaką w organizacjach rodowych gra ona w kształtowaniu charakteru i zasad życiowych każdego młodego człowieka, sprawia, że w kulturach izolowanych konieczność bezpośredniej kontroli istnieje rzadziej aniżeli w społeczeństwach łatwiej dostępnych. Częściowo tylko lub całkowicie niezwerbalizowane zakazy, tabu, obrządki, uświęcone metody pracy – krótko mówiąc: wzory (mores) i instytucje – w wielu wypadkach wywierają przemożny wpływ.
Fakt przedpiśmienności owych izolowanych organizacji rodowych – to, że jedynymi źródłami wiedzy i mądrości są tam: własna obserwacja oraz wchłanianie tradycji za pośrednictwem słowa mówionego – daje, jak wykazał Goldenweiser, starszyźnie ogromną przewagę. Człowiek, który przebył rozmaite koleje życia, był kawalerem, człowiekiem żonatym, ojcem, teściem; człowiek, który brał udział w naradach decydujących o losach grupy, doświadczył tragicznych porażek i wzlotów, a przede wszystkim człowiek, który miał sposobność rozmawiania z ludźmi jeszcze starszymi od niego i przejęcia od nich wiedzy – taki człowiek staje się uosobieniem przedpiśmiennej kultury. Jest słownikiem, almanachem, historią, wszechstronnym rękodzielnikiem, generałem mężem stanu i prezbiterem – multum in parvo. Jest czczony i szanowany, służy radą w chwilach zwątpienia, kłopotów i niebezpieczeństwa.
I patrzą wciąż na niego, dziwiąc się dokoła,
że w małej głowie tyle wiedzy dźwignąć zdoła.
Tak więc izolowanym grupom przedpiśmiennym, zespolonym więzami pokrewieństwa oraz ustawicznych stosunków wzajemnych, ton nadaje zwykle starszyzna. Ludzie starzy są podporą i ostoją status quo; przeważa tam rutyna, przezorne unikanie rzeczy nie wypróbowanych i nowych, przemyślne kierowanie młodzieżą – czyż oni sami nie zostali wychowani w taki sposób i czyż nie zachowali wdzięczności dla owych nieżyjących już mędrców, którzy nauczyli ich wszystkiego, cokolwiek wiedzieć można? Któż mógłby się okazać tak bezbożny i bezmyślny, by zerwać z sakralną wspólnotą (sacred community), której przodkowie dali chwałę i moc?
Ze względu na takie zjawiska powiedzieć można, że w kulturach przedpiśmiennych często występuje władza autorytatywna tradycyjnego typu, tzn. taka, którą wszyscy zainteresowani uważają za prawowitą dzięki swej wierze w jej sakralność (sacredness) – wierze, wynikającej stąd, że władza ta „zawsze” istniała. W przeciwieństwie do kultur świeckich, stosunki między rządzącym a jego pomocnikami z jednej strony i między nim a poddanymi z drugiej, są tu stosunkami osobistymi opartymi na pokorze wobec niego. Członkowie personelu administracyjnego, bez względu na jego formę, są przy nim nie „urzędnikami”, ale sługami, rządzeni zaś nie są „uczestnikami” lecz „towarzyszami” lub „poddanymi”. Są posłuszni nie bezosobowym normom, lecz samemu władcy. Nie potrzeba dodawać, iż nie wprowadza się żądnych nowych norm, zaś innowacje mogące mieć przypadkiem miejsce, przedstawia się jako coś, co zawsze istniało. W tradycyjnych rządach autorytatywnych – nazywanych często „władzą tradycjonalną” (traditional domination) – wielką rolę gra dowolność oraz czynniki irracjonalne. (...)
Ogólnie powiedzieć możemy, iż władzy tradycjonalnej właściwe jest korne i nabożne posłuszeństwo rządzonych wobec władcy, co ułatwia zachowanie umysłowej immobilności.
Izolacja i niechęć do obcych
...
SABBLE